Bartosz Slisz: Mam do zaoferowania więcej, niż niektórzy myślą
21-letni pomocnik trafił na Łazienkowską w lutym ubiegłego roku. W rozmowie z Legia.com Bartosz Slisz opowiada o preferowanej przez siebie pozycji na boisku, rozwoju swojej kariery, nauce języka angielskiego, relacjach z trenerem Michniewiczem, a także spełnieniu marzeń małego chłopca i... swojej ocenie w grze FIFA.
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa
- Udostępnij
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa
Cichy i introwertyczny chłopak, który na boisku staje się niezłomnym i żądnym zwycięstwa piłkarzem. Kocha rywalizację i nienawidzi przegrywać. Będąc chorym postanowił nie pozostawiać drużyny na lodzie i biegł niczym sprinter na uciekający autobus. W wolnym czasie lubi grać w FIFĘ i obserwować boiskowe poczynania Casemiro. Czy któregoś dnia umiejętności piłkarza Legii i brazylijskiego pomocnika Realu zrównają się w najpopularniejszej piłkarskiej grze na świecie? Zapraszamy do rozmowy z Bartoszem Sliszem.
- 8. kolejka PKO Ekstraklasy sezonu 2019/20. Mecz między Zagłębiem Lubin, a Wisłą Płock. Pamiętasz jeszcze to spotkanie?
- Zgadza się, dobrze pamiętam ten mecz. Zdobyłem wówczas swoją debiutancką bramkę w ekstraklasie. Muszę przyznać, że bardzo się cieszyłem. Czułem się naprawdę niesamowicie, w końcu premierowego gola ligowego zdobywa się tylko raz.
- Od tej chwili minęło już trochę czasu, ale musisz przyznać, że Twoje początki w Zagłębiu nie należały do najprostszych. Miałeś kilka mikrourazów, Twój debiut trochę się opóźniał. Czułeś wtedy frustrację?
- Na pewno byłem trochę sfrustrowany. Chciałem jak najszybciej wystąpić w lidze, bo mam naprawdę duże ambicje. Z perspektywy czasu patrzę jednak na to trochę inaczej. Wiem, że był to mój pierwszy wyjazd. Mieszkałem poza rodzinnym domem i było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Tak jak powiedziałeś, te kontuzje również utrudniły mi szybsze wejście do gry. Nie był to dla mnie łatwy czas, ale nigdy się nie poddawałem. Koniec końców wszystko wyszło dobrze i bardzo cieszę się z tego gdzie aktualnie jestem.
- Wiadomo, młody chłopak w zupełnie innym miejscu, a do tego w drużynie walczącej o najwyższe cele. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że mamy naprawdę świetną szatnię, a koledzy z drużyny bardzo dobrze mnie przyjęli.
- Widzę, że naprawdę dobrze czujesz się w Legii. Nie miałeś żadnych kłopotów z „wejściem” do nowego zespołu i aklimatyzacją w innym otoczeniu. Dla młodego zawodnika jest to na pewno bardzo ważne.
- Przyznam szczerze – wyobrażałem sobie, że będzie trochę gorzej. Wiadomo, młody chłopak w zupełnie innym miejscu, a do tego w drużynie walczącej o najwyższe cele. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że mamy naprawdę świetną szatnię, a koledzy z drużyny bardzo dobrze mnie przyjęli. Wspomniałeś o tym, że minął już rok odkąd jestem w Legii. Szybko to wszystko zleciało (śmiech). Zdobyłem z Wojskowymi już jedno mistrzostwo Polski, a w tym sezonie liczę na drugie. Musi nam się udać!
- Ta mistrzowska presja cały czas Cię skutecznie motywuje?
- Zdecydowanie tak. Stawiam sobie zawsze jak najwyższe cele i dążę do ich realizacji. Gdy odchodziłem z Zagłębia wiedziałem, że potrzebuje właśnie takiej zmiany. Awans sportowy pozytywnie mnie nakręcał, co pozwalało mi na wyłączenie jakiejkolwiek presji. Byłem głodny kolejnych wyzwań, a to uczucie towarzyszy mi do teraz. Nie potrzebuje dodatkowej motywacji. Jestem piłkarzem Legii i to mi wystarczy.
- Jesteś zawodnikiem, który zaczynał grać bardziej jako typowa szóstka – odpowiedzialna głównie za destrukcje. Teraz trener Michniewicz chętnie widzi Cię na pozycji numer osiem, przez co możesz częściej uczestniczyć w akcjach ofensywnych. A gdzie na boisku woli występować Bartosz Slisz?
- Myślę, że mogę śmiało to powiedzieć. Osobiście czuje się lepiej na pozycji numer sześć, ale jeżeli wymaga tego sytuacja, to nie mam nic przeciwko grze jako odpowiedzialna również za zadania ofensywne ósemka. Aktualnie gramy takim ustawieniem, że najczęściej w meczach występują dwie szóstki lub też dwie ósemki. Lubię czasami wyjść wyżej i pomóc piłkarzom z formacji ofensywnych. Wiem, że mam wówczas zabezpieczenie z tyłu, a gdy wymaga tego sytuacja, to ja mogę zaasekurować kolegę z zespołu. W obie strony działa to naprawdę dobrze.
- Można powiedzieć, że pracuję bardziej na zasadzie „przód-tył”. Mi taka praca zdecydowanie się podoba. Widać, że tworzymy sobie sporo okazji i atakujemy większą ilością zawodników. Na dziś wygląda to naprawdę dobrze.
- Mogę więc wnioskować, że formacji z trójką obrońców mówisz zdecydowanie tak?
- Jak najbardziej. Myślę, że większości zawodników ona odpowiada, ale nie będę wypowiadał się za całą drużynę (śmiech). Osobiście dobrze odnajduje się w tej formacji. Mam trochę mniej pracy w bocznych sektorach boiska. Nie muszę ich tak asekurować, bo oba skrzydła są mocno zagęszczone. Można powiedzieć, że pracuję bardziej na zasadzie „przód-tył”. Mi taka praca zdecydowanie się podoba. Widać, że tworzymy sobie sporo okazji i atakujemy większą ilością zawodników. Na dziś wygląda to naprawdę dobrze.
- Zgodzę się i ja i trener Michniewicz, który od kilku meczów stosuje to ustawienie. Miałeś okazję pracować z trenerem w kadrze do lat 21. Dostrzegasz poprzez to jakieś różnice w prowadzeniu Legii względem tego czego doświadczyłeś w reprezentacji?
- Na pewno praca w kadrze i w klubie to dwie zupełnie różne rzeczy. Prowadząc reprezentację narodową odbywasz tydzień treningów w przeciągu tak naprawdę kilku miesięcy. Później natomiast pojawia się długa przerwa. W klubie pracujemy ze sobą na co dzień i dzięki temu możemy zdziałać dużo więcej i lepiej zgrać poszczególne formacje. Praktyka trenera Michniewicza z kadry jest również przekładana na pracę w Legii. Na każdy mecz jesteśmy świetnie przygotowani jeżeli chodzi o analizę rywala. Trener dba o to, aby dobrze rozpracować przeciwników. W reprezentacji narodowej mieliśmy tego typu działań jeszcze więcej, ale w Warszawie też mocno się nad tym skupiamy. Większych różnic jednak nie widzę.
- Temat kadry nie pojawił się przypadkowo. Trener Rafał Janas, u którego debiutowałeś jako pomocnik w kadrze U18 powiedział, że Twoja kariera jest prowadzona wręcz modelowo. Podobnie to odczuwasz?
- Bardzo cieszą mnie te słowa trenera. Powiem szczerze, że mam podobne odczucia. Jestem zdania, że wszystkie podejmowane przeze mnie decyzje były póki co trafne. Cieszę się, że właśnie tak to wyglądało. Nigdy nie szedłem drogą innych zawodników. Zawsze wiedziałem co chcę osiągnąć i dalej wyznaczam przed sobą kolejne cele. Jeszcze długa droga przede mną, żeby być w tym miejscu, w którym chcę być. Wychowywałem się w Rybniku, który jest dosyć niewielkim miastem. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki, a teraz jestem w Warszawie. Gdyby ktoś powiedział mi cztery lata temu, że obecnie będę piłkarzem Legii, prawdopodobnie bym taką osobę wyśmiał (śmiech).
- Dla mnie najważniejsze od zawsze było osiąganie własnych celów i spełnianie marzeń. Obieram swoją ścieżkę i podejmuje takie decyzje, które uważam za słuszne.
- Naprawdę nigdy nie miałeś takiego przeświadczenia: „Kurde, chciałbym pójść jego ścieżką”. Na testach w duńskim Nordsjaelland miałeś okazję oglądać w akcji chociażby Stanislava Lobotkę – obecnie piłkarza włoskiego Napoli.
- Dla mnie najważniejsze od zawsze było osiąganie własnych celów i spełnianie marzeń. Obieram swoją ścieżkę i podejmuje takie decyzje, które uważam za słuszne. Jestem z nich bardzo zadowolony i mam nadzieję, że jeszcze wiele razy będę mógł tak powiedzieć.
- W jednym z udzielonych wywiadów, na pytanie czy możesz być nazywany Judo Sliszem, ze względu na przeszłość w tym sporcie i poniekąd nawiązanie do występującego kilka lat temu w Legii Michała Pazdana, Ty odpowiedziałeś, że wolisz być piłkarzem Sliszem. Możesz się już tak śmiało nazwać, czy brakuje Ci do tego spełnienia jakichś celów?
- Teraz to mnie zaskoczyłeś (śmiech). Naprawdę trudne pytanie, ale spróbuje na nie odpowiedzieć. Odnośnie Judo Slisza należy pamiętać, że trenowałem tę dyscyplinę tylko przez pół roku, więc nie jestem w niej żadnym ekspertem. Wydaje mi się, że mogę się jednak nazwać piłkarzem Sliszem, ale chciałbym, by moja przygoda z futbolem brnęła cały czas do przodu i z dnia na dzień była coraz lepsza.
- Chcesz spełniać kolejne cele, a więc może odkryjesz karty przed kibicami i podasz więcej punktów, które czekają lub już doczekały się realizacji. Gola w ekstraklasie masz już za sobą. Wspomniałeś również o określonej liczbie występów w polskiej lidze. Uchylisz kolejny rąbek tajemnicy?
- Cele z tego sezonu zachowam jeszcze dla siebie. Trzymaj kciuki, żeby udało mi się je zrealizować. Mogę przy okazji napomnieć o celach, które miałem w poprzedniej kampanii ligowej. Zrealizowałem wówczas większość z nich. Została mi bodajże spełnienie jednego punktu, ale nie pamiętam już o co mi wówczas chodziło. Na kartce miałem cele czysto piłkarskie, takie jak wspomniane przez ciebie zdobycie bramki, czy też statuetkę młodzieżowca miesiąca. Pojawiły się na niej również inne cele, takie jak zapisanie się na kurs języka angielskiego. Jestem człowiekiem, który często zwleka z różnymi rzeczami, a bardzo chciałem zrealizować ten cel. Fajnie, że się udało, bo mam te lekcje aż do teraz. Mam nadzieję, że to zaprocentuje, a mój angielski będzie na naprawdę wysokim poziomie.
- Czyli Bartek Slisz jest nie tylko świetnym piłkarzem, ale również poliglotą?
- Można tak powiedzieć (śmiech).
- Mogłem uprawiać sport godzinami i nie przejmowałem się wtedy niczym innym. Byłem cały czas w ruchu i chwytałem się tego, co tak naprawdę mi się natrafiło. Nie polemizowałem, tylko robiłem to co kochałem.
- Na pewno tworząc kartkę z celami nie pomyślałeś sobie, że w grudniu, gdy Legia wystartowała z akcją #SuperMistrzowie, Twoim wyzwaniem będzie gra na ukulele dla młodego chłopca. Co wtedy czułeś?
- Powiem szczerze, że nie jestem mistrzem gry na ukulele, ale coś tam pobrzdąkałem. Dostałem takie zadanie i bardzo się cieszyłem, że mogę spełnić życzenie młodego Krzysia. Nie dość, że udało mi się sprawić radość temu chłopcu, to również sam czułem ogromną satysfakcję z podjęcia się tego czynu. Bardzo miło wspominam całą tę akcję.
- Zostając w tym temacie, chętnie cofnąłbym się również do Twoich dziecięcych lat. Byłeś powoływany na zawody biegowe, lekkoatletyczne, trenowałeś siatkówkę. Bartka Slisza zawsze musiało być pełno?
- Gdy jesteś dzieckiem nie myślisz tak naprawdę o niczym. Robi się wówczas to co się kocha i ze mną było bardzo podobnie. Mogłem uprawiać sport godzinami i nie przejmowałem się wtedy niczym innym. Byłem cały czas w ruchu i chwytałem się tego, co tak naprawdę mi się natrafiło. Nie polemizowałem, tylko robiłem to co kochałem. To były naprawdę piękne czasy.
- Tak jak wspominasz – nie potrafiłeś usiedzieć w jednym miejscu. Tak bardzo lubiłeś rywalizację, że gdy szedłeś gdzieś ze starszym bratem Kamilem, krzyczałeś: pobiegnijmy!
- Zgadza się. Jestem typem człowieka, który naprawdę szybko chodzi i po prostu mam czasem tak, że wolę gdzieś podbiec. Wiem, że może się to wydawać lekko dziwne. Gdy chodzę na spacery z grupką znajomych, to bardzo często się odłączam i nie potrafię powoli się poruszać. Mam tak po prostu w zwyczaju i tego już nie zmienię.
- Niech o szybkości Twojego biegania najlepiej świadczy sytuacja z dzieciństwa. Twoja drużyna jechała na Puchar Niedobczyc, a Ty, będąc na dodatek chorym, zaprezentowałeś sprint za uciekającym autobusem.
- Widzę, że dotarłeś do naprawdę szczegółowych informacji. Faktycznie taka sytuacja miała miejsce. Moja drużyna jechała na turniej, a ja byłem lekko chory. Mimo wszystko bardzo chciałem pomóc zespołowi. Z tego co pamiętam były to akurat półfinały albo finały zawodów międzyszkolnych. Powiedziałem sobie wówczas, że nie zawiodę kolegów z drużyny i razem z nimi stawię się na miejscu. Można powiedzieć, że dosłownie i w przenośni przybiegłem z autobusem, który akurat zajeżdżał na zatoczkę. Po latach mogę do tego powracać z uśmiechem na twarzy. Jest to na pewno bardzo miłe wspomnienie.
- Taki mam po prostu charakter. Zbudowałem go poprzez długie lata ciężkiej pracy i wysiłku. Lubię czasami wykonywać tą czarną robotę i nie przeszkadza mi występowanie na boisku właśnie w takiej roli. Myślę jednak, że mam czasem więcej do zaoferowania niż myślą niektórzy ludzie.
- Mimo swojej pasji do futbolu nigdy nie zapominałeś o szkole i edukacji. Twoi nauczyciele mówili, że jesteś bardzo rzetelny.
- Piłka zawsze była na pierwszym miejscu, ale wiedziałem, że edukacja też jest dla mnie ważna. Nigdy jej nie zaniedbywałem. Cieszę się z perspektywy czasu, że wszystko udało się pogodzić. Zawsze w szkołach sportowych połączonych z klubami piłkarskimi, nauczyciele rozumieją uczniów i starają się im pomóc. Tak również było w moim przypadku.
- Ta charyzma i dążenie do celu towarzyszą Ci chyba przez całe życie. Jesteś typem boiskowego walczaka i nie kalkulujesz gdy stracisz piłkę. Myślisz, że taka boiskowa niezłomność to Twoja najmocniejsza cecha?
- Taki mam po prostu charakter. Zbudowałem go poprzez długie lata ciężkiej pracy i wysiłku. Lubię czasami wykonywać tą czarną robotę i nie przeszkadza mi występowanie na boisku właśnie w takiej roli. Myślę jednak, że mam czasem więcej do zaoferowania niż myślą niektórzy ludzie. Potrafię dać dużo drużynie jeśli chodzi o ofensywę, zdobywając na przykład bramki. Z charakterystyki jestem zawodnikiem defensywnym, ale chętnie i coraz śmielej biorę udział w akcjach pod bramką naszych rywali.
- Mimo tej zawziętej i twardej gry, często na pograniczu faulu, w tym sezonie ligowym złapałeś jedynie dwie żółte kartki. To efekt wypracowanej umiejętności znajdywania się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie?
- Na pewno nie zawsze się to udaje, ale staram się być zawsze krok przed przeciwnikiem. Zawsze chcę czytać grę i przewidywać kolejne zagrania. Myślę, że każdego dnia coraz bardziej poprawiam ten aspekt. Jestem jednak impulsywnym piłkarzem i zdarzało mi się złapać kartkę za niepotrzebne dyskusje. Cieszę się, że w obecnym sezonie wyeliminowałem ten element. Mam nadzieję, że zostanie tak już do ostatniego spotkania.
- Chamskiego boiskowego zagrania jednak nie toleruję i nigdy tolerować nie będę. Dobrym przykładem może być tutaj sytuacja Luquinhasa w pucharowym meczu Pucharu Polski z Cracovią. Pamiętam, że Sergiu Hanca zaatakował wtedy Brazylijczyka, a ja natychmiast pobiegłem w jego obronie.
- Jesteś zawodnikiem, który jak już wchodzi w dyskusję, to ma w tym jakiś powód. Słyszałem, że boiskowe chamstwo jest czymś, co najbardziej Cię denerwuje w futbolu.
- Nie wiem czy denerwuje mnie to najbardziej, ale na pewno mocno frustruje. Jeżeli takie działanie jest podparte ferworem walki, to nie mam z tym żadnego problemu. Chamskiego boiskowego zagrania jednak nie toleruję i nigdy tolerować nie będę. Dobrym przykładem może być tutaj sytuacja Luquinhasa w pucharowym meczu Pucharu Polski z Cracovią. Pamiętam, że Sergiu Hanca zaatakował wtedy Brazylijczyka, a ja natychmiast pobiegłem w jego obronie. Bardzo nie podoba mi się takie zachowanie.
- A co w takim razie, gdy kończy się mecz?
- Bardzo często rozmyślam długo o meczu i analizuję jakie błędy popełniłem. Myślę również o tym, co w danym spotkaniu zrobiłem dobrze. Po meczu z Górnikiem Zabrze dzielą nas jedynie trzy dni od kolejnego starcia. Czasu na rozmyślanie nie ma więc za dużo i trzeba szybko przestawić głowę. Wiadomo, że po zwycięskich meczach człowiek ma więcej okazji do uśmiechu i radości. Gorzej jest wtedy, gdy doznajemy porażki. Sam po sobie wiem, jak bardzo potrafię być wówczas zły.
- Potrafisz wskazać teraz piłkarza, którego grę w pewnym stopniu podziwiasz?
- Indywidualnie nie śledzę aktualnie żadnego piłkarza. Kiedyś bardzo podobała mi się gra Toniego Kroosa. Śledziłem również poczynania Grzegorza Krychowiaka, gdy był on piłkarzem Sevilli. Obecnie, bardzo dobrym przykładem dla młodszych zawodników jest Casemiro.
- Widziałem, że byłeś trochę niepocieszony sumą swojej oceny w grze FIFA 21. Czy Twoja karta i karta Casemiro zrównają się kiedyś punktami w tej popularnej piłkarskiej grze?
- Jeżeli Casemiro przestanie grać w piłkę i obniżą mu ocenę ogólną, to być może tak (śmiech). Mówiąc jednak pół żartem, pół serio, mam nadzieję, że kiedyś się tak stanie i z biegiem lat ta ocena będzie wyższa.
Autor
Mateusz Okraszewski