
Arkadiusz Wrzosek: Strach przed przeciętnością to moja największa motywacja
To był rok Arkadiusza Wrzoska, a jego symbolicznym momentem zwycięstwo legionisty podczas Koloseum na Stadionie Narodowym. Z jednym z legijnych bohaterów ostatnich miesięcy porozmawialiśmy m.in. o jego dotychczasowej drodze, strachu i motywacji, planach na przyszłość oraz oczywiście o miłości do Legii Warszawa.
Autor: Klaudia Bodecka
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Archiwum AW
- Udostępnij
Autor: Klaudia Bodecka
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Archiwum AW
To był rok Arkadiusza Wrzoska, a jego symbolicznym momentem zwycięstwo legionisty podczas Koloseum na Stadionie Narodowym. Z jednym z legijnych bohaterów ostatnich miesięcy porozmawialiśmy m.in. o jego dotychczasowej drodze, strachu i motywacji, planach na przyszłość oraz oczywiście o miłości do Legii Warszawa.
- Koniec roku to zawsze czas na podsumowania tego, co działo się przez te 12 miesięcy. Patrząc na ciebie 2023 był naprawdę udanym rokiem pod wieloma względami. Jak podsumowałbyś ten rok?
- Już od początku roku było dosyć intensywnie. Pierwsza walka w lutym, wcześniej oczywiście kilka tygodni porządnych przygotowań. Kiedy przygotowuje się do walki, tak naprawdę poświęcam się temu w 100% i nie ma miejsca na inne rzeczy. Trwa to około 10 tygodni, wtedy codzienny plan wypełniony jest co do godziny. W treningu jestem oczywiście cały rok, ale czas poprzedzający start musi być dopięty na ostatni guzik.
- Jak te dwa, czasem trzy miesiące wyglądają?
- Przede wszystkim jest to bardzo napięty plan treningowy zakładający często dwie jednostki dziennie. Do tego dochodzą oczywiście wizyty u fizjoterapeutów, treningi mentalne i dopasowana dieta, której trzeba się trzymać. Harmonogram i obciążenia wyglądają inaczej niż w przypadku przygotowania zawodników w piłce nożnej, gdzie muszą być oni gotowi do startu cały czas, mecze odbywają się przecież co tydzień lub jak pokazuje ten sezon jeszcze częściej. W sportach walki maksymalną formę musisz przygotować na konkretny dzień.

- Miałem taki plan: Legia w pierwszej połowie rozstrzyga losy spotkania, a ja w przerwie jadę spokojny na trening. Historia tego meczu pokazała, że było zupełnie inaczej, ale trening to trening i niestety nie mogłem zostać do rzutów karnych. Został mi wtedy miesiąc do mojej walki i w takich momentach nie można odpuszczać założeń.
- Mówiąc o konkretnym dniu od razu nasuwa mi się 3 czerwca, czyli dzień twojej walki podczas Koloseum na Stadionie Narodowym. Miesiąc wcześniej byłeś dokładnie w tym samym miejscu, ale trochę z innej okazji.
- Byłem wtedy w ostatnim etapie moich przygotowań do walki na Koloseum i samo pójście na finał było nie lada wyzwaniem. Miałem taki plan: Legia w pierwszej połowie rozstrzyga losy spotkania, a ja w przerwie jadę spokojny na trening. Historia tego meczu pokazała, że było zupełnie inaczej, ale trening to trening i niestety nie mogłem zostać do rzutów karnych. Został mi wtedy miesiąc do mojej walki i w takich momentach nie można odpuszczać założeń. Oczywiście czując atmosferę jaka panowała na stadionie żałowałem, że wychodzę, ale musiałem.
- Co czułeś patrząc na pełny Stadion Narodowy, na którym równo za miesiąc wszystkie oczy zwrócone będą na ciebie?
- Wizualizowałem sobie, jak to wszystko będzie wyglądać. Patrzyłem, gdzie będzie wyjście, gdzie będą sektory moich kibiców, gdzie będzie klatka. Wiele osób pytało mnie wtedy, czy chłonę atmosferę.
- Było podobnie?
- Zdecydowanie tak. Na prezentacji zawodników miałem taki moment, gdzie mogłem rozejrzeć się i zobaczyć jak wiele osób przyszło. W momencie wyjścia do walki czułem jakbym miał klapki na oczach. Byłem bardzo skupiony i nic wtedy do mnie nie docierało. Sama walka trwała krótko, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze potyczki. Szczerze mówiąc trochę chciałem, żeby tak szybko się rozstrzygnęła, bo czasem takiej walki zawodnikowi potrzeba. Po niej znów zaczęło docierać do mnie wszystko, co mnie otaczało. Tego dnia miałem też urodziny, więc oprócz głośnego dopingu kibiców, cały stadion zaśpiewał mi „sto lat”. Strasznie miłe to było. To była taka walka, żeby w jednej chwili poczuć skumulowaną całą karierę.

- Dla mnie to niesamowita przygoda, której oddaję się w pełni, jeżdżąc po świecie, rozwijając się, doskonaląc umiejętności. A czego nauczyła? To ciężkie pytanie. Jeśli zadasz je piłkarzowi, też będzie ciężko na nie odpowiedzieć, bo on robi to powiedzmy od zawsze i nie pamięta jak to jest nie być w treningu, jak to jest nie mieć meczu.
- To była twoja najlepsza walka?
- Nie wiem czy najlepsza, z boku mogła wyglądać na łatwą, ale taka nie była. Mój przeciwnik to bardzo dobry zawodnik, co potwierdził w swojej kolejnej walce. Powiedziałem do mojego trenera, że łatwo poszło, a on odpowiedział mi bardzo mądrą rzecz: nigdy tak nie mów, to my sprawiliśmy, że ona tak wyglądała. Całym okresem przygotowawczym, zaangażowaniem i włożonym wysiłkiem na to zapracowaliśmy. Technicznie bardzo dobrze mi poszło. Biorąc pod uwagę jednak całą otoczkę, miejsce, wsparcie, ilość włożonej pracy, to była jedna z najlepszych.
- Czego nauczyła cię ta walka i cała kariera z KSW?
- Nie wiem czy kariera to najlepsze słowo. Kojarzy mi się z pracą, którą ktoś wykonuje przez 20 czy 30 lat bez większego entuzjazmu. Dla mnie to niesamowita przygoda, której oddaję się w pełni, jeżdżąc po świecie, rozwijając się, doskonaląc umiejętności. A czego nauczyła? To ciężkie pytanie. Jeśli zadasz je piłkarzowi, też będzie ciężko na nie odpowiedzieć, bo on robi to powiedzmy od zawsze i nie pamięta jak to jest nie być w treningu, jak to jest nie mieć meczu. Ja zacząłem trenować sztuki walki mając 18 lat, a od sześciu lat można to nazwać profesjonalną karierą. Nauczyło mnie przede wszystkim odpowiedzialności i dyscypliny. Jeśli nie pójdziesz raz czy drugi na trening, będziesz słabszy; jeśli będziesz słabszy, przegrasz walkę, nie zarobisz i spadniesz z tego miejsca, na które tak ciężko wchodziłeś. Łatwo można wpaść w błędne koło. Nie masz tu drużyny czy klubu, który narzuca ci w jakiś sposób wymagania. To ty je stawiasz i musisz je realizować. Nie chcę robić tu z siebie nie wiadomo kogo, ale to normalne, że codziennie trzeba walczyć, bo jak każdemu człowiekowi, czasem się nie chce. Czasem chciałby się pograć do późna z kolegami na konsoli, albo coś boli po sparingu, a trzeba rano wstać i ruszyć na trening nawet jeśli wiesz, że będzie ciężki. Czego jeszcze? Wychodzenia ze strefy komfortu - to z pewnością. Czasem jest tak, że zawodnikom nie chce się jechać na obóz, na warsztaty zagraniczne, trzeba coś poświęcić. To też jest bardzo zauważalne na treningach, szczególnie tych bardzo ciężkich, kiedy czujesz, że powoli dochodzisz do swoich granic, wtedy trzeba jeszcze mocniej zacisnąć zęby i to przezwyciężyć. Hartuje to ciało i przede wszystkim głowę.
- Co pomaga ci w profesjonalnym uprawianiu sportu?
- Jakkolwiek to nie zabrzmi moją motywacją jest strach. Strach przed byciem kimś zwykłym, przeciętnym. Strach przed tym, że będę człowiekiem pracującym na umowie, osiem godzin dziennie, w pracy, której nie lubię i nie daje mi satysfakcji. Nie chciałbym tak po prostu egzystować - żyć, żeby żyć. To pierwsza rzecz jaka mi się nasuwa. Mam świadomość, że jestem w fajnym miejscu w swoim życiu, ale wiem też, że łatwo to wszystko stracić. Znam wiele osób, które były w KSW albo UFC, a teraz pracują na etacie. Myślę też, że w życiu spotyka mnie karma, dobra karma za to jak funkcjonuję i jakim człowiekiem staram się być.
- Od zawsze chciałeś iść ponad przeciętność?
- Nie, odkąd zobaczyłem, że nie jestem przeciętny.
- Czyli kiedy?
- To nie był jeden dzień, kiedy wstałem i powiedziałem sobie: od dziś robię tak i tak. To był okres, kiedy widziałem, że w konkretnych obszarach mi wychodzi i warto w to iść.

- Debiut na meczu Legii w 2007, podczas spotkania z Zagłębiem Lubin, które zdobywało mistrzostwo Polski. Wtedy nie zawsze można było iść na mecz, bo nie zawsze miałem na bilet, albo rodzice nie puszczali, ale w szkole fajnie było powiedzieć, że się było. Później, kiedy sam mogłem kupić wejściówkę, bywałem już zdecydowanie częściej, zarówno na Łazienkowskiej jak i na wyjazdach.
- Czy jak zaczynałeś chodzić na Legię i widziałeś zawodników na boisku, stanowili oni dla ciebie inspirację i zabłysnęła myśl, że fajnie byłoby być na ich miejscu?
- Raczej nie, jeśli chodzi o stadion. Natomiast, kiedy poszedłem na pierwszą galę KSW na Torwarze, taka myśl przeszła mi przez głowę. Rozmawiałem wtedy z kolegą, że to musi być świetne uczucie, kiedy wychodzisz do swojej ulubionej piosenki, wszyscy na ciebie patrzą i w ciebie wierzą. Poczułem, że też kiedyś bym tak chciał. Niedługo później właściwie stało się to faktem, oczywiście na nieco mniejszej gali, ale też na Torwarze. Wracając do piłkarzy, to mimo tego, że grałem wtedy w piłkę, to nie było coś tak niesamowitego dla mnie. Muszę przyznać, że przychodząc na stadion bardziej interesował mnie klimat, kibicowanie i spędzanie czasu z kolegami, niż to co dzieje się na boisku. Kibicowanie, śpiewanie i doping, to było to. Razem chodziliśmy zarówno na piłkę, jak i na inne sekcje: hokeja, koszykówkę. Teraz interesuję się dużo bardziej piłką niż w czasach, kiedy sam w nią grałem. Pierwszy raz na stadionie Legii byłem w 1999 roku, jako siedmiolatek z tatą na meczu reprezentacji Polski z Walią. Debiut na meczu Legii w 2007, podczas spotkania z Zagłębiem Lubin, które zdobywało mistrzostwo Polski. Wtedy nie zawsze można było iść na mecz, bo nie zawsze miałem na bilet, albo rodzice nie puszczali, ale w szkole fajnie było powiedzieć, że się było. Później, kiedy sam mogłem kupić wejściówkę, bywałem już zdecydowanie częściej, zarówno na Łazienkowskiej jak i na wyjazdach.
- Nasuwa się tu twoja historia, może nie każdemu znana, z pierwszego wyjazdu do Bukaresztu połączonego z popsutym autokarem. Jakie historie masz w swojej pamięci?
- Haha, no tak. Podróż powrotna do Polski pociągami przez Rumunię, Węgry i Czechy. Wszystkie europejskie wyjazdy są przygodą, szczególnie te egzotyczne, jak na przykład Kazachstan. Zupełne zderzenie z innym światem niż ten, w którym żyjemy. Bardzo dobrze wspominam wyjazdy do Rzymu, kiedy graliśmy z Lazio, czy wyjazd do Aten, ale te historie pozostawię dla siebie. Bardzo dobrze wspominam wyjazd na Gibraltar. Pamiętam, jak czekaliśmy żeby wejść na stadion, a obok nas na autostradzie opuściły się szlabany i kilkadziesiąt metrów dalej do lądowania podchodził wojskowy samolot. Kolejnym świetnym wyjazdem była podróż autokarem do Dublina. Musieliśmy przejechać całą Europę, dwa razy przeprawialiśmy się promem, wyjechaliśmy w poniedziałek, a wróciliśmy w sobotę. Opuszczam bardzo mało europejskich wyjazdów. To jest kwintesencja kibicowania. Współczuję, naprawdę szczerze współczuję kibicom klubów, które nie doświadczają gry w europejskich rozgrywkach.
- Jak w takim razie pogodzić życie profesjonalnego sportowca będącego w reżimie treningowym z pasją, jaką są wyjazdy za swoją drużyną?
- Przygotowuję się teraz do styczniowej walki, piłkarze zaczynają w lutym, więc idealnie się wszystko zgrywa.

- Nie chciałbym być trenerem podstaw, bo chyba nie wystarczyłoby mi na to cierpliwości. Chciałbym udoskonalać, dzielić się wiedzą i doświadczeniem. Bliżej mi jednak do biznesowej strony sportu. MMA rozwija się bardzo dynamicznie na całym świecie, a wciąż mało jest menadżerów, którzy mogą pomóc zawodnikom w ich karierach.
- To najbliższa przyszłość, a co planujesz dalej?
- W 2024 roku mam zaplanowane trzy walki. Wiem, że to będzie bardzo intensywne, ale chciałbym, żeby się to udało. Zaczynam dopiero w MMA i chciałbym mieć więcej walk na swoim koncie. Czuję, że już w tym momencie mogę nazwać się pełnoprawnym zawodnikiem MMA i już za chwilę mogę mierzyć się z naprawdę mocnymi zawodnikami.
- Uważasz, że jesteś w tym momencie w najlepszym momencie swojej kariery?
- Nie, ten moment dopiero nadejdzie. Waga ciężka, w której występuję, rządzi się swoimi prawami i często traktowana jest jak zupełnie inny sport niż inne kategorie. Nasz trening wygląda inaczej, stawia się nacisk na inne rzeczy. W wadze ciężkiej prime time przychodzi w innym momencie, zdecydowanie później niż w lżejszych kategoriach. Szybkość, która jest wymagana tam, nie jest aż tak istotna, liczy się za to na przykład doświadczenie i siła, tężyzną fizyczna. Myślę, że ten czas najwyższej sprawności zaczyna się od 33 roku życia, ale to wszystko indywidualna kwestia. Mając 40 lat w wadze lekkiej jesteś już wolnym emerytem, a w ciężkiej możesz się bić. Fizjologia człowieka jest taka, a nie inna, nie bez powodu piłkarze w tym wieku kończą grę na boisku.
- W takim razie nie pytam nawet o plany po zakończeniu kariery.
- Mogę powiedzieć, że pewien zarys mam. Skończyłem właśnie studia z managementu sportowego. Mógłbym być też trenerem dorosłych zawodników. Nie chciałbym być trenerem podstaw, bo chyba nie wystarczyłoby mi na to cierpliwości. Chciałbym udoskonalać, dzielić się wiedzą i doświadczeniem. Bliżej mi jednak do biznesowej strony sportu. MMA rozwija się bardzo dynamicznie na całym świecie, a wciąż mało jest menadżerów, którzy mogą pomóc zawodnikom w ich karierach. Wielu jest zawodników, którzy przez złe prowadzenie porzuca tę drogę, bo łatwiej zarobią prowadząc treningi niż trenując i przygotowując się do walk. Moje pierwsze kilkanaście walk to czas, kiedy tylko do tego dokładałem. Przygotowania wyglądają i wymagają tyle samo pieniędzy, czasu i poświęcenia, bez względu na to czy walczysz w UFC, czy w jakiejś małej organizacji. Zasada jest łatwa, żeby wyjąć musisz najpierw coś włożyć. Mam wielu kolegów, którzy byli na takim samym poziomie jak ja, ale nie chcieli zacisnąć zębów i w to iść. Sporty walki są takim sportem, w którym talent ustępuje miejsca ciężkiej pracy i bardzo dużo właśnie ciężką pracą i zaangażowaniem możesz nadrobić.
- Chciałbyś zawalczyć kiedyś na naszym stadionie?
- Oczywiście, to jedno z największych marzeń, jednak infrastruktura na to nie do końca pozwala. Brak dachu jest wyzwaniem, bo niestety z naszą pogodą nigdy nie wiadomo, ale walki muszą odbywać się w określonych warunkach i muszą one gwarantować pewną jakość dla widzów.

- Piłkarzom, żeby nigdy nie zapominali dla jak fantastycznego klubu grają. Nasi kibice też nie zasługują na rózgę, ale na super upominek, za wsparcie jakie prezentują na każdym spotkaniu i za frekwencję, która jest niesamowita.
- Zaczęliśmy od rozmowy o 2023 roku i pozwolę sobie raz jeszcze wrócić do tego tematu. Jaki obrazek z ubiegłych 12 miesięcy umieściłbyś na pocztówce podsumowujących ten rok?
- Zdecydowanie 3 czerwca i zdjęcie z moim synem po wygranej walce.
- A co chciałbyś umieścić na pocztówce z 2024 roku?
- Chciałbym umieścić ciepły, majowy wieczór spędzony w Atenach, 29 maja najlepiej. Mam zaplanowane trzy walki w tym roku, jak będzie nie wiem, mogę wygrać lub nie. A ta data to coś, co może się wydarzyć, czego nigdy jeszcze nie było, a co mógłby być niesamowitym przeżyciem.
- Okres świąteczny za nami, ale możesz wybrać sobie dowolny prezent na Nowy Rok, co wybierasz?
- Ogromna część moich znajomych z pewnością powiedziałaby, że przydałby mi się nowy zegarek lub budzik, który pozwoliłby mi popracować nad punktualnością. Obok oczywiście zdrowia byłby to bardzo trafiony prezent.
- Czego w takim razie życzysz legijnej społeczności w 2024 roku?
- Piłkarzom, żeby nigdy nie zapominali dla jak fantastycznego klubu grają. Nasi kibice też nie zasługują na rózgę, ale na super upominek, za wsparcie jakie prezentują na każdym spotkaniu i za frekwencję, która jest niesamowita.
- Bardzo dziękuję.
- Dziękuję.






Autor
Klaudia Bodecka