Historia 1931-1940
Lata 30. z pewnością zapisały się w historii Legii Warszawa jako jedna z najbardziej burzliwych dekad ubiegłego stulecia. W nadchodzącym dziesięcioleciu sytuacja Legii zmieniała się diametralnie. W kartotekach klubowych figurowało coraz więcej zawodników różnych sekcji. Zarówno te istniejące, jak i nowo powstałe, rozwijały się dynamicznie, osiągając coraz lepsze wyniki sportowe. Największe zainteresowanie wykazywano sekcją piłki nożnej. Do futbolowej drużyny Legii akces zgłaszali zawodnicy z innych drużyn i regionów kraju.
Autor: Legia.com
- Udostępnij
Autor: Legia.com
Tak było choćby z pochodzącym z Krakowa byłym zawodnikiem Garbarni Zygmuntem Jesionką. Ten młody, zaledwie 22-letni obrońca, na początku lat 30. rozpoczynając studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (dzisiejsza AWF) przeniósł się z Krakowa do Warszawy. O ile z uzyskaniem w indeksie dobrych ocen z nauki nie miał problemów, gorzej szło mu w piłkarskiej drużynie Legii. Średniego wzrostu, szczupły, nie dysponujący potężnym wykopem – jak Henryk Martyna – i nie grający brutalnie – jak Józef Ziemian – miał problemy z regularną grą w formacji obrony zespołu „wojskowych”. „Kiedy szedłem na pierwszy trening Legii, gorliwie modliłem się w duchu do Matki Boskiej, by sprawiła, żebym powstrzymał samego ‘Wiewiórę’ (Józefa Nawrota – przyp. red.) przed strzeleniem bramki i wykopywał piłkę równie potężnie jak ‘Antałek’ (Henryk Martyna – przyp. red.). Przed ‘Wiewiórą’ i jego celnym strzałem drużyny nie uchroniłem, a i z wykopami w stylu ‘Antałka’ nie szło mi tak, jak prosiłem w modlitwie. Zwyczajnie bałem się, że nie zostanę przyjęty, dlatego z drżeniem serca oczekiwałem po treningu na decyzję trenera Józefa Kałuży. I wtedy stał się cud! Gdy w szatni schylony chowałem do walizeczki swój piłkarski majdan, poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłem się – to była ręka trenera Kałuży. ‘Chcę byś przyszedł na następny trening’ – powiedział” – autor tych słów nazywał się Zygmunt Jesionka i był to początek lat 30. ubiegłego wieku. Jak sam mówił, był wówczas najszczęśliwszym człowiekiem na kuli ziemskiej. Następnie przez kilka lat przywdziewał zieloną koszulkę Legii, ale nigdy swoją grą nie przypadł do gustu wymagającej warszawskiej widowni.
Ponieważ w tym czasie w drużynie Legii duet obrońców Martyna-Ziemian pozostawał bezkonkurencyjny, Jesionka z reguły pełnił rolę rezerwowego, rozgrywając po kilka meczów w sezonie. Powtarzając za dr. Stanisławem Mielechem wiemy, że był pierwszym wchodzącym. „W składzie drużyny nie było większych zmian. Z graczy rezerwowych najczęściej grał Jesionka (za Ziemiana), a oprócz niego H. Przeździecki, Zajączkowski, Brożek, Gabrysiak, Rostkowski, Geiger, Purszel i inni” – objaśniał Mielech. Niezrażony po ukończeniu studiów poświęcił się pracy szkoleniowej. „Jego wysoka wiedza szkoleniowa i talent pedagogiczny znalazły pole do działania zwłaszcza w okresie powojennym. (...) Przez krótki czas był trenerem. Nie odpowiadało to ani jemu, ani piłkarzom, którzy mimo to bardzo go szanowali. Był raczej naukowcem, wykładowcą i organizatorem niż trenerem” – napisano w książce zespołu autorskiego Grzegorczyk-Lechowski-Szymkowiak „Piłka Nożna 1916-1989”.
Drużyna piłkarska Legii Warszawa w 1931 roku. Od lewej stoją: Jesionka, Zygmunt Rajdek, Józef Nawrot, Marian Szaller, Nowakowski, Franciszek Cebulak, Henryk Martyna, Brożek, Przeździecki I, Przeździecki II, Wypijewski, Paweł Akimow i Ciszewski.
Szczegółem wartym odnotowania pozostaje fakt, iż trenujący Legię Józef Kałuża tak wybił się na ulicy Łazienkowskiej, że jeszcze przed zakończeniem rozgrywek w 1930 roku został wybrany kapitanem związkowym PZPN. Według fachowców Kałuża – krakowianin, choć rodem z Przemyśla – jak mało kto nadawał się do prowadzenia reprezentacji Polski w piłce nożnej. Ten były legendarny piłkarz Cracovii cieszył się ogromnym autorytetem u zawodników, trenerów i działaczy sportowych. „Wszyscy przypominają jego miejsce w kronikach Cracovii, ale dopiero praca w Legii dała mu awans – to on jest pierwszym selekcjonerem reprezentacji z grona postaci związanych też z Legią! Zapamiętajmy to!” – pisał Andrzej Gowarzewski w książce „Legia to potęga”. Niestety, awans Józefa Kałuży – który jeszcze w pierwszej połowie 1930 roku szkolił zawodników Legii – na kapitana związkowego PZPN, spowodował przy ulicy Łazienkowskiej okresowy brak trenera ligowej drużyny. W zespole dochodziło do niesnasek, przez co rozpadł się najlepszy atak w dotychczasowej historii klubu. Zaczęło się od... konfliktu żon piłkarzy. „Na wszystkich meczach rozgrywanych w Warszawie siedziały panie serc Mariana Łańki i Józefa Nawrota, zresztą wielkie przyjaciółki. Pewnego dnia narzeczona Łańki zwróciła się do sympatii Nawrota: – Wiesz, Józek to musi ćwiczyć tak, jak mu Marian zagra. – Co? – oburzyła się urażona wybranka serca Nawrota. I tak się zaczęło. Kłótnie pań przeniosły się wkrótce na inną płaszczyznę i Łańko... wyemigrował z Warszawy” – można było przeczytać w archiwalnych numerach „Sportowca”.
Rok 1933. Fragment meczu Jugosławia – Polska. Na pierwszym planie Henryk Martyna.
Napięta atmosfera utrzymywała się w drużynie przez dłuższy czas, a rozbicie trójki napastników: Ciszewski-Nawrot-Łańko, zapowiadało ciężki okres w historii Legii. Paradoksem całej sytuacji pozostaje fakt, że zespół „wojskowych”, skazany na niepowodzenie, w dodatku nie posiadający trenera, znalazł się na podium zdobywając brązowy medal mistrzostw ligi.
Za drużynę piłki nożnej w 1931 roku odpowiadali ppłk Piasecki i por. Plutyński. W rozgrywkach legioniści bardzo dobrze zaprezentowali się m. in. w meczach z Wartą Poznań. Najpierw 19 kwietnia wygrywając na boisku w Poznaniu 4:1, by tydzień później w Krakowie pokonać w identycznym stosunku bramkowym odwieczną rywalkę i aktualnego mistrza Polski, Cracovię. Prasa krakowska zwycięstwo Legii tłumaczyła „obniżeniem lotów” przez piłkarzy „Pasów”. „Do ciekawszych meczów ligowych tego sezonu należało spotkanie Legii z Cracovią, które odbyło się 26 kwietnia w Krakowie. Legia wystąpiła w składzie: Skwarczyński (Żukowski), Martyna, Jesionka, Szaller, Cebulak, Nowakowski, Wypijewski, Ciszewski, Nawrot, Przeździecki i Rajdek. Popularna była o tym meczu opinia, że uczeń przerósł mistrza. Drużyna Legii sprawiła doskonałe wrażenie dzięki umiejętnościom taktycznym i technicznym, jak również dzięki grze fair. Przy dobrej dyspozycji strzałowej napastników wynik 4:1 (4:0) odzwierciedla sytuację na boisku. Bramki zdobyli: Przeździecki 2, Nawrot i Ciszewski” – dowiadujemy się z kart jubileuszowego wydawnictwa „Legia 1916-1966”.
WKS Legia – mistrz Polski w hokeju w 1933 roku. Od lewej: Sachs (sędzia), Szenjach, Pastecki, pierwszy z prawej Przeździecki (bramkarz), czwarty olimpijczyk Materski.
Przeglądając stare roczniki krakowskiego tygodnika „Tempo” postanowiłem przywołać rozmowę z dziennikarzem piłkarza Legii Henryka Martyny, który nie bez sympatii wspominał tamten mecz i całą otoczkę z nim związaną. „Byliśmy w wielkiej formie, podczas gdy Cracovia przeżywała kryzys. Prowadziliśmy w pierwszych 45 minutach już 4:0; przychodzi podczas przerwy do naszej szatni kilku kolegów, a naszych boiskowych w tej chwili przeciwników i pół żartem pół serio zagadują: Dajcie spokój, bo nas po takim meczu kibice rozerwą na strzępy. Trudno dziś twierdzić, czy w odezwie na ten koleżeński apel, ale w każdym razie wynik ostateczny brzmiał już tylko 4:1 dla Legii” – wspominał Martyna. W dalszej części rozmowy zagadnięty o kulisy meczu Legia – Cracovia mówił, że dochodziło do różnego rodzaju ekscesów:
„Nie powiem, żeby w naszym rodzinnym mieście witano nas owacyjnie. Antagonizmy dzielnicowe wówczas były jeszcze bardzo silne, a cóż dopiero na tle sportowym, gdzie rządzi uczucie zawziętych kibiców. Na boisku jednak sympatia między zawodnikami Cracovii i jej ‘warszawskiej filii’ ,jak nas wtedy w Krakowie nazywano, dominowała”.
Olimpijska grupa szermierzy z 1932 roku. W górnym rzędzie od lewej: Friedrich, kpt. Dobrowolski, kpt. Nycz, por. Suski. Siedzą od lewej: dr Papee, Szombathely (trener) i kpt. Segda.
Opisując sezon 1931 roku w którym legioniści udanie walczyli o tytuł mistrza Polski, nie sposób nie zauważyć, że Legia odnosząc wiele cennych zwycięstw zgromadziła w lidze 29 punktów. Dla porównania inne stołeczne drużyny – Warszawianka i Polonia – razem zdołały uzbierać 31. Mecze z udziałem Legii nie tylko w Warszawie przyciągały na trybuny tłumy ludzi. Dla mieszkańców wielu miast były szansą obejrzenia znanych z gry w reprezentacji Henryka Martyny, Józefa Ciszewskiego, Józefa Nawrota czy Witolda Wypijewskiego. „Wypijewski nie był tak świetnym piłkarzem jak jego klubowi koledzy Martyna i Nawrot, ale był lubiany przez publiczność. Należał do najszybszych skrzydłowych w kraju, prześcigał go jedynie Balcer z krakowskiej Wisły – ale ten uprawiał lekką atletykę i osiągał na 100 metrów czas grubo poniżej 12 sekund. Szybki gracz, który dobrze centruje, a często przypuści raptem atak z ukosa ścinając teren, by podjechać pod bramkę i ostro strzelić – czy może nie podobać się widowni?! Wypijewskiego nazywała ‘Kici ‘, tak jak w wiele lat później Brychczego” – dowiadujemy się z lektury książki Bohdana Tomaszewskiego „Sławy sportu...”.
Piłkarze Legii po zwycięstwie nad Warszawianką w 1934 roku. Od lewej stoją: Henryk Martyna, Przeździecki I, Wypijewski, Łysakowski, Józef Nawrot. Od lewej klęczą: Keller, Zygmunt Rajdek, Sobczak, Kuberta.
Wartą wspomnienia jest wyprawa Legii na towarzyskie spotkanie z mieszaną drużyną, składającą się z graczy Team Hakoah i BBSV, do Bielska-Białej. Na wieść o przyjeździe Legii pod stadion w Bielsku-Białej zjechało kilkaset furmanek i prawie sześćset osób dopingowało swoich pupili. Również miejscowa policja przygotowała się na przyjazd Legii, zwiększając obsadę posterunku z dwóch do pięciu funkcjonariuszy. Pomimo porażki miejscowych (1:4) panował jednak spokój. Tłum spokojnie rozszedł się oraz rozjechał do swoich domostw. Nieprzebrane tłumy ludzi ciągnęły też na ulicę Łazienkowską 14 czerwca 1931 roku, ponieważ PZPN zdecydował, że na Stadionie Legii odbędzie się międzypaństwowe spotkanie Polska – Czechosłowacja. Tysiące ludzi stanęło w kolejkach do kas biletowych, dla których magnesem był światowej sławy bramkarz rywali Frantisek Planicka. Przed bramami stadionu stali naganiacze, faktorzy i zapraszali zawiedzionych, odchodzących od pustych kas biletowych do kupna biletu, oczywiście po odpowiednio zawyżonej cenie. Tych, którzy na chwilę się zatrzymywali, nęcili wizją obejrzenia na żywo słynnego Planicki, w okamgnieniu ogarniali ramieniem i niemal siłą wciskali bilet na mecz. Tak mniej więcej wyglądał pierwowzór stałego w późniejszych czasach elementu folkloru stolicy, warszawskiego „konika”. Niestety, mecz Polska – Czechosłowacja zakończył się wysoką przegraną 0:4, a licznie zgromadzeni kibice opuszczając stadion w milczeniu głęboko przeżywali tę porażkę.
Motocykliści Legii uczestniczący w meczu Berlin – Warszawa w 1934 roku.
21 czerwca 1931 roku Legia w derbach Warszawy pokonała rekordowo wysoko drużynę Polonii 8:1. Naocznym obserwatorem tego spotkania był sympatyzujący z Polonią dziennikarz i działacz Mieczysław Szymkowiak. Chociaż kibicował Polonii, to wzorem piłkarza był dla niego zawodnik Legii Józef Ciszewski:
„Co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Szczególnie te mecze, które wprowadzały mnie w nie lada rozterkę. Derby stolicy. Święta wojna. Moja Polonia dostaje baty. A jednym z głównych winowajców jest mój Ciszewski. Krajało mi się serce z bólu, a jednocześnie byłem pełen uznania dla zwycięzców. A porcja bramek była odpowiednia, 8:1” – wspominał Szymkowiak.
Oprócz wysokiego zwycięstwa z Polonią, Legia w roku 1931 odniosła jeszcze kilka efektownych zwycięstw, choćby pokonując 30 sierpnia w Warszawie ŁKS 6:0.
Następnie w kolejnych derbach z Warszawianką (22 listopada), zawodnicy „wojskowych” zmusili siedmiokrotnie bramkarza rywali do kapitulacji, przy czym piłkarze rywala zaledwie dwukrotnie potrafili skutecznie strzelić do bramki Legii. Po czym w „Przeglądzie Sportowym” z dnia 16 grudnia 1931 roku napisano: „Legia – najlepszy zespół Warszawy w roku 1931”. Drużyna w której grało kilku reprezentantów kraju nie tylko uzyskiwała dobre rezultaty w lidze. Również w spotkaniach międzynarodowych legioniści wielokrotnie wykazywali swoją wyższość. Za godne reprezentowanie kraju na boiskach Wiednia i Wilna przyznano Legii nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych, Aleksandra Skrzyńskiego. W dalszej części artykułu zamieszczonego we wspomnianym „PS” czytamy: „Para obrońców Martyna i Ziemian jest jedną z czołowych formacji obronnych. Ziemian, mimo że mniej efektowny od swego znakomitego kolegi, często swoją ambicją pracuje w pocie czoła na... sławę dla Martyny”. Mówiono, że obrona Legii z Martyną i Ziemianem była gwarantem sukcesów i tylko przez brak Ziemiana, którego z gry wyeliminowała długa choroba, Legia zdobyła zaledwie... trzecie miejsce w lidze.
Także motocykliści Legii uczestniczący w meczu Berlin – Warszawa. Od lewej: Sypniewski, Docha i Rynkiewicz.
„W bieżącym roku Legia grała doskonale” – pisał tygodnik „Stadion”. W podobnym tonie o Legii pisali dziennikarze „Przeglądu Sportowego” w artykule podsumowującym sezon: „Najlepszy klub piłkarski stolicy, wojskowa Legia, nie tylko, że zdołała utrzymać swą trzecią pozycję w tabeli, ale o mały włos nie zajęła wreszcie po raz pierwszy w swej karierze ligowej należnego jej zresztą tytułu wicemistrza. Legia została zepchnięta przez Wisłę z drugiego miejsca, dzięki drobnemu ułamkowi stosunku bramek” – pisano w „PS”. Jeżeli chodzi o inne klubowe dyscypliny, to w 1931 roku sekcja lekkoatletyczna Legii należała do najliczniejszych w stolicy. Szermierze, z dr. Adamem Pappe i kpt. Leszkiem Lubicz-Nyczem na czele, byli jednymi z najlepszych w Polsce. Mistrzami kraju byli zapaśnicy. Chociaż w Legii już wcześniej uprawiano boks, to dopiero w 1931 roku pięściarze z ulicy Łazienkowskiej zaprezentowali się obiecująco na ringach w stolicy, żywiąc nadzieję na wyjście z cienia.
W historii Legii rok 1932 należy do obfitujących w znaczące osiągnięcia sportowców kandydujących do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles. W lutym na skutek rezygnacji z godności prezesa Legii przez gen. brygady Stanisława Rouperta, który został wybrany do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, odbyło się walne zebranie podczas którego dokonano wyboru nowych władz klubu. Prezesem Legii został związany z grupą pułkowników – w ramach obozu piłsudczyków w 1930 roku – przeniesiony do rezerwy gen. brygady Bronisław Nakoniecznikow-Klukowski, pełniący funkcję wojewody województw stanisławowskiego i lwowskiego. Polityk, podsekretarz stanu w Prezydium Rady Ministrów, nie okazywał większego zaangażowania w sprawy klubu. Za jego kadencji drużyna Legii osiągała coraz słabsze wyniki.
Rok 1937. Fragment tenisowego meczu Polska – Włochy na kortach Legii, gra podwójna: Warmiński i Spychała – Polnieri i Romanoni (po lewej).
Na postawie drużyny odbiło się odejście jednego z najlepszych piłkarzy Legii Józefa Ciszewskiego, który powrócił do rodzinnego Krakowa zasilając Cracovię. Na początku sezonu Legię chciał także opuścić Józef Nawrot, wyrażając chęć przejścia do innego klubu. Pomimo takich zawirowań drużyna Legii dobrze wystartowała w rozgrywkach pierwszej ligi, wygrywając sześć kolejnych meczów z: Ruchem Chorzów 2:1, Czarnymi Lwów 4:0, Wisłą Kraków 1:0, 22 p.p Siedlce 1:0, Wartą Poznań 5:1 i Polonią Warszawa 5:1. Do najciekawszych należało inauguracyjne spotkanie – rozegrane 3 kwietnia 1932 roku – z Ruchem, wygrane przez Legię 2:1. W meczu tym bramki dla Legii strzelali Wacław Przeździecki i Józef Nawrot.
„Nawrot z dziecinną łatwością biegnie z piłką przylepioną do nogi. Jest sam na sam z bramkarzem Ruchu Erykiem Kurkiem, strzela, Kurek jest bez szans. Tłum wyje z zachwytu: Naw-rot, Naw-rot!” – czytamy z archiwalnego wycinka prasowego.
Równie ciekawymi zagraniami popisywali się także inni legioniści, co opisano w książce „Legia to potęga”: „Nowy bramkarz Franciszek Głowackiobronił karnego polonisty Władysława Szczepaniaka, zaś po spotkaniu z ŁKS padł dla wojskowych niezwykły gol – wykop Ziemiana od bramki przedłużył głową Nowakowski, przerzucając piłkę nad źle ustawionym Frymarkiewiczem”. Wspomniany mecz z ŁKS-em rozgrywany w Warszawie 27 listopada 1932 roku, wygrany przez Legię 4:1, uznano najpiękniejszym spotkaniem rundy jesiennej spośród tych, które odbyły się na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej.
Nie był to jednak najlepszy rok dla piłkarskiej Legii. Ostatecznie w lidze legioniści uplasowali się na piątej pozycji. Mistrzem Polski została wzmocniona Ciszewskim Cracovia. Chociaż w Warszawie pogodzono się z tym, że drużyna spadła z podium, to jednak pod koniec rozgrywek piłkarze Legii występowali w jednej z głównych ról. Wystarczy dodać, że o tytule mistrza Polski zadecydował mecz rozegrany 5 listopada w Krakowie, pomiędzy Legią i Cracovią. Wygrana bądź remis pozwalały „Pasom” zdystansować prowadzącą Pogoń Lwów i nadarzająca się szansa nie została zaprzepaszczona. Dwie zdobyte bramki przez najskuteczniejszego napastnika „Pasów” Stanisława Malczyka – w 34. i 38. minucie spotkania, przy remisie 2:2 zapewniły Cracovii trzeci w historii tytuł mistrza kraju. Słabsza postawa piłkarzy miała przełożenie na spadek frekwencji na trybunach stadionu Legii i dochodów w klubowej kasie. W porównaniu z poprzednimi latami klubowy skarbnik miał do dyspozycji mniejszą o około 20 tysięcy złotych sumę.
Zawodnicy oraz działacze sekcji tenisowej WKS Legia w otoczeniu sympatyków przed domkiem klubowym na Legii w 1938 roku.
Więcej zadowolenia kibicom Legii dostarczyli startujący na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles szermierze: dr Adam Papee, por. Franciszek Suski, kpt. Władysław Segda i kpt. Leszek Lubicz-Nycz, którzy wraz z Władysławem Dobrowolskim i Tadeuszem Frydrichemzdobyli w konkurencji drużynowej brązowy medal. Dla dr. Adama Papee i kpt. Władysława Segdy, były to już drugie brązowe medale olimpijskie. Poprzednie zdobyli w 1928 roku na IO w Amsterdamie, tym samym utrzymali swoje pozycje w ścisłej czołówce światowej.
Rok 1934. Stadion Legii z lotu ptaka. Na pierwszym planie basen pływacki, za nim stadion piłkarski z torem kolarskim i trybuną krytą, w głębi zaś obiekty sekcji tenisowej. Dalej widoczne boiska Agrykoli, a nad wszystkim góruje Zamek Ujazdowski.
W kolejnym roku rozgrywek PZPN po raz pierwszy wprowadził podział ligi na dwie grupy, co w praktyce okazało się wielkim niewypałem. Na skutek podziału na „Wschód” i „Zachód”, Legia wraz z Warszawianką, Czarnymi Lwów, Pogonią Lwów, ŁKS-em i 22 p.p Siedlce, znalazła się w grupie „Wschodniej”. Już pierwsze spotkania uzmysłowiły gorącym orędownikom tego systemu, że się mylili. Po prostu regulamin był tak skonstruowany, że drużyny odpuszczając pierwszą rundę nastawiały się na walkę w drugiej serii. To powodowało spadek poziomu i odpływ widzów zasiadających na trybunach, tym samym ograniczając wpływy z biletów. Legia w swojej grupie nie odegrała większej roli, niemniej mając zapewnione miejsce nie obawiała się spadku z ligi. Poza tym w Legii doszło do moralnego i sportowego rozpadu drużyny. Przy słabym poziomie gry i nikłym zaangażowaniu podczas treningów, zawodnicy zażądali większych uposażeń. „W pełnym składzie Legia grała tylko kilka początkowych spotkań” – pisał o tym okresie Stanisław Mielech. „W kwietniu bowiem Nawrot, Cebulak i Szaller pobili w szatni Ziemiana, mając do niego osobiste urazy. Po tej awanturze Ziemian przestał grać w Legii i odtąd Martyna nie miał już równorzędnego partnera.
Baseny Legii były przed wojną jednym z najwspanialszych obiektów sportowych w kraju. Historyczna wieża do skoków (z prawej) została zachowana do dziś.
Sprawa pobicia Ziemiana wywołała ogólnokrajowy skandal, posypały się dyskwalifikacje – Nawrota, Szallera i Cebulaka odsunięto od drużyny na dwa lata. Ziemian został również zawieszony na dwa lata z jednoczesnym zwolnieniem z funkcji, jaką zajmował w sekretariacie” – czytamy z pożółkłych kart książki Mielecha. Po tym incydencie Ziemian przeniósł się do Warszawianki, a Nawrotowi i Szallerowi – wobec buntu drużyny – wkrótce umorzono karę. Odtąd ster rządzenia drużyną przejęli zawodnicy. Dopiero od piątej kolejki opiekę nad zdemoralizowaną Legią objął Stanisław Mielech. Najgorsze było to, że nic nie zapowiadało nadejścia lepszych dni. Znana dotychczas z finezyjnej „krakowskiej” gry Legia przemieniła się w brutali, o czym świadczą relacje prasowe. „Trup gęsto słał się na zieleń murawy. Najpierw zszedł na kilka minut Zwierz, potem Stollenwerk, który po faulu Pigłowskiego świetnie odegrał rolę ‘nieboszczyka’, a za chwilę przyćmił ich Przeździecki II, zniesiony na marach do szatni, skąd za chwilę wrócił na boisko w pełni sił. Swą ‘śmiercią’ wytargował zresztą usunięcie Korngolda, którego leżąc na ziemi sprowokował do kopnięcia w krzyż” – taki obraz gry przekazała warszawska prasa z meczu Legii z Warszawianką (0:0), rozegranego 21 maja 1933 roku.
Pływacy Legii.
W tymże 1933 roku wiceminister Felicjan Składkowski wydał zarządzenie, iż wojsko przejmie zarząd i administrację stadionu Legii, który będzie odtąd nazywał się „Stadionem Wojska Polskiego”. Przejęcie administracji nastąpiło 15 sierpnia 1933 roku. Tymczasem w kolejnych meczach z udziałem legionistów również trzeszczały kości. Wystarczy przypomnieć mecz Legii z Ruchem Chorzów z 28 października, wygrany przez Legię 1:0 (bramka Rajdek). W meczu tym wielkiego pecha miał zawodnik „Niebieskich” Alfred Gwosdz. „Acik” vel „Al Capone” przeżył dramat, ponieważ w jednym ze starć bramkarz Legii Antoni Keller złamał mu prawą nogę.
„Gdy Ruch stracił bramkę, gra się zaostrzyła. Konsekwencją tego były kontuzje Nowakowskiego, Przeździeckiego, a ukoronowaniem zderzenie Gwosdza z Kellerem, po którym napastnik Ruchu pojechał wprost... do szpitala” – napisano w „Przeglądzie Sportowym”
Nowe zasady rozgrywania ligi w przypadku Legii zupełnie się nie sprawdziły. Szóste miejsce na koniec rozgrywek było najgorszym z dotychczas osiągniętych. Po raz pierwszy też legioniści zakończyli sezon z ujemnym stosunkiem bramek (11:25). Atak w składzie Maurer-Nawrot-Przeździecki w niczym nie przypominał wcześniejszego wspaniałego tercetu: Łańko-Nawrot-Ciszewski. Wystarczy sięgnąć do starych gazet, by przeczytać, co pisano o wcześniej sławionym Józefie Nawrocie: „Nie miał ochoty ganiać za piłką. Czekał, aż koledzy podadzą mu ją na nogę. Publiczność denerwowała się coraz bardziej i wreszcie zaczęła wygwizdywać Nawrota” – czytamy.
Sezon piłkarski w roku 1933 oprócz występów Legii przyniósł na stadionie Wojska Polskiego ważne wydarzenie, jakim bez wątpienia był mecz naszej reprezentacji w ramach eliminacji do mistrzostw świata z Czechosłowacją. Na trybunie honorowej zasiadł ubrany w efektowny płaszcz z futrzanym kołnierzem prezydent Ignacy Mościcki. Przeszukując biblioteki i archiwa nie sposób nie natrafić na ciekawostki związane z osobą głowy państwa. Pisano o nim, że był klientem „króla futer” Arpada Chowańczaka, który w swoim luksusowym sklepie przy Krakowskim Przedmieściu ubierał ścisłą elitę kraju, wymagającą i nie skąpiącą grosza na wytwory najwyższej jakości i najmodniejszych w świecie fasonów. Arpad Chowańczak to ten sam, któremu dekretem Bierutaw 1945 roku odebrano ziemię i na zagarniętych gruntach wybudowano Stadion Dziesięciolecia.
16 maja 1935 roku. Polowa msza święta w intencji Marszałka Józefa Piłsudskiego na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. W tle trybuna honorowa.
Obecność najważniejszego Polaka niewiele piłkarzom w biało-czerwonych strojach jednak pomogła i 15 października na Stadionie Wojska Polskiego nikt nie miał wątpliwości kto jest lepszy. Polacy przegrali 1:2, zdobywając bramkę z rzutu karnego, którego skutecznym egzekutorem był legionista Henryk Martyna. „W odległości 11 metrów od piłki czaił się w bramce słynny Planicka. Już nie pamiętam jakiego koloru miał sweter, ale był w czapce, jak przystało bramkarzowi. Niewysoki i mocno zbudowany, niebywale sprężysty. Lekko zgiął nogi w kolanach i czekał spokojnie na strzał. Martyna wciąż stał. Nagle uderzył czubkiem buta w ziemię tak, jak robił to tyle razy, bijąc swe słynne rzuty karne i wolne – nie do obrony dla najsłynniejszych bramkarzy świata, nawet takich jak Planicka albo Hiden. Przy czym ruszył ostro na piłkę. Wyleciała spod nogi, nie, znikła i zaraz było słychać długi, triumfalny okrzyk tłumu. Spłynęła po siatce na ziemię, zanim fenomenalny Planicka wykonał robinsonadę. Martyna strzelił z piorunującą siłą, na wysokości około pół metra nad ziemią, w odległości przeszło metra od słupka. Był to strzał – błyskawica. Kiedy się uciszyło, ktoś obok powiedział: gdyby Planickazdążył ją złapać, wpadłby z piłką do bramki” – wspominał na łamach swojej książki Bohdan Tomaszewski. W drużynie narodowej w meczu przeciwko Czechosłowacji oprócz Martynywystąpił inny legionista, Józef Nawrot. A przecież jeszcze niedawno pisano, że nie miał ochoty ganiać za piłką...
Rok 1935. Zespół lekkoatletów Legii w meczu z Warszawianką zdobył miano najlepszej ekipy w stolicy. Stoją od lewej kpt. Misiński i Siedlecki, w kropkowanym swetrze Maszewski; drugi z prawej klęczy Józef Noji.
3 grudnia 1933 roku w godzinach południowych większość mężczyzn w kraju wsłuchiwało się w głos dobiegający spośród trzasków radiowych fal z drewnianych skrzynek. Wydarzeniem, które przykuło uwagę Polski, była pierwsza transmisja radiowa z piłkarskiego spotkania Niemcy – Polska (1:0). Przeprowadzono ją z Berlina, a komentatorem był nie kto inny jak jeden z twórców Legii, późniejszy dziennikarz, dr Stanisław Mielech.
„Jęknął boleśnie, kiedy w ostatniej minucie Niemcy w zamieszaniu podbramkowym strzelili nam zwycięskiego gola” – wspominał Bohdan Tomaszewski
Rok 1933 przyniósł sukces innej sekcji WKS Legia. Hokeiści z Warszawy zdobyli – wspólnie z Pogonią – tytuł mistrzów Polski, osiągając tym samym swój szczytowy sukces. W drużynie występowali m. in. Szenajch, Pastecki, Przeździecki czy Materski (który był także olimpijczykiem). Pierwszy mecz o mistrzostwo Legia – AZS Poznań (1:0) legioniści zagrali w składzie: Przeździecki II, Głowacki, Kawiński, Rybicki, Szenajch, Pastecki, Szabłowski i Jelski. Jedyną bramkę zdobył Rybicki. Z powodu... odwilży finałowe rozgrywki nie zostały dokończone w Krynicy, gdyż przeniesiono je do Katowic. W kolejnym meczu legioniści zremisowali z Pogonią 0:0. Ponieważ mecz nie przyniósł rozstrzygnięcia zarządzono dogrywkę, która odbyła się o... 1.30 w nocy. Spotkanie znów zakończyło się remisem – tym razem 1:1. Dwie dogrywki nie przyniosły zmiany rezultatu i... kiedy już świtało (ok. godz. 4.10) mecz się zakończył. PZHL przyznał tytuł mistrza zarówno Legii, jak i Pogoni.
Defilada piłkarzy WKS Legia podczas sportowego święta na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie.
Napięta atmosfera utrzymująca się w klubie od kilku miesięcy zaowocowała wywiadem, jakiego dla „Przeglądu Sportowego” udzielił pełniący funkcję I wiceprezesa Legii płk dr Karol Rudolf, który rozgoryczony ujawnił fakty mające negatywny wpływ na dalszą działalność Legii: „Pierwszym powodem załamania, był niespotykany dotąd w sporcie bunt graczy przeciwko zdyskwalifikowaniu kolegów. Zarząd zdobył się na męskie posunięcie, zrezygnował z szans na mistrzostwo i ukarał czołowych zawodników. Kiedy prawie cała pierwsza drużyna stanęła po stronie swych kolegów, zarząd postanowił użyć zawodników rezerwowych. Wtedy jednak grupa działaczy, zasłaniająca się autorytetem i stosunkami ludzi będących poza zarządem, uchwaliła zniesienie dyskwalifikacji i pójście z graczami na kompromis. To pobudziło ich tylko do dalszej anarchii” – żalił się płk Rudolf. Gorzkie wyznanie pułkownika potwierdzało smutną prawdę, że przy ulicy Łazienkowskiej nikt wtedy nie bawił się w żadne grzeczności, a przede wszystkim nie potrafił wpłynąć na poprawę atmosfery. Wstydliwą tajemnicą tamtego okresu pozostaje fakt, że kiedy płk Karol Rudolf wszedł do władz klubu, pozostali członkowie złożyli rezygnację utrudniając mu dodatkowo pracę. W klubie musiano się pogodzić z tym, że dla niektórych sportowców reprezentowanie barw Legii nie stanowiło już żadnej atrakcji. Dlatego bez żalu odeszło wielu sportowców: piłkarze – Ziemian, Ciszewski i Cebulak; szermierze, medaliści olimpijscy – Segda i Suski oraz inni.
W styczniu 1934 roku, podczas walnego zebrania dokonano wyboru nowego prezesa, płk Tadeusza Grabowskiego. W tym sezonie, po nieudanym eksperymencie z podziałem ekstraklasy, wdrożono projekt rozgrywek z 12 drużynami grającymi w jednej grupie. Skonfliktowana Legia rozgrywki rozpoczęła niepomyślnie – od porażki z Polonią Warszawa 1:2. O tym meczu czytamy w jubileuszowym wydawnictwie „70 lat ‘Czarnych koszul ‘”: „Największe zainteresowanie towarzyszyło derbowym potyczkom z Legią. Wiosenny pojedynek dał zwycięstwo polonistom 2:1”. Później był remis z Garbarnią (1:1) oraz kolejna porażka z Podgórzem (0:2). Pesymiści zaczęli przebąkiwać o zmierzchu wojskowego klubu. Mówiono o końcu dobrej passy rozpoczętej pod koniec lat 20. Bodaj największą niespodziankę sprawił Legii... jej trener, Austriak Gustaw Wiesser. 12 sierpnia Legia grała na wyjeździe z Ruchem Chorzów. Drużyna gospodarzy wygrywając z „wojskowymi” 1:0 na tyle spodobała się austriackiemu trenerowi, iż ten z końcem października porzucił legionistów i przeniósł się do Chorzowa. Po przegranej z Ruchem sukcesem były dwa kolejne zwycięstwa – ze Strzelcem Siedlce (5:4) oraz Polonią Warszawa (1:0). Mecz z Polonią odbył się 2 września, tuż przed meczem reprezentacji Polski z piłkarzami z państwa Adolfa Hitlera. Dlatego oczy wszystkich obserwatorów zwrócone były w stronę reprezentacyjnych obrońców: Bułanowa (Polonia) i Martyny (Legia). „Z przyjemnością stwierdzamy, że z 22 walczących piłkarzy na plan pierwszy wysuwali się obrońcy w kolejności: 1. Bułanow, 2. Martyna. Oni sprawili, że niezliczona ilość dogodnych do strzału sytuacji nie została wykorzystana z obydwu stron” – pisał „PS”.
Później w lidze Legia grała w kratkę. Po porażkach kibice złorzeczyli piłkarzom zaklinając, że więcej na mecz nie przyjdą i... przychodzili, z nadzieją, że następny będzie zwycięski. Niemniej na meczach malała frekwencja, a niektórzy z piłkarzy poznali smak bezrobocia.
„Ciekawie wypada porównanie frekwencji na meczach. Rekord w tej dziedzinie należał do Ruchu – 55200 widzów, przeciętnie 5520 na każdym meczu. Legia była dziewiąta – 11200 widzów, przeciętnie około 1000 osób na meczu” – dowiadujemy się z jubileuszowej księgi „Legia 1916-1966”.
Nieliczne mecze (wygrane z ŁKS 6:1 czy Warszawianką 4:0), były świadectwem, że piłkarze Legii potrafią grać widowiskowo i skutecznie. „W decydującej kolejce obydwóm zagrożonym zespołom przypadło grać z lokalnymi rywalami. Legia i Garbarnia wydawały się w teorii dostarczycielami punktów. Na boisku jednak sprawy miały się zupełnie inaczej. Legia rozgromiła Warszawiankę 4:0” – tyle można wyczytać z kart książki „Liga gra po pięćdziesiątce”, w której oczywiście więcej miejsca poświęcono zdobywcy tytułu mistrza Polski na rok 1934 Ruchowi Wielkie Hajduki z Chorzowa oraz jego największej gwieździe Ernestowi Wilimowskiemu, który dołączył do Ruchu kupiony z niemieckiego 1 Fussball Club Kattowitz i rychło okazał się piłkarzem światowego formatu. Legia w rozgrywkach ligowych zajęła ostatecznie piąte miejsce. Z kolei w międzynarodowych spotkaniach piłkarze Legii wypadali bardzo dobrze. Sporym sukcesem była wygrana w Warszawie ze słynną Austrią Wiedeń 3:1. W dodatku, że wiedeńczycy zagrali w swoim najsilniejszym składzie, z reprezentantami „wunderteamu”: Matthiasem Sindelarem, Johannem Mockiem i Rudolfem Viertlem. Problemem, na który wówczas w Warszawie zwracano szczególną uwagę, były najdroższe w lidze bilety wstępu. Kibice chcący obejrzeć na żywo piłkarzy „wojskowych” musieli zapłacić 140 groszy, co przy cenach w innych stronach Polski (około 60 groszy), było kwotą dość wygórowaną.
Rok 1935. Legionista i polski olimpijczyk Józef Noji w zwycięskim biegu na 10 km w 1935 roku. Noji był obok Janusza Kusocińskiego najbardziej znanym polskim długodystansowcem lat 30. Brał udział w olimpiadzie w Berlinie 1936, gdzie zajął 5. miejsce na 5000 m. i 14. na 10000 m. Startował także w mistrzostwach Europy w Paryżu 1938, gdzie był piąty na 5000 m. Zginął 15 lutego 1943 roku w obozie koncentracyjnym Auschwitz.
W 1934 roku lepiej od piłkarzy zaprezentowali się zawodnicy sekcji bokserskiej. Największym osiągnięciem było zorganizowanie przez trenera Feliksa Stamma systematycznej pracy szkoleniowej. Popularny „Papa” podczas zajęć i walk stawał się dla swoich zawodników nie tylko prawdziwym opiekunem, ale i serdecznym przyjacielem. Niestety, pomimo znacznej poprawy Legia nie była jeszcze w stanie zorganizować drużyny mogącej stanąć do rywalizacji w mistrzostwach. Co innego zapaśnicy. Ci spisywali się znakomicie, zdobywając trzy tytuły mistrzowskie. Rok 1935 cechował dalszy upadek klubu. Ponownie dał znać o sobie płk Karol Rudolf, który tym razem w prasowym wywiadzie zarzucił PZPN-owi bałagan w centrali. Słowa krytyki pułkownika wobec związku podziałały na tyle silnie, że działacze PZPN-u przez wiele lat żywili niechęć do Legii.
W rozgrywkach ligowych tego roku Legia wystartowała w stylu zapowiadającym walkę o tytuł mistrza Polski. Później było trochę gorzej i drużyna zaliczyła serię porażek – 0:1 z Pogonią Lwów, 0:3 z Wartą Poznań i 0:1 z ŁKS-em. Osobnym zagadnieniem pozostaje zawieszenie Nawrota i Martyny. Wobec przepychanek podczas meczu Legii z Pogonią Lwów, arbiter niesłusznie wyrzucił z boiska Martynę, a ten wygarnął w stronę sędziego co mu leży na sercu. Wzajemne przekrzykiwania zrodziły kolejny konflikt. „Nie dopisał w tym meczu sędzia Leracz, który uznał bramkę w wyniku wepchnięcia Kellera do bramki, Legia zapałała zemstą i Nawrot rozbił czołoAlbańskiemu. Z kolei rewanż wziął ten ostatni i za faul na Nahaczewskim unieszkodliwił Przeździeckiego” – pisano w warszawskich gazetach. W tej sytuacji posypały się kary. Najpierw zarząd Legii ukarał naganą drużynę i pozbawił funkcji kapitana Henryka Martynę. Poza tym zawodników Legii – Józefa Nawrota i Henryka Martynę – odsunięciem od kilku gier ukarał Wydział Gier i Dyscypliny PZPN. Warto dodać, że pozbawiona swoich najlepszych zawodników Legia przegrała kilka kolejnych spotkań.
Bokserzy Legii w 1936 roku – mistrzowie klasy „B” okręgu warszawskiego. Od lewej: Baśkiewicz, Pietrzykowski, Komar, Bareja, Wasiak, H. Doroba, Mizerski, K. Doroba.
12 maja 1935 roku cała Polska okryła się żałobą. Zmarł Marszałek Józef Piłsudski, który był główną postacią Polski międzywojennej i m.in. inicjatorem budowy stadionu Legii. Jego śmierć skomplikowała sytuację w obozie rządzącym. Natychmiast po jego odejściu pod przewodnictwem prezydenta Ignacego Mościckiego i premiera Walerego Sławka odbyła się narada, podczas której stanowisko głównego inspektora sił zbrojnych powierzono gen. Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. Cztery dni później na Stadionie Wojska Polskiego odbyła się polowa msza święta w intencji Marszałka. Ołtarz usytuowano w centralnym miejscu trybuny krytej – pod honorową, tuż przed torem kolarskim. Całą murawę boiska wypełniły oddziały żołnierzy wszystkich formacji Wojska Polskiego. Przed frontem miejsca w fotelach zajmowali wyżsi oficerowie, przedstawiciele rządu i delegacje dyplomatyczne. Tuż za nimi usytuowały się poczty sztandarowe z drzewcami spowitymi kirem. Przed ołtarzem na pierwszym planie ustawiony był klęcznik, na którym podczas mszy modlił się za duszę Marszałka gen. Rydz-Śmigły.
Czy znów przegrają – zastanawiali się sympatycy Legii, zmierzający 20 czerwca 1935 roku w stronę Stadionu Wojska Polskiego na mający odbyć się mecz z broniącym mistrzostwa chorzowskim Ruchem. „Po ‘wojskowych’ wiele sobie nie obiecywano. Z największym wysiłkiem ‘ciułali ‘ punkty, a fakt, że musieli zrezygnować ze zdyskwalifikowanych Henryka Martyny i Józefa Nawrota, zdawał się tylko potwierdzać powszechną opinię. Tymczasem trzy tysiące widzów przecierało ze zdumienia oczy. Legioniści grali jak za swych najlepszych dni, a efektem tego była klęska Ruchu w rozmiarach, jak na mistrza kraju, katastrofalnych – 0:6. Absencja Teodora Peterka, Ernesta Wilimowskiego i Gerarda Wodarza, nie mogła w żadnym wypadku stanowić pełnego usprawiedliwienia. (...) Wkrótce jednak i Legia ‘trafiła na swego’. Wyprawa do Lwowa zakończyła się kompletnym fiaskiem (1:6)” – czytamy w książce „Liga gra po pięćdziesiątce”.
Fragment meczu Polska – Dania rozegranego na stadionie WKS Legia przy ulicy Łazienkowskiej w 1937 roku.
Porażek było zresztą więcej, a rekordową zaliczyli legioniści w ostatnim meczu sezonu z Garbarnią, przegrywając w Krakowie 0:8! Oznaczało to spadek do dolnych rejonów tabeli, w której na 12 drużyn Legia z dorobkiem 18 punktów i minusowym kontem bramkowym (32:46), znalazła się na dziewiątym miejscu. Piłkarze coraz starsi wiekiem nie dawali rady coraz to większym wymogom treningu oraz nowoczesnej gry, a młodsi nie czynili większych postępów. Poza tym następował rozkład klubu. Zawodnicy nie przywiązując większej wagi do barw klubowych występowali z Legii odchodząc do innych klubów. W drużynie piłkarskiej brakowało sportowego ducha, o czym wspomniał w „Przeglądzie Sportowym” płk Rudolf:
„W drużynie musi panować jakiś duch sportowy, wspólne ambicje. Nadrobić tego umiejętnościami nie można” – tłumaczył.
O tym, że drużyna Legii w roku 1936 nie stanowiła monolitu, świadczył wyjazd w pełni sezonu kilku czołowych zawodników do Ameryki, gdzie chcieli zarobić majątek w pokazowych meczach, a swoim postępkiem tylko zniszczyli Legię.
Czterej jej zawodnicy: Józef Nawrot, Franciszek Cebulak, Henryk Martyna i Edward Drabiński, zatrudnieni na rejs przez kapitana statku M/S „Batory” Borkowskiego w piękny, słoneczny październikowy dzień wypłynęli z Gdyni. M/S „Batory” z legionistami na pokładzie minął dobrze sobie znaną latarnię morską, by po paru minutach znaleźć się na pełnym morzu. Posuwając się bardzo powoli naprzód, wśród zupełnej morskiej ciszy obrał kurs na Ocean. Po dwutygodniowej podróży rzucono kotwicę „Batorego” w porcie w Nowym Jorku. Powód „samowolki” piłkarzy Legii był bardzo prosty. Załoga statku w czasie swojej wcześniejszej wizyty w USA rozgrywała piłkarski mecz z Klubem Polsko-Amerykańskim, który zakończył się dotkliwą porażką marynarzy 1:8. Podczas kolejnej wizyty umówiony był rewanż. Nie widząc szans na zwycięstwo swojej drużyny, kapitan Borkowski postanowił wzmocnić „załogę” kilkoma piłkarzami Legii, którzy na wieść o możliwości zarobienia kilku dolarów... porzucili klub i kolegów. Wzmocnieni legionistami marynarze wzięli srogi rewanż wygrywając 4:1, a bramki dla M/S „Batory” strzelali: Nawrot (trzy) i Drabiński. Ostatnim akcentem opery mydlanej zatytułowanej „Legioniści na Batorym”, było zawieszenie ich przez klub. „Po powrocie ‘wycieczkowiczów’ i ich przesłuchaniu, zarząd klubu zdyskwalifikował Nawrota, Cebulaka i Martynę na dwa lata, a Drabińskiego na pół roku. O tej karze zawiadomił zarząd ligi i PZPN. Ale w roku 1937 Martyna i Cebulak grali już w drużynie Warszawianki” – dowiadujemy się z księgi „Legia 1916-1966”.
Legioniści Józef Nawrot, Henryk Martyna i Drabiński na pokładzie statku MS „Batory” – w tle panorama Nowego Jorku.
„Nad Legią unosi się widmo spadku” – pisano w tygodniku sportowym „Raz Dwa Trzy”. „Football warszawski przechodzi ciężki kryzys. (...) Legia jest obecnie w takiej formie, że nawet w A klasie nie należałaby do lepszych drużyn. Miasto liczące 1300000 nie może się nawet zdobyć na dwie dobre drużyny ligowe. Oto do czego doprowadził zakaz należenia młodzieży szkolnej do klubów i utrudniania przechodzenia graczy drużyn słabszych do mocniejszych” – pisano. Krytyczna analiza sezonu w roku 1936 wykazała, że większości zawodnikom nie zależało na losach Legii. Do tych, którzy zawiedli, należy zaliczyć bramkarzy: Antoniego Kellera i Pawła Akimowa. Z tym drugim była o tyle ciekawa sytuacja, że wrócił do drużyny po 12 latach gry w rezerwach. „Wyciągnięty z lamusa, dziś osiąga tylko humorystyczne efekty” – pisano o Akimowie. Z kolei Henrykowi Martynie, Witoldowi Wypijewskiemu, Wacławowi Przeździeckiemu i Ryszardowi Łysakowskiemu zarzucano, że w reprezentacji potrafili grać o klasę lepiej niż w Legii. „Większość graczy w innych klubach grałaby dobrze, zaś w zielonych barwach przedstawiają kupę histeryków, pełną pretensji do wszystkich i wszystkiego, a niezdolną do zorganizowania akcji” – stwierdzono w „Raz Dwa Trzy”.
Z Legią w 1936 roku było jak z rzepką w wierszu Tuwima – każdy sobie ją skrobał... Niestety, ta z Legią w roli głównej okazała się sparciała. Zabrakło jednolitego działania, przez co drużyna pożegnała się z pierwszą ligą. Był to przykry „prezent” od piłkarzy na dwudziestolecie klubu. Ostatni mecz ligowy Legia rozegrała 1 listopada 1936 roku w Krakowie mierząc się z Wisłą. I był to mecz przegrany 2:3. W ostatnim swoim przedwojennym występie w pierwszej lidze Legia wystąpiła w składzie: Grga Zlatoper, Stefan Kubera, Marian Pigłowski, Jan Ciapara, Wacław Przeździecki, Józef Kubera, Henryk Przeździecki, Klemens Frankowski, Stanisław Gburzyński, Ryszard Łysakowski oraz Zygmunt Rajdek. „Ostatni mecz w I lidze wypadł nieźle” – pisano w krótkiej relacji.
W pożegnalnym sezonie w lidze Legia rozegrała 23 spotkania, z czego wygrała cztery, zremisowała trzy i... przegrała 16, co w dorobku ogólnym stanowiło 11 punktów zdobytych, 35 straconych, a stosunek bramek wynosił 33:57. W tymże 1936 roku w polskim futbolu oprócz wybryku legionistów doszło jeszcze do kilku poważnych afer. Z kadry szykującej się na Igrzyska Olimpijskie w Berlinie za pijaństwo wyrzucono najlepszego polskiego piłkarza okresu przedwojennego Ernesta Wilimowskiego. W Berlinie Polska zajęła czwarte miejsce, a według opinii fachowców z „Ezim” w składzie byłaby w stanie zdobyć złoty medal olimpijski i przyjmować gratulacje od samego... Adolfa Hitlera. O tym, że i w tamtych czasach w Polsce nie brakowało korupcji związanej z piłką nożną, przekonuje sprawa katowickiej drużyny Dębu Dębno. Wyszło na jaw, że działacz Dębu przekupił bramkarza drużyny Śląska Świętochłowice Mrozka, za co drużyna Dębu została zdegradowana z ligi. Po tym, co się stało w Legii, można by snuć rozważania z cyklu – co by było, gdyby wszystkim zależało na losie klubu. Po spadku z ligi w Legii dała się zauważyć niechęć do dalszej pracy. Wielu zawodników opuściło klub przenosząc się do drużyn pierwszoligowych. Notatki o klubie były alarmujące. „Przegląd Sportowy” w zamieszczonej informacji o Legii pisał:
„Warszawski Związek Okręgowy Wojskowych Klubów Sportowych wystąpił do Centrali WKS (na czele której stał płk Wenda) z wnioskiem o rozwiązanie zarządu Legii z powodu ustąpienia prezesa płk. Nowowiejskiego, choroby wiceprezesa Rybickiego, dezorganizacji klubu, wystąpienia z klubu najlepszych hokeistów, zmiany na stanowisku kierownika sekcji bokserskiej itp.”.
W dalszej części tekstu insynuowano o powstałych w Legii nadużyciach.
Płonąca oblężona Warszawa we wrześniu 1939 roku. Wraz z wybuchem II wojny światowej oficjalne rozgrywki piłkarskie w Polsce zostały zawieszone.
Po spadku z ekstraklasy Legia zaczynała grać na małych warszawskich A-klasowych boiskach. Wbrew pozorom wcale nie było tak łatwo. Jednym z tego powodów był spory uszczerbek w drużynie. Z klubu odeszli: Nawrot, Łysakowski, Martyna i Cebulak. Opiekun drużyny Karol Hanke, był w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ musiał szukać dublerów mogących zastąpić wspomnianych zawodników, którzy potrafiliby nawiązać skuteczną walkę o powrót do pierwszej ligi. Było to dość trudnym zadaniem, w sytuacji gdy kluby sportowe przestały być atrakcją i ich popularność wśród kibiców malała. Na własnej skórze przekonało się o tym kierownictwo Legii, gdy na meczu z Wartą Poznań na Stadionie Wojska Polskiego zjawiło się zaledwie... 500 widzów. Lecz i ci nieliczni grą „wojskowych” zawiedli się srodze. Był to smutny znak, że dla Legii kończyły sie czasy, kiedy jej mecze gromadziły tysiące ludzi na trybunach stadionu, a kibice skoczyliby za swoimi piłkarzami w ogień.
4 maja 1937 roku „Przegląd Sportowy” przytoczył wypowiedź nowego prezesa Legii płk. Eugeniusza Wyrwińskiego, który oceniając sytuację w podupadającym klubie powiedział: „Klub nasz jest wojskowym klubem sportowym i musi oprzeć swoją pracę na wytycznych władz przełożonych, z tym, że naszym zasadniczym celem jest usportowienie kadry oficerskiej i podoficerskiej”. W dalszej części wypowiedzi prezes tłumaczył: „Organizacja klubu przewiduje w każdej sekcji równoległe sekcje wojskowych i cywilnych. Nie znaczy to, że członków cywilnych będziemy trzymać siłą”. Końcowa część wypowiedzi płk. Wyrwińskiego dotyczyła Martyny i Cebulaka, którzy po tym jak zostali zdyskwalifikowani, zwrócili się z pismem o zwolnienie z klubu. Pułkownik Eugeniusz Wyrwiński, pseudonim „Kogut”, zanim zasiadł w fotelu prezesa Legii, był żołnierzem I Pułku Piechoty Legionów. Dowódcą POW, a jednym z jego podkomendnych był August Fieldorf. Pułkownik Wyrwiński wsławił się pomocą z ucieczki w internowaniu w Dragoslavele Marszałkowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. Po tym jak legioniści w rozgrywkach A-klasowych zajęli szóste miejsce na osiem zespołów, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nie mają szans na awans do Ligi Okręgowej, dającej szansę na walkę o pierwszą ligę. Ale w drodze łaski – jak pisał „PS” – decyzją WOZPN do warszawskiej Ligi Okręgowej zaliczono również Legię. Na boiskach Warszawy piłkarze Legii nadal rozczarowywali, dlatego marzenia o awansie należało przełożyć na następny sezon.
Józef Nawrot – bez wątpienia był to jeden z najlepszych techników, jacy pojawili się na naszych ligowych boiskach okresu międzywojennego. Chociaż pochodził z Krakowa i był wychowankiem Cracovii, to większą część swojej piłkarskiej przygody spędził w Legii Warszawa. Tak po prawdzie to dopiero w stolicy rozpoczęła się jego właściwa kariera piłkarska. Na ulicy Łazienkowskiej spotkał swoich wcześniejszych kolegów, z którymi w dzieciństwie uganiał się za szmacianką po Błoniach i zakładając koszulki koloru zielonego z charakterystyczną biało-czarno-zieloną tarczą, w której widniała „eLka” w kółeczku, utworzyli super tecert: Łańko-Ciszewski-Nawrot, jakich mało było w historii polskiej piłki nożnej. Rudowłosy, niezbyt proporcjonalnie zbudowany, wyróżniał się sprytem i piłkarskim cwaniactwem. „Był mistrzem dryblingu i arcymistrzem w strzelaniu głową. Raczej niższy niż średniego wzrostu i bardziej wątły niż masywny, o niedługich, trochę krzywawych nogach, dość zabawnie wyglądał w kostiumie piłkarskim, tym bardziej, że upodobał sobie długie spodenki sięgające do połowy kolana i z reguły w takich występował. Był rudy, czerwono rudy, niektórzy mówili, że zamiast głowy nosi marchewkę. Był zresztą wybornym, ale dosyć chimerycznym piłkarzem. Czasami po prostu nie chciało mu się grać. Do pracowitych nie należał” – tak wspominał Nawrota Bohdan Tomaszewski. Józef Nawrot łatwo zwodząc rywali doskonale radził sobie w grze kombinacyjnej, wyprowadzając w pole z reguły wyższych i silniejszych rywali. Zdarzały mu się jednak wahania formy, przez co nie miał stałego miejsca w reprezentacji Polski. Najlepszym jego sezonem w drużynie Legii był rok 1930. Legia zajęła trzecie miejsce w lidze, a Nawrot w 20 spotkaniach zdobył 27 bramek i został „królem strzelców”. Rok później nie był już tak skuteczny, niemniej w 21 meczach strzelił 19 goli.
W 1937 roku na znaczeniu traciły też takie sekcje jak: lekkoatletyczna, pływacka i hokejowa. Kryzys panujący w Legii nie dotknął jedynie posiadającej autonomię sekcji tenisowej. Trzeba stwierdzić, że w roku 1938 zaczynał rysować się całkowity rozkład klubu. Wynikało to głównie z sytuacji likwidowania kolejnych sekcji, m. in. rozwiązano: bokserską i lekkoatletyczną. Cicho zrobiło się także o sekcji strzeleckiej. „W 1938 roku samobójcza akcja likwidowania sekcji wyczynowych w klubie trwała nadal. Los hokeistów podzielili bokserzy, lekkoatleci i piłkarze. Ta ostatnia sekcja miała najdawniejszą tradycję, bo powstała przecież na froncie, ona rozsławiała klub nie tylko w Polsce ale i za granicą, ona sprawiała, że nazwę Legii przyjęły w Polsce kluby w Poznaniu, Krakowie, Żyrardowie, Częstochowie, Tomaszowie i Krośnie oraz w Czechosłowacji” – czytamy w jubileuszowej księdze „Legia 1916-1966”. Lata minione wracały często w dyskusjach sympatyków Legii. Ze wspomnień przynajmniej czerpano optymizm, pocieszano się, że kiedyś Legia była wielka.
Uratować Legię mogłaby tylko szarża działaczy, dokonana na przekór wszelkim zaniedbaniom, waśniom i organizacyjnemu chaosowi. W związku z tym 3 kwietnia 1938 roku odbyło się walne zebranie klubu, na którym wybrano nowego prezesa – płk. Władysława Kaliszka, który w rok później został... aresztowany przez sowietów, więziony w Starobielsku i zamordowany w Charkowie (w kwietniu 1940 roku). Poprzedni prezes płk. Wyrwiński, piastując stanowisko II zastępcy dowódcy Broni Pancernych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, brakiem czasu dla Legii tłumaczył rezygnację z funkcji najważniejszej osoby w klubie. Przyznać trzeba, że zmiana ta niewiele wniosła do ogólnej sytuacji w klubie. Po przebyciu różnych wirów, tym razem w roli kierownika sekcji piłki nożnej powrócił do Legii były zawodnik Józef Ziemian. Na dźwięk jego nazwiska, z nadzieją na poprawę sytuacji w piłkarskiej drużynie „wojskowych”, serca kibiców Legii zabiły szybciej. Rzeczywiście, pod wodzą Ziemiana Legia zaczęła odnosić zwycięstwa, zdobywając mistrzostwo Ligi Okręgowej i tym samym uzyskując prawo startu do rozgrywek o wejście do pierwszej ligi. „Odżyły nadzieje Legii” – pisała ówczesna prasa: „Zwłaszcza, że grać będzie w niezbyt silnej grupie: ‘Union Touring’, RKS ‘Zagłębie’ i ‘Unia’ Lublin”. „Na herbatce wydanej przez klub dla drużyny po zdobyciu mistrzostwa, obecni byli m. in. gen. Roupert i płk Wasserab. Wydawało się, iż zawodnicy znajdą wreszcie kogoś, kto się nimi zaopiekuje.
Niestety, wszystko zostało po staremu. Drużyna doznała szeregu porażek i znalazła się w swojej grupie na trzecim miejscu. 15 sierpnia, przed meczem z RKS Zagłębie, zastrajkowali: Przeździecki II, Szczotkowski, Pyszkiewicz, Gburzyński, Rajdek i Drabiński” – pisał w swojej kronice Stanisław Mielech. 18 września 1938 roku Legia rozegrała ostatnie spotkanie o mistrzostwo Warszawskiej Ligi Okręgowej z Orkanem – wygrywając 3:1. W „Przeglądzie Sportowym” napisano: „Mistrzostwa Ligi Okręgowej WOZPN upłynęły pod znakiem zwycięstw faworytów. Jedyną niespodziankę sprawiła ligowa Legia, która odmłodziła skład i wygrała z Orkanem 3:1. Eksperyment z odmłodzeniem drużyny wojskowej udał się w stu procentach. Juniorzy Legii zagrali ładnie i wygrali zasłużenie. Bramki dla Legii zdobyli: Kotkowski dwie i Włodarski”. Po tym zwycięskim meczu zarząd klubu wycofał drużynę z rozgrywek. Tym samym istniejąca od 1916 roku piłkarska Legia przestała istnieć.
„Piłkarze Legii poszli w ślad bokserów i lekkoatletów, a w niedługim czasie ma ten los spotkać hokeistów. Wiąże się to z ogólną reorganizacją WKS Legia, który postawił sobie za cel krzewienie sportu wśród kadry oficerów i żołnierzy czynnej służby” – pisał w 1938 roku „PS”.
To był natomiast rok mistrzostw świata, podczas których Polska nieznacznie przegrała po fantastycznym meczu z Brazylią (5:6). Wówczas to w światowych annałach piłki nożnej złotymi zgłoskami zapisał się zawodnik reprezentacji Polski Ernest Wilimowski, który jako pierwszy zawodnik w historii mistrzostw świata zdobył cztery gole w jednym meczu.
W maju 1939 roku sytuacja międzynarodowa stała się na tyle poważna, że rozgrywki piłkarskie oraz wszelkie zawody sportowe zostały odroczone. Z jednym wyjątkiem – na 1 września 1939 roku zaplanowano derby Krakowa. Niestety, tego dnia nad ranem strzelać zaczął na Westerplatte Niemiecki pancernik Schlezwig-Holstein i zaczęła się II wojna światowa. Po jej wybuchu kluby zawiesiły działalność.
Wkrótce wrogie pociski spowodowały znaczne uszkodzenia na wielu stadionach w kraju. W czasie okupacji sportowców obowiązywał wydany przez hitlerowców zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek zawodach. Wielu piłkarzy znalazło się w grupie tych, którzy nie podporządkowali się zarządzeniu okupanta, rozgrywając mecze w konspiracyjnych rozgrywkach.