Legia AmpFutbol: Chcemy regularnie wygrywać mistrzostwo i grać w Lidze Mistrzów
- Myślę, że wiele osób, które śledzi nasze poczynania, nadawałoby się do tego sportu. Osoby po amputacjach czy z wadami wrodzonymi, które nie myślą o sobie jako potencjalnych zawodnikach. Trzeba po prostu spotkać takiego człowieka na ulicy, powiedzieć mu „widzimy się w czwartek o 20 na treningu”. Jeżeli skorzysta z naszego zaproszenia, to z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że zostanie z nami na dłużej – mówi w wywiadzie Adrian Stanecki, kapitan sekcji Legia Amp Futbol.
Autor: Małgorzata Sadowska
Fot. Jacek Prondzynski
- Udostępnij
Autor: Małgorzata Sadowska
Fot. Jacek Prondzynski
Zdominowali sezon i w imponującym stylu zdobyli Mistrzostwo Polski 2020. Ampfutboliści Legii Warszawa już po raz drugi będą walczyć o medale Ligi Mistrzów, choć jeszcze zaledwie kilka lat temu mało kto w Polsce słyszał o ich dyscyplinie. Z Mateuszem Szczepaniakiem, trenerem sekcji Legia Amp Futbol oraz kapitanem drużyny Adrianem Staneckim porozmawialiśmy między innymi o tym, jaką drogę przeszedł Amp Futbol w naszym kraju oraz dokąd ta droga dalej prowadzi.
- Emocje już zdążyły opaść?
Adrian Stanecki, kapitan sekcji Legia Amp Futbol: - Myślę, że tak. Już przed finałowym turniejem poukładaliśmy sobie w głowach, że zdobędziemy to mistrzostwo. Największe emocje były oczywiście zaraz po meczu z Kuloodpornymi. Chcieliśmy potwierdzić mistrzostwo w pierwszym dniu ostatniego turnieju naszej ampfutbolowej ekstraklasy i to się udało. Drugiego dnia było już trochę spokojniej, przynajmniej do momentu, kiedy wznieśliśmy puchar. Wtedy emocje sięgnęły zenitu.
- Można śmiało powiedzieć, że zdominowaliście ten sezon, a już na pewno jego pierwszą połowę. Jednak przed sezonem chyba nie byliście jednoznacznie stawiani w roli faworyta?
Mateusz Szczepaniak, trener sekcji Legia Amp Futbol: - W naszej ekstraklasie zawsze są zespoły, które są na dobrym poziomie. W tym roku można było je podzielić na dwie części. Podbeskidzie, Wisła i my byliśmy postrzegani jako faworyci, czy raczej pretendenci do tytułu. Widzew i Warta debiutowali, więc wiadomo było, że trzeba zachować dla nich pewien margines błędu, bo mogą wystartować trochę gorzej. Natomiast od początku przygotowań nie wyobrażaliśmy sobie, że tego mistrzostwa nie odzyskamy. Tak układaliśmy te puzzle w drużynie, aby na każdej pozycji był czołowy zawodnik w lidze, czołowy w Europie. Pojęcie faworyta u nas jest o tyle ciężkie, że bardzo często ze sobą gramy. Przykładowo z Wisłą zmierzyliśmy się cztery razy, a nie tak jak w normalnych rozgrywkach dwa. Tym bardziej jesteśmy bardzo zadowoleni. W tej pierwszej części sezonu wszystko szło dokładnie tak jak chcieliśmy. Można powiedzieć, że zdominowaliśmy cały sezon, bo jedyne co mamy sobie do zarzucenia to jedna porażka z Wisłą na turnieju w Łodzi. Wyszliśmy na ten mecz zdekoncentrowani, choć już wtedy mogliśmy przypieczętować mistrzostwo. Chłopaków trochę zjadła presja. Widać było, że nogi były sztywne. Drugi dzień w Poznaniu zagraliśmy składem rezerwowym, aby chłopaki którzy grali mniej, mieli szansę zmierzyć się z lepszymi zespołami. I nawet później analizując te spotkania mogę stwierdzić, że wyglądało to naprawdę bardzo fajnie.
- Wspomniałeś o układaniu puzzli w drużynie. Jak ważnym elementem tej układanki był transfer Bartka Łastowskiego? Czy jego przyjście do zespołu dało Wam poczucie, że ciężko będzie Wam podskoczyć w tym sezonie?
M.S. – Na pewno. Każdy zna wartość Bartka. Wniósł do drużyny swoje umiejętności, ale również niesamowity spokój. Choć pomimo tego spokoju w relacjach z innymi, na boisku pokazuje olbrzymią charyzmę. Ogłoszenie transferu Bartka mocno wpłynęło na zmianę cyfr u bukmacherów. Poza tym ogromną wartością dodaną w naszym zespole są reprezentanci Ukrainy. Chłopaki przyjeżdżali na treningi i mecze, choć wiadomo, że sytuacja z pandemią sprawiała, że zawsze było ryzyko czy uda im się przekroczyć granicę. Na szczęście dla nas zawsze się udawało. Do naszego dobrego składu z zeszłego roku dołączyło kilku zawodników, którzy zwiększyli rywalizację w zespole, jak również polepszyli jego jakość. Może w poprzednim sezonie nie spełniliśmy swoich oczekiwań, mieliśmy wzloty i upadki, ale nie był on do końca nieudany – zajęliśmy trzecie miejsce w Europie.
- W tamtej edycji Ligi Mistrzów udało się Wam zrealizować plan minimum jakim było wyjście z grupy, choć nie mieliście łatwej drogi i trafiliście do grupy śmierci. Jakie są założenia przed kolejnym występem?
M.S. – Powinniśmy poczekać na losowanie, bo jeśli znowu trafimy na takie zespoły, to będzie trzeba trochę tonować nastroje (śmiech). A tak szczerze? Przed sezonem zawsze siadamy z Adrianem i zakładamy różne cele na rok, czy dwa lata do przodu. Naszym planem minimum jest powtórzenie sukcesu z Gruzji, czyli wywalczenie medalu. Super osiągnięciem byłoby dojście do finału i zmierzenie się w nim na 99% z drużyną turecką.
A.S. – Ale tutaj nie można zapomnieć o drugim celu, jakim jest obrona tytułu mistrzowskiego. Nie chcemy popełnić tego błędu z 2019 roku, gdzie skupiliśmy się na pierwszej połowie roku, Liga Mistrzów poszła nam bardzo fajnie, ale sezon nam odjechał. Nie chcemy znowu stworzyć sobie problemu i zastanawiać się jak to zrobić, aby z powrotem wrócić na czołową pozycję w Polsce.
- Mateusz, wspomniałeś o tureckim zespole. Czy Turcja jest faktycznie dla nas jakąś inną, ampfutbolową planetą, do której mamy daleką drogę?
M.S – Czy daleką to jest dobre pytanie. Jakbyśmy rozmawiali dwa lata temu to powiedziałbym, że jest to odległa galaktyka, coś nie do osiągnięcia. Natomiast nawet dwadzieścia minut z naszego meczu w Lidze Mistrzów rok temu pokazało, że można z tureckimi zespołami walczyć jak równy z równym. Oczywiście potem to spotkanie potoczyło się inaczej i ostatecznie przegraliśmy 5:0, ale pokazaliśmy, że mamy swoje szanse. W Turcji zawodników bardzo dobrych jest bardzo dużo, zmiennik nieraz jest lepszy od zawodnika z pierwszego składu. Natomiast myślę, że w perspektywie dwóch, może trzech lat będziemy w stanie rywalizować z nimi o zwycięstwo, jeżeli będziemy się dalej tak rozwijać. Chcemy stać się najlepszym ośrodkiem w tej części Europy. Wiadomo, że musimy to dzielić geograficznie, nie mamy jeszcze takich środków na transfery, na organizację tak jak jest to w Turcji, gdzie kluby działają profesjonalnie. Ale mamy swoje cele i umiemy wyciągać wnioski. Chcemy regularnie wygrywać mistrzostwo i grać w Lidze Mistrzów, a może i niedługo ją zdobywać.
- Czyli dążymy do profesjonalizacji Amp Futbolu w Polsce?
A.S. – Tak, zbliżamy się do tego małymi krokami. Już teraz mogę powiedzieć, że jest to dyscyplina półprofesjonalna. Przydarzają się u nas transfery, może nie w sposób tak ustrukturyzowany i zorganizowany jak w normalnej piłce, ale w tym kierunku zmierzamy. Cały czas staramy się ten sport w Polsce rozwijać. Ważne, aby nie osiąść na laurach. Wiemy, że jeszcze wiele fajnych rzeczy możemy wprowadzić.
M.S. – Znamy swoje ograniczenia, znamy swoje możliwości i po prostu staramy się nad tym pracować.
- W ciągu tych niespełna dziesięciu lat Amp Futbol w Polsce przeszedł niesamowitą drogę, bo jako dyscyplina w naszym kraju po prostu nie istniał. Teraz mówicie o transferach, ale jak właściwie powstała Wasza drużyna? Skąd wziąć kilkunastu dorosłych facetów bez nogi, którzy będą uprawiać sport o którym praktycznie nikt jeszcze nie słyszał?
M.S. – To zadziałało u nas trochę w odwróconej kolejności. W Polsce najpierw powstała reprezentacja, która zrzeszała chłopaków z całego kraju. Dopiero potem ktoś wpadł na pomysł, aby założyć kluby, czyli ściągać ludzi z danego regionu do jednego ośrodka. Nasz klub był trzecim albo czwartym klubem w Polsce. Było kilku chłopaków z Warszawy, kilku spod miasta i tak zebraliśmy tę siódemkę czy ósemkę, żeby mniej więcej po roku przygotowań wystartować w lidze. Początki oczywiście były trudne, jak to zawsze bywa, zarówno sportowo jak i organizacyjnie. Ale patrząc z perspektywy gdzie zaczynaliśmy i gdzie jesteśmy dzisiaj… gdyby ktoś mi powiedział te kilka lat temu dokąd zajedziemy, ciężko byłoby mi to sobie wyobrazić.
A.S. – Wszystko zaczęło się od ortopedów i zakładów protetycznych. To w takich miejscach zostały rozwieszone plakaty o pierwszym, drugim i kolejnych zgrupowaniach. No i wiadomo, fajnie, że ten plakat sobie wisi i gdzieś tam go widzisz kątem oka, ale tak naprawdę go ignorujesz. Dopiero mój protetyk powiedział: „słuchaj, nadajesz się. Przyjdź na trening, zobaczysz”. Ale za pierwszym razem wpadło jednym uchem, wypadło drugim. Okazało się, że on był na tym treningu i potem się dopytywał mnie dlaczego się nie pojawiłem. Powiedziałem, że przyjdę na następny, rzeczywiście poszedłem i tak zostało. Było to czwarte zgrupowanie kadry i tak od ośmiu lat jestem jej częścią. Chłopaków znajdujemy w różnych miejscach, ale ciężko jest do nich dotrzeć. Myślę, że wiele osób, które śledzi nasze poczynania, nadawałoby się do tego sportu. Osoby po amputacjach czy z wadami wrodzonymi, które nie myślą o sobie jako potencjalnych zawodnikach. Trzeba po prostu spotkać takiego człowieka na ulicy, powiedzieć mu „widzimy się w czwartek o 20 na treningu”. Jeżeli skorzysta z naszego zaproszenia, to z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że zostanie z nami na dłużej.
- Dla Ciebie zgrupowanie nie było pierwszym doświadczeniem z piłką nożną. Jako dziecko grałeś z kolegami, prawda?
A.S. - Na lekcjach wf normalnie grałem z chłopakami. Dopiero gdzieś w trzeciej klasie gimnazjum – tak, wtedy jeszcze były gimnazja – koledzy zaczęli wchodzić wślizgami, zerwałem torebki stawowe i tak się skończyła moja przygoda z tą grą z pełnosprawnymi. Dopóki nie pojawił się w moim życiu Amp Futbol, to do końca studiów właściwie nie dotykałem piłki.
- Ale są zawodnicy, którzy przychodzą na trening i jest to dla nich pierwszy kontakt z piłką w ogóle? Którzy muszą się od podstaw nauczyć jak manewrować nią pomiędzy nogą i kulami?
A.S. – Najpierw to oni muszą nauczyć się biegać (śmiech).
M.S. – Dokładnie. Po prostu chodzić o kulach. Często jest problem, że jeśli chłopaki chodzą o protezie, to ta kończyna górna nie jest odpowiednio wzmocniona, tak aby się dynamicznie poruszać. Mieliśmy kilka takich przykładów, jednym z nich jest Mati Żebrowski. Nigdy nie grał w piłkę, nawet jako dziecko, bo też ma wadę wrodzoną. W tym sezonie pokazał, jak wiele można osiągnąć poprzez pracę nad sobą. Był wiodącą postacią w Widzewie na wypożyczeniu, a potem wrócił do nas i choćby na ostatnim turnieju pokazał na co go stać. Jestem z niego bardzo zadowolony. Więc jak najbardziej tak, mamy takie osoby. Wtedy dzielimy sobie trochę pracę, stopniowo wprowadzamy takiego zawodnika. Dajemy mu czas, aby się nauczył, ale jednocześnie oceniamy czego potrzebuje najbardziej - czy to jest praca nad siłą, wzmocnieniem mięśni, czy bardziej nad techniką i prowadzeniem piłki. Taka osoba pracuje sobie gdzieś z boku z trenerem i z resztą drużyny trenuje tylko nad wybranymi elementami. Nie chcemy nikogo zrażać, że nagle rzucimy kogoś na głęboką wodę. Zderzenie się ze ściana nigdy nie jest przyjemne.
- Podczas jednego meczu przemierzacie o kulach sześć, siedem kilometrów, a gracie po dwa spotkania dziennie. Chyba każda osoba, która musiała kiedykolwiek przejść przy ich pomocy choćby sto metrów wie jak duży jest to wysiłek. Czy u Was po zejściu z boiska bardziej bolą ręce niż noga?
A.S. - Nie ma takiej reguły. To zależy choćby od tego jaka jest nawierzchnia, czy jest to sztuczna czy naturalna trawa. Na tych sztucznych murawach możliwe, że odczuwam obręcz barkową trochę bardziej niż na naturalnych. Ale noga też dostaje swoje, a jest tylko jedna (śmiech).
M.S. - Więc trzeba na nią przenieść tak jakby wysiłek z dwóch. To jest też taka specyfika biegu, którą można zauważyć. Chłopaki wykonują tak jakby podwójne odbicie z łydki. Nie jest tak naturalny ruch jak u nas, czyli pięta-palce. U nich jest to cały czas na palcach, coś jakby skok. Więc mimo wszystko najbardziej dostaje noga.
- Ampfutboliści używają jakiś specjalnych kul? Czy są to zwykłe kule, dostępne dla każdego w sklepie ortopedycznym?
A.S. - Można mieć normalne kule, ale my już w tym momencie używamy profesjonalnych, trochę cięższych i wzmocnionych.
M.S. - Takich z najwyższej półki. Jest to produkcja specjalne przygotowana pod Amp Futbol. Nie jest to może jakaś kosmiczna technologia, włókna węglowe czy coś w tym rodzaju. Ale tak, są to specjalne kule.
- Takie, które się nie łamią podczas meczów?
A.S. - Niestety i te można złamać. Zawsze mamy przygotowane trzy zapasowe komplety, które leżą przy boisku, bo nigdy nie wiadomo. Czasami jest tak silna piłka, która jest w stanie je połamać, kiedy na przykład stoisz w murze podczas rzutu wolnego. Sam miałem taką sytuację, właśnie już na tych specjalnie wzmocnionych kulach. Na meczu Ligi Mistrzów Rosjanin tak idealnie przyłożył w jedną z nich, że została mi sama rączka w dłoni, a kula odpadła.
M.S. - Z tego co pamiętam, to aż część kuli znalazła się w bramce, tak silne było to uderzenie.
A.S. - Tak, impet był niesamowity. Ja w ogóle się nie zorientowałem, że mi ją oderwało. Dobrze, że nie zacząłem biec, bo wywinąłbym niezłego orła.
- Zdarza się, że kule są wykorzystywane nie do końca zgodnie z ich przeznaczeniem? Piłkarze przecież się przepychają, ciągną za koszulki itp. Wy macie też inne możliwości przeszkadzania przeciwnikom.
M.S. - To jest element gry. Zawsze chłopakom powtarzam, że bez złośliwości i z szacunkiem dla rywala, ale to jest gra kontaktowa. Wejście bark w bark czy właśnie zastawienie się kulą to są elementy tego boiskowego cwaniactwa, które czasami może zadecydować o wyniku końcowym. Jeżeli damy się sfaulować, albo sami musimy gdzieś delikatnie tą kulą kogoś zahaczyć, oczywiście tak jak powiedziałem - bez złośliwości. Ale to zresztą widać na boisku, że u nas nie ma specjalnie chamskich zagrań. Raczej jeśli są jakieś faule, to są to tak zwane faule taktyczne. Każdy od razu podbiega, przeprasza i wie o co chodzi.
A.S. - U nas nie ma tak naprawdę jakiś większych kontuzji. Takich, które powodują, że jakiś kluczowy zawodnik wypada z gry na pół roku czy dłużej.
- Ten szacunek w Waszej dyscyplinie jest chyba na najwyższym poziomie? Jesteście niewielkim środowiskiem, przeciwnicy to często Wasi znajomi, z częścią zawodników znacie się z reprezentacji.
A.S. - Tak, szczególnie, że rywalizujemy na zasadach turniejowych. Wszyscy przyjeżdżamy do jednego ośrodka, spędzamy ze sobą kilka weekendów w sezonie.
- Spędzacie mnóstwo czasu nie tylko z rywalami, ale przede wszystkim ze sobą nawzajem. Jakie ma to przełożenie na atmosferę w zespole? Wielokrotnie podkreślaliście, że jesteście jak rodzina.
M.S. - U nas w drużynie atmosfera jest lepsza niż bardzo dobra. Każdy z nas czerpie radość z tego, że jest w tym gronie. Nie ma między nami konfliktów czy zgrzytów. Wiadomo, że na boisku wykonujemy swoją pracę. Powtarzam chłopakom, że czasami trzeba na siebie krzyknąć, sam też to robię. Te emocje na boisku muszą być wyższe, musimy być trochę zdenerwowani na siebie, ale w tym pozytywnym znaczeniu, tak aby wymagać od siebie nawzajem. Bardzo doceniam to, że zbudowaliśmy sobie taką relację, gdzie każdy wie, kiedy jest czas na pracę, kiedy na żarty, a kiedy na zabawę. W naszym gronie musi być czas na wszystko. Każdy wie, kiedy może sobie na coś pozwolić. Wychodzi to fajnie, przynajmniej z tego co widzę jako trener. Nie jestem przez cały czas z chłopakami, ale myślę, że Adrian potwierdzi moje słowa. Od wielu lat w środowisku Amp Futbolu każdy zazdrościł nam atmosfery w drużynie. Nie zawsze mieliśmy wyniki, ale zawsze słyszeliśmy komentarze o tym, jak super się razem trzymamy, czy że nie mamy między sobą zgrzytów. W innych drużynach zdarzało się, że ktoś odchodził przez jakiś konflikt. U nas nie ma takiej opcji.
A.S. - Zachowujemy się jak rodzina. Potrafimy nie raz uciąć jakieś rzeczy, jeżeli coś się komuś nie podoba. Jeden drugiemu powie w twarz, że nie jest fajnie, że ktoś go wkurza. Ta atmosfera się szybko czyści, nie narastają żadne konflikty.
M.S. - Bardzo często się zdarza, że w drużynie tworzą się jakieś grupki. Jedni się lubią, a inni nie. U nas nie ma czegoś takiego
A.S. - Wszyscy trzymamy się razem. Myślę, że wiemy o sobie więcej niż dalsza rodzina. Spędzamy razem mnóstwo czasu, rozmawiamy na przeróżne tematy, nie tylko sportowe, ale i prywatne. Mamy dokoła siebie osoby, które nas rozumieją, bo mają takie same problemy czy przechodzą te same etapy w życiu. Możemy się nieraz poradzić, a dla niektórych jest to pewna forma rehabilitacji, takiej emocjonalnej. Ktoś, kto jest po wypadku, po jakiś ciężkich przeżyciach, przychodzi tutaj i znajduje sens życia, powoli wraca do normalności.
- Czyli jest to może jakaś forma terapii?
A.S. - Myślę, że tak, coś w tym może być.
M.S. - Forma terapii, ale właściwie takiego przekazu, że okej - nie mamy wpływu na pewne rzeczy, które się dzieją w naszym życiu. Tak jak jest zwykle z wypadkami. Ale mamy przykład, że to co zrobimy ze swoim życiem po nich, to nie jest przypadek. Możemy wybrać swoją własną drogę, tak jak w przypadku chłopaków poprzez sport. W naszej drużynie było mnóstwo różnych historii. Od wad wrodzonych, przez wypadki, po choroby nowotworowe. Tak naprawdę znajdziemy przykład zawodnika do każdego przypadku. I możemy powiedzieć komuś: "Spójrz, ten chłopak sobie świetnie radzi. Ma rodzinę, dzieci, pracę, spełnia się, jest mistrzem kraju, jedzie na ligę mistrzów itd."
A.S. – To też jest świetny przykład dla juniorów i ich rodziców, także tych z naszej sekcji. Swoją postawą możemy im pokazać, że nie warto załamywać rąk. Wasze dzieciaki sobie poradzą, tylko im nie przeszkadzajcie.
M.S. – Dokładnie. Często rodzic chce tak bardzo pomóc, że to dziecko trochę ogranicza. Ważne jest, aby dać dziecku możliwość wyboru i takiego samorozwoju, czy to poprzez sport, czy też inne aktywności.
- Amp Futbol może bardzo pomagać, ale nie jest Waszym jedynym zajęciem. Nie jest to dyscyplina, której można poświęcić sto procent swojego czasu. Zastanawiam się kto właśnie został Mistrzem Polski 2020? Kucharz, finansista, grafik komputerowy?
M.S. – Oczywiście trenerzy-fizjoterapeuci. Pan kapitan to finansista. Niech pomyślę po kolei… mamy rolnika, pracownika urzędu skarbowego, pracownika ministerstwa, osobę z działu prawnego, studenta.
A.S. – Jeden z zawodników zawodowo montuje filmy. Jeszcze kolejny pakuje i wysyła kawę za granicę. Są również kierownicy magazynów.
M.S. – Mamy też jednego bezrobotnego, szukamy pracy dla Piotrka – nasze specjalne pozdrowienia (śmiech). Ogólnie od A do Z, pełen przekrój. Tak samo jak z tymi przykładami różnych historii dotyczących niepełnosprawności.
- Prowadzicie bardzo intensywny tryb życia, bo musicie dzielić czas pomiędzy zobowiązania zawodowe, sport, ale i obowiązki domowe. Rodzina nie jest czasami zazdrosna?
A.S. – Przez tyle lat udało nam się wypracować model, dzięki któremu wszystko funkcjonuje. Na samym początku roku otrzymujemy informację, które weekendy będą zajęte. Te letnie miesiące są najcięższe, bo dla rodziny mam tylko jeden weekend, resztę wypełnia Amp Futbol. Jest zgrupowanie Legii, są turnieje ekstraklasy, czy też aktywności związane z kadrą. Staramy się to wszystko jakoś poukładać. Ale zdarzają się też momenty, kiedy mówię, że muszę poświęcić weekend dla rodziny, nie mogę się pojawić np. na treningu czy turnieju i wszyscy to rozumieją. Ale muszę przyznać, że sporo zamieszania zrobiło się u mnie w pracy po tym mistrzostwie. Wszyscy tym żyją, chyba nawet bardziej ode mnie. Przyszedłem w poniedziałek normalnie do pracy, kolejny dzień w biurze. I nagle podczas rozmowy padło pytanie jak mi poszło, bo nie wszyscy śledzili wyniki. Powiedziałem: „jest tak jak mówiłem, zrobiliśmy mistrzostwo”. No i się rozniosło. Maile z gratulacjami zaczęły spływać, od pracowników najwyższego szczebla do najniższego. Nie spodziewałem się kompletnie, że zrobi się taki szum wokół tego. I właśnie ktoś z nich mnie zapytał ja kto wszystko łączę: tu rodzina, dwoje dzieci, tutaj praca, dodatkowo treningi, poza tym mam jeszcze inne prywatne obowiązki. Wszyscy wiedzą, że prowadzę bardzo aktywny tryb życia. Ale zawsze powtarzam, ze im więcej tych rzeczy tym jakoś łatwiej je poukładać. Czasami Mati może się denerwować, bo zanim otrzyma ode mnie konkretną odpowiedź na wiadomość. może minąć tydzień. Prowadzimy razem fundację, która zajmuje się naszą sekcją Amp Futbolu, więc na to też czas musimy poświęcić. Ale dajemy radę i ta komunikacja między nami działa bardzo dobrze. Czujemy, że się rozwijamy.
Autor
Małgorzata Sadowska