Kacper Kostorz: Każdy zawodnik lubi podejmować ryzyko - Legia Warszawa
Kacper Kostorz: Każdy zawodnik lubi podejmować ryzyko

Kacper Kostorz: Każdy zawodnik lubi podejmować ryzyko

- Jechałem z mamą i bratem samochodem, wpadliśmy w poślizg. Samochód zjechał na drugi pas, gdzie uderzyło w nas drugie auto. Wpadliśmy do rowu. Wypadłem przez okno i przygniótł mnie samochód - wspomina dramatyczny wypadek Kacper Kostorz, który kilka dni temu przeżył swoje wielkie chwile - debiut w Legii przy Łazienkowskiej. Z Kacprem rozmawiamy o drodze do wymarzonego debiutu.

Autor: Przemysław Gołaszewski

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Przemysław Gołaszewski

- Podczas zgrupowania w Leogang powiedziałeś, że Twoim podstawowym celem jest wywalczenie sobie miejsca w pierwszej drużynie Legii. Kolejnym krokiem miało być przebicie się do kadry meczowej, a trzeci etap to regularne łapanie minut w lidze. Jesteś dziś pomiędzy drugim a trzecim etapem.

- Nie było niestety to takie oczywiste. Moja kontuzja bardzo opóźniła cały ten proces. Dwa miesiące byłem bez gry, trenowałem, wracałem do pełni sił. Przez ten czas mogłem liczyć wsparcie zespołu i sztabu, bardzo mi to pomogło.

 

- Jest coś łatwiejszego niż debiut przed własną publicznością w meczu, w którym drużyna prowadzi czterema golami?

- Na pewno dużo łatwiej debiutującemu zawodnikowi to psychicznie udźwignąć, gdy prowadzisz czterema golami. Ale każdy kto jest w tym klubie wie, że bez względu na wynik rywala zawsze musisz dawać z siebie maksimum. Skłamałbym mówiąc jednak, że stres mi nie towarzyszył. To było moje pierwsze zderzenie na stadionie z tak liczną, dopingującą publicznością. Ogromne przeżycie, którego nigdy nie zapomnę.

Zdjęcie

- Trener Vuković bardzo mądrze i sprawiedliwie nas wprowadza. Przykład Michała Karbownika jest chyba najlepszy – „Karbo” dostał swoją szansę, zagrał bardzo dobry mecz i ta sytuacja powtarza się co tydzień.

- Mogłeś nawet strzelić gola, Twój strzał został jednak obroniony. Już myślałem, że zobaczymy Twoją cieszynkę. Niebezpiecznie jednak mówić do człowieka z Cieszyna o cieszynce, bo słowo to oznacza strzelbę myśliwską produkowaną w Twojej rodzinnej miejscowości (śmiech).

- (śmiech) Szczerze mówiąc to nawet nie wiedziałem, ale to fajna ciekawostka. Ja dość wcześnie musiałem się przeprowadzić, swoje życie podporządkować treningom, więc usprawiedliwiam się, że mogłem nie wiedzieć. Ale widzisz, podczas wywiadu też można dowiedzieć się ciekawych rzeczy o swoim regionie. Mówiąc serio - zgadza się, miałem dogodną sytuację. Dobrze ściąłem akcję do środka, mogłem odczekać chwilę, ale być może przez wyjątkowe emocje, ten strzał nie był tak dokładny, jak powinien być. Nie wiem, ciężko mi gdybać.  

 

- Radek Majecki, Michał Karbownik, Mateusz Praszelik, Maciek Rosołek, teraz Ty. Widać, że trener Vuković stawia na młodzież i nie wynika to wyłącznie z ligowych przepisów.

- Każdy młodzieżowiec stara się pokazać trenerowi, że zasługuje na miejsce w składzie, że można na niego liczyć i w ważnej chwili na pewno nie zawiedzie swoją postawą. Trener Vuković bardzo mądrze i sprawiedliwie nas wprowadza. Przykład Michała Karbownika jest chyba najlepszy – „Karbo” dostał swoją szansę, zagrał bardzo dobry mecz i ta sytuacja powtarza się co tydzień. Nie wynika to z wprowadzonych przepisów, ale z satysfakcjonującej postawy młodych graczy. Trener nie musi martwić się zapisami w regulaminie, bo ma pewność, że młodzież spełni jego oczekiwania.

 

- Często zdarza się, że wejście młodego zawodnika na boisko błyskawicznie osłabia drużynę, natomiast w przypadku Legii tego nie widać. Jest zupełnie odwrotnie - młodzi gracze dodają jakości i otwierają nowe możliwości.

- Duży wpływ mają na to pewnie treningi. Jeśli przekonasz  trenera na codziennych zajęciach, to on nie ma obaw, by na ciebie postawić. Taka jest droga do regularnej gry. Trzeba cały czas sprawiedliwie walczyć o szansę.

Zdjęcie

- Starsi koledzy też was bardzo wspierają. Widać to w nagraniach z szatni po meczach.

- Tak, to prawda. Starsi koledzy… Może nie starsi, a bardziej doświadczeni (śmiech). Dają nam ogromne wsparcie. Przy moim debiucie Radek Cierzniak podszedł jeszcze do mnie i powiedział „nie bój się chłopaku, rób swoje i graj jak na treningu”. Taka postawa jest nieoceniona.

 

- Jesteś kolejnym zawodnikiem, który podkreśla rolę Radka Cierzniaka w szatni.

- Na pewno jest on wyjątkowym zawodnikiem, który żyje tym zespołem. Zawsze stara się podpowiadać, pomagać, to naprawdę widać. Reszta „starszyzny” zachowuje się podobnie, czy to Igor Lewczuk, czy „Jędza”. Zawsze możemy na nich liczyć.

 

- Wejście do pierwszej drużyny jest współcześnie trudne? Wiemy jak wyglądało to kiedyś.

- Trudno mi powiedzieć, jak wyglądało to dwadzieścia lat temu. Ja wszedłem do drużyny, która ma stosunkowo młody skład. Dlatego może było mi łatwiej. Znałem niektórych zawodników z kadry młodzieżowej, na przykład Radek Majecki stał się od początku moim „przewodnikiem”.

Zdjęcie

- Kiedy przychodziłem do Legii, byłem nastawiony przede wszystkim na ciężką pracę. Wiadomo, byłem wcześniej na wypożyczeniu, grałem w Podbeskidziu dodatkowe pół roku i w momencie powrotu do Legii na pewno nie oczekiwałem, że pstryknięciem palca wskoczę do składu.

- W styczniu tego roku, kiedy rozmawialiśmy przy okazji podpisania przez Ciebie kontraktu z Legią, powiedziałeś że marzysz o debiucie w ekstraklasie. Minęło dziesięć miesięcy i debiutu się doczekałeś. Przyszło to szybko, czy spodziewałeś się debiutu nieco wcześniej?

- Kiedy przychodziłem do Legii, byłem nastawiony przede wszystkim na ciężką pracę. Wiadomo, byłem wcześniej na wypożyczeniu, grałem w Podbeskidziu dodatkowe pół roku i w momencie powrotu do Legii na pewno nie oczekiwałem, że pstryknięciem palca wskoczę do składu. Zagrałem trochę meczów w pierwszej lidze, ale to nie gwarantuje, że ktoś od razu na mnie postawi. Na obozie w Warce starałem się nadgonić zaległości, które miałem, których byłem świadomy. Na zgrupowaniu koncentrowałem się głównie na tym, by te braki zniwelować. Później wyjechałem z drużyną na obóz przygotowawczy do Leogang, z którego byłem bardzo zadowolony. Zaczynało być coraz lepiej, czułem, że jestem w bardzo dobrej dyspozycji, ale przytrafiła mi się nieszczęsna kontuzja. Taki jest sport, przyjąłem to na klatę. Wydaje mi się jednak, że wyciągnąłem wnioski, zrobiłem znaczny postęp, głównie w kontekście motoryki. Cały czas pracowałem indywidualnie z trenerami i fizjoterapeutami, najwięcej czasu spędziłem z Marcinem Batorem. Starałem się tak pracować, żeby po powrocie do zdrowia być gotowym na 120 procent.

 

- Wymieniłem wcześniej kilku innych młodych piłkarzy, którzy mieli już okazję pokazać się w dorosłej piłce. Ty na swoją szansę czekałeś jednak najdłużej. Wynikało to tylko z kontuzji?

- Mój uraz na pewno nie ułatwił mi zadania, ale trzeba też przyznać, że chłopaki bardzo dobrze wyglądali na treningach. We wcześniejszym etapie byli gotowi na debiut.

 

-  Pamiętam taką sytuację, że podczas jednego z treningów biegłeś z piłką skrzydłem i miałeś idealną szansę, by podać do kolegi, ale wybrałeś drybling i straciłeś piłkę. Trener Vuković bardzo się wtedy zdenerwował i kazał robić pompki. Nie jest tak, że czasem ponosi Cię fantazja na boisku i trzeba trochę sprowadzać na ziemię?

- Pamiętam te pompki. Nie była to jednorazowa sytuacja. Parę razy pompowałem (śmiech). Nie zawsze się podejmuje dobre wybory na boisku, od tego są właśnie treningi. Każdy zawodnik lubi podejmować ryzyko, ale zawsze musimy mieć na uwadze, że najważniejszy nie jest spektakularny drybling, a korzyść zespołu.

Zdjęcie

- Widać, że trener Vuković pilnuje, aby nasza młodzież za bardzo nie odleciała. To właśnie wy - młodzi - najczęściej pompujecie. Pamiętam trening przed meczem z Lechem Poznań, podczas którego Maciek Rosołek ciągle robił pompki, a parę dni później został bohaterem.

- Jest to dla nas pewnego rodzaju motywacja, żeby codziennie podnosić swoje umiejętności, nie spocząć na laurach po jednym meczu. Jeśli trener każe ci robić wspomniane pompki lub od czasu do czasu cię ochrzani, to pokazuje, że zwraca na nas uwagę, widzi w nas potencjał i chce, abyśmy byli lepsi. Trener Vuković ciągle powtarza, że każdy trening jest najważniejszy i trzeba dawać z siebie sto procent. Minimum sto procent.

 

- Nie miałeś problemów, by odnaleźć się w Warszawie? Wielu młodych zawodników zachłysnęło się stolicą.

- Mam wokół siebie bardzo dobrych ludzi. Nie ma obok złych doradców. Trzymam się blisko tych, którzy chcą dla mnie dobrze. Szybko złapałem super kontakt z Radkiem Majeckim, który pokazał mi miasto. Nie Mazowiecką, żeby nie było plotek (śmiech). Pokazał mi dobrą stronę Warszawy, zaprowadził na Stare Miasto, pokazał gdzie można coś dobrego zjeść. Tak się zakolegowaliśmy. Moja droga po stolicy to głównie trasa między domem a stadionem.

 

- Kiedy Legia Cię zakontraktowała, zostałeś od razu wypożyczony do Podbeskidzia. Skończyłeś tam sezon i dopiero trafiłeś do Legii. Pomogło Ci spokojne dogranie rozgrywek na niższym szczeblu, czy może wolałbyś wcześniej zadomowić się w Warszawie?

- Wypożyczenie zadziałało na moją korzyść, zdecydowanie. Cały czas miałem poczucie, że trener Podbeskidzia traktuje mnie profesjonalnie. Nie miałem obaw, że nagle odstawi mnie na bok tylko dlatego, że jestem wypożyczonym zawodnikiem. Miałem się skupić na klubie, w którym aktualnie grałem i to pozwoliło mi chodzić z głową na karku, a nie w chmurach. Musiałem „zapieprzać” i walczyć o swoje. Ten czas dał mi dużo, stałem się dzięki temu lepszym piłkarzem.

Zdjęcie

- Używałem specjalnego bandaża wokół szyi i wiązałem sobie do niego kolano. Noga cały czas musiała być uniesiona do góry, by utrzymać prawidłową pozycję miednicy. Chodziłem przez tydzień o kulach i nogę miałem połączoną z szyją (śmiech).

- Wróćmy do Twojego debiutu z Górnikiem. Rywal symboliczny - grałeś w drużynie młodzieżowej Górnika Zabrze.

- Tak i zdobyliśmy nawet tytuł mistrzów Śląska. Debiut w Podbeskidziu też przypadł na mecz z Górnikiem. Cieszę się, że historia zatoczyła koło.

 

- Tamten debiut nie był zbyt udany. Przegraliście 0:4.

- Nie będę ukrywał, że cieszyłem się z tamtego meczu, nawet jeśli przegraliśmy 0:4. Dla mnie, chłopaka z rezerw, który nie grał za dużo, choć często słyszał, że ma wielki talent, było to duże wydarzenie. Zadebiutowałem przy pełnym stadionie i bardzo to przeżyłem.

 

- Nie wspominasz chyba zabrzańskiego okresu najlepiej. Oderwanie kolca miednicy brzmi strasznie.

 - Okres w Górniku był różny. Raz było lepiej, raz gorzej. Miałem czternaście lat, kiedy trafiłem do bursy w Zabrzu. Nagle zmieniłem otoczenie, trzeba sobie było radzić samemu, moje życie błyskawicznie stało się inne. W bursie miałem dobrego kolegę, z którym się znałem już z Podbeskidzia, Bartka Gajdę. Trzymaliśmy się razem i było mi nieco łatwiej. Później przytrafiła się ta kontuzja. W sumie był to już koniec przygody w Górniku. Usłyszałem diagnozę - naderwanie kolca miednicy. Według pierwszych rokowań miałem pauzować nawet pół roku. Na szczęście było inaczej. Okazało się, że moja przerwa nie była tak długa.

 

- Podobno musiałeś wiązać... nogę z szyją, by utrzymywać ciągłe zgięcie nogi.

- Używałem specjalnego bandaża wokół szyi i wiązałem sobie do niego kolano. Noga cały czas musiała być uniesiona do góry, by utrzymać prawidłową pozycję miednicy. Chodziłem przez tydzień o kulach i nogę miałem połączoną z szyją (śmiech). Po tygodniu mogłem zapomnieć o bandażu. Wcześniej kilka dni spędziłem w szpitalu.

Zdjęcie

- To był najtrudniejszy moment Twojego piłkarskiego życia?

- Czy najtrudniejszy trudno powiedzieć. To była piłka juniorska, ale gdy usłyszałem o półrocznej przerwie, miałem łzy w oczach. Kluczowa była trafna diagnoza. Okazało się, że kontuzja nie jest ona tak groźna i wróciłem zdecydowanie szybciej. Na pewno nie był to jednak łatwy okres.

 

- Z Górnika szybko trafiłeś do Cieszyna. To przez kontuzję nie udało się zadomowić w Zabrzu?

- Przebywanie daleko od domu po takiej kontuzji nie było dla mnie korzystne. Uznałem, że wrócę do Cieszyna, by się odbudować. Miałem pewność, że będę tam grał. Pół roku grałem w Cieszynie i nadszedł czas wyboru liceum. Razem z rodzicami postawiliśmy na Bielsko-Białą i tamtejszą szkołę sportową. W pierwszej klasie liceum trafiłem do Podbeskidzia.

 

- Kontuzja to nic w porównaniu do tego, co spotkało Cię przed laty. Kiedy miałeś dziesięć lat przeżyłeś poważny wypadek.

 - Jechałem z mamą i bratem samochodem, wpadliśmy w poślizg. Samochód zjechał na drugi pas, gdzie uderzyło w nas drugie auto. Wpadliśmy do rowu. Wypadłem przez okno i przygniótł mnie samochód. Trafiłem do szpitala z diagnozą mówiącą o pękniętej śledzionie. Na całe szczęście obyło się bez operacji. Zostałem przewieziony do Katowic i lekarze zdecydowali o kuracji lekami. Ostatecznie okazało się, że śledziona jest cała. Ucierpiały natomiast płuca, które zostały odbite. Na szczęście nie ma już po tym śladu, ale nie są to dla mnie wspomnienia, do których lubię wracać.

Zdjęcie

- Nigdy nie zwątpiłem, nigdy nie miałem momentu zawahania „co będzie, jeśli mi nie wyjdzie”. Niektórzy moi koledzy mieli takie myśli. Nawet kiedy nie grałem w drużynach juniorskich w Podbeskidziu, nie miałem momentu zwątpienia. Chciałem cieszyć się piłką.

- Po takich doświadczeniach człowiek zaczyna myśleć, że piłka nie jest w życiu najważniejsza.

- Dla mnie zawsze była najważniejsza. Nigdy nie zwątpiłem, nigdy nie miałem momentu zawahania „co będzie, jeśli mi nie wyjdzie”. Niektórzy moi koledzy mieli takie myśli. Nawet kiedy nie grałem w drużynach juniorskich w Podbeskidziu, nie miałem momentu zwątpienia. Chciałem cieszyć się piłką. W rezerwach trener na mnie postawił i to się opłaciło, bo ktoś mnie zauważył. Mój charakter ukształtowali rodzice, którzy zawsze powtarzali, żebym się nie poddawał. Częste zmiany klubów też mnie hartowały. Praktycznie co pół roku byłem w nowym otoczeniu, pracowałem z innymi trenerami - to mnie kształtowało.

 

- W swoim CV masz już epizod zagraniczny. W 2012 roku zmieniłeś Podbeskidzie Bielsko-Biała na czeski klub MFK Karvina. Skąd taka decyzja?

- Karvinę od mojego rodzinnego Cieszyna dzieli dwadzieścia minut podróży samochodem. Zostałem zauważony podczas jednego z turniejów halowych. Skaut z Karviny zaprosił mnie do klubu. Pojechałem, zobaczyłem jak to wygląda. Trzeba przyznać, że warunki były tam świetne. Plan dnia też miałem perfekcyjnie dostosowany. Mogłem codziennie po szkole jechać do Czech na trening. Pamiętam, że w Podbeskidziu trenowałem trzy razy w tygodniu. Uzupełniałem ten rytm w Cieszynie. Miałem trzy treningi w Podbeskidziu i dwa w Cieszynie. Czułem, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Jeśli chciałem coś osiągnąć, potrzebowałem ciągłości i treningów z jednym zespołem. W Czechach to znalazłem, a dodatkowo nie kolidowało to ze szkołą. Akurat to bardzo spodobało się mojej mamie (śmiech).

 

- Gdzie łatwiej uczy się futbolu młodemu chłopakowi - w Polsce czy w Czechach?

- W Karvinie był dużo większy nacisk na kwestie taktyczne. Spotkałem się tam też z ciekawym systemem. Zaczynałem grać w składach siedmioosobowych. To nie było dla mnie oczywiste. Graliśmy na dwóch boiskach i wyniki się sumowało. Pamiętam, jak jeden z pierwszych trenerów w Karvinie pokazywał nam, jak dostosować grę do konkretnego rywala. Na przykład przed spotkaniem z dużo silniejszym Banikiem Ostrawa trener intensywnie przygotowywał nas pod tym względem. Tłumaczył jak się poruszać i wygraliśmy tamten mecz. Czuliśmy wtedy dużą satysfakcję, bo byli lepszą drużyną od nas, ale wygraliśmy mądrze. Pokonaliśmy ich jednością i ustawieniem.

Zdjęcie

- Grałeś również w Piaście Cieszyn, swoim rodzinnym mieście, ale to Podbeskidziu zawdzięczasz najwięcej na tym początkowym etapie kariery.

- Myślę, że bardzo rozwinąłem się w Podbeskidziu. Mowa o aspektach piłkarskich. Dużo dała mi gra w drużynie rezerw, gdzie miałem kontakt z seniorami. Do rezerw schodzili gracze z pierwszego zespołu, bardzo dobrzy gracze - na przykład Mariusz Malec, który jest teraz zawodnikiem Pogoni Szczecin. Mogłem z nimi rywalizować i nabierać doświadczenia.

 

- Pamiętasz, kiedy dowiedziałeś się o zainteresowaniu Legii?

- Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno było to podczas rundy jesiennej. Interesowały się mną wtedy też inne kluby z ekstraklasy. Zaczął się wokół mnie robić szum, ale ja nie za bardzo wiedziałem dlaczego. Wiedziałem jednak, że nie mogę myśleć o zainteresowaniu innych klubów, ponieważ skończy się to brakiem koncentracji, spadkiem formy i stratą miejsca w składzie. Przestałbym grać w Podbeskidziu i nie byłoby żadnego transferu. Na tym musiałem się najbardziej skupić. Pojawiły się pierwsze telefony, zainteresowanie ze strony Legii było najbardziej konkretne. Byłem pozytywnie zaskoczony, w jak profesjonalny sposób ze mną rozmawiano.  

 

- Masz 20 lat, zadebiutowałeś w największym klubie piłkarskim w Polsce. Gdzie sięga Twoja ambicja?

- Na pewno marzę, by zagrać kiedyś za granicą. Ale chcę się teraz skupić na moim rozwoju w Legii. Na rozmowy o transferach przyjdzie jeszcze czas. Najważniejsze, by ten wyjazd był mądry. Nie jest sztuką wyjechać dla samego wyjechania. Trzeba wykonywać rozsądne ruchy, by osiągnąć sukces.

 

- Pierwsze kroki w młodzieżowej reprezentacji Polski też już postawiłeś. Podobno o pierwszym powołaniu dowiedziałeś się od kolegi.

- Tak! Leżałem w łóżku po meczu i dostałem wiadomość od kolegi: „Gratulacje!”. Myślałem, że chodzi mu o ten konkretny mecz, bo go wygraliśmy. Odpisałem „Dzięki”, a za chwilę wysyła mi flagi Polski. Wtedy się dopiero zdziwiłem i zapytałem o co chodzi. Od razu sprawdziłem to w internecie i rzeczywiście byłem powołany. Jeśli dobrze pamiętam, było to powołanie na mecz z Anglią, którego niestety nie wspominam najlepiej - przegraliśmy 1:7.

Zdjęcie

- Pokój Mikołaja był już jednak zajęty i nagle Radek do mnie krzyczy: „Młodziutki, idziesz ze mną!”. No to poszedłem speszony i od tamtej pory złapaliśmy mega kontakt, trzymamy się razem.

- Na pewno liczyłeś na występ w młodzieżowych mistrzostwach świata. Znalazłeś się w szerokiej kadrze selekcjonera Jacka Magiery, ale ostatecznie na mundial nie pojechałeś. Z czego to wynikało?

- Trudno teraz powiedzieć. Dla mnie to rozdział zamknięty. Każdy zawodnik z rocznika ‘99 marzył o tych mistrzostwach. Stało się to naszym celem. Mnie się niestety nie udało. Myślę, że dałem z siebie wszystko. Trener miał z kogo wybierać i szanuję tamtą decyzję.

 

- Brak powołania zabolał czy raczej zmotywował?

- Zmotywował. Spodziewałem się, że mogę nie być powołany na turniej, bo na wcześniejszym zgrupowaniu zabrakło mnie w kadrze meczowej na spotkanie z Niemcami. To był pierwszy sygnał. Nie załamałem się, grałem swoje w klubie. Nie dostałem powołania, ale mnie to zmotywowało.

 

- W mistrzostwach grał wtedy jeden z Twoich najlepszych kolegów z drużyny. Teraz przebija się do pierwszej reprezentacji. Mowa o Radku Majeckim. Kiedy się poznaliście?

- Pierwszy raz spotkaliśmy się na zgrupowaniu kadry U20, kiedy Radek przyjechał ze złamanym żebrem. Ale nie złapaliśmy wtedy jakiegoś szczególnego kontaktu. Kiedy przyjechałem na testy przed sezonem do Legii myślałem, że będę w pokoju z Mikołajem Kwietniewskim. Pokój Mikołaja był już jednak zajęty i nagle Radek do mnie krzyczy: „Młodziutki, idziesz ze mną!”. No to poszedłem speszony i od tamtej pory złapaliśmy mega kontakt, trzymamy się razem.

 

- Mam wrażenie, że charaktery macie identyczne. Obaj sprawiacie wrażenie ludzi z poczuciem humoru, obdarzonych dużą dawką ironii.

- Jesteśmy sobą, nikogo nie udajemy.

Zdjęcie

- Można powiedzieć, że Radek stał się dla Ciebie pewnego rodzaju wzorem do naśladowania. On ma już pewne miejsce w drużynie, trafił do pierwszej reprezentacji...

- Radek może być jedynie wzorem piłkarskim, życiowym na pewno nie! (śmiech).

-  Przecież to poukładany chłopak.

- Poukładany, to prawda, ale przez niego łapią nas głupawki. Możesz nas kiedyś zaprosić do wspólnego wywiadu, to zobaczysz (śmiech).

 

- Masz to jak w banku! Przed Tobą jeszcze jedno ważne zadanie. Grasz w Fifę?

- Coś tam gram.

 

-  Zerknąłem, co ostatnio pisały o Tobie lokalne media i jeden z portali cieszyńskich napisał o Twojej niskiej ocenie w nowej Fifie. Masz 53 punkty umiejętności. Trzeba to chyba poprawić.

- Fify 20 nawet nie kupiłem. Nie mam czasu grać. Ale kilka dni temu kolega wysłał mi zdjęcie mojej karty z tej gry. Śmiał się, że nie da się mną grać i trzeba mnie ciągle na treningi wysyłać. Ale to zakłamany obraz, na pewno w rzeczywistości mam wyższe tempo (śmiech).

Udostępnij

Autor

Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.