Historia 1971-1980
Lata 70. są symbolem lepszych czasów i otwarcia Polski na Zachód. Mimo kontrowersji jakie wzbudza dziś osoba ówczesnego I Sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka, okres ten nazywany jest „epoką gierkowską”.
Autor: Legia.com
- Udostępnij
Autor: Legia.com
Pierwszy sekretarz znany był z tego, że żył ponad stan i zadłużając kraj z wręcz nieprawdopodobną na owe czasy rozrzutnością rozbudowywał miasta. W tym czasie nastąpił także rozkwit Warszawy. W sąsiedztwie stadionu Legii powstała nowoczesna Trasa Łazienkowska, a do sklepów trafiały znane dotychczas Polakom z amerykańskich filmów coca-cola czy owoce cytrusowe. Bardziej zamożny Kowalski mógł już kupić w sklepie kolorowy telewizor, a na ulicach pojawiły się małe fiaty. Do tej oazy socjalistycznej szczęśliwości dostosowali się także sportowcy Legii, odnosząc wiele znaczących sukcesów w zawodach najwyższej rangi.
Złoty medalista olimpijski z Monachium i mistrz Europy z Madrytu Jan Szczepański podczas treningu wytrzymałościowego na kortach Legii.
Dochodząc do półfinału rozgrywek o Puchar Europy Mistrzów Klubowych, Legia stała się jedną ze sztandarowych polskich drużyn na Starym Kontynencie. O ile w 1970 roku zachwyciła, o tyle kolejne lata były już sporym rozczarowaniem. Mimo, że w edycji europejskich rozgrywek PEMK sezonu 1970/1971 legioniści dotarli do ćwierćfinału, to po porażce z Atletico Madryt fachowcy uznali, że... sprawili oni spory zawód. Co ciekawe Legię wyżej oceniano poza granicami kraju, o czym świadczył specjalny artykuł w biuletynie UEFA poświęcony „wojskowym”. Przede wszystkim pisano o piłkarzach, ale w biuletynie znalazło się też miejsce na to, by wspomnieć np. o olimpijskich sukcesach sportowców Legii. Artykuł ilustrowany był zdjęciem Stadionu Wojska Polskiego.
Wspominając o tym należy pamiętać, że w biuletynie UEFA zamieszczano wizytówki jedynie najsilniejszych zespołów, do których wówczas Legię zaliczała już cała Europa. Frekwencja podczas rozgrywania meczów Legii była coraz wyższa. Gdy piłkarze „wojskowych” rozgrywali swoje spotkania, zamierał ruch i pustoszały ulice Warszawy. Jedynie w kierunku ulicy Łazienkowskiej jechały zatłoczone do granic możliwości trolejbusy i autobusy komunikacji miejskiej. Pojazdy te, to była prawdziwa mieszanka wybuchowa. Niemal na każdym przystanku słychać było wrzaskliwe protesty tych, którzy musieli wysiadać, żeby wypuścić osoby ulokowane w środku pojazdu, nie jadące do przystanku docelowego – na Łazienkowską. Z kolei po meczach pochód wylewającej się lawy ludzi blokował ulicę Myśliwiecką i Aleje Ujazdowskie. Z propagandowych gablot wiszących przed ambasadami Bułgarii i innych socjalistycznych potęg wybijano szyby i zrywano fotografie z facjatami radzieckich „opiekunów” tych państw.
Kazimierz Deyna w garniturze z Igrzysk Olimpijskich w Montrealu ‘76, na których razem z drużyną „Biało-czerwonych” zdobył srebrny medal.
Broniąc tytułu mistrza Polski w sezonie 1969/1970, piłkarze Legii po raz kolejny uzyskali prawo do startu w rozgrywkach o Puchar Europy Mistrzów Krajowych edycji 1970/1971. Jeszcze jesienią 1970 roku zdołali przebrnąć przez dwie rundy, eliminując kolejno mistrza Szwecji IFK Goeteborg (4:0 i 2:1), oraz mistrza Belgii – słynny Standard Liege (0:1 i 2:0). Warszawskie spotkanie z Belgami, rozegrane 4 listopada 1970 roku, owiane jest legendą z powodu powrotu na boisko zawieszonego przez klub napastnika Legii Janusza Żmijewskiego. Przy tej okazji należy wyjaśnić, że powielana przez lata informacja jakoby za Żmijewskiego miało poręczyć koło legijnej młodzieżówki ZSMP z jego przewodniczącym Andrzejem Badeńskim na czele, niewiele miało wspólnego z prawdą.
O tym, że było inaczej, przekonywał sam Żmijewski na łamach NL: „Informacje tej treści rozpuściła, będąc wówczas organem KC PZPR, ‘Trybuna Ludu’, która informowała według propagandowego schematu. O to bym zagrał w tym meczu wnioskował trener Andrzej Zientara. Kierownictwo klubu po długich konsultacjach dopiero na pół godziny przed meczem zdecydowało o tym, że zagram. Ja natomiast dowiedziałem się w ostatniej chwili.
"Tego, co działo się potem, nie da się zapomnieć. W momencie gdy wybiegłem na rozgrzewkę 25 tysięcy ludzi ryknęło moje nazwisko. To było niesamowite! Czułem, jak moje ciało przeszywa dreszcz. Zagrzewany fantastycznym dopingiem rozegrałem świetny mecz."
W 8. minucie – przy pierwszej bramce zdobytej przez Jana Pieszko – zaliczyłem asystę, a w 20. sam strzeliłem gola na 2:0” – wspominał „Jojo”. Mecz ze Standardem był wielkim popisem Żmijewskiego. Stadion aż huczał, ludzie wstawali z miejsc, kiedy „Żmija” dryblował w iście brazylijskim stylu mijając po dwóch-trzech zawodników Standardu.
25 października 1972 roku. Fragment meczu Legia – AC Milan w ramach rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów 1972/73, rozegranego na stadionie X-lecia. Na zdjęciu Robert Gadocha w pojedynku biegowym z piłkarzami drużyny włoskiej.
Po ciężkim i wyczerpującym sezonie piłkarze Legii nie mieli zbyt wiele czasu na wypoczynek. Mistrzowie Polski wraz z nowymi nabytkami – bramkarzem Janem Tomaszewskim, pomocnikiem Lesławem Ćmikiewiczem i skrzydłowym Tadeuszem Nowakiem – wyruszyli na krótki posezonowy wypad do Hiszpanii, odwiedzając Sewillę i Casablancę. Przypominając nowe nabytki Legii spróbujmy na chwilę zatrzymać się przy osobie bramkarza Tomaszewskiego, który wielokrotnie w swoich wypowiedziach podkreślał, że Legia „kradła” zawodników innym klubom. „Jednym wyjątkiem bulwersującym nie tylko kibiców piłkarskich, było postępowanie działaczy CWKS Legia. Kiedy tylko na boiskach ligowych pojawił się jakiś utalentowany zawodnik, to z góry było wiadomo, że będzie powołany do wojska. Doszło do tego, że klub ten w swoich szeregach posiadał kilkudziesięciu doskonałych piłkarzy. To pozwalało osiągnąć zamierzony cel – osłabienie rywali walczących o tytuł mistrza Polski” – mówił. Trudno ocenić na jakiej podstawie Tomaszewski formułował tak surowe zarzuty, na pewno jednak w dowodzeniu ich słuszności nie może posłużyć swoim przykładem. Sam został bowiem piłkarzem Legii z własnej nieprzymuszonej woli, z chęci gry w lepszym zespole o czym przed laty nie omieszkał wspomnieć jego ojciec, Stanisław Tomaszewski: „Przyszedł do mnie Janek i powiedział – tato proponują mi przejście do Legii, grałbym znowu w pierwszej lidze (Śląsk Wrocław, ówczesny klub Tomaszewskiego, spadł do II ligi – przyp. red.), ale jeśli nie chcesz, bym wyjechał z Wrocławia, zostanę. Nie mogłem mu łamać kariery. Nie chciałem, aby miał do mnie pretensje. Powiedziałem – jedź, tam będziesz grał w lepszym zespole”. Należy tylko żałować, że zdaje się o tym Jan Tomaszewski nie raczy pamiętać.
Lesław Ćmikiewicz – podpora Legii i reprezentacji, medalista olimpijski i mistrzostw świata.
Ranga ćwierćfinałowego rywala Legii w PEMK – Atletico Madryt sprawiła, że rozgrywki ligowe znalazły się w cieniu pucharowej rywalizacji. Za sprawą kontuzji czołowych piłkarzy najsilniejszej formacji Legii – drugiej linii – Bernarda Blauta i Kazimierza Deyny, nastroje w zespole przed wylotem na Półwysep Iberyjski nie były najlepsze. Doktor Henryk Soroczko dwoił się i troił, by na boisko w Madrycie wybiegł chociaż Deyna, którego kontuzja była mniej poważna od tej, na którą narzekał Blaut. Nie bez problemu do Hiszpanii udawali się także działacze Legii. Chodziło o to, że drużyna Atletico pochodziła z kraju rządzonego przez generała Franco, którego dyktatura miała grubą podszewkę faszyzmu. Natomiast Legia była klubem wojskowym, przynależnym do armii obozu komunistycznego. W związku z tym zastanawiano się, czy wojskowi działacze Legii powinni do Hiszpanii lecieć w mundurach, czy w ubraniach cywilnych. Nie chcąc powodować niezręcznych sytuacji, zdecydowano na tę drugą opcję. Piłkarze Atletico byli gospodarzami stadionu Manzanares, mogącego pomieścić 70 tysięcy widzów. Był to na owe czasy jeden z najnowocześniejszych obiektów na świecie. Do meczu z Legią piłkarze Atletico nie przegrali na nim żadnego z 25 meczów o europejskie puchary. Niestety, twierdza Manzanares okazała się również nie do zdobycia dla piłkarzy Legii, którzy w pierwszym ćwierćfinałowym meczu, 10 marca 1971 roku, ulegli rywalom 0:1.
Nadzieję na odrobienie niekorzystnego wyniku pozwalała mieć bardzo dobra gra, jaką piłkarze „wojskowych” zademonstrowali w Madrycie. Przed warszawskim meczem z Atletico piłkarze Legii, w sobotę 20 marca 1971 roku, rozegrali w Bytomiu mecz ligowy z Polonią. Z myślą o czekającym ich rewanżu z Hiszpanami, legioniści grali na zwolnionych obrotach, dlatego wynik 0:0 nie wzbudzał emocji. Więcej emocji piłkarze doświadczyli wracając z Bytomia, gdyż wskutek defektu klubowego autokaru pod Piotrkowem Trybunalskim, resztę trasy pokonywali na własną rękę szukając przygodnych środków lokomocji. W ten sposób, wędrując na piechotę, Lesław Ćmikiewicz zachorował na anginę. W międzyczasie do klubu napływały zamówienia na bilety z najdalszych zakątków Polski. Mimo, że wszystkie zostały sprzedane i działacze informowali, że biletów już nie będzie, to nadal pod kasami ustawiały się kolejki sympatyków Legii. W środę, 24 marca 1971 roku, na półtorej godziny przed meczem wszystkie miejsca na stadionie Legii były już zajęte. Z chwilą gdy piłkarze pojawili się na boisku, stadion eksplodował z siłą kilkunastu tysięcy decybeli. 25 tysięcy kibiców zgromadzonych przy ulicy Łazienkowskiej nie żałowało gardeł gorąco dopingując „wojskowych”. Chociaż legioniści wygrali 2:1, schodzili do szatni z opuszczonymi głowami. Także kibice opuszczali stadion w nie najlepszych nastrojach – zadowoleni z gry, lecz zawiedzeni wynikiem. Rezultat ten bowiem promował padających sobie w ramiona piłkarzy Atletico.
8 listopada 1972 roku, stadion San Siro w Mediolanie. Jedenastki AC Milan i Legii (z proporcem kapitan Legii Bernard Blaut) wychodzą na boisko. Był to jeden z najlepszych wyjazdowych meczów polskiej drużyny w historii rozgrywek o europejskie puchary.
Po odpadnięciu z europejskich pucharów legioniści próbowali całkowicie skupić się na rozgrywkach ligowych, pragnąc utrzymać przewagę nad goniącym ich Górnikiem Zabrze. Ale na przeszkodzie stanęły urazy. „Forma zabrzan rosła, natomiast Legię prześladowały kontuzje. Bez Deyny, Żmijewskiego, Pieszki i Zygmunta, grając z eksperymentalnym atakiem w zestawieniu: Nowak, Małkiewicz i Gadocha, warszawianie zdobyli w sześciu meczach zaledwie dwie bramki” – czytamy w książce „Liga gra...”. Ten przykry przypadek „wojskowych” sprawił, że przewodząca ligowej stawce Legia po pasjonującej pogoni Górnika Zabrze, na tydzień przed zakończeniem rozgrywek miała już cztery punkty straty do rywali. Tym samym tytuł mistrza Polski za sezon 1970/1971 zapewnili sobie piłkarze Górnika, Legia zaś musiała zadowolić się wicemistrzostwem.
Wobec „słabszego” sezonu piłkarzy godnym podkreślenia jest fakt, że sportowcy Legii dominowali w świecie i Europie w innych dyscyplinach sportu. W roku 1971 tytuł mistrza świata zdobył ciężarowiec Zygmunt Smalcerz, natomiast czempionami Europy zostali pięściarz Jan Szczepański, tenisista Tadeusz Nowicki, oraz reprezentujący najbardziej wojskową dyscyplinę sportu – strzelectwo – Eulalia Zakrzewska-Rolińska i Karol Chodkiewicz.
Radość legionistów po bramce strzelonej AC Milan przez Jana Pieszko (10). Gratulują mu Deyna (9), Nowak (7), Blaut oraz Gadocha.
Rok 1971 był chyba jednym z najbardziej obfitujących w burzliwe wydarzenia związane ze sportowcami Legii w całej historii klubu. Szerokim echem odbiły się indywidualne mistrzostwa Polski w boksie w Katowicach. W finale wagi lekkiej pięściarz Legii, mistrz Europy, Jan Szczepański walczył z młodzieżowym wicemistrzem Europy Zbigniewem Osztabem. Śląska publiczność wyraźnie szowinistycznie zachowywała się wobec pięściarza Legii. Co chwilę rozlegały się okrzyki: „Legia to... !”, poczym zwycięska walka Szczepańskiego została przywitana koncertem gwizdów. „Nigdy nie przypuszczałem, że będę w Polsce tak wygwizdywany” – żalił się NL ówczesny mistrz Europy. Wówczas, podczas dekoracji mistrzów, doszło do bezprecedensowej sytuacji. Kiedy Szczepański wskoczył na najwyższe pudło w hali wrzało. Gwizdy nie ustępowały, ktoś z pierwszych rzędów rzucił w stronę nowego mistrza Polski wiązankę obelżywych słów. Nie ma się zatem czemu dziwić, że lżony bokser nie wytrzymał. Wpadł w furię, zerwał mistrzowską szarfę i rzucił nią w trybuny. Wszyscy moralizatorzy PRL-u zaczęli bić na alarm, a nazwisko Szczepańskiego stało się najgorętszym w kraju. Pięściarza Legii oskarżono o profanację godła, nakazując przeprosić kibiców. „Nikogo nie miałem zamiaru przepraszać i do dziś się z tego nie wycofuję” – zaznaczył stanowczo podczas rozmowy z NL.
Legia z sezonu 1971/72. Górny rząd od lewej: Jan Tomaszewski, Bernard Blaut, Kazimierz Deyna, Andrzej Zygmunt, Antoni Trzaskowski, Władysław Stachurski. Dolny rząd od lewej: Tadeusz Nowak, Zygfryd Blaut, Lesław Ćmikiewicz, Robert Gadocha, Jan Małkiewicz.
Jeszcze nie opadł kurz po perypetiach celno-dewizowych piłkarzy Legii – Grotyńskiego iŻmijewskiego – a już wybuchła kolejna afera przemytnicza, tym razem związana z koszykarzami „wojskowych”. Wszystko zaczęło się podczas pobytu koszykarzy Legii w Belgii i Francji – we wrześniu 1970 roku. To tam członkowie drużyny „zielonych kanonierów”: Włodzimierz Trams,Zbigniew Tybińkowski i Andrzej Piltz, kupowali złoto, później... wzajemnie się okradli (Trams w porozumieniu z Tybińkowskim ukradli złoto Piltzowi), po czym na siebie donosili. I to wtedy koszykarz Trams, wydając i pomawiając wielu innych sportowców Legii, doprowadził do ich aresztowań. To po jego zeznaniach w lipcu 1971 roku trafili za kratki Władysław Grotyński iJanusz Żmijewski.
Rykoszetem, co skrywano w głębokiej tajemnicy, dostało się też trenerowi Legii Edmundowi Zientarze, za którym również zatrzasnęły się drzwi celi aresztu przy ulicy Rakowieckiej. Trams wiedział, że wyjeżdżając z Legią za granicę szkoleniowiec skupował złoto. Być może najbardziej zaskakującym faktem jest to, że przez dziesiątki lat aresztowanie Grotyńskiego i Żmijewskiegokojarzono z „Aferą na Okęciu”. A to zeznania Tramsa stały się podstawą aresztowań. Trams w sprawę przemytu wrobił też innych sportowców Legii, w tym kilku piłkarzy, działaczy i paserów, dla których – na ich szczęście – prokurator wykazał więcej pobłażliwości, nie osadzając w areszcie. To właśnie w związku z tą sprawą po raz pierwszy na wielu stadionach w Polsce na widok piłkarzy Legii śpiewano taką oto piosenkę:
„Jest w Polsce taki jeden klub, to Legia Warszawa. Złodziejski przemytniczy klub, to Legia Warszawa. Za granicę wyjeżdżali, złoto przemycali, legioniści z Warszawy. Teraz w więzieniu siedzą i czarny chleb jedzą, legioniści z Warszawy...”
Władysław Grotyński i Janusz Żmijewski, czołowi wówczas piłkarze Polski i reprezentanci kraju, trafili do więzienia w najgorszym momencie, ominęły ich bowiem Igrzyska Olimpijskie w Monachium w 1972 roku i być może mistrzostwa świata w roku 1974.
Kłopoty organizacyjne w klubie wywarły ogromny wpływ na dalsze losy piłkarskiej drużyny Legii. Chociaż „wojskowi” posiadali w swoim składzie znakomitych piłkarzy, to jednak z roku na rok tracili kontakt z czołówką. W sezonie 1971/1972 kończyła się era wielkiej Legii. Po „rozpłynięciu się we mgle” trenera Edmunda Zientary, zarząd klubu w uznaniu dotychczasowej pracy i osiągniętych wyników desygnował na stanowisko pierwszego szkoleniowca mjr. Tadeusza Chruścińskiego. „Moja przygoda z pierwszym zespołem trwała krótko” – wspominał na łamach „Naszej Legii”. „Tak jak wszędzie miały miejsce różne układy i układziki, o których na stare lata nie chcę mówić. (...) W każdym razie komuś nie pasowałem i przeszedłem do pracy z drugą drużyną. Mogę tylko powiedzieć, że Zarząd Legii awansując mnie na trenera pierwszej drużyny, jednocześnie prowadził pertraktacje z czechosłowackim trenerem Jaroslavem Vejvodą” – powiedział trener Chruściński. Po pierwszych treningach zawodnicy byli na tyle zadowoleni z nowego trenera, że w klubie zaczęto snuć plany o ponownym powrocie na mistrzowski tron.
Finał Pucharu Polski w 1973 roku, Legia – Polonia Bytom 2:1. Od lewej stoją: Piotr Mowlik, Adam Topolski, Tadeusz Cypka, Feliks Niedziółka, Lesław Ćmikiewicz, Stefan Białas, Zygfryd Blaut i Robert Gadocha. Poniżej: Tadeusz Nowak, Kazimierz Deyna i Jan Pieszko z Pucharem Polski.
Jednak po tym, co pokazali zawodnicy na zielonej murawie po rozpoczęciu rozgrywek, nieco ostudzono nastroje. Po trzech kolejkach, kiedy legioniści tylko remisowali – ze Stalą Rzeszów (0:0) i dwukrotnie (po 1:1) z Górnikiem Zabrze i Odrą Opole, zajmowali miejsce w środku tabeli. W czwartej kolejce, 25 sierpnia 1971 roku, do Warszawy przyjechał beniaminek ligi ŁKS. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby za sprawą kibiców łódzkich nie doszło do historycznego wydarzenia. Już przed meczem było wiadomo, że piłkarze ŁKS-u na Stadionie Wojska Polskiego nie będą osamotnieni. Chęć przybycia do Warszawy i obejrzenia tego spotkania wyraziło kilka tysięcy kibiców drużyny gości. A że na chęciach się nie skończyło, na ulicę Łazienkowską zawitało... 10 tysięcy fanów ŁKS-u! Ponieważ kibice Legii nie pozostali im dłużni, wypełniony 30-tysięcznym tłumem stadion trzeszczał w szwach. Zwycięstwo 3:1 (bramki: Zygmunt, Ćmikiewiczi Gadocha) to było to, na co czekali kibice w Warszawie i nie było w tym niczego szczególnego, ponieważ wicemistrz Polski grał z beniaminkiem. Ale tak licznej grupy fanów drużyny przyjezdnej, jaka zawitała do Warszawy tamtego wieczoru, nie było na tym stadionie już nigdy.
Po meczu z ŁKS-em wydawało się, że Legia zacznie marsz w górę tabeli. Jednak w kolejnych spotkaniach „wojskowi” nadal grali średnio, kolejne zwycięstwo odnosząc dopiero 8 września 1971 roku w derbach Warszawy z Gwardią (1:0). „Opadającą piłkę przejął Brychczy i wolejem skierował nieuchronnie do siatki” – pisano w „PS”. Trzeba przypomnieć, że strzelec bramkiLucjan Brychczy, był wówczas grającym asystentem trenera Chruścińskiego. Słabszą postawę Legii w rozgrywkach ligowych tłumaczono tym, że drużyna nieco oszczędza siły na rozgrywki o Puchar UEFA, by zachować świeżość na mecz z trzecią drużyną Szwajcarii FC Lugano. Pierwszy mecz wyznaczono na 15 września 1971 roku w Lugano. Legioniści rozgrywki pucharowe rozpoczęli z wysokiego „C”, wygrywając 3:1 (bramki: Ćmikiewicz, Stachurski i Nowak).
„Na Legii można polegać” – pisano w relacji z tego meczu w „PS”. „W sumie Legia ugruntowała dobrą markę w ojczyźnie Wilhelma Tella, sprawiła radość grupie tutejszych emigrantów” – podkreślał w swojej relacji korespondent sportowego dziennika.
Kolejnym pucharowym rywalem Legii była drużyna z Rumunii – Rapid Bukareszt. 29 października 1971 roku doszło do meczu, który można określić początkiem końca na Łazienkowskiej Jana Tomaszewskiego. Wcześniej, bo 10 października, legionistę okrzyknięto winowajcą porażki reprezentacji Polski z drużyną NRF 1:3. Rapid Bukareszt, który przed meczem z Legią był na 10. miejscu rumuńskiej ekstraklasy, pokonał Legię gładko 4:0 – przy wyraźnym współudziale nieporadnego, bardzo niepewnie broniącego Tomaszewskiego. Mecz z NRF i późniejszy fatalny występ w bramce Legii przeciwko Rapidowi, to dwie najczarniejsze karty w całej karierze bramkarskiej „człowieka, który zatrzymał Anglię”, a później obronił dwa rzuty karne podczas finałów mistrzostw świata, w efekcie czego trafił na prestiżową listę najlepszych bramkarzy świata. „Był to najsłabszy mecz pucharowy Legii od czasu pamiętnej porażki 0:4 w Warszawie z TSV Monachium w 1965 roku” – pisano o meczu Legii z Rapidem na łamach sportowej prasy.
Mistrz olimpijski z Monachium (1972) w podnoszeniu ciężarów, legionista Zygmunt Smalcerz.
„30000 km w pogoni za formą” – informował „PS” o 46 dniowym hiszpańsko-amerykańskim tournee Legii. Hiszpania, Wyspy Kanaryjskie, Ekwador, Kostaryka, Kolumbia – 30 tys. kilometrów, 28 startów i lądowań, 10 spotkań, w tym sześć wygranych, dwa remisy i tyleż porażek – to najkrótszy bilans najdłuższego w historii klubu tournee piłkarzy. Oprócz walorów sportowych wartą przypomnienia jest wizyta legionistów na równiku.
Jerzy Kaczmarek – florecista, złoty medalista z IO w Monachium ‘72.
Nowy sezon 1972 roku Legia rozpoczęła w niedzielę, 12 marca, meczem z drugoligowym Śląskiem Wrocław w ćwierćfinale rozgrywek o Puchar Polski. Mecz ten oprócz rywalizacji sportowej miał również inny podtekst, o czym informowała sportowa prasa: „W niedzielę wydarzyły się na wrocławskim stadionie w czasie meczu o Puchar Polski, pomiędzy zespołami Legii i wrocławskiego Śląska (1:0 – przyp. red.), chuligańskie wybryki. Musiała interweniować milicja. (...) Na mecz z Legią przygotowano transparenty o treści złowrogiej dla klubu warszawskiego, jak również podburzające licznie zebraną publiczność. W sukurs tym poczynaniom poszła we Wrocławiu miejscowa prasa, która opublikowała podburzającą miejscowych kibiców informację” – pisano. Powodem, dla którego działacze wrocławskiego Śląska nastawiali publiczność przeciwko Legii, przez co doprowadzili do eskalacji negatywnych zachowań, był spór pomiędzy Śląskiem i Legią o... koszykarza Waldemara Kozaka. Działacze Śląska zarzucali tym z Legii kradzież i kaperownictwo. Był to bardzo poważny zarzut wobec Legii, lecz mający niewiele wspólnego z prawdą. Koszykarz wrocławskiego Śląska Waldemar Kozak z własnej woli postanowił przenieść się do Warszawy i w związku z tym zgłosił swój akces do Legii. Działacze Śląska nie zgodzili się na to, dodatkowo wzniecając wśród swoich kibiców nienawiść do piłkarzy Legii.
W ligowej premierze legioniści gładko (3:0) pokonali Stal Rzeszów, a w kolejnym meczu w Zabrzu wygrali z mistrzem Polski 2:1. „Wojskowi rozbroili obrońcę tytułu” – głosiły wielkie tytuły gazet po zwycięstwie Legii nad Górnikiem Zabrze.
„Tak dobrze ostatnio Legia grała w meczach z Feyenoordem i Standardem Liege” – pisano w prasie.
Później była porażka z Odrą Opole (0:1), po której dokonano zmiany trenera. Dotychczasowego szkoleniowca Tadeusza Chruścińskiegozastąpił jego asystent Lucjan Brychczy. Ostatecznie Legia pod wodzą trenera Brychczegozajęła w lidze trzecie miejsce i trafiła do finału rozgrywek o Puchar Polski edycji 1971/1972. Wśród kibiców piłkarskich do dziś krążą legendy o fantastycznej grze obydwu drużyn. Opowieści o znakomitych zagraniach zawodników Legii i Górnika Zabrze, są niesłychanie barwne i opowiadane z niesamowitym przejęciem. Mecz finałowy, rozegrany 4 czerwca 1972 roku w Łodzi, do dziś uznawany jest za najlepsze widowisko w historii tych rozgrywek. Ustanowiono rekord ilości bramek, gdyż zdobyto ich aż siedem. Wynik 5:2 dla Górnika, to przede wszystkim zasługa fantastycznej formy Włodzimierza Lubańskiego, strzelca czterech bramek (gole dla Legii strzelił Gadocha). „Górnik był drużyną bardziej dojrzałą, atakował z większą pasją i impetem. W dodatku Legia miała wielkiego pecha, że trafiła na tak znakomity dzień Lubańskiego. (...) To był mecz, jaki rzadko oglądamy na krajowych boiskach” – czytamy z pożółkłych kart „PS”.
Rok 1972, ze względu ma mające się odbywać w Monachium XX Igrzyska Olimpijskie, był dla sportowców Legii znajdujących się w kadrze olimpijskiej rokiem wytężonej pracy. Ośrodki przygotowań treningowych oczekiwały na zawodników i ich trenerów, którzy do dnia rozpoczęcia igrzysk szlifowali olimpijską formę marząc o zdobywaniu medali.
Legia przed meczem z Banikiem Ostrawa w rozgrywkach o Puchar Intertoto w 1974 roku. Od lewej: Robert Gadocha, Bogdan Kwapisz, Władysław Dąbrowski, Adam Topolski, Waldemar Tumiński, Tadeusz Cypka, Feliks Niedziółka, Stefan Białas, Tadeusz Nowak, Piotr Mowlik, Kazimierz Deyna.
26 sierpnia 1972 roku w Monachium, na stadionie mieszczącym 80 tysięcy widzów, pod fantazyjnym dachem zapłonął olimpijski znicz, będący symbolem najszlachetniejszej sportowej walki. Tak rozpoczęły się w stolicy Bawarii wielkie igrzyska, pełne wspaniałych sukcesów sportowców wywodzących się z Wojskowego Klubu Sportowego Legia Warszawa. Występy naszych reprezentantów odbiły się w całym świecie szerokim echem. Brawa za zdobycie olimpijskich krążków zbierali: ciężarowiec Zygmunt Smalcerz (złoto), florecista Jerzy Kaczmarek (złoto), piłkarze Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna i Robert Gadocha (złoto), pięściarze Jan Szczepański (złoto), Wiesław Rudkowski (srebro) i Janusz Gortat (brąz), kolarz Stanisław Szozda (srebro) i ciężarowiec Norbert Ozimek (srebro). Wraz ze zdobyciem złotego medalu w Monachium rozpoczęła się złota era reprezentacji Kazimierza Górskiego. Wielkim historycznym wydarzeniem z udziałem zawodników Legii, była ostatnia godzina zmagań polskich sportowców na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Wówczas to na głównej płycie obiektu Igrzysk, odbywał się finał turnieju piłkarskiego, a w roli głównej występował piłkarz Legii Kazimierz Deyna.
Natomiast w sali bokserskiej o olimpijskie laury walczyli Jan Szczepański i Wiesław Rudkowski– również zawodnicy Legii. Jak dziwna była ta najpiękniejsza w historii Legii godzina, niech świadczy fakt, że w tej samej minucie, kiedy Deyna niezbyt fortunnie podał do swojego bramkarza, po czym Węgrzy zdobyli prowadzenie na 1:0, w ringu triumfował Jan Szczepański – również w pojedynku polsko-węgierskim. Wiadomość o zwycięstwie klubowego kolegi tak zmobilizowała „Kakę”, że w dalszej części finałowego meczu w fantastyczny sposób naprawił swój jedyny błąd... strzelając „Madziarom” dwa gole. Dzięki temu zwycięzcą piłkarskiego turnieju olimpijskiego została piłkarska reprezentacja Polski, a sam Deyna uzyskał dodatkowo tytuł „króla strzelców”. To jeszcze nie koniec wspaniałych, legijnych 60. minut. Kiedy Deyna wraz z innymi legionistami – Robertem Gadochą i Lesławem Ćmikiewiczem – cieszyli się z olimpijskiego złota, na szyi boksera Wiesława Rudkowskiego zawisł olimpijski krążek koloru srebrnego. Czyż dla legionistów zakończenie XX Igrzysk Olimpijskich mogło być piękniejsze? 10 września 1972 roku – to niewątpliwie jedna z najpiękniejszych dat zapisanych na kartach 95-letniej historii klubu. Odkąd polscy piłkarze zdobyli olimpijskie złoto, wzrosło zainteresowanie naszym piłkarstwem. Stąd zdwojona uwaga piłkarskiej Europy, towarzysząca meczom Legii w rozgrywkach o europejskie puchary.
Przeciwnikiem Legii w II rundzie rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów sezonu 1971/1972, był słynny włoski zespół AC Milan. W swojej historii piłkarze Legii na boisku stadionu przy ulicy Łazienkowskiej rozegrali niezliczoną liczbę wspaniałych spotkań. Wówczas, ten jeden raz zarządzono inaczej i kiedy los przydzielił piłkarzom Legii słynny klub, „wysokie czynniki partyjne”, nie znające w ogóle ducha sportu ustaliły, że mecz Legia – AC Milan w dniu 25 października 1972 roku zostanie rozegrany na Stadionie X-lecia. Piłkarze i działacze niechętnie zgodzili się na propozycję władz, ale w ówczesnej Polsce nie znosiły one sprzeciwu i jeśli coś postanowiono, to nikt nie miał prawa tego negować. Ze wspomnień meczu z AC Milan jest przepiękna bramka, jaką Kazimierz Deyna strzelił w 79. minucie meczu, wyrównując na 1:1.
„Można przez wiele lat oglądać najlepsze mecze i nie zobaczyć tak pięknego gola, jak ten zdobyty wówczas przez ‘Kakę’. Zresztą sam Deyna po latach stwierdził, że był to najpiękniejszy gol, jakiego zdobył w całej swojej karierze” – czytamy w jednym z archiwalnych numerów NL.
W rewanżu (8 listopada) na Stadionie San Siro w Mediolanie, legioniści rozegrali doskonałe spotkanie, przegrywając po dogrywce 1:2. Mecz życia rozegrał wówczas Tadeusz Nowak. „Wieczorem, po kolacji, do naszego pokoju, który zajmowałem z Kaziem Deyną, przyszło dwóch ludzi i namawiali nas na grę we włoskim klubie. Chociaż AC Milan to była wielka i uznana firma, nie skorzystaliśmy z oferty i wyprosiliśmy ich z naszego pokoju” – opowiadał „Ferrari”. „Zdobywca Pucharu Świata o krok od katastrofy” oraz „Fantastico Włochów dla pokonanych na San Siro” – krzyczały gazety wielkimi tytułami chwaląc postawę Legii.
Legia z sezonu 1973/74. W górnym rzędzie od lewej: Lucjan Brychczy (II trener), Wiesław Surlit, Lesław Ćmikiewicz, Andrzej Zygmunt, Tadeusz Cypka, Feliks Niedziółka, Kazimierz Deyna, Antoni Trzaskowski, Piotr Mowlik, Ignacy Ordon (trener). W dolnym rzędzie od lewej: Jan Pieszko, Władysław Stachurski, Ryszard Balcerzak, Zygfryd Blaut, Robert Gadocha, Stefan Białas, Tadeusz Nowak, Bernard Blaut.
Tajemnicą, którą przez dziesięciolecia skrywano, było... zaginięcie w Mediolanie jednej z ważniejszych person w klubie. Gdy reszta ekipy na lotnisku zaczęła gorączkowe poszukiwania, w jednym z pokoi hotelowych odnaleźli go Włosi. Wydało im się dziwne, jak człowiek z taką pozycją zawodową i społeczną mógł doprowadzić się do tak podłego stanu. Doprowadzili go do względnej świadomości i zataszczyli na lotnisko. Był to skandal, który nie ujrzał światła dziennego z tej prostej przyczyny, iż ze względu na osobę działacza wyższej rangi pozostali członkowie ekipy pozostali „niewidomi” i „głuchoniemi”, bez sprzeciwu akceptując jego „alkoholową pasję”. Po kilkudziesięciu latach NL jako pierwsza ujawniła ten dyskryminujący Legię na salonach Europy incydent. Ostatnim piłkarskim akcentem 1972 roku, mającym szczególny wymiar w historii Legii, był mecz Legii z Górnikiem Zabrze, rozegrany 19 listopada w Warszawie. Wówczas to przed spotkaniem żegnano legendę Legii, zawodnika fenomenalnego, jakich w historii polskiej piłki było niewielu – Lucjana Brychczego. Uroczystości zakończyły przemówienia działaczy Legii i władz polskiego sportu. Popularnemu „Kiciemu” dziękował m. in. legenda polskiego sportu Wacław Kuchar. Cała uroczystość odbyła się przy akompaniamencie burzliwych braw i chóralnego śpiewu. Niestety, do podniosłej uroczystości nie dostosowali się na boisku podopieczni Brychczego, przez co pożegnanie tego wielkiego piłkarza zakończyło się dla Legii nie najlepiej – porażką 1:4.
Mistrzostwa świata w 1974 roku w Niemczech. Legendarny trener Kazimierz Górski obserwuje rozgrzewkę Polaków, z lewej lekarz kadry Janusz Garlicki.
Przełom lat 1972-1973, to okres słabszej postawy Legii. Z drużyny odeszły dotychczasowe jej filary – Bernard Blaut i Antoni Trzaskowski. Trenerzy Lucjan Brychczy i Ignacy Ordon liczyli, że gdy do poziomu mistrzów olimpijskich – Deyny, Gadochy i Ćmikiewicza – dostroją się Tadeusz Nowak i Stefan Białas, wówczas będą mogli liczyć na dobry futbol w wykonaniu „wojskowych”. Duże nadzieje trenerów ostudził już w pierwszym meczu sezonu Lech Poznań, wygrywając w Warszawie 1:0. Wprawdzie już w drugim spotkaniu legioniści gładko (3:0) pokonali ROW Rybnik, to później zaliczyli katastrofalną serię sześciu meczów bez zwycięstwa. Taka postawa zepchnęła Legię w dalsze rejony ligowej tabeli. Podobnego obrotu sprawy mało kto na Łazienkowskiej się spodziewał. Coś złego działo się także wewnątrz drużyny, o czym świadczył po odejściu Bernarda Blauta wybór nowego kapitana. Na nowego, co było sporym zaskoczeniem dla kibiców, drużyna wybrała Lesława Ćmikiewicza, pomijając lidera drużyny, najlepszego piłkarza Polski 1972 roku, piątego zawodnika w plebiscycie „France Football” i późniejszego kapitana reprezentacji Polski Kazimierza Deynę. „Postaram się dobrze wywiązywać z zadań należnych kapitanowi drużyny, by nie zawieść zaufania kolegów” – powiedział po nominacji Ćmikiewicz.
Legenda Legii Lucjan Brychczy w dniu zakończenia piłkarskiej kariery. W głębi Tadeusz Nowak i Kazimierz Deyna.
Jeszcze zanim zapadły ostatnie decyzje w ekstraklasie, 17 czerwca w Poznaniu rozegrano finał o Puchar Polski. „Kto zostanie triumfatorem PP i reprezentantem Polski w Pucharze Zdobywców Pucharów?” – zastanawiano się na łamach „PS”. W Ostatnim akcie rozgrywek „turnieju tysiąca drużyn”spotykały się Legia i Polonia Bytom, drużyny zajmujące dalsze lokaty w ekstraklasie. Nic więc dziwnego, że mecz ten nie stał na najwyższym poziomie. Zawodnicy męczyli siebie i widownię. Właściwie pisząc słowo widownię używamy zbyt dużego słowa, gdyż wbrew zapowiedziom publiczność poznańska, jakby spodziewając się słabego widowiska, pozostała w domach lub wybrała inne formy wypoczynku. 120 minut oczekiwania na bramkę – tak krótko można scharakteryzować ten finał, w którym zwycięzcę wyłoniły rzuty karne, które lepiej egzekwowali legioniści (4:2), zdobywając główne trofeum.
Trener Jaroslav Vejvoda przed trybuną honorową Stadionu Wojska Polskiego podczas swojego drugiego pobytu w Legii.
„Piekielna wiosna” – jak to określali kibice Legii, skończyła się 24 czerwca 1973 roku. Tego właśnie dnia legioniści zmierzyli się w Warszawie z ŁKS-em i pięć strzałów w wykonaniu Zygmunta, Pacochy, Gadochy (dwukrotnie) i Pieszki, oraz wiadomość o powrocie na Łazienkowską trenera Jaroslava Vejvody rozpoczęły nowy, lepszy okres. Dziś jest to trudne do zrozumienia, ale wieść niesie, że kiedy zawodnicy dowiedzieli się, że „Pepik” siedzi na trybunach Stadionu Wojska Polskiego i obserwuje ich poczynania, maksymalnie się zmobilizowali i dlatego właśnie roznieśli ŁKS 5:0. Tyle, że z wypowiedzi jakiej ówczesny bramkarz ŁKS-u udzielił w 2007 roku „Super Expresowi” wynika, że mecz ten był... sprzedany. „Jan Tomaszewski przyznaje się: Sprzedałem mecz Legii” – głosił tytuł. W dalszej części czytamy: „Mieliśmy grać z Legią w Warszawie, Legia była na spadku. Przyszedł do nas prezes ŁKS, świętej pamięci Stanisław Franiak i powiedział: ‘Chłopaki, jak ten mecz przegracie, macie podwójną premię’. Wtedy Legia zabierała do wojska wszystkich. (...) ŁKS był w zagrożeniu. Legia chciała nam wsadzić w kamasze ośmiu hokeistów i pięciu piłkarzy. Byłoby to ewidentne osłabienie klubu. Ja tam zrobiłem ostentacyjny numer. Zygmunt strzelał z 40 metrów, a ja stanąłem obok słupka i puściłem bramkę, autentycznie. Jakbyśmy wtedy ten mecz wygrali, byłoby po klubie” – powiedział skruszony Tomaszewski. Faktem niezaprzeczalnym jest, że Tomaszewski był wówczas najgorszym zawodnikiem na boisku, przez co zdenerwowany jego postawą trener reprezentacji Polski i jednocześnie ŁKS-u Kazimierz Górski, postanowił dokonać zmiany i zdjął go z boiska.
Drużyna Legii na Stadionie Wojska Polskiego (sezon 1975/76). Od lewej: Lesław Ćmikiewicz, Władysław Dąbrowski, Adam Topolski, Tadeusz Nowak, Waldemar Tumiński, Krzysztof Lasoń, Jerzy Szczeszak, Stefan Białas, Tadeusz Cypka, Piotr Mowlik, Kazimierz Deyna.
Po krótkim wypoczynku piłkarze Legii pod wodzą starego-nowego trenera Jaroslava Vejvody, z przesłaniem o „odzyskaniu miejsca w czołówce” rozpoczęli przygotowania do sezonu 1973/1974. Ponieważ na stadionie Legii trwały prace remontowe, piłkarze zaczęli sezon od dwóch meczów wyjazdowych. Inauguracja nie wypadła okazale, gdyż Legia zremisowała w Opolu z Odrą (1:1), by w kolejnym spotkaniu przegrać w Krakowie z Wisłą (0:1). Jednak powrót na Łazienkowską piłkarze uczcili efektownym zwycięstwem nad Polonią Bytom (5:1).
„Warszawscy kibice spędzili więc bardzo przyjemny wieczór. Warto też podkreślić, że bardzo dobrze prezentuje się sam obiekt Legii, który po kosmetycznych zabiegach wygląda jak nowy. Na takim stadionie przyjemnie jest grać i oglądać ładne widowiska” – chwalił sprawozdawca „PS”.
Legia z lat 1975/1976. W górnym rzędzie od lewej: Lucjan Brychczy (II trener), Lesław Ćmikiewicz, Waldemar Tumiński, Jerzy Szczeszak, Stefan Białas, Kazimierz Deyna, Andrzej Jankowski, Bogdan Kwapisz, Marek Kusto. W środkowym rzędzie od lewej: Jan Pieszko (II trener), Zbigniew Filipiak, Tadeusz Nowak, Franciszek Smuda, Krzysztof Lasoń, Adam Topolski, Jerzy Jagiełło, Tadeusz Cypka. W dolnym rzędzie od lewej: Krzysztof Lachowicz, Jerzy Banaszak, Janusz Baran, Zbigniew Kakietek, Ryszard Milewski, Krzysztof Sobieski, Andrzej Strejlau (trener).
Legia zdobywając Puchar Polski reprezentowała nasz kraj w rozgrywkach o PEZP. Tym razem los przydzielił „wojskowym” grecką drużynę – PAOK Saloniki. Niestety, nie najwyżej notowana na europejskim rynku piłkarskim drużyna z Salonik okazała się dla Legii przeszkodą nie do przebycia. Remisując w Warszawie 1:1 (bramka Pieszko), legioniści w obecności 45 tys. widzów przegrali w Salonikach 0:1, odpadając już w pierwszej rundzie. Rozgrywki ligowe w 1974 roku były dość nietypowe ze względu na przerwę spowodowaną uczestnictwem naszej reprezentacji w pamiętnych mistrzostwach świata w RFN. To właśnie wczesną wiosną, 31 marca 1974 roku, podczas meczu Legii z Zagłębiem Sosnowiec (3:2), grając w bramce Zagłębia powrócił na Łazienkowską uwielbiany przez kibiców spod „Żylety” Władysław Grotyński. Kibice przyjęli go bardzo gorąco. Wprawdzie fani Legii mieli już nowych bohaterów, medalistów olimpijskich, ale takich ulubieńców, jakim dla warszawskich sympatyków piłkarskich był Grotyński, szybko się nie zapomina. Dwadzieścia tysięcy ludzi śpiewało „Sto lat” i „Władek wróć”. Nie mógł jednak wrócić, gdyż na Łazienkowskiej zamknięto przed nim drzwi. Zanim zawodnicy zdążyli się dobrze rozegrać w rywalizacji ligowej, na wniosek trenera reprezentacji Polski Kazimierza Górskiegopodjęto decyzję o zawieszeniu rozgrywek.
Legioniści podczas tournee po Australii w 1975 roku. Od lewej: Piotr Mowlik, Władysław Dąbrowski, Kazimierz Deyna i Stefan Białas.
Podczas mundialu nasi piłkarze, wśród których byli także zawodnicy Legii: Kazimierz Deyna,Lesław Ćmikiewicz i Robert Gadocha, odnieśli ogromny sukces zdobywając srebrny medal, przeznaczony dla trzeciej drużyny świata. Udziałem Kazimierza Deyny był ogromny sukces indywidualny, którego za Franzem Beckenbauerem i Johannem Cruyffem uznano trzecim piłkarzem świata. Już w kilkanaście dni po oficjalnym zakończeniu tej imprezy, przystąpiono do batalii o tytuł mistrza Polski. W Legii, po niezbyt udanym starcie, nastąpiło przebudzenie w meczu z Arką (22 września 1974 roku), którą po niezłej grze „wojskowi” pokonali 4:2. Dobra gra przeciwko drużynie z Gdyni potęgowała nadzieje przed czekającą legionistów rewanżową (pierwszy mecz w Nantes 2:2) batalią o Puchar UEFA z bardzo silnym zespołem francuskim FC Nantes.
Chcąc jak najlepiej przygotować drużynę trener Vejvoda skoszarował wszystkich w ośrodku treningowym w Rembertowie. Tam, z dala od wielkomiejskiego zgiełku, w skupieniu przygotowywał swoich podopiecznych do czekającej ich potyczki. Rewanżowy mecz Legii z FC Nantes (2 października), był jednym z najbardziej dramatycznych, jakie Legia rozgrywała na swoim stadionie w europejskich pucharach. Po remisie w Nantes 2:2 wynik 0:0 dawał awans Legii. I taki rezultat utrzymywał się przez 65 minut, w trakcie których legioniści stworzyli więcej okazji do zdobycia gola. Niestety, po błędzie obrony to Francuzi zdobyli gola i awansowali do kolejnej rundy walki o Puchar UEFA. W tym samym 1974 roku na mistrzostwach świata polscy siatkarze z legionistami w składzie – Edwardem Skorkiem i Aleksandrem Skibą – zdobyli złote medale. To nie był koniec mistrzowskiej passy sportowców Legii. Bodaj największą niespodziankę w historii polskiego kolarstwa sprawił zawodnik Legii Jan Kowalski, zdobywając w Montrealu tytuł szosowego mistrza świata. To było wielkie wydarzenie i wielkie zaskoczenie. Nie założyli tęczowej koszulki faworyci – Szurkowski, czy Szozda – a właśnie legionista.
Igrzyska Olimpijskie Montreal ‘76. Trener złotej reprezentacji siatkarzy Hubert Wagner z Edwardem Skorkiem z warszawskiej Legii.
Na początku 1975 roku wszystkich sympatyków piłki nożnej w Polsce poraziła wiadomość o zakończeniu piłkarskiej kariery przez Kazimierza Deynę. Na wieść o tym natychmiast w domu piłkarza Legii rozdzwonił się telefon z pytaniami o potwierdzenie, że to tylko plotka.
„Nie nie, to nie plotka. To fakt, rzeczywiście myślę o zakończeniu kariery piłkarskiej” – odpowiadał całkiem poważnie Deyna. „Czy to decyzja nieodwołalna?” – pytano piłkarza. „Tak, jest to ostatni rok moich występów na boisku” – potwierdzał „Kaka”. „Zaczynam mieć dosyć piłki. Może to co powiem wyda się banalne, ale ja od wielu lat nie mam prawie prywatnego życia. Chciałbym teraz więcej czasu poświęcać żonie i synkowi Norbertowi. Wiecznie nie można grać w piłkę” – tłumaczył swoją decyzję.
Na szczęście dla polskiej piłki z biegiem czasu Deyna zmienił zdanie i nadal czarował swoją wspaniałą grą rzesze kibiców w kraju i zagranicą. W lutym 1975 roku Legia wyruszyła na Antypody i tam Kazimierz Deyna grał wyśmienicie. „Legia miała swoich najlepszych zawodników w osobach Deyny i Dąbrowskiego” – pisał o legionistach „The Sydney Morning Herald”.
„Za dużo dobrej piłki w warszawskiej inauguracji ekstraklasy nie było” – czytamy natomiast w relacji „PS” po meczu Legia – Pogoń Szczecin (1:1), rozegranego 9 marca 1975 roku. Po tym, jak począwszy od meczu inauguracyjnego z Pogonią Legia uzyskała sześć remisów z rzędu, kibice na Łazienkowskiej zaczęli mówić o prześladującym drużynę „remisowym fatum”. Później była porażka z Ruchem Chorzów (1:2) i osławiony mecz derbowy z Gwardią Warszawa, rozegrany 3 maja 1975 roku. Legenda tego spotkania zaczęła się z chwilą, kiedy kilku młodych zawodników Legii natknęło się w jednej z restauracji na swoich sławniejszych starszych kolegów, przebywających w towarzystwie... jednego z gwardzistów. „Nie wiem czy wtedy poszły jakieś pieniądze, czy była to koleżeńska przysługa” – wyznał w rozmowie z NL jeden z ówczesnych młodych piłkarzy Legii, uczestnik tego spotkania. „Powiem więcej, w czasach PRL sprawy takie jak ustawienie meczu załatwiano poprzez reprezentantów Polski – wielkie gwiazdy, które rządziły w swoich klubach. I to jest prawda. (...) Przed meczem któryś z działaczy szepnął w szatni: ‘Panowie, grajcie spokojnie, tylko postarajcie się trafić do legijnej bramki’ – dając tym samym do zrozumienia, że mecz jest ustawiony. Z tego co się później dowiedziałem, wielką kasę od naszych działaczy wzięło trzech czołowych piłkarzy Legii, reprezentantów Polski” – czytamy na temat tego meczu we wspomnieniach Stanisława Terleckiego, pt. „Dryblingiem do Legii”.
„Aż trudno w to uwierzyć, ale na skutek wewnętrznych tarć pomiędzy działaczami Gwardii, ktoś puścił przeciek do pozostałych legionistów o forsie, którą zgarnęli gwiazdorzy. Nic dziwnego, że ci co nie dostali pieniędzy – a byli to napastnicy Legii: Jan Pieszko, Władysław Dąbrowski i Bogdan Kwapisz – zaczęli z piłką czynić takie cuda, że momentami nasi obrońcy tracili orientację” – pisał Terlecki. Tak więc Legia wygrała 6:0 i z przedmeczowej umowy niewiele wyszło. To nie był dobry sezon Legii i nawet zwycięstwo w Zabrzu z Górnikiem (5:0), nie zmieniło negatywnej opinii. Szóste miejsce w tabeli drużyny w składzie z Ćmikiewiczem, Deyną, Białasem, Pieszko, Dąbrowskim czy Nowakiem, to było stanowczo za mało.
Mistrz olimpijski z Montrealu ‘76 w pięcioboju nowoczesnym, legionista Janusz Pyciak-Peciak.
Działacze klubu uznając, że powrót Jaroslava Vejvody niewiele pomógł, zdecydowali o zmianie trenera. Od nowego sezonu – 1975/1976 – opiekę nad zespołem Legii powierzono Andrzejowi Strejlauowi. W czerwcu 1975 roku kadra trenera Kazimierza Górskiego wyruszyła na trzytygodniowe tournee po Ameryce. Na jego pokładzie, co okazało się bardzo istotne, znajdował się Andrzej Strejlau, który oprócz tego, że był trenerem Legii, pełnił także funkcję asystenta trenera reprezentacji Polski. To właśnie trener Strejlau podczas meczu Kadry z Hardford (2:0) wypatrzył w drużynie rywali stopera... Franciszka Smudę.
„W tym meczu gra Franka bardzo mi się podobała, o czym świadczy fakt, że po spotkaniu nawiązałem z nim kontakt i zaproponowałem powrót do Polski i grę w Legii” – wspominał trener Strejlau.
„Nie bez znaczenia było to, że Smuda, będąc tak zwaną skałą, całkowicie wyłączył z gry naszego najlepszego napastnika Andrzeja Szarmacha” – wyjaśniał trener.
Śmiesznie dziś brzmi ta opowieść w obliczu tego, czego po latach dowiadujemy się od piłkarzy ówczesnej reprezentacji Polski. Było tak, że podczas każdego spotkania z polonusami nie obyło się bez toastów wznoszonych na zmianę. Dodajmy jeszcze, że w dzień poprzedzający mecz z Hardfordem, piłkarze nieźle pobankietowali i niektórzy wybiegli na boisko z niezłym kacem. Ponieważ mecz odbywał się przy upalnej pogodzie, napastnik reprezentacji Polski, popularny „Diabeł”, mając w organizmie opary wcześniejszej biesiady przeszedł „obok meczu” i szukając chłodu krył się w... cieniu Franciszka Smudy. I oto, według obserwującego spotkanie trenera Strejlaua, stoper Hardfordu Franciszek Smuda całkowicie... wyłączył z gry Szarmacha. Dziś to właściwie obraz bardzo zabawny, ale gdy chodzi o fachowość... można było mieć powody do obaw.
Kolarz Stanisław Szozda – srebrny medalista z Igrzysk Olimpijskich w Monachium ‘72 i Montrealu ‘76.
Trzeba przyznać, że pod opieką nowego szkoleniowca Legia start miała bardzo obiecujący, odnosząc zwycięstwa w dwóch pierwszych spotkaniach – w Poznaniu z Lechem (3:2) i w Warszawie z Polonia Bytom (2:0). Później było już znacznie gorzej. W dodatku przytrafiły się legionistom dwie przykre porażki po 0:6! 10 sierpnia 1975 roku w Mielcu ze Stalą, oraz 4 października w Bytomiu z Szombierkami. To właśnie wtedy kibice w całej Polsce, szydząc z Legi, rozbawiali się najpopularniejszym w kraju humorem: „Kto jest najbogatszym człowiekiem w Polsce?” – padało prześmiewcze pytanie. „Andrzej Strejlau, bo trafił dwie ‘szóstki’ w toto-lotka” – brzmiała drwiąca odpowiedź.
Janusz Gortat – brązowy medalista w boksie na dwóch kolejnych olimpiadach.
Jednak to było nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się podczas meczu Legii z Górnikiem Zabrze (1:3) we wrześniu 1975 roku. Na ten mecz zabrakło biletów i choć stadion był już wypełniony po brzegi, a przez megafony nawoływano do rozejścia się, wielotysięczny tłum nadal czekał pod bramami mając nadzieje, że może zostaną one otwarte dla wszystkich chętnych. Mecz rozpoczął się przy komplecie 25 tysięcy widzów. I rozpoczął się bardzo nerwowo, gdyż już w 1. minucie gry Andrzej Szarmach zdobył bramkę dla gości. Zdeprymowani legioniści długo nie mogli złapać właściwego rytmu, a gra stawała się coraz bardziej brutalna. Kiedy wydawało się, że Legia zaczęła grać swoje wystarczyła kontra i... było już 0:2. Wówczas to typowy mecz walki zamienił się w bitwę. Po jednym z kolejnych fauli Kazimierz Deyna nie wytrzymał, wziął piłkę w ręce i kopnął nią w piłkarzy Górnika. Wówczas to ujrzał żółty kartonik. Stadion zahuczał gromkim: „Kaziu, Kaziu...!”. W tym momencie emocje sięgnęły zenitu i Deyna wytrącił sędziemu żółtą kartkę, za co za chwilę zobaczył czerwoną i musiał opuścić boisko. Trudno opisać to, co działo się wówczas na trybunach. 25 tysięcy gardeł krzyczało:
„Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika bo zginiesz...!”
O tej sytuacji przez następne dni dyskutowała cała Polska. Deyna bowiem stanął pod pręgierzem. Ożywili się jego wrogowie, żądając wykluczenia zawodnika z reprezentacji Polski. Na szczęście więcej było takich, którzy broniąc piłkarza twierdzili: „Nie będzie wielkiej reprezentacji Polski bez Kazimierza Deyny... Chyba, że los się uśmiechnie i obdarzy polską piłkę podobną wielkością. Cóż, kiedy na coś takiego czeka się lata. Niekiedy lat kilkadziesiąt!” – dziś okazuje się, jak prorocze były to słowa. Los nie okazał się łaskawy, wobec czego do dziś nie mieliśmy w polskiej piłce piłkarza pokroju Deyny.
18 września 1979 roku. Pożegnanie Kazimierza Deyny na Stadionie Wojska Polskiego przy ulicy Łazienkowskiej. Legia pokonała Manchester City 2:1, a „Kaka” strzelił gole dla obydwu zespołów.
Piłkarskim wydarzeniem 1976 roku, był udział reprezentacji Polski – broniącej złotego medalu – w Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Trener Kazimierz Górski do olimpijskiej reprezentacji, podobnie jak na poprzednią olimpiadę, powołał z Legii trzech zawodników. Obok pewniaków – Kazimierza Deyny i Lesława Ćmikiewicza, zabrał jeszcze do Kanady bramkarza Piotra Mowlika. „Liczymy na dobry wynik” – głosiły tytuły prasowe. „Samo wyjście z grupy, czy nawet awans do półfinału nikogo nie zadowoli” – pisano, oczekując ponownego zdobycia złotego medalu olimpijskiego. Niestety, nie udało się naszym piłkarzom obronić złota. Tym razem na najwyższym podium stanęli piłkarze NRD. Srebrny medal zdobyty przez polskich piłkarzy uznano za... narodową porażkę. Na zawodników posypały się gromy, zaś trener Kazimierz Górskimusiał pożegnać się z funkcją selekcjonera kadry. „Za to drugie miejsce chciałbym wszystkich przeprosić” – powiedział w wywiadzie dla „Sportowca” kapitan reprezentacji Kazimierz Deyna. „Słucham?” – pytał z niedowierzaniem dziennikarz. „Tak, przeprosić. Po powrocie do kraju odniosłem wrażenie, że tak trzeba zrobić. Nasze srebro niemal wszyscy uważają za coś uwłaczającego, za porażkę. Byliśmy jakby tłem dla innych medalistów. Zapomniani i niepotrzebni” – wyznał rozgoryczony.
Było w tym sporo racji, ponieważ inni legioniści, zdobywcy olimpijskich medali: Janusz Peciak-Pyciak (złoto – pięciobój nowoczesny), Edward Skorek (złoto – siatkówka), Janusz Gortat i Kazimierz Szczerba (brąz – boks) oraz Kazimierz Czarnecki (brąz – zapasy), zostali okrzyknięci bohaterami narodowymi, a piłkarze jako jedyni z całej ekipy wracali z Montrealu rejsowym samolotem z przesiadkami. „Po przylocie do kraju obskoczyli nas celnicy, którzy mając odgórne polecenie potraktowali nas bardzo serio. Tak, że w ekipie nie było człowieka, któremu by czegoś nie oclono. (...) Cóż, nawet sobie wtedy żartowaliśmy, że mało brakowało, a oclono by nasze... srebrne medale olimpijskie” – wspominał w wywiadzie dla NL Lesław Ćmikiewicz. Rok 1976, był rokiem jubileuszu 60-lecia klubu i na ulicy Łazienkowskiej żałowano, że piłkarska Legia nie może poszczycić się podobnymi sukcesami, jak to było w latach poprzednich jubileuszy – 1956 (dublet) i 1966 (Puchar Polski).
Chociaż trener Andrzej Strejlau na różne sposoby próbował zbudować silny zespół, to jednak nie potrafił ze swoją drużyną nawiązać do dawnych tradycji. W tamtym okresie było w Legii wielu młodych zawodników: Ryszard Milewski, Zbigniew Kakietek, Jerzy Szczeszak czy Krzysztof Lasoń, którzy dopiero uczyli się gry na najwyższym poziomie. Niemniej podczas wiosennej rundy sezonu 1976/1977, potrafili rozegrać fantastyczne spotkanie z broniącą tytułu mistrzowskiego Stalą Mielec. Mecz, który przez komentatorów został nazwany „meczem marzeń”, wywołał w Warszawie olbrzymie zainteresowanie. Wszyscy, którzy w tę pamiętną niedzielę 26 marca wybrali się na stadion, nie zawiedli się. Już po pierwszym gwizdku sędziego kapitan Legii Kazimierz Deyna dał sygnał do generalnego ataku na bramkę Stali. Zanim goście zorientowali się o co właściwie chodzi, przegrywali 0:2. Dopiero po przerwie Stal potraktowała ten mecz prestiżowo, grając bardziej energicznie. Od tej pory obraz gry zmieniał się jak w kalejdoskopie, stąd ostateczny wynik brzmiał 3:2 dla Legii. Wartym przypomnienia jest fakt, że „mecz marzeń” był popisem gry kapitanów obydwu drużyn – Kazimierza Deyny i Henryka Kasperczaka. Należy tylko żałować, że był to pojedynczy zryw słabego ogólnie sezonu piłkarzy Legii.
Legionista Jan Kowalski – mistrz świata w kolarstwie z 1974 roku. Dwa lata później wygrał wyścig Tour de Pologne.
O wiele lepiej prezentowali się na arenach sportowych zawodnicy Legii z innych dyscyplin. Drużynowymi mistrzami świata zostali pięcioboiści: Janusz Peciak-Pyciak, Zbigniew Pacelt iSławomir Rotkiewicz, ponadto ten pierwszy zdobył także tytuł mistrza świata indywidualnie. Kolejnym legionistą, o którym w 1977 roku było głośno w sportowym świecie, był pięściarzBogdan Gajda, zdobywca tytułu mistrza Europy. Gajda, chociaż nie miał budowy gladiatora, a wręcz przeciwnie, był przeraźliwie chudy – pomimo tego, że bywał lżejszy od rywali, warunki fizyczne nadrabiał techniką i szybkością – to jednak był bokserem, na którego widok rywale miękli jeszcze przed pierwszym gongiem. Wszyscy bali się jego zwodu. Niby każdy o tym wiedział, a jednak „Komar”, jak nazywano Gajdę w środowisku pięściarskim, potrafił „ukłuć” na tyle skutecznie, że przez dekadę panował na krajowych ringach.
W czerwcu 1977 roku nie milkły pogłoski o wyjeździe Kazimierza Deyny do jednego z klubów zachodniej Europy. W związku z tym, że Deyna posiadał oficerski stopień wojskowy, wieści te były bardzo nie na rękę komunistycznej propagandzie, wobec czego „ktoś mądry” z KC PZPR wymyślił, że porucznik Deyna, który mógłby być wzorem dla socjalistycznej młodzieży, powinien wykazać postawę patriotyczną i społeczną motywację pozostania w socjalistycznym kraju. Pokłosiem tego pomysłu był... wywiad w dzienniku MON, „Żołnierzu Wolności”, w którym rzekomo Deyna, zapytany o możliwość wyjazdu za granicę, miał powiedzieć:
„Moim celem jest gra w Legii. Jest to dla mnie dużym zaszczytem, jak też bronienie honoru reprezentacji Polski. Moje życiowe losy związałem z Wojskiem Polskim i jemu zamierzam dochować wierności. W życiu sportowca przecież są sprawy znacznie ważniejsze niż dolary”
Lektura tego fragmentu sprawia wrażenie, iż był to tekst pisany na zamówienie władz. Skądinąd wiadomym jest, że Deyna miał inne od przypisanych mu przez politbiuro KC PZPR poglądy. „W Legii jeszcze niedawno mieliśmy zespół wyrównany i silny, wysoko notowany na europejskim gruncie. Dziś niestety spadły nasze akcje, lecz w przyszłym sezonie powinno być już lepiej. Sądzę, że nasz zespół po przejściu kuracji odmładzającej scementuje się” – zapowiadał przed rozpoczęciem rozgrywek sezonu 1977/1978 na łamach „Żołnierza Wolności” kapitan drużyny Kazimierz Deyna. „Podczas inauguracji 44. sezonu ligowego oczy kibiców zwrócone były na Warszawę, gdzie spotkały się zasłużone dla polskiego futbolu drużyny – nestor ekstraklasy, który nigdy jej nie opuścił, chorzowski Ruch oraz młodsza od niego o trzy sezony Legia. I oto, chociaż niebiescy byli przez godzinę równorzędnymi rywalami, przegrali gładko 0:3, dzięki celnym strzałom Deyny oraz Kusty. Wojskowi zostali pierwszym liderem nowego sezonu” – dowiadujemy się z lektury książki „Liga gra...”. Czyżby słowa kapitana drużyny okazały się prorocze – zastanawiali się sympatycy Legii, od lat oczekujący na jakieś trofeum.
Niestety... Jesień, podczas której legioniści odnieśli kilka efektownych zwycięstw – m.in. 4:1 z Widzewem Łódź, 6:3 ze Śląskiem Wrocław, czy 4:2 z Szombierkami Bytom – jeszcze napawała optymizmem, ale wiosną wszyscy zostali już sprowadzeni na ziemię. Okazało się, że Legii jeszcze nie było stać na nawiązanie walki z ligową czołówką. Piąta pozycja w ekstraklasie i tak była najlepszą od 1974 roku. Chociaż piłkarska Polska nie kryła dumy z okazji zakwalifikowania się reprezentacji Polski na mundial w Argentynie (1978), to jednak może dziwić zachowanie części kibiców, którzy na Stadionie Śląskim podczas meczu z Portugalią (1:1) wygwizdali Kazimierza Deynę, zdobywcę bramki dającej ten awans. „Dlaczego więc część kibiców (?), gwizdami kwituje grę jednego z najlepszych piłkarzy w historii polskiego futbolu? Przecież bramka zdobyta przez Deynę (bezpośrednio z rzutu rożnego – przyp. red.), była swego rodzaju majstersztykiem” – pytali retorycznie sprawozdawcy sportowi w całej Polsce. 5-6 miejsce reprezentacji Polski na mundialu w Argentynie przyjęto jako niespełnienie, ponieważ drużyna ta jechała po... mistrzostwo świata. Według opinii wielu fachowców i trenera Jacka Gmocha, była to najsilniejsza drużyna w dziejach reprezentacji Polski. 29 października 1978 roku, na stadionie Wojska Polskiego Legia rozgrywała ligowy mecz z Odrą Opole. Odra była wówczas na fali, zajmując czołowe miejsce w ligowej tabeli. Chociaż Legia zagrała bardzo dobry mecz, zeszła z boiska pokonana (3:5). Był to chyba jeden z najlepszych meczów Kazimierza Deyny, jaki rozegrał na boisku przy Łazienkowskiej. Strzelił Józefowi Młynarczykowi dwa gole – obydwa najwyższej marki. O jednym kibice i „Młynarz” opowiadają do dziś.
„Grałem przeciwko najlepszym piłkarzom świata i nikt nie wrzucił mi piłki za ‘kołnierz’ tak, jak zrobił to ‘Kaka’” – wspomina Młynarczyk.
Gole strzelone Odrze Opole były ostatnimi, jakie Deyna strzelił dla Legii w meczu ligowym. Niebawem czekała go przeprowadzka do Anglii, w której miał reprezentować barwy Manchesteru City.
Data 18 września 1979 roku z pewnością powinna zostać zapisana jako jedna z najważniejszych w 95-letniej historii klubu. Tego dnia wspólnie z całą piłkarską Warszawą, także cała Polska żegnała uroczyście ikonę Legii Kazimierza Deynę, który przyjechał na stadion przy ulicy Łazienkowskiej ze swoją nową drużyną – Manchesterem City. Wówczas to ponad 25 tysięczny tłum skandował tylko jedno hasło:
„O Kaziu, o Kaziu, Kaziu wróć, do Legii wróć...!”
Pierwszą połowę „Kaka” zagrał w białej koszulce Legii z zarezerwowanym dla siebie numerem „10”, a każde jego dojście do piłki wzbudzało nieopisany aplauz. W 15. minucie spotkania tysiące gardeł wydobyło z siebie wielki okrzyk „goool!”, po którym nastąpiło chóralne: „Kaziu, Kaziu!”. Taka była reakcja na strzelenie gola przez tego, dla którego wszyscy przyszli na ulicę Łazienkowską. Drugą połowę Deyna rozpoczął już w błękitnej koszulce Manchesteru, również z numerem „10”. Wspaniałe widowisko trwało w najlepsze, a w 74. minucie na 2:0 dla Legii podwyższył Marek Kusto. Ale to nie był koniec show. Kiedy mecz dobiegał końca, Kazik strzelił honorowego gola dla Manchesteru – na 1:2. Ewenementem tego wydarzenia jest to, że nigdy w historii Legii gol dla drużyny przeciwnej nie wywołał na Łazienkowskiej takiej eksplozji radości. Tak Warszawa pożegnała najlepszego piłkarza XX wieku. Nikt jeszcze nie wiedział, że na zawsze. Wraz z odejściem Deyny nastąpił koniec pewnej epoki. Później była już inna Legia. Latem 1979 roku, pożegnał się z drużyną trener Andrzej Strejlau. Niestety, efekty jego długotrwałej pracy nie były najlepsze, ponieważ drużyna z aspiracjami na kolejne tytuły mistrza Polski w czasie jego kadencji nie zajęła w lidze lepszej lokaty niż piąta. Po rezygnacji Strejlaua ster drużyny przejął niezawodny w takich okolicznościach Lucjan Brychczy. Zmiana na stanowisku trenera niewiele jednak w wyrazie drużyny zmieniła. Legia nadal grała w kratkę, mecze beznadziejne przeplatając widowiskami na najwyższym poziomie. Do takich bezsprzecznie należy zaliczyć finał o Puchar Polski, rozegrany 9 maja 1980 roku w Częstochowie. Właśnie wtedy piłkarze z „eLką” na piersi rozgromili (5:0) drużynę poznańskiego Lecha. Worek z bramkami rozpruł Marek Kusto, a po nim kolejne gole strzelali: Mirosław Okoński, Adam Topolski, Witold Sikorski, a zakończył ten, który zaczął – Marek Kusto. Emocje związane z tym finałem do tego stopnia ogarnęły kibiców obydwu drużyn, że na ulicach Częstochowy doszło do jednej z największych bitew, jakie kiedykolwiek stoczyli ze sobą kibice rywalizujących drużyn. Piłkarze Legii zdobywając Puchar Polski przestali interesować się mistrzostwem. Był to chyba najdziwniejszy sezon w dotychczasowej historii ekstraklasy, ponieważ nie tylko Legia, ale i inne drużyny... nie były zainteresowane zdobyciem tytułu mistrza Polski, co wykorzystała przeciętna drużyna bytomskich Szombierek.
Po zakończeniu sezonu kibice z całego kraju dopingowali sportowców rywalizujących na arenach olimpijskich w Moskwie. Jak zwykle pośród zdobywców olimpijskich medali nie mogło zabraknąć legionistów. Złoty medal Igrzysk Olimpijskich zdobył jeździec Jan Kowalczyk, który wraz z Marianem Kozickim zdobył także srebro drużynowo. Również kolarz Legii Czesław Langcieszył się ze srebra, a floreciści Marian Sypniewski i Bogusław Zych z brązu. Brązowe medale olimpijskie zdobyło także dwóch pięściarzy Legii: Kazimierz Szczerba (po raz drugi) i najmłodszy z grona legijnych medalistów, niespełna 19-letni Krzysztof Kosedowski.