Artur Jędrzejczyk: Gdy jesteś nienasycony, to możesz być tylko lepszy
Głód i nienasycenie - to pojęcia, które w piłce nożnej są bardzo ważne. Nie ma bowiem czynnika bardziej motywującego piłkarza niż jego ambicja. Tego samego zdania jest nasz dzisiejszy rozmówca. Artur Jędrzejczyk z Legią zdobył już niemal wszystko, ale jak sam powiada - to wciąż za mało. W rozmowie z Legia.com 35-latek opowiada o miłości do klubu i składa jasną deklarację dotyczącą nowej umowy.
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
Głód i nienasycenie - to pojęcia, które w piłce nożnej są bardzo ważne. Nie ma bowiem czynnika bardziej motywującego piłkarza niż jego ambicja. Tego samego zdania jest nasz dzisiejszy rozmówca. Artur Jędrzejczyk z Legią zdobył już niemal wszystko, ale jak sam powiada - to wciąż za mało. W rozmowie z Legia.com 35-latek opowiada o miłości do klubu i składa jasną deklarację dotyczącą nowej umowy.
- Gdy podpisywałeś nowy kontrakt obowiązujący do 2024 roku mówiłeś, że Legia dała Ci tak naprawdę wszystko. Możesz rozwinąć to „wszystko”.
- Przede wszystkim dostałem szansę. Byłem młodym chłopakiem z małego miasta. Z takiego miejsca bardzo ciężko się wybić. Możliwość spróbowania sił w takim klubie była czymś niesamowitym. Ja od małego, gdy mieszkałem w Dębicy i grałem w 4. lidze, to kibicowałem Legii. Podziwiałeś takich piłkarzy jak Leszek Pisz, czy Jacek Zieliński. Wszystko w Legii wydawało się takie wyjątkowe – kibice, atmosfera, zawodnicy, ambicje. To nie jest przypadek, że praktycznie każdy młody chłopak marzy o tym, żeby trafić do Warszawy. Legia zawsze była najbliżej mnie. Nie zastanawiałem się w ogóle. Przyjechałem gdy byłem bardzo młody. Wiadomo – na samym początku zostałem wypożyczany do innych klubów. Nie było łatwo się przebić, ale to było jasne. Teraz mogę usiąść i spojrzeć na to wszystko z dumą. Wszystkie swoje zdobyte trofea zawdzięczam Legii. To Legia pozwoliła mi zaistnieć w reprezentacji narodowej. Pod względem piłkarskim – wszystko co najlepsze zawdzięczam właśnie jej. Nigdzie nie dostałem tyle, ile otrzymałem w Warszawie.
- A co tak naprawdę Legia Ci dała jako człowiekowi.
- Doświadczenia. Przyszedłem do Legii jako nieokrzesany chłopak. Młody piłkarz, który miał w głowie swoje cele i swoje marzenia. Warszawa często weryfikuje wielu zawodników. To nie jest tak, że przychodzisz do Legii i z miejsca osiągasz wszystko. Zrozumiałem to przez wiele lat dumnego reprezentowania koszulki z eLką na piersi. Miałem różne chwile – lepsze, gorsze. Legia ukształtowała mnie jako człowieka. Nauczyłem się tu wszystkiego od podstaw. Wszystkie te zachowania mogłem przełożyć później na swoje życie – nie tylko piłkarskie, ale i prywatne. Mogę śmiało powiedzieć, że dzięki Legii stałem się lepszym człowiekiem. Chociaż ciężkich momentów na pewno było sporo. Ludzie się zmieniają, a ja mam prawie 36 lat i cały czas stanowię o sile drużyny. Zaufanie okazało się kluczowe.
- Z perspektywy czasu wydaje mi się, że w zeszłym sezonie mogło być gorzej. Wiem jak to brzmi, ale taka jest prawda. Karty musiały się jednak odwrócić. Pokazaliśmy, że ta drużyna potrafi się podnieść i grać na miarę swoich możliwości. Wszyscy byliśmy jednością od samego początku.
- Ty na zaufanie do swojej osoby pracowałeś długimi latami. Kiedy pojawił się moment, w którym pierwszy raz zrozumiałeś, że Legia nie jest dla Ciebie jedynie przystankiem w karierze?
- Zawsze śmialiśmy się z Michałem Kucharczykiem. On strzelał wiele ważnych goli, notował mnóstwo występów. Powtarzałem Kuchemu: „kurde, ciebie to chyba nigdy nikt nie dogoni i nie przebije z tymi liczbami”. Kilka lat temu ktoś do mnie podszedł i powiedział, że zagram setny mecz w Legii. Ze stu spotkań szybko zrobiło się dwieście. Pamiętam, że statuetkę otrzymałem wówczas przed spotkaniem z Pogonią. W końcu dobiłem do trzystu meczów w barwach Legii. Zdałem sobie sprawę, że zdobycie takiej liczby wcale nie jest łatwe. To napawa do dumy, gdy osiągasz taki próg. Zagrać trzysta spotkań dla jednego klubu to wielka rzecz, a tym większa, gdy mowa o Legii Warszawa. Uświadomiłem sobie, jak duże osiągnięcie udało mi się zrealizować. Wcześniej grałem, skupiałem się na każdym kolejnym meczu. Teraz z większą świadomością patrzę na wykręcone liczby i cieszę się z takich wyników. Zapisanie się w annałach Legii to spełnienie marzeń. Ponad dziesięć lat w jednym klubie. Czuję się jakbym był w Legii od zawsze.
- Po zakończeniu zeszłego sezonu powiedziałeś mówiłeś wtedy, że możesz pokazywać się z jednej strony, a nikt tak naprawdę nie będzie wiedział, jak przeżywasz to w środku. Teraz możesz powiedzieć, co wtedy szczerze czułeś w środku?
- Działo się bardzo dużo i nie chciałem tego pokazywać. Nie możesz przejść obojętnie obok takich sytuacji. Nie chciałem pokazywać negatywnych emocji, to prowadziłoby tylko do jeszcze większego kryzysu. Mam mocną głową i psychikę. Zdawałem sobie sprawę, że muszę dbać o pozytywne rzeczy. Negatywne emocje po prostu by nas zabiły w tamtym momencie. Trochę musiałem to wszystko w sobie ukryć, chociaż w głębi czułem, że jest bardzo źle. Moja rodzina bardzo to przeżywała. Po każdym dookoła siebie widziałem złe emocje. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Cieszę się, że miałem wtedy blisko rodzinę. Ona zawsze mnie wspierała, bardzo mi to pomagało. Wracając do domu czułem, że za moment usłyszę coś, co od razu mi pomoże. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że mogło być gorzej. Wiem jak to brzmi, ale taka jest prawda. Karty musiały się jednak odwrócić. Pokazaliśmy, że ta drużyna potrafi się podnieść i grać na miarę swoich możliwości. Wszyscy byliśmy jednością od samego początku.
- To w tym wszystkim było najważniejsze. Zrozumieć kim jesteśmy i zapomnieć o złej przeszłości ostatniego sezonu. Nakręcały nas kolejne zwycięstwa. Sami nakładaliśmy na siebie kolejne wyzwania i kolejne cele. To nas pozytywnie nakręcało. W końcu. W końcu poczuliśmy, że – tak jak wspomniałeś – wiemy, skąd przyszliśmy.
- Co twoim zdaniem było najważniejsze w waszej wewnętrznej zmianie?
- To był jeden sezon. Jestem tutaj wiele lat. Wiele razy ludzie się mnie pytali: „no ale co się zmieniło”. To nigdy nie są łatwe pytania. Nastawienie w moim przypadku było zawsze takie samo. Zdawaliśmy sobie sprawę, jaki drzemie w nas potencjał. Na każdej pozycji mieliśmy piłkarzy z jakością. To po prostu musiało zażreć. Nie trzeba było wiele w nas zmieniać. Nie potrzebowaliśmy wielu rozmów.
- Przed sezonem wystąpiłeś w spocie klubowym, w którym padły słowa: „czasami żeby wrócić na szczyt wystarczy sobie przypomnieć, skąd się przyszło”.
- Dokładnie o to chodziło! To w tym wszystkim było najważniejsze. Zrozumieć kim jesteśmy i zapomnieć o złej przeszłości ostatniego sezonu. Nakręcały nas kolejne zwycięstwa. Sami nakładaliśmy na siebie kolejne wyzwania i kolejne cele. To nas pozytywnie nakręcało. W końcu. W końcu poczuliśmy, że – tak jak wspomniałeś – wiemy, skąd przyszliśmy. Czuję, że był to niezbędny moment, który poprowadził do rozwoju całej drużyny. Właśnie dzięki temu zaczęliśmy punktować, łapać serię zwycięstw. Wszystko wróciło na właściwe tory.
- Gdy jesteś nienasycony, to możesz być tylko lepszy. Jestem przekonany, że w perspektywie czasu taka sportowa złość poprowadzi nas tylko do kolejnych sukcesów. Każdy wie czego chce i o co walczy w Legii. Nawet gdy nie idzie, to gramy do samego końca. Ludzie to widzą, kibice to doceniają. Fani widzą naszą mobilizację. To wszystko razem współżyje. My dziękujemy im za doping, a oni nam za walkę. Wszystko od samego początku idzie w dobrym kierunku.
- Poczułeś jakiś jeden moment, w którym zauważyłeś, że podążacie dobrą drogą, czy raczej mówimy tutaj o procesie?
- Były momenty chociażby na treningach, że czułem zbliżający się powrót na nasze miejsce. Potem przychodził mecz i wszystko się zmieniało. Po przerwie zimowej ubiegłego sezonu zaczęliśmy nowe rozdanie, które trwa po dziś dzień. Zwycięstwa zaczęły budować nas indywidualnie, ale też nas jako drużynę. Siła Legii wzrastała po każdych wywalczonych trzech punktach. Dostaliśmy skrzydeł, które nas niosły. Od początku tego sezonu czuliśmy, że jesteśmy naprawdę mocni. Każde najmniejsze potknięcie było jak porażka. Strata jakichkolwiek punktów – to była porażka. Gdy rozpoczynaliśmy mecz od 0:0 to czuliśmy, że dla naszego rywala taki rezultat będzie zwycięstwem. Zaczęliśmy nakręcać sami siebie, a to zaowocowało naszej dobrej dyspozycji.
- To co nie zawsze było widoczne rok temu – wracaliście do meczów, walczyliście do ostatnich minut, odwracaliście losy spotkań.
- Przypominam sobie mecz z Widzewem. Graliśmy naprawdę dobrze, prowadziliśmy, mieliśmy sytuację, aby podwyższyć wynik. Czuliśmy przewagę, której niestety nie wykorzystaliśmy. Widzew wyrównał na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem. W szatni panowała ogromna sportowa złość. Wiedzieliśmy, że gdyby mecz trwał 10 minut dłużej, to my byśmy zgarnęli trzy punkty. Ciężko tak naprawdę opisać w szczegółach, jakie mieliśmy nastroje po tej rywalizacji. W tak ważnych spotkaniach derbowych dla nas istotne są tylko trzy punkty. Ja sam byłem bardzo zły. Nie mogłem pogodzić się z tym, że daliśmy sobie wyrwać te dwa oczka. Widziałem jednak także pozytywy. Taka reakcja na zremisowany mecz powinna cechować zawodników Legii. Dla nas strata punktów na naszym podwórku to zawsze niedosyt. Gdy jesteś nienasycony, to możesz być tylko lepszy. Jestem przekonany, że w perspektywie czasu taka sportowa złość poprowadzi nas tylko do kolejnych sukcesów. Każdy wie czego chce i o co walczy w Legii. Nawet gdy nie idzie, to gramy do samego końca. Ludzie to widzą, kibice to doceniają. Fani widzą naszą mobilizację. To wszystko razem współżyje. My dziękujemy im za doping, a oni nam za walkę. Wszystko od samego początku idzie w dobrym kierunku.
- Narodowy ma klimat, ale ten klimat tworzą nasi kibice. Wchodzisz na rozgrzewkę, słyszysz brawa, okrzyki i czujesz dumę. Ciężko jest to opisać słowami. Dla takich chwil warto grać. Dla takich chwil jeszcze gram, żeby zdobywać coraz więcej. Każdy finał jest dla mnie tak samo ważny.
- Wielkimi krokami zbliżamy się do finału Fortuna Pucharu Polski. Te mecze mają zupełnie inną specyfikę?
- Do tej pory pamiętam swój pierwszy wywalczony Puchar Polski z Legią. W Kielcach pokonaliśmy Ruch Chorzów 3:0. Niemal od samego początku tej rywalizacji osiągnęliśmy znaczną przewagę, którą konsekwentnie potwierdziliśmy bramkami. Bardzo dobrze wspominam pierwsze wygrane trofeum. Drugi Puchar to spotkanie w Bydgoszczy. Pamiętam, jak wykonywaliśmy ostatni rzut karny, a nasi kibice już praktycznie przekraczali linię końcową boiska. To było coś niesamowitego. Finałowy dwumecz ze Śląskiem też miał swoją historię. Pierwsze spotkanie rozgrywane we Wrocławiu było bardzo dobre w naszym wykonaniu. W rewanżu wyglądaliśmy jednak o wiele gorzej. Najważniejsze, ż udało się wówczas sięgnąć po kolejne trofeum. Kolejne finały to mecze na Stadionie Narodowym. Narodowy ma klimat, ale ten klimat tworzą nasi kibice. Wchodzisz na rozgrzewkę, słyszysz brawa, okrzyki i czujesz dumę. Ciężko jest to opisać słowami. Dla takich chwil warto grać. Dla takich chwil jeszcze gram, żeby zdobywać coraz więcej. Każdy finał jest dla mnie tak samo ważny. Grasz o trofeum dla klubu, dla drużyny, dla siebie. Nie jest łatwo awansować do finału. W każdej rundzie masz jeden mecz, w którym musisz udowodnić swoją dominację. Stawiasz kolejne kroki i patrzysz coraz mocniej w kierunku Narodowego. Jako drużyna wiemy, czego możemy się spodziewać. Wiemy czego oczekiwać od samych siebie. Zdobycie Pucharu Polski będzie nagrodą dla każdej osoby, która dołożyła cegiełkę do tego sukcesu.
- Inaki Astiz, Michał Kucharczyk, czy Jakub Rzeźniczak mają na obecną chwilę o jeden puchar więcej.
- Muszę ich dogonić (śmiech). Po finale, jak zrównam się liczbą pucharów, to na pewno trzeba będzie coś przygotować. Zadzwonimy do Kuchego i trochę się pośmiejemy.
- Przedłużenie kontraktu po 2024 roku? Jeżeli dostanę możliwość, to przedłużam. I nawet się nie zastanawiam.
- Ostatni mecz z Rakowem to dominacja Legii. To daje wam jakąś przewagę?
- Czujemy się bardzo pewnie przed meczem z Rakowem. My znamy ich, oni znają nas. Ranga tego spotkania na pewno zrobi swoje. Nie mam nic przeciwko, żeby wtorkowy mecz ułożył się podobnie jak ten rozgrywany miesiąc temu przy Łazienkowskiej. Pokazaliśmy wtedy, że wiemy jak zdominować Raków. Będziemy gotowi, mogę to zapewnić. Nie czujemy presji, czujemy głód. Ja osobiście czekam już, gdy pierwszy raz wejdę na murawę, gdy zobaczę dziesiątki tysięcy naszych fanów zdzierających gardło za Legię. We wtorek każdy będzie walczył nie dla siebie, nie dla kolegi z drużyny. Walczymy dla całego klubu. Niech to hasło przyświeca każdemu legioniście: „Po puchar Legio marsz”.
- Przy przedłużeniu umowy powiedziałeś, że napisałeś historię, ale chcesz ją dalej kontynuować. Myślałeś sobie o tym, jakie byłoby idealne zakończenie tej historii?
- Może Superpuchar Polski, bo tego jeszcze nie mam. Jestem zdrowy, czuję w sobie dużo motywacji. Cały czas jestem nienasycony i to pcha mnie do przodu. Nie chcę się zatrzymywać, bo mam jeszcze wiele do wygrania i wiele do osiągnięcia. Jeżeli będę czuł, że coś jest nie tak, to jako pierwszy wam o tym powiem.
- Gdyby decyzja miała zapaść teraz. W 2024 roku przedłużasz kontrakt, czy kończysz swoją karierę?
- Jeżeli dostanę możliwość, to przedłużam. I nawet się nie zastanawiam.
Autor
Mateusz Okraszewski