Historia: Legia Warszawa – Tottenham Londyn (2:0) sprzed 58 lat, czyli jak Wojskowi ustrzelili Koguty [WIDEO] - Legia Warszawa
Historia: Legia Warszawa – Tottenham Londyn (2:0) sprzed 58 lat, czyli jak Wojskowi ustrzelili Koguty [WIDEO]

Historia: Legia Warszawa – Tottenham Londyn (2:0) sprzed 58 lat, czyli jak Wojskowi ustrzelili Koguty [WIDEO]

Wszyscy kibice Legii doskonale pamiętają potyczki Wojskowych z angielskimi drużynami - Manchesterem City, Manchesterem United, Blackburn Rovers czy Leicester. Mało kto zapewne pamięta, że z okazji 50-lecia warszawskiego klubu piłkarze z Łazienkowskiej zmierzyli się z inną angielską drużyną - Tottenhamem Londyn. Mecz odbył się dokładnie 58 lat temu - 3 maja 1966 roku na Stadionie Dziesięciolecia i zakończył się triumfem Legii.

Autor: Janusz Partyka, Archiwum Wiktora Bołby

Fot. Eugeniusz Warmiński

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Janusz Partyka, Archiwum Wiktora Bołby

Fot. Eugeniusz Warmiński

Wszyscy kibice Legii doskonale pamiętają potyczki Wojskowych z angielskimi drużynami - Manchesterem City, Manchesterem United, Blackburn Rovers czy Leicester. Mało kto zapewne pamięta, że z okazji 50-lecia warszawskiego klubu piłkarze z Łazienkowskiej zmierzyli się z inną angielską drużyną - Tottenhamem Londyn. Mecz odbył się dokładnie 58 lat temu - 3 maja 1966 roku na Stadionie Dziesięciolecia i zakończył się triumfem Legii.

 

Warszawa, 3 maja 1966 roku, Stadion Dziesięciolecia - ten, który był poprzednikiem Narodowego. Równo 58 lat temu zostało rezegrane towarzyskie spotkanie z okazji 50-lecia Legii. Scenarzyści obchodów jubileuszowych WKS Legia Warszawa, wspólnie z szefostwem MON i Wydziałem Propagandy KC, z wielkim rozmachem przygotowali jubileuszowe uroczystości. Chcąc podnieść ich rangę, zwrócono się z zaproszeniem do słynnego Realu Madryt. Przy ulicy Łazienkowskiej marzono, aby to Królewscy byli jubileuszowym przeciwnikiem Wojskowych. Jednak Real, to były... za wysokie progi. Do Warszawy przyjechał za to dwukrotny mistrz Anglii, słynny londyński Tottenham.

Zdjęcie

Towarzyskie spotkanie Legii z Tottenhamem zapowiadano wiele tygodni przed jego rozegraniem. W „Trybunie Ludu”, organie partyjnym KC PZPR, zachęcając do przyjścia na Stadion Dziesięciolecia, zapowiadano przyjazd Jimmy'ego Greavesa, okrzykniętego „cudownym dzieckiem” angielskiej piłki nożnej. Rangę wydarzenia podkreślał fakt, że słynny Tottenham przyjechał do Polski w glorii dwukrotnego mistrza Anglii (1951 i 1961) i laureata rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów Europy (1963). Datę i miejsce tego spotkania władze WKS Legia, w porozumieniu z aparatem partyjnym KC PZPR, wybrały nieprzypadkowo. Władza komunistyczna PRL-u traktowała sport jako jedno z najbardziej skutecznych narzędzi odwrócenia uwagi społeczeństwa od bardziej znaczących spraw. Dlatego, według ówczesnych zamierzeń towarzyszy, doskonała drużyna angielska z Londynu miała odciągnąć uwagę wiernych zakochanych w futbolu, od mających odbywać się tego dnia procesji milenijnych. Towarzysze KC PZPR wszelkie imprezy kościelne, wówczas obchody roku milenijnego, uważali za zagrożenie dla pozycji politycznej przewodniej siły narodu, jaką w tamtych czasach tworzyła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.

Komunistyczna propaganda w celu zdyskredytowania głowy kościoła, Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozpuszczała kłamliwe wiadomości, że ów Kardynał, porywając tłumy w czasie uroczystości kościelnych, dokonywał prób umacniania własnej pozycji politycznej w kraju. „Reakcyjny kler w ramach tych uroczystości potrafił, nawet okazjonalnie, zgrupować i zorganizować elementy antysocjalistyczne Polski, wykorzystać religijny fanatyzm oraz zmobilizować licznych chuliganów i inne podejrzane elementy wśród młodzieży” - brzmiała treść jednego z artykułów organu partyjnego „Trybuny Ludu”. To, że w dniu procesji milenijnej, 3 maja 1966 roku, na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w czasie towarzyskiego meczu piłki nożnej Legia - Tottenham stawiło się 60 tysięcy ludzi, było sukcesem komunistycznej władzy w jej konfrontacji z kościołem.

Zdjęcie

Sława Tottenhamu i piękna słoneczna pogoda sprawiły, że pomimo niezbyt dogodnej pory dnia (wtorkowe popołudnie, godzina 16) i sporych utrudnień komunikacyjnych w Warszawie, na Stadionie Dziesięciolecia zjawiło się 60 tysięcy widzów. Na mecz z Tottenhamem w ramach obchodów jubileuszu 50-lecia WKS Legia, również i władza zorganizowała komunistyczny spęd z ministrem spraw wewnętrznych Mieczysławem Moczarem na czele. Poza nim w loży honorowej warszawskiego giganta zasiedli: sekretarz KC PZPR Artur Starewicz, minister finansów Jerzy Albrecht, wiceminister obrony narodowej gen. broni Jerzy Bordziłowski, przewodniczący st. Rady Narodowej Janusz Zarzycki, generalicja reprezentująca zarząd WKS Legia, a także przedstawiciele organizacji związkowych i politycznych. Na cześć przybyłych do loży honorowej, na stadionie rozległo się gromkie: „hip, hip, hurra...!”, po czym przed rozpoczęciem spotkania widownia i piłkarze uczcili minutą ciszy pamięć zmarłego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Wita Hanke.

Zdjęcie

Pomimo wcześniejszych zapowiedzi z drużyną Tottenhamu nie przyleciał do Polski jeden z najlepszych piłkarzy angielskich Jimmy Greaves. W opinii wielu komentatorów, był on w tamtym okresie uznawany za najwybitniejszego piłkarza w historii futbolu brytyjskiego. Podkreślano jego imponujący dorobek strzelecki, przypominając, że był on najmłodszym zawodnikiem w historii Primiera Division, który zdobył 100 bramek. Było to w 1960 roku, gdy będąc jeszcze zawodnikiem Chelsea Londyn strzelił setnego gola mając 20 lat i 290 dni. W rok po tym historycznym wydarzeniu Greaves podpisał kontrakt ze słynnym AC Milan, ale na tyle tęsknił za Wyspami, że po krótkim epizodzie w Mediolanie (w barwach Rossonerich rozegrał zaledwie 14 meczów, strzelając dziewięć goli) wrócił do Anglii. Wykorzystując nadarzającą się okazję, menadżer Tottenhamu Bill Nicholson ściągnął go do drużyny „Kogutów”, płacąc... 99 999 tys. funtów. Dziwna suma transferu Greavesa, to według menadżera był manewr, który miał na celu pozbawienia go presji bycia pierwszym na Wyspach zawodnikiem kosztującym 100 tys. funtów. 

 

Jimmy z miejsca stał się bardzo silnym punktem drużyny, zdobywając czterokrotnie (w latach 1961, 1963, 1964 i 1965) tytuły króla strzelców angielskiej ekstraklasy. Zawodnik Tottenhamu niezwykle popularny na Wyspach i całej Europie, popisując się nietuzinkowymi jak na wyspiarski styl gry zagraniami, walnie przyczynił się do zdobycia przez „Koguty” Pucharu Anglii (1962) i Pucharu Zdobywców Pucharów (1963). Jako reprezentant kraju uczestniczył w mistrzostwach świata w piłce nożnej w Chile (1962). Podczas tych mistrzostw, przytrafiła mu się głośna i śmieszna w tamtym czasie sytuacja. W czasie meczu Anglia - Brazylia, na boisko wpadł pies, którego żaden piłkarz nie mógł złapać. Zrobił to dopiero Jimmy Greaves. Wówczas wystraszony gonitwą i reakcją widowni piesek... obsikał mu koszulkę. Sytuacja ta tak bardzo rozbawiła Brazylijczyka Garrinchę, że postanowił przygarnąć psiaka i zabrać go ze sobą do Brazylii. Oprócz Greavesa o sile zespołu decydował również Alan Mullery, pomocnik, który wraz z Greavesem był członkiem drużyny Alfa Ramseya na mistrzostwa świata w 1966 roku.

 

„Goście reprezentują najwyższą klasę futbolu zawodowego i w ich szeregach wystąpi kilku kandydatów do drużyny reprezentującej Anglię na zbliżających się finałach mistrzostw świata. Mecz ten, na który sprzedano już kilkadziesiąt tysięcy biletów, powinien być bardzo interesującym widowiskiem, a nad wyraz rzadka okazja do obejrzenia przedstawicieli czołówki angielskiego futbolu, niewątpliwie przyczyni się do wypełnienia Stadionu Dziesięciolecia” - zachęcano w „Trybunie Ludu”. 

 

Trzeba przyznać, że sporym magnesem do pójścia na stadion była... pamięć kibiców. Fani piłkarscy doskonale pamiętali dwa spotkania Tottenhamu z Górnikiem Zabrze, rozegrane w siódmej edycji o Puchar Europy Mistrzów Klubowych w 1961 roku. Właśnie wtedy po raz pierwszy w dotychczasowej rywalizacji w rozgrywkach o europejskie puchary, rywalem polskiego zespołu była drużyna najwyższej europejskiej klasy futbolu zawodowego. Z kronikarskiego obowiązku należy podać, że debiutujący na arenie międzynarodowej Górnik wygrał pierwszy mecz 4:2, by w rewanżu doznać pogromu 1:8.

Zdjęcie

Faworytem warszawskiego spotkania był oczywiście opromieniony sławą drużyny wartej milion funtów Tottenham. Chociaż przybyli do Warszawy z drużyną angielscy dziennikarze zgodnie twierdzili, że drużyna, która przyjechała do Warszawy znacznie ustępuje tej, która wyeliminowała Górnika. To jednak w obozie legionistów długo zastanawiano się przed meczem, jak sprostać przedstawicielom angielskiej szkoły piłkarskiej. Recepta wydawała się prosta. Legia, zaskakując szybkością i huraganowym atakiem, powinna zmusić ich do gry na pełnych obrotach. W meczu z Tottenhamem Wojskowi mieli wystąpić wzmocnieni dwoma filarami Zawiszy Bydgoszcz: Kazimierzem Zgodą (grał w miejsce kontuzjowanego Jacka Gmocha) i Janem Pieszko. Po wcześniejszym spotkaniu, w którym Legia zremisowała z praską Duklą 1:1, „Kaczorek” (Pieszko) otrzymał świetne recenzje. Wtedy raczkujący wśród warszawskich sław napastnik został odkryciem, stając się z miejsca ulubieńcem warszawskiej publiczności i sprawozdawców prasowych.

 

„Dziwić się tylko należy selekcjonerom, że powołują do kadry zawodników o znacznie mniejszych kwalifikacjach, a nie dostrzegli dotychczas nowocześnie grającego napastnika znad Brdy. Występ w barwach Legii w meczu z Duklą powinien stać się dla Pieszki odskocznią do dalszej kariery piłkarskiej” - pisano w „Przeglądzie Sportowym”. 

 

Z kolei swoją teorię na temat odkrycia Pieszki przedstawił felietonista warszawskiej popołudniówki „Express Wieczorny” Zbigniew Gapiński, pisząc: „Świetny piłkarz, ambitny, doskonale znany jest bydgoskim kibicom. Nieznany dotychczas selekcjonerom. Dopiero jubileusz warszawskiej Legii 'odkrył' Warszawie Pieszkę. (...) Recenzje, sylwetki, zdjęcia - jednym słowem odkrycie Ameryki. Tylko stołeczni fachowcy pozostali niewzruszeni. (...) No bo pomyślcie panowie, gdzieś z Bydgoszczy piłkarz w reprezentacji narodowej? A gdyby grał w Legii, na warszawskiej Gwardii, ewentualnie w warszawskiej III-ligowej Polonii, no to jeszcze. Ale z Bydgoszczy?” - dworował felietonista „Expressu”.

Zdjęcie

Niewielu obserwatorów jubileuszowego spotkania przypuszczało, że Legia okaże się zespołem zdecydowanie lepszym od słynnego Tottenhamu. Potwierdzając wcześniejsze opinie angielskich dziennikarzy, „Koguty” na Stadionie Dziesięciolecia rozegrały słabiutkie spotkanie. Goście, występujący bez swojego najlepszego strzelca (Greavesa), nie przejawiali chęci przeprowadzania frontalnych ataków na bramkę broniącego w pierwszej połowie Stanisława Fołtyna. W ich grze trudno było dopatrzyć się cech charakterystycznych dla futbolu wyspiarskiego. Oszczędnie gospodarując siłami grali systemem krakowskim „tysiąca podań”. W tym okresie gry jedynym zawodnikiem, któremu chciało się walczyć z legionistami, był uganiający się po całym boisku rudowłosy Saul. Był nawet bliski zdobycia bramki, ale po zderzeniu z parą stoperów Legii - Feliksem Niedziółką i Kazimierzem Zgodą - padł jak długi na polu karnym. Poza tym pierwsza połowa spotkania do 43. minuty była nudna. Tuż przed zakończeniem pierwszej części spotkania doszło do niecodziennej sytuacji. Bernard Blaut posłał loba w kierunku przedpola bramki Tottenhamu. Nieatakowany przez nikogo bramkarz Brown wyskoczył do dośrodkowania i źle obliczając lot piłki minął się z nią. Z „prezentu” skorzystał napastnik Legii Janusz Żmijewski, który bez trudu wepchnął piłkę do bramki. W podsumowaniu pierwszej odsłony jubileuszowego meczu, wystarczy krótkie - nuda. Obraz gry radykalnie zmienił się po przerwie. Drugą połowę piłkarze Legii zaczęli z impetem, narzucając rywalowi ostre tempo gry. W tej części meczu do dobrej gry legionistów, walcząc bardziej zdecydowanie, przystosowali się również goście. W 54. minucie wprowadzony do gry za Wiesława Korzeniowskiego Waldemar Obrębski, otrzymując podanie z lewej strony, mimo ostrej szarży obrońców angielskich zdołał opanować piłkę, po czym mijając atakujących wpadł w pole karne i płaskim strzałem podwyższył wynik na 2:0! Po zdobyciu drugiego gola przez Legię Anglicy grali jeszcze szybciej, a motorem większości ich akcji byli - środkowy napastnik Saul oraz ofensywny pomocnik Alan Mullery. Saul przysparzał obrońcom Legii, szczególnie Zgodzie i Niedziółce, najwięcej kłopotów, na szczęście dla Legii wykazywał się niezwykłą nonszalancją strzelecką. W ostatnim kwadransie gry goście, chcąc wzmocnić siłę rażenia, przeprowadzili zmiany w ataku. Za Jimmy'ego Robertsona wszedł Johnson, a za Claytona Mackay, ale korzyści z tego nie było. Pod koniec spotkania obydwie drużyny były bliskie zmiany rezultatu. Niestety, mimo kilku dogodnych sytuacji, nie wykorzystali ich Janusz Żmijewski z Legii (dwukrotnie) oraz Saul i Alan Gilzean z Tottenhamu.

Zdjęcie

„Legia zapisała na swym koncie duży sukces. Nazwa Tottenham znana jest szeroko w piłkarskim świecie i nawet wtedy, gdy klub ten gra gorzej, zwycięstwo nad nimi ma dużą wartość” - pisano po meczu w „Trybunie Ludu”. 

 

Gwoli ścisłości wypada wspomnieć, że Anglicy potraktowali mecz z Legią bardzo ulgowo, oszczędzając siły na czekający ich już następnego dnia w Anglii ligowe spotkanie o punkty, na których piłkarzom Tottenhamu zależało bardziej, niż na korzystnym wyniku w Warszawie.
 

„Nie był to wprawdzie wielki mecz, ale wynik poszedł w świat” - powiedział NL strzelec pierwszej bramki Janusz Żmijewski. „Z Tottenhamem graliśmy we wtorek, a oni w środę mieli ligę. To chyba zrozumiałe, że w obawie o przypadkową kontuzję oszczędzali siły i unikali ostrych starć. Pewnie z tego powodu nie przyjechał z nimi do Warszawy ich as atutowy Jimmy Greaves. Przypominam sobie, kiedy kilka lat wcześniej graliśmy z inną angielską drużyną Plymouth – wówczas to trzeszczały kości. Z pewnością przeciwko nim grało się wiele trudniej, niż w Warszawie przeciwko Tottenhamowi” - podsumował „Jojo”.

Zdjęcie

Jan Pieszko, wypożyczony na dwa mecze do Legii z Zawiszy Bydgoszcz, w spotkaniu z Duklą strzelił gola, a przeciwko Tottenhamowi należał do najlepszych na boisku. Pieszko jak dotąd nie był znany szerszej rzeszy warszawskich kibiców, dlatego sympatycznego „Kaczorka” postanowiło przedstawić „Życie Warszawy”, zamieszczając na swoich łamach krótką rozmowę z bohaterem jubileuszowych zmagań. „Karierę piłkarską zaczynałem w klubie Darzborze Szczecinek” - mówił Jan Pieszko. „W 1961 przeniosłem się do Bałtyku Gdynia, a w 1963, gdy poszedłem do wojska, zacząłem grać w Zawiszy. Jestem obecnie podoficerem zawodowym, mam 24 lata” - powiedział dziennikarzowi „ŻW”. 

 

W dalszej części rozmowy, zapytany o piłkarski ideał odpowiedział: „Idealnych piłkarzy to chyba się nie spotyka. Z Polaków podziwiam Włodka Lubańskiego, znakomitego przebojowca”. Jeszcze kilka słów o tym sympatycznym zawodniku powiedział dziennikarzowi „Życia Warszawy” trener Legii Longin Janeczek: „To duży talent i zrobił kolosalne postępy” - zachwalał trener Legii. „Jest szybki, ma silny strzał. Żeby wyrósł jednak na piłkarza wielkiego formatu, musi mieć odpowiednich partnerów w zespole. Chętnie widziałbym go w Legii” - podsumował Janeczek. Tak też się stało i Jan Pieszko korzystając z okazji przeniósł się do Warszawy w sezonie 1967/68, zostając jednym z najsilniejszych ogniw Legii.

Zdjęcie

3 maja 1966 r. Warszawa, Stadion Dziesięciolecia

 

Legia Warszawa - Tottenham Londyn 2:0 (1:0)
Bramki: Żmijewski (43), Obrębski (54)

 

Legia: Fołtyn (Grotyński) - Mahselli, Niedziółka, Zgoda, Woźniak - B. Blaut, Brychczy, Korzeniowski (Obrębski), Apostel – Pieszko, Żmijewski.

Tottenham: W. Brown - Kinnear, Knowles, Mullery, L. Brown – Beal, Robertson (Johnson), Clayton (Mackay), Saul – Gilzean, Possee.

Widzów: 60 000

ZdjęcieZdjęcie
Udostępnij

Autor

Janusz Partyka, Archiwum Wiktora Bołby

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.