
PKO Ekstraklasa: Wisła - Legia historycznie... Kto zada decydujący cios?
Historia spotkań Legii Warszawa z Wisłą Kraków jest niezwykle bogata, sięga bowiem roku 1927. W trakcie 92 lat nie brakowało meczów decydujących o kluczowych rozstrzygnięciach na krajowym podwórku, czy też takich, których dramaturgią można byłoby obdzielić całą ligową kolejkę. W niedzielę obydwa zespoły staną w szranki po raz 170. Póki co piłkarze walczą w ringu jak wytrawni bokserzy we wciąż nierozstrzygniętej walce. Czy dziś któryś z nich zada decydujący cios?
Autor: Janusz Partyka, KM
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii, Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski, Włodzimierz Sierakowski
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka, KM
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii, Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski, Włodzimierz Sierakowski
Cztery mecze z Wisłą Kraków dzielą nas od chwili, kiedy to właśnie Biała Gwiazda będzie drużyną z którą najczęściej mierzą się Wojskowi. Niedzielna potyczka będzie bowiem 170 w historii konfrontacji obydwu drużyn (częściej rywalizowaliśmy jedynie z Ruchem Chorzów - 172 razy). Bilans spotkań z krakowianami jest wyrównany - obydwa zespoły wygrywały po 61 meczów, 47 razy padł remis. Ostatnie starcie, wygrane przez Wojskowych przy Łazienkowskiej aż 7:0 (ale i to przedostatnie, kiedy ulegliśmy w Krakowie 0:2), nieco rozmazują ogólny obraz rywalizaji, ale nie zmienia to faktu, że właśnie Wisła stawiała największy opór legionistom spośród wszystkich ligowych rywali. To, jak zacięte są spotkania Wojskowych z Białą Gwiazdą zaobserwować mogliśmy chociażby w październiku 2018 roku. Już kilkadziesiąt sekund po pierwszym gwizdku sędziego bramkarza krakowskiego zespołu, Mateusza Lisa, pokonał Dominik Nagy. Po szybkim golu legioniści ruszyli do ofensywy jeszcze intensywniej i 20 minut po trafieniu Węgra mogli cieszyć się z drugiego gola. Tym razem Nagy wcielił się w rolę asystenta, a jego podanie wykończył Carlitos. Hiszpan, który przez rok reprezentował barwy Wisły, z szacunku do byłego pracodawcy, nie okazywał przesadnej radości, jednak widać było, że nie chce poprzestać on na jednym trafieniu. W kolejnych fragmentach pierwszej połowy nadal rządzili podopieczni Ricardo Sa Pinto i wydawało się, że ich zwycięstwo jest niezagrożone.
To, co stało się w drugiej połowie zszokowało jednak wszystkich – legionistów, ich trenera, a także kibiców. Wiślacy bowiem w ciągu pięciu minut zdobyli... trzy bramki. Najpierw Arkadiusza Malarza pokonał Jesus Imaz, chwilę później piłkę w siatce umieścił Martin Kostal, a kolejnych kilkadziesiąt sekund po tym drugiego gola strzelił Imaz. Trzy szybkie ciosy sprawiły, że gra Wojskowych stanęła i zanim się otrząsnęli, minęło ponad 20 minut. W końcówce znów przeszli do ofensywy. Piłka trafiła do Carlitosa, ten wkręcił w ziemię Macieja Sadloka i precyzyjnym strzałem w długi róg wyrównał stan meczu. „Nie wiem co stało się w drugiej części spotkania. Cieszy to, że udało nam się wyrównać w 90. minucie, ale myślę, że nie zdobyliśmy dziś jednego punktu lecz straciliśmy dwa” – podsumował na gorąco w strefie mieszanej obrońca Legii Mateusz Wieteska. Przypomnijmy sobie kulisy ze wspomnianej potyczki Legii z Wisłą, która idealnie wpisuje się w historię rywalizacji obydwu klubów:
Tak jak wspomnieliśmy na wstępie historyczny bilans starć obydwu zespołów we wszystkich rozgrywkach jest równy – każdy z nich wygrał po 61 meczów, 47-krotnie padał wynik remisowy. Czy dziś któraś z drużyn zada decydujący cios i przechyli szalę na swoją korzyść? Jeśli brać pod uwagę tylko mecze ligowe, minimalnie lepszym bilansem mogą pochwalić się Wiślacy. Wygrali oni bowiem 58 spotkań przy 57 zwycięstwach Legii. Punktami obydwie drużyny dzieliły się 42-krotnie. Biała Gwiazda jest jedyną drużyną w kraju, która może pochwalić się bardziej korzystnym bilansem bezpośrednich starć z zespołem 14-krotnego mistrza Polski. Bilans bramkowy korzystny jest jednak dla Legii i wynosi 238:219 (225:207 w lidze).

Niezależnie od prezentowanej formy, starcia Legii z Wisłą bez cienia wątpliwości mogą być nazywane „klasykami”. Obydwa zespoły zdobyły łącznie 27 tytułów mistrza Polski. Są to również drużyny, które w XXI wieku zdominowały rozgrywki ligowe w Polsce. Do pierwszego w historii bezpośredniego meczu doszło 18 kwietnie 1927 roku. Legioniści przegrali aż 1:4, Wisła była jednak wtedy bezapelacyjnie najlepszą drużyną piłkarską w kraju. Krakowscy dziennikarze byli tak pewni siebie, że nawet pewne zwycięstwo nie zadowalało ich w pełni. „Drugi dzień świąt przyniósł Warszawie mecz Legia – Wisła. Zdawało się, że prowadzący w mistrzostwie Ligi exmistrz Krakowa, jeden z bezsprzecznie najsilniejszych zespołów polskich pokaże grę nie tylko owocną i produkcyjną ale również piękną i przemyślaną. Tym czasem niedysponowani widać krakowianie sprawili wyraźny zawód. Największym, a trzeba powiedzieć, że poważnym atutem ich drużyny była szybkość i ruchliwość – zalety cechujące cały zespół bez wyjątku. Atut ten wystarczył jednak zupełnie, aby mecz rozstrzygnąć bez żadnych wątpliwości na swoją korzyść” – pisano wówczas w „Przeglądzie Sportowym”. Na pierwsze zwycięstwo z Wisłą zespół z Warszawy czekał ponad rok – stało się ono faktem w trzecim meczu rozgrywanym pomiędzy tymi drużynami.

Z Wisłą Kraków Wojskowi osiągnęli także najwyższe zwycięstwo w swojej historii. „Przeróżnego rodzaju rekordy padły w tym meczu. Należał do nich przede wszystkim sam rezultat spotkania. Wynik 12:0 nie padł jeszcze na żadnym powojennym meczu ligowym. Prócz tego Pohl pięcioma zdobytymi bramkami ustanowił rekord goli strzelonych na jednym meczu przez jednego zawodnika. Ofiarą wspaniale usposobionego CWKS padła krakowska Wisła, która potrafiła wygrać z wojskowymi wiosną 2:0. Przy porównaniu tych dwu wyników szumi nam w głowie. Jak bowiem mógł przegra CWKS w Krakowie, skoro na własnym boisku robił z Wisłą dosłownie co chciał i to od samego początku spotkania. W 3 min. silny strzał Kempnego trafia w asekurującego bramkę Kawulę, ale już 4 minuty później bardzo ładna akcja świetnej w tym meczu pary Brychczy – Pohl kończy się wypuszczeniem w bój Kowala i CWKS prowadzi 1:0. Od tej chwili jasne stało się, że Wisła musi przegrać. CWKS grał na pełnych obrotach, ciągle napierał. Wobec nieustających ataków, zmian pozycji i celnych strzałów napastników CWKS – zupełnie bezradna była krakowska obrona. Brychczy, Pohl, Kowal a nawet Ciupa ogrywali swych przeciwników w dziecinnie łatwy sposób, będąc raz po raz sam na sam z również słabszym w tym meczu Kaliszem. Przy takim układzie sił bramki sypały się jak z rogu obfitości. Nie ma więc nawet potrzeby dokładnego rejestrowania ich kolejności” – pisano. Pięć goli Pohla, trzy Kowala, dwa Brychczego (na zdjęciu), jeden Kempnego i jedno samobójcze trafienie Monicy. Spotkanie z 19 sierpnia 1956 roku już na zawsze wpisało się w annały warszawskiej Legii.

W XX wieku także nie brakowało meczów historycznych, apogeum rywalizacji przypadło jednak na obecne stulecie. I to właśnie w spotkaniu z tym rywalem Wojskowi praktycznie zagwarantowali sobie ósmy tytuł mistrza Polski. „W meczu na szczycie Wisła zremisowała 1:1 Legią. Tym samym oddaliła się od obrony mistrzowskiego tytułu, bowiem Legia musi już zdobyć tylko jeden punkt, by cieszyć się z pierwszego od siedmiu lat trofeum mistrzów Polski” – relacjonowała oficjalna strona internetowa Białej Gwiazdy. Mecz rozpoczął się dla podopiecznym Dragomira Okuki fatalnie, bowiem już w 80. sekundzie Radostina Stanewa pokonał niezawodny wówczas Tomasz Frankowski. Legioniści długo bili głową w mur nie mogąc sforsować dobrze funkcjonującej tego dnia defensywy gospodarzy. Udało się to dopiero na niewiele ponad 20 minut przed końcem spotkania za sprawą przyszłego króla strzelców, Serba Stanko Svitlicy. „To najważniejszy gol w mojej karierze” – stwierdził snajper. Brakujące „oczko” Wojskowi zdobyli w kolejnym ligowym meczu, w którym zmierzyli się z Odrą Wodzisław.
Innym spotkaniem, które zapadło w pamięci kibiców Wojskowych, było z pewnością to rozegrane 9 maja 2013 roku. Sygnał do ataku piłkarzom Legii dał... zawodnik Wisły. Semir Stilić opanował piłkę w polu karnym i huknął, piłka jednak, zamiast do bramki, odbiła się od poprzeczki. Nie minęła minuta, a legioniści już prowadzili. Ivica Vrdoljak zagrał długą piłkę do Michała Żyry. Ten zwiódł dwóch rywali, uderzył w kierunku krótkiego słupka i pokonał Michała Miśkiewicza otwierając tym samym wynik meczu. Do przerwy podopieczni ówczesnego trenera, Henninga Berga zdobyli jeszcze dwie bramki, ich autorami byli Michał Kucharczyk oraz Tomasz Jodłowiec. Po zmianie stron festiwal Wojskowych trwał nadal. Dossa Junior strzelił czwartego a Marek Saganowski piątego gola. „Tak upokorzona Wisła Kraków w tym wieku z Warszawy jeszcze nie wyjeżdżała. (...) Mistrz! Mistrz! Legia mistrz! - niosło się z trybun stadionu przy Łazienkowskiej. Tak wysoko Legia trenera Henninga Berga jeszcze nie wygrała. Tak efektownie jeszcze wiosną nie zagrała. Trudno było dostrzec słaby punkt w układance norweskiego szkoleniowca, a pięć strzelonych goli to najniższy wymiar kary, jaki spotkał wiślaków w hicie ekstraklasy. Siódma wygrana z rzędu przyszła po meczu rozegranym w mistrzowskim stylu” – zachwycali się na łamach „Przeglądu Sportowego” dziennikarze.
W kolejnym meczu Wojskowi znów pokazali swoją wyższość pokonując Biała Gwiazdę na jej terenie 3:0. Od tego momentu rywalizacja wyrównała się i gdy jedna z drużyn wygrywała, nie czyniła tego różnicą większą niż dwóch goli. Do czasu jednak. W ostatnich dwóch meczach pomiędzy obydwoma zespołami padło aż 11 bramek, z czego siedem zdobyli legioniści. Najpierw, 31 marca 2019 roku, na stadionie przy Reymonta w Krakowie Wojskowi dostali srogie lanie. Po golach Peszki, Błaszczykowskiego, Pietrzaka i Kolara ulegli rywalom 0:4, a z posadą pożegnał się trener Ricardo Sa Pinto. Rewanż był niezwykle udany. Niespełna pół roku później, 27 października 2019 roku, podopieczni Aleksandara Vukovicia dali przy Łazienkowskiej prawdziwy koncert gry. Po trafieniach Kante (trzech), Luquinhasa, Novikovasa, Wszołka i Niezgody, rozbili Białą Gwiazdę 7:0, a mecz ten na długo zapadnie w pamięci fanów z Ł3. „Legia w siódmym niebie! Takiego wyniku nie widzieliśmy w rozgrywkach Ekstraklasy od sezonu 2004/05. Legia Warszawa rozbiła Wisłę Kraków aż 7:0! Na szczególną wzmiankę zasługuje Jose Kante, który skompletował hat-tricka” - pisała ekstraklasa.org. Przypomnijmy sobie gole i kulisy z ostatniej potyczki z wiślakami:
Ja widać na szali są nie tylko ligowe punkty, ale także honor i duma, ponieważ rywalizacja warszawsko-krakowska bezsprzecznie jest jedną z najgorętszych i najpiękniejszych w polskiej piłce. Kto okaże się lepszy w najbliższym starciu? Tego dowiemy się w niedzielę, 7 czerwca!

Autor
Janusz Partyka, KM