![32 lata od pamiętnego meczu z Sampdorią. Jak piękny sen [HISTORIA]](https://cdn.legia.com/variants/1CbF6mjK6gJk8HFTKugPJpu3/545c15e9cca6f06af6246aeb5cf03b7aca3451e6443595cf6ef7e6b628d6481e.jpeg)
32 lata od pamiętnego meczu z Sampdorią. Jak piękny sen [HISTORIA]
20 marca 1991 roku Legia zremisowała w wyjazdowym spotkaniu 1/4 finału Pucharu Zdobywców Pucharów z Sampdorią Genua 2:2 i awansowała do półfinału rozgrywek. Dwa gole dla Wojskowych strzelił Wojciech Kowalczyk. Dziś mija 32 lata od pamiętnego meczu w stolicy Ligurii.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
20 marca 1991 roku Legia zremisowała w wyjazdowym spotkaniu 1/4 finału Pucharu Zdobywców Pucharów z Sampdorią Genua 2:2 i awansowała do półfinału rozgrywek. Dwa gole dla Wojskowych strzelił Wojciech Kowalczyk. Dziś mija 32 lata od pamiętnego meczu w stolicy Ligurii.
Zgodnie z przewidywaniami, 20 marca 1991 roku, Włosi przy ogłuszającym dopingu swoich fanów od pierwszego gwizdka rzucili się na Legię. Wiedzieli, że po porażce w pierwszym meczu 0:1 mają aż 90 minut u na to, by zmieść legionistów z powierzchni ziemi. Byli tego pewni. Na Stadio Luigi Ferraris trener Boskov postawił na swoich najmocniejszych ludzi. Do składu wrócił Gianluca Vialli, który nie wystąpił w pierwszym meczu w Warszawie. Tego dnia w Genui błyszczał jednak inny zawodnik – 19-letni Wojciech Kowalczyk. Włosi mieli znaczną przewagę, ale podopieczni Władysława Stachurskiego umiejętnie i szczęśliwie się bronili, przeszkadzając im na całym boisku, swojej szansy szukając w szybkich kontratakach. W 19. minucie nadarzyła się okazja Kowalczykowi, który mając na plecach dwóch obrońców Sampdorii wykorzystał swoją szybkość i wpadł w pole karne. Oddał strzał w kierunku bramki i piłka obok bezradnego Gianluki Pagliuki wpadła do siatki, a młody napastnik Legii utonął w ramionach kolegów. Zrobiło się 1:0 dla Legii i to na stadionie lidera Serie A!

W drugiej odsłonie nadal mocno atakowali Włosi i kiedy wydawało się, że utrata bramki przez Legię jest kwestią czasu... „Kowal” znów wyszedł z kontrą i podwyższył na 2:0. Stadion na chwilę zamarł, lecz Włosi nie rezygnowali. W 67. minucie Roberto Mancini po błędzie Jacka Bąka strzelił gola na 1:2. Na szczęście w dalszej części meczu legioniści grali praktycznie bezbłędnie. Wielki mecz rozgrywał Maciej Szczęsny, który wyśmienicie bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Skapitulował dopiero w 87. minucie po strzale Viallego. Było „tylko” 2:2 i... wówczas zaczął się horror. Prowokowany przez Manciniego Szczęsny został przez niego uderzony. Nie pozostał dłużny, sam wymierzając mu sprawiedliwość, za co otrzymał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Miejsce między słupkami zajął więc obrońca Marek Jóźwiak. To było – wraz z doliczonym czasem – długie siedem minut... „Kiedy trenerzy wskazali na mnie, nie wahałem się nawet przez moment” – wyznał później przed kamerami TVP „Beret”. Piłka przez cały ten czas była na połowie Wojskowych, lecz już ani razu nie wpadła do siatki. Sensacja stała się faktem – Legia była w półfinale rozgrywek o PZP. Był to największy sukces Legii od 1970 roku i największa sensacja tamtego sezonu w Europie. „To był mój jedyny raz w bramce. Mogłem stanąć między słupkami podczas gry w Guingamp, ale trener się na to nie zdecydował. I to był jego błąd, bo kolega wpuścił dwie bramki, a myślę, że ja na jego miejscu lepiej bym się spisał. (...) Do końca było mało czasu, więc musieli przedostać się pod naszą bramkę najprostszymi środkami. Posyłali, jak to się mówi, długą lagę do przodu i liczyli na łut szczęścia. W naszym polu karnym było dużo zamieszania, ale koledzy z obrony spisali się bardzo dobrze, dzięki czemu nie miałem za dużo pracy” - wspominał w „Przeglądzie Sportowym” Marek Jóźwiak.

„Puściłem wtedy po prostu 'szmatę', po której byłem na siebie bardzo wściekły, a jednocześnie była to końcówka meczu, więc chciałem złapać piłkę i opóźnić wznowienie gry. Niestety nie zdążyłem się odwrócić, a Mancini z rozbiegu kilkunastometrowego wyskoczył z kolanem w górze i trafił mnie kolanem między biodrem a klatką piersiową. Miałem potem przez parę dni naprawdę duże problemy. Całe szczęście, że nie trafił mnie wyprostowanego, tylko już pochylonego, bo gdybym miał wyprostowane plecy, to po prostu mógłby mi zrobić trwałą krzywdę. Wiem, w którym miejscu boiska był, gdy piłka pode mną przelatywała - był mniej więcej na 15. metrze. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, że on czuje się w prawie. Akurat do niego, jak to do 'makaroniarza' z obłędem, mam najmniejsze pretensje, bo rozumiem, że jak ktoś jest 'makaroniarzem' z obłędem, to już nad sobą nie panuje, ale to, że Ziller na to pozwalał, rodzi we mnie niegasnący bunt. Ale, wie pan, życie jest pełne niespodzianek i myślę, że kiedyś go w jakiejś ciemnej uliczce spotkam...” - powiedział Maciej Szczęsny w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Ciekawostką jest to, jak przed dwumeczem z Sampdorią rada drużyny ustaliła z działaczami wysokość premii za przejście Sampdorii. Ponieważ klubowi włodarze zupełnie nie wierzyli w awans swoich piłkarzy, bez mrugnięcia okiem zgodzili się na premie rodem... z kosmosu. Nikt nie przypuszczał, że klubowy bank zostanie rozbity.
20 marca 1991 r. 1/4 finału o PZP
Sampdoria Genua – Legia Warszawa 2:2 (0:1)
Bramki: Mancini 67', Vialli 87' - Kowalczyk 19', 54'
Sampdoria: Pagliuca – Mannini, Lanna, Pari, Lombardo – Vierchowod (46' Branca), Cerezo, Michajliczenko (54' Bonetti), Dossena – Mancini, Vialli
Legia: Szczęsny – Bąk (68' Jóźwiak), Kubicki, Gmur, Czykier – Czachowski, Pisz, Iwanicki, Sobczak – Cyzio, Kowalczyk (78' Kupiec)
Sędziował: Ziller (Niemcy), Widzów: 30.000
Autor
Janusz Partyka