2019-08-30 | 14:40:43
Autor: Wiktor Bołba, KM, PG
Fot. Mateusz Kostrzewa, Eugeniusz Warmiński/Legia.com; Video: Piotr Pytel; Montaż: Jakub Goliński
Autor: Wiktor Bołba, KM, PG
Fot. Mateusz Kostrzewa, Eugeniusz Warmiński/Legia.com; Video: Piotr Pytel; Montaż: Jakub Goliński
Wiktor Bołba: - Razem z Kazimierzem bardzo długo mieszkaliście w Warszawie. Powiedz, które miejsce najlepiej wspominasz?
Mariola Deyna: - Najmilej wspominam ulicę mieszkanie przy ulicy Świętokrzyskiej, ponieważ od podstaw je dekorowałam. Z zawodu jestem projektantem wnętrz.
- Znam Pana Czesława, który robił u Was remont i mówił, że byłaś bardzo wymagającym pracodawcą.
- A on złotą rączką, uzupełnialiśmy się.
- Przed wyjazdem do Anglii mieliście się przeprowadzić, niewiele osób o tym wie, ale budowaliście pod Warszawą dom.
- Nie zdążyliśmy tam zamieszkać, ale było tam miejsce na kort tenisowy, na basen. Czesław pięknie ułożył podmurowanie, zrobił mi tam spiżarkę i mówił, że przyda mi się, ponieważ świetnie gotuję. Wszystko było przygotowane, ale niestety to wszystko zubożało. Pojawił się kontrakt w Anglii i posiadłość stała dobrych osiem lat. Po śmierci Kazimierza zdecydowałam się sprzedać posiadłość, ponieważ nie było sensu, żeby rosły tam dzikie winogrona. Sołtys musiał pilnować ten teren, ponieważ Czesław pojechał też do Chicago. Było trudno to utrzymać. Pozostałe osoby chciały za dopilnowanie terenu bardzo dużo pieniędzy, a nic nie robiły. Powiedziałam swojemu agentowi, żeby jak najszybciej sprzedał tę ziemię. Chciało się to trzymać, ale nie miało to sensu.
- W gruncie rzeczy chcieliście do Polski wrócić. Prawdę mówiąc wyjechaliście na maksymalnie cztery lata, ale nikt nie wiedział, że kariera potoczy się w takim kierunku, szczególnie w Anglii, bo tam Kazimierzowi niestety troszeczkę nie wypaliło. Wracając do mieszkania na Świętokrzyskiej, nie było ono zwyczajne, ponieważ mieliście dla siebie całe piętro.
- Tak, dokupiliśmy sąsiednie mieszkanie, które dołączyliśmy do drugiego mieszkania, aby zrobić duży salon - z barem, z sejfem…
- No sejf musiał być, przecież Kazik ogromne pieniądze w Legii zarabiał (śmiech).
- Śmieszne, ale prawdziwe (śmiech).
- Korzystając z okazji, wyjaśnijmy wreszcie krążącą anegdotę, bo uważam, że to nieprawda, że po mistrzostwach w Argentynie ludzie rzucali w mieszkanie kamieniami.
- To prawdziwa historia.
- To było miłe dla nas ze względu na to, że była to pewnego rodzaju adoracja ze strony kibiców, że kochają Kazia. To był znak, że oni mają go w oczach.
- Jak to przeżywaliście?
- Bardzo źle. Musieliśmy postarać się o garaż w “Forum”, ponieważ samochód zawsze stał pod domem. Nie bardzo było to dla gości hotelowych, ale znaleźliśmy kogoś, kto był kibicem i człowiek ten powiedział “no jak Kaziu, ja ci mam tego nie załatwić. Niech mnie wyrzucą, ale żebyś miał garaż.” Nawet tam, gdzie samochód był parkowany to i tak go zniszczyli.
- No właśnie i ukradli radio, co w latach 70. to ewenement.
- No byli to brzydcy ludzie. Pisali na ścianach brzydkie rzeczy, rzucali w okna. Robili wszystko, czym można nas było poniżyć.
- Mariola, przejeżdżaliśmy właśnie ulicą Myśliwiecką, teraz jesteśmy na Pięknej. Po meczach bardzo często wracaliście na piechotę, a gromadka kibiców odprowadzała was do domu. Jak to się odbywało, jak to przeżywaliście.
- To było miłe dla nas ze względu na to, że była to pewnego rodzaju adoracja ze strony kibiców, że kochają Kazia. To był znak, że oni mają go w oczach. To co działo się poza nami, czy kamienie, czy wyzwiska, czy inne brzydkie rzeczy, no to po prostu coś takiego było dla nas satysfakcjonujące. Bardzo za to dziękuję, również w imieniu Kazimierza. Było nam miło, że do domu nas odprowadzano.
- To była Mariolu jakaś szczególna trasa, zawsze taka sama, czy ją zmienialiście?
- Zmienialiśmy. Zdarzało nam się uciekać przed kibicami, bo chcieliśmy mieć trochę spokoju. Chcieliśmy porozmawiać o nieudanym meczu, w którym akurat Kazimierz nie był w najlepszej formie. Ja mogłam, nie dziennikarz, powiedzieć “Kaziu źle grałeś. Dlaczego nie zrobiłeś takiej kiwki? A on pytał “skąd o tym wiedziałaś?”. Po prostu zaczęłam się uczyć, tego co wcześniej nie wiedziałam.
- O każdej porze roku tak państwo sobie chodziliście, czy czasem wykorzystywany był inny środek transportu?
- Bardzo lubiliśmy spacery, kiedy ludzie spali, ulice były dla nas. Czuliśmy się jak książę i księżniczka. Brakowało jeszcze księcia, który później zjawił się na świecie.
- Jesteśmy na ulicy Marszałkowskiej. Tą samą ulicą państwo wracali.
- Tak, tak. Śpiewaliśmy sobie, wyrażaliśmy wzajemne uczucia. Nikt nas nie słyszał, ulice były nasze. Czuliśmy się ich właścicielami.
- W jaki sposób Kazimierz, który był bardzo małomówny, skrytym człowiekiem, wyrażał swoje uczucia?
- Był romantykiem.
- Klęczał, po prostu klęczał.
- Reszty nie dopowiem.
- Reszta niech pozostanie słodką tajemnicą prawda?
- Tak, tak!
Wszyscy Kazimierza kochali i klepali go po plecach, ale jeśli chcieli się przysłużyć, była potrzebna pomoc, to nie było nikogo. Nikt nie przyszedł na rocznicę, żeby go pożegnać, by uczcić pamięć, tak samo było za życia.
- Tak jak Shakespeare pisał - pokryjemy milczeniem. Świadkami na ślubie mieli być…
- Lubańscy. Później Włodzimierz Lubański miał jakąś kontuzję, nie wiadomo czy to była kontuzja, ale tak przyjmijmy. Przyjaźniłam się z Ewą Żmijewską i później postanowiliśmy w ostatniej chwili, żeby świadkami byli Ewa i Włodek. Potem Włodek miał kontuzję i nie mógł. Wszyscy Kazimierza kochali i klepali go po plecach, ale jeśli chcieli się przysłużyć, była potrzebna pomoc, to nie było nikogo. Nikt nie przyszedł na rocznicę, żeby go pożegnać, by uczcić pamięć, tak samo było za życia. Dlatego Kazimierz się odsuwał. On nie miał przyjaciół. Jeśli miał jakiś kontakt to z kadrowiczami. Był pogodny, lubił towarzystwo, robił kawały…
- O tak, jeden z większych figlarzy. Jego ulubionym dowcipem było zamykanie kolegów na klucz w pokojach hotelowych, solenie kawy…
- Tak, albo mówił “zjedz, to jest bardzo dobre”, a okazywało się, że to było nie do przyjęcia. Był towarzyski, nigdy nie mówił, że jest źle, nie narzekał. A inni często narzekali. Jak to się mówi, jeśli wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one.
- Mariola muszę jednak wrzucić kamyczek do tego, co powiedziałaś, mam nadzieję, że się nei obrazisz na mnie. Koledzy, o których wspominałaś, że się odsunęli od Kazia, twierdzą nawet do dziś, że to ty ich trochę izolowałaś od niego, że ty byłaś bardziej zaborczą osobą. Ile w tym prawdy?
- Tak, to jest prawda. Ja jestem kobietą, która daje, a nie lubię, kiedy mi się odbiera. On był na co dzień własnością narodu, a kiedy mógł czas poświęcić dla mnie, to chciałam, żeby mógł naprawdę ten czas poświęcić dla mnie i dla dziecka. Większość czasu go nie było. Norbert się rodził - on wyjeżdża. Ślub jest, nie mamy miesiąca miodowego. Trafiłam do szpitala i poroniłam, on nie mógł do mnie przyjechać. Następne dzieci się rodzą, ja to ukrywam, bo Kazika nie może być. Ja się denerwuję, dokuczają, robią różne podchody i przykrości. Poświęciłam swoją karierę dla niego, żeby być żoną, żeby być fundamentem, aby Kazimierz miał spokój i komfort odpoczynku. Tego mu zazdrościli koledzy, a mnie nigdy nie przyjęto do tego grona. Czułam się obca, ciągle im nie pasowałam, bo byłam inną osobą. Nie chodziłam, nie podglądałam, nie czekałam. Dawałam Kazimierzowi komfort. Gdzie on chciał być, to mnie tam nie było. Inne żony czy dziewczyny cały czas kontrolowały. Mnie to nie interesowało. Jeśli będzie chciał to i tak coś zrobi, jest mężczyzną. Nie miałam wyboru, musiałam różne rzeczy akceptować. Jak było ich za dużo, to człowiek inaczej na to reagował.
Nie mieliśmy prywatności ale z drugiej strony Kazimierz nigdy nikomu nie odmówił, czy to autografu czy nawet pożyczki. Jeden z kibiców powiedział mi nawet, że spotkał go kiedyś na jakimś wyjeździe i powiedział, że zabrakło mu pieniędzy. Powiedział wtedy: „Panie Kaziu, przyjdę i Panu oddam” i faktycznie, jakiś czas później przyszedł, oddał i podziękował.
- Miała pani przyjaciół w drużynie, “kumpli” po prostu?
- Państwo Pieszkowie dali nam taki pryzmat, ale też byli warszawiakami, pochodzili spod Warszawy. Żony i dziewczyny wyjeżdżały na mistrzostwa świata, przed meczem z Holandią i Anglią, dwa czy trzy razy pamiętam wspólne spotkania rodzinne. To było jednak wszystko “tyle o ile”. Inne kobiety bliżej się trzymały. Ja się z tym godziłam źle mi nie było, miałem inne zainteresowania, miałam książki, miałam syna - to mi wypełniało czas.
- Jak znosiłaś ciężar sławy męża? Nie mogliście się przecież nigdzie pokazać na spokojnie, żeby nikt nie zainteresował się i nie wskazał palcem.
- To było trochę uciążliwe. Nie mieliśmy prywatności ale z drugiej strony Kazimierz nigdy nikomu nie odmówił, czy to autografu czy nawet pożyczki. Jeden z kibiców powiedział mi nawet, że spotkał go kiedyś na jakimś wyjeździe i powiedział, że zabrakło mu pieniędzy. Powiedział wtedy: „Panie Kaziu, przyjdę i Panu oddam” i faktycznie, jakiś czas później przyszedł, oddał i podziękował. To było bardzo miłe, inny piłkarz powiedziałby brzydko „odejdź” lub użył innego słowa.
- To przecież nie kończyło się tylko na oddawaniu pieniędzy. Kazimierz Deyna, wspólnie z Tadziem Nowakiem, wbrew kierownikowi Roeslerowi wziąć na wolne miejsca kibiców ze stadionu. Często kazali wchodzić im tylnym wejściem i się schować.
- Tak. Dokładnie tak było.
- Zastanawiam się Pani Mariolu, nie miała Pani pewnych obaw, że będzie żoną człowieka, który w przyszłości może być bardzo sławny.
- Przyznam szczerze, że tego nie było. Przyznam szczerze, że byłam zajęta swoim biznesem. Sława Kazimierza wzrosła po meczach z Saint-Etienne. Ja po prostu interesowałam się nim jako mężczyzną. Często rzucał on papilotki czy uśmiechy, a ja byłam dojrzałą kobietą, starszą od niego o trzy lata i mnie takie podchody nie interesowały. Prowadziłam dwa biznesy: latem galanterię metalową, zimą kotły parowe i dział izolacji, dodatkowo na boku zajmowałam się „interior designem”. Praktycznie cały rok byłam zajęta, korzystałam jednak przy tym z uciech życia. Wyjeżdzałam do słonecznej Bułgarii czy do Paryża czyli miałam swój światek. Gdy Kazimierz znalazł się w moim życiu manifestował tak, że po prostu uległam. Musiałam zwrócić na niego swoją uwagę.
- Można powiedzieć, że Kazimierz zburzył odrobinę Pani świat.
- Trochę tak. Robił różne podkłady, że tak a nie inaczej. Gdy widział, że czegoś się nie da, mówił że idzie w swoją stronę. Jemu nie podobało się to, ponieważ inne dziewczyny ulegały. Ja byłam inna.
- Przypominasz sobie zdarzenie z Balu Mistrzów Sportu, kiedy Kazio zbyt dużo czasu poświęcał innym partnerkom do tańca a Ty wtedy zdenerwowałaś się i wyszłaś do domu.
- Nie lubię takich rzeczy i nigdy ich nie akceptowałam. On wiedział, jaka jestem i jak podchodzę do pewnych rzeczy. Nie życzyłam sobie, aby robił to w mojej obecności.
Zgodziłam się na wiele wyrzeczeń ze swojej strony to on musiał dopasować się. Nieważne, jak bardzo był sławny, musiał mieć pewne obowiązki. Kazio często kajał się i to nie było łatwe – ja nie wybaczałam bezproblemowo.
- Nie obawiałaś się prasy?
- Zawsze chodziłam swoimi ścieżkami. O pewnych rzeczach, które lubię bądź też nie, powiedziałam mu na początku. Zgodziłam się na wiele wyrzeczeń ze swojej strony to on musiał dopasować się. Nieważne, jak bardzo był sławny, musiał mieć pewne obowiązki. Kazio często kajał się i to nie było łatwe – ja nie wybaczałam bezproblemowo.
- Znajdujemy się w bramie podwórka przy ul. Świętokrzyskiej, gdzie mieszkaliście. Jak odbierasz to, że wróciłaś do miejsca, w którym przeżyliście tyle pięknych chwil.
- Bardzo się cieszę, że wróciłam ale żałuję, że nie ma już tego mieszkanka. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła to wrócić i zamieszkać.
- Mieszkanko było nad wyraz piękne. Z tego co wiemy, było zrobione z dwóch? Przeprowadziliście generalny remont, którego byłaś nadzorcą.
- Mieszkanie miało powierzchnię 79 metrów kwadratowych. Byłam nadzorcą, dlatego bardzo za nim tęsknie. To było tamto mieszkanie, na samym końcu, z narożnym balkonem.
- Wspólnie oglądaliście Pałac Kultury, jadaliście kolacje na balkonie w bardzo nastrojowym klimacie.
- Ten miły balkon przypomina mi, kiedy miał urodzić się Norbert. 5 lipca, gdzie Kazimierz i moja mama przynieśli mi czereśnie. Umyli je, podali je a ja byłam taka zadziorna, że nie dałam nikomu ani jednego mówiąc, że wszystkie są dla mnie.
- Mieliście dużo sąsiadów wywodzących się z Legii. Z tego co wiem, mieszkał tu Pan Korol, Pan Janeczek, Lucjan Brychczy, Jacek Gmoch.
- Nie pamiętam, ale chyba ktoś jeszcze.
- Enklawa Legii w centrum Warszawy. Mariola, uderzę teraz w smutniejszy ton. Kazimierz zawsze mówił, że chciałby wrócić do Warszawy i ze wszystkich miast na świecie, najbardziej kocha właśnie ją. Jak myślisz, co by czuł gdyby widział te zmiany?
- Byłby na pewno szczęśliwy. Z drugiej strony dowiedziałam się z Twojego czasopisma, które przyniósł mi mój partner, że Kazimierz był już zwolniony gdy wyjechał. On zawsze myślał, że nadal jest w rezerwie. To go trzymało. Zawsze miał na uwadze i syna i mnie. Było nam przykro, że zatajono to przed nami, że został on zwolniony, że był wolny i mógł jechać wszędzie.
- Kazimierz został przeniesiony do rezerwy i nie był już oficerem Wojska Polskiego.
- On o tym nie wiedział. Gdyby widział na własne oczy to, co ja zobaczyłam w tym magazynie, nasze życie potoczyłoby się inaczej. Wrócilibyśmy tu.
- Przecież przedłużał on ważność paszportu.
- Tak, ale słuchaj. On zawsze wierzył, że gdy nasz syn będzie już na swoim, wrócimy tutaj. Takie były nasze założenia.
Dwa miesiące przed śmiercią spotkał się z kolegami, którzy namawiali go, aby jechał z nimi. On jednak odmówił, powiedział: Ja mam żonę i syna, muszę wrócić
- W jednym z ostatnich wywiadów mówił, że wróci do Polski i będzie trenował młodzież, trzecioligowe drużyny. Sam przyznawał, że w takich zespołach jest najwięcej talentów, brakuje tylko ludzi, które mogłyby je wyłowić.
- Tak miało być lecz stało się zupełnie odwrotnie. Dwa miesiące przed śmiercią spotkał się z kolegami, którzy namawiali go, aby jechał z nimi. On jednak odmówił, powiedział: Ja mam żonę i syna, muszę wrócić”. Jego świadomość była taka, że ja się nie bałam. On nie chciał stracić syna. Może i później wróciłby, ale nie miał z czym. Bał się wyśmiania, przypomniały mu się lata chorzowskie.
- Kolegom mówił, że z okna mógłby wyskoczyć do basenu.
- To była prawda. Mieliśmy tak usytuowany basen, ale zostało to sprzedane. Ja jeszcze w tym domu mieszkałam, Kazimierz mieszkał w innym miejscu. Cieszyliśmy się z tego co będę. Nawet dzień przed wyjazdem, gdy odwoziłam go na lotnisko, był pełen nadziei, że zamieszkamy w tym miejscu.
- Warszawa płacze ze smutku, że wspominamy tak wielką postać jak Kazimierz Deyna czy ze szczęścia, że wróciłaś na stare śmieci?
- Kochani, mówię za siebie z wielkim wzruszeniem. Dziękuję Ci, odkrywcy wielu pamiątek. Wraz z synem jesteśmy Ci bardzo wdzięczni. Chciałabym, żeby on to czuł. Żeby nie było tak jak myślał, że jest sam. On nie był sam, był z Wami.
Autor
Wiktor Bołba, KM, PG