Łukasz Bortnik: Kocham to co robię - Legia Warszawa
Plus500
Łukasz Bortnik: Kocham to co robię

Łukasz Bortnik: Kocham to co robię

- Technologia to nie tylko dodatek, ale także nierozerwalna część przygotowania, nie tylko fizycznego - tłumaczy Łukasz Bortnik. Szef przygotowania fizycznego naszego zespołu w rozmowie z Legia.com opowiedział nie tylko o tajnikach swojej pracy, ale również o przeszłości, trudach młodości czy życiu na emigracji.

Autor: Kamil Majewski

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Kamil Majewski

Legia.com: - Czy piłkarze Legii są obecnie w szczytowej formie?

Łukasz Bortnik (szef przygotowania fizycznego Legii Warszawa): - Pytanie, co to jest szczytowa forma w piłce nożnej? Szczytowa jest obecnie nasza pozycja w ligowej tabeli. W PKO Ekstraklasie jest bardzo duży ścisk, a różnice między drużynami będącymi w górnej połowie są minimalne. Świadczy to o tym, że w naszej lidze jest bardzo wyrównany poziom. Jeden wygrany bądź przegrany mecz może skutkować zmianą pozycji. Co do naszej formy - na pewno jest ona dobra, zarówno pod względem psychofizycznym, jak i piłkarskim. Ostatnie mecze pokazują, że zespół potrafi grać w piłkę, utrzymywać wysoką intensywność w trakcie meczu, podejmować dobre decyzje. Poprawiła się również skuteczność, szczególnie w działaniach ofensywnych. To cieszy nas wszystkich.

 

- Da się w ogóle zaplanować szczyt formy w piłce nożnej? W tej dyscyplinie trzeba przecież wygrywać od początku do końca sezonu.

- Szczytowa forma każdego piłkarza ma przypadać na każdy kolejny mecz i trzeba utrzymywać ją przez cały sezon. Nasza liga podzielona jest na dwie rundy zasadnicze oraz rundę finałową, a w zimę następuje dość długa przerwa. W pewien sposób zakłóca ona formę pracy z zawodnikami, ale jednocześnie pozwala im odpocząć i zregenerować się. Najważniejsze jest to, aby forma fizyczna, psychiczna, a przede wszystkim piłkarska, była widoczna w każdym spotkaniu. Do tego my, jako trenerzy, dążymy.

 

- O czym, po kilku miesiącach spędzonych już w Legii, może trener powiedzieć, że udało się tak, jak trener to sobie zakładał?

- Nigdy nie robię tego rodzaju podsumowań. Nie patrzę na to, co mi się udało, a co nie. Staram się wykonywać swoją pracę w najlepszy sposób. Oczywiście mam cele, do których dążę i realizuję swoją pracę każdego dnia. Krok po kroku dążę do tego, aby osiągnąć swoje założenia w obszarze przygotowania fizycznego. Na pewno nie udało mi się zrealizować jeszcze wszystkiego, ponieważ, mimo wszystko, jestem tu zbyt krótko. Każdy tydzień pracy pozwala na wprowadzanie nowych rzeczy i lepszą adaptację zawodników do metod treningowych, które są wciąż wdrażane i aplikowane.

 

- Czy w dzisiejszych czasach przygotowanie fizyczne w sporcie to wyścig na technologie?

- Wiemy o tym, że technologia i nauka odgrywa coraz większą rolę w piłce nożnej. Są to co prawda narzędzia, które tylko pomagają, ale są za to narzędziami obiektywnymi. Dzięki nim możemy jeszcze dokładniej pewne rzeczy wykonać, zdiagnozować, ocenić czy przeanalizować. Technologia to nie tylko dodatek, ale także nierozerwalna część przygotowania, nie tylko fizycznego.

Zdjęcie

Szczytowa forma każdego piłkarza ma przypadać na każdy kolejny mecz i trzeba utrzymywać ją przez cały sezon.

- Jakie dane dla trenerów przygotowania fizycznego są najważniejsze?

- Monitorujemy wszystkie jednostki treningowe. Nie jest tak, że zakładamy nadajniki GPS dwa razy w tygodniu, czy tylko przy jednostkach motorycznych. Robimy to codziennie, dzięki czemu możemy jeszcze dokładniej i bardziej szczegółowo analizować, co dzieje się z organizmami piłkarzy na każdym treningu - na jakiej intensywności i objętości dany zawodnik pracował. Poznajemy również odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście fizjologiczna i psychologiczna reakcja na obciążenia zewnętrzne była adekwatna do tego, aby gracz przystosowywał się do tego rodzaju wysiłku. Monitorowanie każdego treningu jest kluczem, ale trzeba robić to również podczas meczów. Brak obserwacji podczas spotkań tworzy lukę w całym mikrocyklu tygodniowym. Wiadomo jednak, że na mecz oraz na to, jakie dane kinematyczne i energetyczne wpływ ma wiele czynników. Zależy, z jakim gramy przeciwnikiem, jaki jest jego poziom, w jakim systemie i ustawieniu gramy czy to, jaki jest wynik. Ocenianie przygotowania fizycznego tylko i wyłącznie na podstawie meczów jest błędne. Ważna jest ciągłość monitorowania zarówno objętości jak i intensywności pracy przez cały tydzień. Mecz jest dopełnieniem, które pozwala umiejętnie podejmować decyzje co do doboru właściwego obciążenia dla danego gracza.

 

- Jak wytłumaczyć to, że dystanse pokonywane przez drużyny w PKO Ekstraklasie oraz w meczach topowych drużyn świata są bardzo do siebie zbliżone?

- Powiem więcej. Zwróćmy uwagę na to, że drużyny topowe, grające w fazie pucharowej Ligi Mistrzów UEFA często na boisku pokonują mniejszy dystans, niż drużyny w naszej lidze. Po Mistrzostwach Świata w Rosji przedstawiono statystykę, która ukazywała liczbę przebytych kilometrów przez każdego z uczestników. Co się okazało? Francja, czyli zdobywca trofeum, była pod tym względem jedną z ostatnich drużyn. Jaki jest trend w ostatnich latach w piłce nożnej? Dystans całkowity utrzymuje się na tym samym poziomie, może nawet minimalnie spada, ale intensywność wykonywanych czynności wzrasta. Możemy spodziewać się skoku dystansów w wysokich strefach prędkości o 30-35%. Zawodnicy wykonują dziś więcej eksplozywnych wysiłków, więcej sprintów, uzyskują wyższą prędkość biegu i są w stanie utrzymywać wysoką intensywność przez dłuższy czas. To są te różnice, które w pewnym sensie pokazują, jak zmieniła się piłka nożna na przestrzeni ostatnich 15 lat. My, Polacy mamy tendencję, aby cały czas komentować kwestię przygotowania fizycznego. U nas naprawdę się dużo biega. Gdy porównuję sobie chociażby ligę izraelską, w której ostatnio pracowałem i widzę diametralną różnicę. W mojej pracy z drużyną dążę do tego, aby piłkarze byli w stanie wykonywać dużą liczbę intensywnych wysiłków oraz utrzymywać ją w trakcie meczu. Jeśli porównamy liczbę sprintów wykonywanych przez Legię do innych polskich drużyn to myślę, że z tego możemy być bardzo zadowoleni.

 

- Możemy zatem stwierdzić, że w Polsce, szczególnie gdy drużynie nie idzie, kwestia przygotowania fizycznego jest swego rodzaju tematem zastępczym?

- W Polsce lubimy komentować to, jak i ile zawodnicy biegają lub jak nie biegają. Często można usłyszeć takie komentarze.

Zdjęcie

Każdy tydzień pracy pozwala na wprowadzanie nowych rzeczy i lepszą adaptację zawodników do metod treningowych, które są wciąż wdrażane i aplikowane.

- To, że przygotowanie fizyczne jest dziedziną technologiczną już ustaliliśmy. Czy jest ono jednak dziedziną najbardziej naukową?

- Wydaje mi się, że tak. Wiadomo jednak, że nauka odgrywa ogromną rolę chociażby w obszarze medycyny sportowej. Coraz bardziej naukowy staje się również aspekt przygotowania taktycznego. Do tego, aby analizować taktyczne działania zawodników na boisku również wykorzystywane są różnego rodzaju statystyki. Ten obszar także jest coraz bardziej wspierany przez naukę.

 

- W Pańskim przypadku edukacja trwała bardzo długo.

- I wciąż jest kontynuowana, ponieważ we wrześniu rozpocząłem studia doktoranckie na University of Central Lancashire. To bardzo ciekawe doświadczenie, które oczywiście kosztuje mnie dużo pracy. Jest to dodatek do mojej pracy, ale jest to też moja pasja, dlatego chcę dalej rozwijać się w tym kierunku. Jestem teraz na etapie przeglądu literatury naukowej w zakresie monitorowania obciążeń treningowych w piłce nożnej. To mój „konik” i kocham to co robię. Sprawia mi to ogromną przyjemność, mimo iż kosztuje mnie to wiele pracy i wyrzeczeń. Mam wiele obowiązków w Legii, a mimo to muszę swoje zadania domowe na zajęcia wykonać.

 

- Jak wyglądały początki Pańskiej edukacji? Skąd wziął się pomysł, aby rozpocząć studia w Stanach Zjednoczonych?

- W Polsce, niestety, kariera piłkarska nie do końca mi się udała. Nadszedł w życiu moment, w którym stwierdziłem, że muszę zrezygnować z piłki nożnej i spróbować swoich sił gdzieś indziej. Złożyło się to w czasie z wyjazdem jednego z moich bliskich kolegów do USA. To właśnie on namawiał mnie, abym wyrobił wizę i dołączył do niego. Mój plan był prosty - rezygnuję ze swojej „pseudokariery”, wylatuję do Stanów, uczę się języka angielskiego i rozpoczynam studia. Tak też zrobiłem. Udało mi się i z perspektywy czasu cieszę się, że podjąłem taką decyzję. Dobrze, że nie próbowałem dłużej swoich sił jako piłkarz w niższych ligach. To była bardzo ważna decyzja w moim życiu.

 

- Dużo pracy, wyrzeczeń i poświęceń kosztowało trenera życie i edukacja w Stanach Zjednoczonych?

- Zdecydowanie. Musiałem sam się utrzymać. Studia sporo kosztowały, a ja nie miałem żadnego wsparcia finansowego. Oprócz nauki, musiałem także pracować. Były ciężkie momenty ale wychodzę z założenia, że swoje trzeba przejść. Jeśli masz wyznaczone cele, dążysz do nich i robisz to z pełnym zaangażowaniem, to na pewno, prędzej czy później, się to zwróci. Efekty pracy i wyrzeczeń przychodzą z czasem.

- Jakich prac trener podejmował się w Stanach?

- Pracowałem na „kontraktorce”, jak to się mówi w USA, a więc w budowlance. Nie była to moja wymarzona praca, ale robiłem to. Później dostałem pracę w restauracji, ale to również bardzo mi się nie podobało i ostatecznie zrezygnowałem chyba po miesiącu. Pracowałem również w agencji fotograficznej. Niby nic wielkiego, dostałem tę pracę dzięki pewnym układom. Ceniłem ją jednak, ponieważ była bardzo spokojna i dobrze płatna. Po tym zostałem dostawcą w UPS. Jako kurier dostarczałem paczki z częściami elektronicznymi. Dzięki tej pracy miałem okazję zwiedzać Stany Zjednoczone swoim własnym samochodem, ponieważ byłem osobą współpracującą z tą spółką, prowadzącą jednocześnie własną działalność. Było to ciekawe, ale również bardzo męczące, ponieważ jednocześnie studiowałem i zazwyczaj musiałem wstawać wcześnie rano. Zdarzały mi się długie, nocne kursy, które wynosiły 200 czy nawet 300 mil. Brałem je, ponieważ były z tego bardzo fajne pieniądze. Wracałem nad ranem, szybko ogarniałem się i szedłem na zajęcia. Dodatkowo grałem również w piłkę nożną w drużynach uniwersyteckich. Wieczorami chodziłem na treningi. Naszym trenerem był Szkot. Świetna osoba, ale nie pamiętam już jego nazwiska. W każdym razie miał on epizod nawet w Manchesterze United, ale była to „stara szkoła”. Mało grało się w piłkę, za to bardzo dużo się biegało. Były to dla mnie ciężkie czasy, ale wspominam je z ogromnym sentymentem.

 

- W USA trener poznał nie tylko tajniki sztuki przygotowania fizycznego, ale również swoją przyszłą żonę, prawda?

- Dokładnie. Moja żona jest Meksykanką i często śmiejemy się, że musiałem przemierzyć kilka tysięcy kilometrów, aby poznać swoją wybrankę. Ona mieszkała w Stanach Zjednoczonych już kilka lat. Jako dziecko, wraz z całą rodziną, wyjechała do Chicago. Później, już razem, wyjechaliśmy właśnie do Meksyku, gdzie pracowałem w klubie Pachuca Club de Futbol. To również było bardzo ciekawe doświadczenie. Miałem okazję poznać rodzinę mojej żony i zagłębić się w tamtejszą kulturę, która jest bardzo ciekawa i piękna. Gdy skończyłem pracę w Meksyku, zabrałem żonę do Polski, a później kontynuowaliśmy nasze podróże.

 

- W jakim języku na co dzień trener porozumiewa się ze swoją żoną?

- Jest to mieszanka kilku języków (śmiech). Najczęściej jest to język angielski, w który wplatamy słowa polskie oraz, w mniejszym stopniu, hiszpańskie. Tak właściwie nie wiem, dlaczego przestałem porozumiewać się z nią po hiszpańsku. Czasami tego żałuję, ale przecież nigdy nie jest za późno, aby do tego wrócić. Po prostu łatwiej jest mi rozmawiać z nią w języku angielskim, ale staram się również używać jak najwięcej naszych słów.

Zdjęcie

- W Polsce, niestety, kariera piłkarska nie do końca mi się udała. Nadszedł w życiu moment, w którym stwierdziłem, że muszę zrezygnować z piłki nożnej i spróbować swoich sił gdzieś indziej.

- Z Portugalczykami, którzy znajdują się w kadrze Legii, można dogadać się po hiszpańsku?

- Mniej więcej rozumieją, co do nich mówię ale muszę przyznać, że mój hiszpański jest kulawy. Przez rok porozumiewałem się w tym języku i naprawdę przez ten czas nauczyłem się go na tyle, że spokojnie dogadywałem się z każdym. Teraz nadal mogę się porozumiewać, ale jest to odrobinę łamane.   

 

- To, że Pańska partnerka była Meksykanką miało wpływ na to, że rozpoczął trener pracę w tym kraju, czy był to po prostu zbieg okoliczności?

- Zbieg okoliczności, ale nie do końca. Trafiłem do miasta, z którego pochodzi moja żona. Dotarła do nas informacja, że jest tam zapotrzebowanie na trenerów przygotowania fizycznego. Wysłałem swoje CV, później zostałem zaproszony na rozmowę z jednym z dyrektorów i ostatecznie zostałem zatrudniony. Było w tym trochę przypadku. Okazało się, że w moim przypadku wszystkie drogi prowadziły nie do Rzymu, a właśnie do Pachuki (śmiech). 

 

- Po pobycie w Meksyku współpracował trener z polskimi klubami.

- Moim pierwszym klubem był GKS Bełchatów. Jego trenerem był wówczas Rafał Ulatowski, który pełnił również rolę asystenta ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski, Leo Beenhakkera. Później współpracowałem z Cracovią, Widzewem Łódź, a później, bardziej na zasadzie konsultacji, z wieloma innymi klubami. Następnie trafił się wyjazd do Izraela.

- Wyjazd dość nieoczywisty i, z pewnej perspektywy, niezwykle niebezpieczny.

- Również tak myślałem. Byłem wówczas na rynku polskim znany jako przedstawiciel firmy GPSports. To ja odpowiadałem za wdrożenie tego systemu w Hapoelu Beer Szewa, który przebywał na zgrupowaniu w Warce. Tak rozpoczęła się moja współpraca z tym klubem. Wówczas jednak myślałem, że nie ma najmniejszych szans na to, abym wyjechał do tego kraju na stałe. Nie pasowało mi to, ponieważ o Izraelu myślałem jako o kraju niebezpiecznym, w którym nie ma czego szukać, a tamtejszy futbol nie stoi na wysokim poziomie. Przez pierwszy rok pracowałem w tym klubie jako konsultant. Przylatywałem na jakiś czas, wdrażałem różne rzeczy, jak np. model zmniejszenia ryzyka kontuzji. Cały czas kontynuowałem również wdrażanie technologii GPS. W każdym razie co się okazało? Że Izrael to piękny kraj, a ludzie, co zawsze podkreślam, są bardzo przyjaźni. Świetna kuchnia, kapitalna pogoda, idealne warunki do pracy. Co więcej, również piłka nożna stoi tam na bardzo wysokim poziomie, co widać chociażby po występach tamtejszych drużyn w europejskich pucharach. Maccabi Tel-Awiw, Maccabi Hajfa, Hapoel Tel-Awiw, a w ostatnich latach również Hapoel Beer Szewa występują regularnie w tych rozgrywkach. Poziom ligi nie jest tak niski jak myślałem, zanim wyjechałem do Izraela. Co do bezpieczeństwa - osobiście nie odczuwałem żadnego zagrożenia. Faktycznie, w trakcie mojego ostatniego sezonu rozbrzmiewały alarmy, które oznaczały, że ze Strefy Gazy wystrzeliwane były rakiety. Mimo to nigdy nic mi się nie stało. Czułem się bezpieczny i zawsze będę powtarzał, że był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu, nie tylko zawodowo, ale również życiowo. Razem z żoną czuliśmy się tam znakomicie, był to świetny czas.

 

- Gdy trener pracował w tym kraju, niemiecki magazyn „11 Freunde” nazwał trenera „piłkarskim nerdem”. Czy trener powiedziałby tak sam o sobie?

- Kompletnie się z tym nie zgadzam. Nie jestem osobą, którą można byłoby nazywać nerdem. Jestem zwykłą osobą, która fascynuje się nowinkami technologicznymi i stara się je wdrażać do swojej pracy. Nie spędzam całych dni przed komputerem, chociaż rzeczywiście, ze względu na obowiązki, muszę swoje przed ekranem odsiedzieć. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że słowo „nerd” w ogóle do mnie nie pasuje.

 

- Dalsza część tytułu brzmiała: „który zrewolucjonizował izraelski futbol”. Na czym ta rewolucja polegała?

- Muszę przyznać, że to bardzo fajny tytuł i określenie mojej pracy (śmiech). Nie wiem, czy go zrewolucjonizowałem, ale na pewno miałem wpływ na wdrożenie nowych technologii i rozwiązań związanych z monitorowaniem obciążeń treningowych, analizy pracy zawodników, zmniejszenia ryzyka kontuzji czy odnowy biologicznej.

Zdjęcie

Czułem się bezpieczny i zawsze będę powtarzał, że był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu, nie tylko zawodowo, ale również życiowo. Razem z żoną czuliśmy się tam znakomicie, był to świetny czas.

- To, co trener wdrażał w Izraelu, wdrażał wcześniej również w Legii.

- Tak, jak wspomniałem wcześniej, reprezentowałem w Polsce australijski system GPSports, będący dziś częścią firmy Catapult, lidera na rynku w tej branży. To system bardzo dokładny i rzetelny, stosowany przez kluby nie tylko europejskie. Miałem okazję wprowadzać go w Legii, która była pod tym względem pierwszym klubem w Polsce.

 

- Kiedy ten system przestanie być w naszym kraju ciekawostką i stanie się czymś powszechnym?

- Myślę, że jest on powszechny już dzisiaj. Są różne systemy i przede wszystkim różne koszty. Technologia, z której korzystamy my, jest dość droga. Za jakość niestety, lub właśnie „stety”, trzeba płacić. Jest wiele rozwiązań, choć niektóre z pewnością nie są tak dokładne, jak ten stosowany przez nas. W każdym razie samo stosowanie technologii w treningach jest już w Polsce powszechnie stosowane, nawet na poziomie II ligi. Nie jest to już nowinka, która powoduje, że ludzie przecierają oczy ze zdumienia i widzą w tym magiczną pigułkę, która sama będzie wygrywała mecze.

 

- Czy w dzisiejszym, nowoczesnym futbolu praca bez technologii jest w ogóle możliwa?

- Na pewno są drużyny, które funkcjonują bez narzędzi do monitorowania, ale jest to ogromny błąd. Wynika to najprawdopodobniej z niewiedzy lub braku edukacji. Być może niektóre rzeczy w tych klubach nie zostały odpowiednio przedstawione, przez co wydają się zbyt skomplikowane lub nieużyteczne. W każdej drużynie zawodowej monitorowanie jest obowiązkowe. Tylko w ten sposób można maksymalizować potencjał piłkarzy.

Zdjęcie z galerii nr 1
1 / 15
Udostępnij

Autor

Kamil Majewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.