Cezary Miszta: Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego scenariusza na debiut
W rozmowie z Legia.com Cezary Miszta opowiada o swojej drodze do bramki Legii Warszawa, opisuje relacje łączące go z Arturem Borucem, a także wskazuje na czym polega fenomen trenera Krzysztofa Dowhania. Młody golkiper Legii Warszawa zdradził nam też, jakie elementy sztuki bramkarskiej najbardziej podpatruje u czołowych bramkarzy w Europie.
Autor: Przemysław Gołaszewski
- Udostępnij
Autor: Przemysław Gołaszewski
W rozmowie z Legia.com Cezary Miszta opowiada o swojej drodze do bramki Legii Warszawa, opisuje relacje łączące go z Arturem Borucem, a także wskazuje na czym polega fenomen trenera Krzysztofa Dowhania. Młody golkiper Legii Warszawa zdradził nam też, jakie elementy sztuki bramkarskiej najbardziej podpatruje u czołowych bramkarzy w Europie.
Legia.com: - Artur Boruc ma w Tobie mocne wsparcie. Zadebiutowałeś w lidze, zastępując go w meczu z Wartą, w Białymstoku też wskoczyłeś w ostatniej chwili do bramki. Miła rola?
Cezary Miszta: - Gdybym miał wymarzyć sobie swój debiut w Legii Warszawa, to chyba nie mógłbym wymyślić lepszego scenariusza. Zmieniłem Artura Boruca. Wow. To bardzo symboliczne, w pewnym sensie zmiana pokoleniowa. Artur zagrał wtedy pierwszą połowę, zgłosił po niej uraz i to była akurat przykra strona tej historii. Ja cieszyłem się jednak bardzo, że dostałem wtedy szansę. Jeśli chodzi o mecz z Jagiellonią Białystok, Artur miał grać w pierwszym składzie, sytuacja zmieniła się dwie godziny przed meczem. Artur wszedł do autobusu, podszedł do mnie i powiedział, że będę musiał zagrać, bo ból pleców jest zbyt duży. To dla mnie piękna historia, że mogę dzielić z nim rolę w bramce.
- Co było bardziej stresujące - moment, w którym zrozumiałeś, że podsiadłeś w szatni Guilherme czy moment, w którym trener powiedział w Grodzisku: “Słuchaj Czarek, mamy problem z Arturem, wchodzisz”.
- Bardziej zestresowałem się wtedy w szatni (śmiech). To był mój pierwszy trening. Wszedłem do szatni, jak szara myszka. Nie wiedziałem nawet czy powiedzieć “dzień dobry” czy “cześć”. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, znalazłem jedno wolne miejsce w samym rogu i usiadłem, żeby nie stać jak kołek na środku. Chwilę później Guilherme wyszedł z toalety, patrzy na mnie i pyta “Ej, co jest?” (śmiech). Natomiast w Grodzisku wszystko działo się dynamicznie. Nie miałem czasu o tym myśleć. Zeszliśmy do szatni, a trener powiedział, żebym się rozgrzewał, bo zaraz wchodzę na boisko. Nie myślałem za dużo, zrobiłem, o co poprosił i w drugiej połowie stanąłem między słupkami.
- No właśnie, nie miałeś czasu, żeby myśleć. Czy to ułatwia sprawę? Kiedy wiesz, że zagrasz przygotowujesz się mentalnie do meczu, a tu nagle dowiadujesz się o tym na kilka minut przed faktem.
- Przygotowania do meczu, bez względu na to czy grasz czy usiądziesz na ławce, dla wszystkich bramkarzy mają bardzo podobny schemat. Dopiero w momencie rozgrzewki przed samym spotkaniem zajęcia wyglądają inaczej dla pierwszego bramkarza. Z mentalnego punktu widzenia, oczywiście fajnie wiedzieć wcześniej, że zagrasz. Zawsze musisz jednak być przygotowany na zaskakujące sytuacje. W piłce nożnej czasem w kilka minut wszystko zmienia się o 180 stopni. Zawsze musisz być gotowy na szansę, którą musisz wykorzystać.
- W naszych kulisach ze spotkania z Jagiellonią złapaliśmy wypowiedź Artura Boruca, który bardzo cię komplementował…
- Zapłaciłem mu wtedy (śmiech).
- Odczuwasz to wsparcie z jego strony na co dzień?
- Oczywiście. Bardzo dużo rozmawiamy, Artur wiele rzeczy mi podpowiada. Przekazuje mi swoje doświadczenie z pracy z Trenerem Dowhaniem, ale i wiedzę zdobytą z innych klubów i pracy z innymi szkoleniowcami. Kiedy tylko może, stara się mnie konstruktywnie korygować. Znam swoją wartość, ale taka postać jak Artur jest bezcenna dla kogoś, kto dopiero zaczyna swoją karierę.
- Gdybym miał wymarzyć sobie swój debiut w Legii Warszawa, to chyba nie mógłbym wymyślić lepszego scenariusza. Zmieniłem Artura Boruca. Wow. To bardzo symboliczne, w pewnym sensie zmiana pokoleniowa.
- W czym ta pomoc najbardziej się objawia? Tak bez ogólników.
- Podam przykład z ostatniego treningu. Przy pozycji bramkarskiej za nisko trzymałem ręce i przy strzałach pod poprzeczkę musiałem wybijać piłkę, bo traciłem ułamki sekund i już nie mogłem jej złapać. Artur od razu zwrócił mi na to uwagę. To są często niuanse niewidoczne dla kibiców, które mogą jednak potem zdecydować o wyniku spotkania. Podczas meczu mógłbym popełnić taki błąd, wybić piłkę na rzut rożny, a po nim rywale mogliby strzelić gola. Po meczu z Jagiellonią rozmawialiśmy z kolei o sytuacji z pierwszych minut. Artur powiedział mi, że powinienem inaczej ustawić zawodników w polu karnym przy tym dograniu z boku boiska, a wtedy mógłbym uniknąć sytuacji stykowej, po której sędzia odgwizdał rzut karny. Wiele jest takich sytuacyjnych momentów, które Artur ocenia inaczej ode mnie i dzieli się wtedy swoim doświadczeniem.
- Wiesz ile lat miałeś, kiedy Boruc zadebiutował w bramce Legii?
- Cztery?
- Rok. Artur zadebiutował w 2002 roku, miał wtedy 22 lata. Ty zrobiłeś to dużo szybciej.
- Nigdy o tym nie myślałem. Teraz jest moim zdaniem jednak trochę inaczej niż kiedyś, młodsi zawodnicy szybciej dostają szansę. Ale to, że zadebiutowałem cztery lata wcześniej od Artura, to wyjątkowa dla mnie sprawa.
- Kończąc wątek Artura Boruca, zastanawiam się, czy dla chłopaka w Twoim wieku Artur był jeszcze takim bramkarzem, którego plakaty wieszało się w pokoju. Czy z racji wieku nie przegapiłeś tej największej “Borucomanii”.
- Zacząłem interesować się poważniej piłką, kiedy Artur kończył przygodę z Celtikiem i przenosił się do Fiorentiny. Pamiętam, jak bronił karnego w Lidze Mistrzów z Manchesterem United czy serię jedenastek w eliminacjach przeciwko Spartakowi, gdzie chwilę wcześniej jeszcze pokłócił się z kolegą z drużyny (śmiech). To były te mecze, po których poniekąd zacząłem wzorować się na Arturze, jego styl, osobowość imponowały mi.
- Masz od kogo się uczyć w szatni Legii Warszawa. Jest jeszcze doświadczony Radek Cierzniak, Jan Mucha, trener Dowhań. W czym tkwi fenomen tego ostatniego? Ćwiczenia przecież wszyscy bramkarze na całym świecie wykonują podobne.
- Trener Dowhań ma w sobie coś wyjątkowego. Bramkarze to często trudne charaktery, a on potrafi do każdego podejść indywidualnie. Sposób, w jaki szkoleniowiec przekazuje swoją wiedzę ma wielki wpływ na rozwój bramkarza. Można powiedzieć “zrób to tak i tak”, a gdy nie będzie wychodziło, rzucić “próbuj, aż się uda”. Natomiast trener Dowhań wszystko cierpliwie tłumaczy indywidualnie. Podchodzi do zawodnika, pokazuje na spokojnie. Podejście trenera jest niesamowite i robi wrażenie na każdym, czy to na dwudziestolatku zaczynającym przygodę, czy na tak doświadczonym zawodniku jak Artur Boruc. Trener Dowhań przecież wychowywał Artura, i Artur w jego oczach pozostał dzieckiem, jakim ja jestem teraz. To jest super, że lata mijają, a spod skrzydeł trenera wychodzą tacy bramkarze jak Artur Boruc, Łukasz Fabiański, Radek Majecki. Trener też nam często mówi, że uwielbia oglądać mecze swoich byłych podopiecznych. Czuje wtedy dumę.
- Trener Dowhań ma w sobie coś wyjątkowego. Bramkarze to często trudne charaktery, a on potrafi do każdego podejść indywidualnie. Sposób, w jaki szkoleniowiec przekazuje swoją wiedzę ma wielki wpływ na rozwój bramkarza.
- Jak oceniasz swoje dotychczasowe występy w pierwszej drużynie?
- Pierwsze mecze, z Cracovią, z Widzewem, oceniam w moim wykonaniu jako dobre. Zwłaszcza, że początki nigdy nie są łatwe, szczególnie w Legii, gdzie każdy błąd jest na świeczniku i ma duży wydźwięk medialny. Mecz z ŁKS-em był dla mnie o tyle trudny, że wróciłem po koronawirusie i nie trenowałem jedenaście dni. Przed meczem odbyłem dwie jednostki treningowe z zespołem, trzecia była indywidualna. Po tej przerwie trudniej było mi dojść do siebie pod względem fizycznym. Wydaje mi się, że tej chociaż jednej jednostki treningu trochę mi wtedy zabrakło.
- Co usłyszałeś w szatni po rzucie karnym w meczu z Jagiellonią?
- Że trudno tę sytuację ocenić jednoznacznie. Połowa sędziów odgwizdałaby rzut karny, a połowa nie. Nie chcę oceniać, bo to sędzia rozstrzyga. W szatni nikt nie miał do mnie pretensji, że wyszedłem do tej piłki, gdybym tak nie zrobił, przeciwnik i tak miałby sytuację strzelecką.
- Masz szczęście, że trener Michniewicz ma za sobą przeszłość bramkarską i dobrze Cię rozumie.
- Nie wiem czy przeszłość bramkarska ma na to wpływ. Bardziej na zrozumienie wpływa jego przeszłość z pracy z młodzieżą w reprezentacji Polski. Trener wie, jak obchodzić się z młodymi zawodnikami. Z drugiej strony może coś w tym jest, bo sam zauważyłem, że trener naprawdę lubi przebywać i rozmawiać z bramkarzami. W kadrze młodzieżowej miał dobry kontakt z Kamilem Grabarą, w Legii bardzo dobrze rozumie się z naszą całą czwórką.
- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że najwięcej pracy musisz poświęcić na grę na przedpolu i przy tej sytuacji z karnym właśnie to chyba zawiniło. Mam wrażenie, że to problem wielu młodych bramkarzy. Z czego to wynika?
- Pamiętam swoje pierwsze mecze w Radomiaku i to prawda, było mi trudno rozwinąć się w tym elemencie. Może to zabrzmi banalnie, ale doszedłem do wniosku, że głównie chodzi o to, żeby się nie bać. Nawet jak popełnisz błąd, to później wyciągasz wnioski, będziesz wiedział, co zrobić inaczej. Nie można czuć strachu. Młody bramkarz boi się popełniać błędy, dlatego wychodzi do piłek niepewnie i paradoksalnie wtedy popełnia błędy. Z meczu na mecz w Radomiaku czułem się coraz lepiej, nabierałem pewności, byłem świadom odległości na boisku.
- Jak oceniasz czas tam spędzony?
- Dojrzałem piłkarsko i stałem się lepszym zawodnikiem. Nauczyłem się, jak zachowywać się w danych momentach spotkania. Na pewno też na wypożyczeniu zyskała wspomniana właśnie gra na przedpolu. Z mentalnego punktu widzenia odczułem, jak to jest grać mecze o stawkę, bo przecież do końca walczyliśmy o awans.
- Uważasz, że takie wypożyczenia do niższej ligi mają sens? Wielu młodych piłkarzy chciałoby od razu grać w Ekstraklasie w swoich macierzystych klubach.
- Każda sytuacja jest inna. Mój przykład i przypadek Radka Majeckiego pokazują, że na tym zyskaliśmy. Warto czasem zejść niżej i się ograć. Z drugiej strony Michał Karbownik wskoczył do pierwszego składu z marszu i wyglądał fantastycznie, a teraz gra w Premier League. Każdą sytuację trzeba oceniać indywidualnie. Myślę, że jeśli młody zawodnik nie łapie się do gry w klubie, powinien zdecydować się na taką opcję. Wypożyczenie do pierwszej czy nawet drugiej ligi może wiele nauczyć i dać naprawdę mnóstwo cennego doświadczenia.
- Artur Boruc wiele mi podpowiada. Po meczu z Jagiellonią rozmawialiśmy z kolei o sytuacji z pierwszych minut. Artur powiedział mi, że powinienem inaczej ustawić zawodników w polu karnym przy tym dograniu z boku boiska, a wtedy mógłbym uniknąć sytuacji stykowej, po której sędzia odgwizdał rzut karny.
- Tak się zastanawiam - czy można postrzegać cię w kategoriach nowej twarzy w zespole. Przecież w tym roku, jeśli dobrze liczę, byłeś na dwunastym zgrupowaniu z pierwsza drużyną. Stary wyjadacz.
- Tak wyszło. W Legii zaczynam już piąty rok, a ze cztery i pół jestem w pierwszej drużynie (śmiech).
- Frustrowało Cię to, że jeździłeś na zgrupowania hurtowo, a o grze mogłeś tylko pomarzyć?
- Nigdy. Wiedziałem, jaki jest plan na mnie i moją pozycję w zespole. Pierwsze obozy to była przede wszystkim nauka. Miałem zobaczyć, jak to wszystko wygląda od kulis, jak funkcjonuje szatnia, jaka jest presja wokół pierwszej drużyny i jak wygląda atmosfera meczu. Miałem obserwować i wyciągać wnioski. W Legii chyba nigdy nie było sytuacji, by młody bramkarz się frustrował, bo nie grał. Każdy ma nakreślony plan, wie co go czeka i tak to wyglądało w moim przypadku.
- Tradycyjny chrzest młodego piłkarza po wejściu do szatni przechodziłeś teraz czy te cztery lata temu?
- Na swoim pierwszym obozie, kiedy miałem piętnaście lat. To był bardzo oryginalny chrzest, prowadził go Kuchy z Jędzą, więc można sobie wyobrazić, co tam się działo. Tak to zostawmy (śmiech).
- Młody piłkarz ma teraz nieco łatwiej, poświęca mu się więcej uwagi. Mam wrażenie, że w naszym zespole Paweł Wszołek jest taką osobą, która opiekuje się młodzieżą.
- Jestem chyba właśnie jednym z tych chłopaków, których Paweł wziął pod skrzydła. Paweł lubi podpowiadać młodym zawodnikom, pokazywać nawyki z Anglii czy Włoch. Spędza z nami dużo czasu. Zwraca nam uwagę na to, jak się regenerować, o co szczególnie zadbać po treningu. Przekazuje nam doświadczenia z zagranicy. Mogę powiedzieć, że to jeden z największych profesjonalistów w naszej szatni, dba o każdy detal swojej pracy.
- Na Twitterze masz wpisane w opisie konta bardzo ładne zdanie - “Kandydat na bramkarza Legii Warszawa”...
- Już zapomniałem, że mam tak wpisane (śmiech).
- Jesteś jeszcze kandydatem czy już bramkarzem?
- Dobre pytanie. Wydaje mi się, że wciąż kandydatem. Nie chodzi o moją pewność siebie, ale za mało meczów rozegrałem, żeby mówić o sobie, że jestem pełną gębą bramkarzem Legii Warszawa.
- Wydaje mi się, że wciąż jestem kandydatem na bramkarza. Nie chodzi o moją pewność siebie, ale za mało meczów rozegrałem, żeby mówić o sobie, że jestem pełną gębą bramkarzem Legii Warszawa.
- Zerkam na bramkarzy, którzy przez lata byli wychowywani przez Legię. Boruc, Mucha, Szczęsny, Majecki - to byli zawsze, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, aroganccy zawodnicy, chodzący swoimi drogami. Ty trochę mi do tej charakterystyki nie pasujesz. Jesteś za grzeczny.
- Wiele osób mi mówiło, że jestem za spokojny na bramkarza (śmiech). Moim zdaniem nie trzeba być aż nadto ekspresyjnym i pokazywać to na boisku. Iker Casillas chyba taki nie był.
- I Łukasz Fabiański.
- No właśnie, najlepszy przykład.
- Tylko, że często mu to wyciągano, podkreślając, że nie może się przez to przebić w Arsenalu.
- Jak jest taka potrzeba, potrafię pokazać emocje, także te negatywne.
- Mówi się, że każdy bramkarz ma w sobie coś z wariata. A więc, w czym objawia się twoje szaleństwo?
- Uważam, że jest dwóch Czarków. Ten na boisku i drugi poza boiskiem. Podczas meczu naprawdę potrafię krzyknąć. Poza boiskiem jestem bardzo spokojny.
- I bardzo rodzinny. W jednym z vlogów w Dubaju widać było Twoje podejście do dzieci. Gdyby ktoś z drużyny szukał opiekuna dla dziecka, chyba byś się na to pisał.
- Mam duże wsparcie od rodziców. Wiem, że gdy coś złego się dzieje, śmiało mogę im o tym powiedzieć. Kiedy byłem dzieckiem i coś przeskrobałem, to z jednej strony bałem się reakcji rodziców, ale z drugiej strony wiedziałem, że pomogą mi wyjść z trudnej sytuacji. Teraz staram się mieć takie samo podejście. Bardzo często rozmawiam też ze swoim rodzeństwem. Mamy super kontakt. Jak jest tylko okazja, to wracam do domu i spotykam się z rodziną. Moja mama ma trzynaścioro rodzeństwa. Zawsze podczas świąt spotykaliśmy się całą, wielką rodziną. Myślę, że to moje rodzinne przywiązanie wzięło się właśnie z tego.
- Rodzinną atmosferę czuć też w szatni Legii?
- W Legii zawsze atmosfera jest bardzo rodzinna, wszyscy sobie pomagają. Wiadomo, mamy w zespole chłopaków z różnych stron świata i zależy nam na tym, by każdy czuł się dobrze, bo to przekłada się na wyniki. Legia co roku walczy o najwyższe cele i dzięki pomocy w szatni, zawodnik chce potem dać z siebie wszystko na boisku.
- Ambitny też jesteś, więc nie mogę nie zapytać, czy po odejściu Radka Majeckiego myślałeś o wskoczeniu do bramki.
- Wiedziałem, że to jest ten sezon, w którym zadebiutuję i będę dostawał szanse.
- Po ogłoszeniu transferu Artura Boruca nie pomyślałeś: “Kurcze, to chyba sobie jednak nie pogram”?
- Raczej cieszyłem się, że taka postać przychodzi do Legii, będę miał się od kogo uczyć i poznam osobiście Artura. Wszystko przebiega według założonego planu. Dostaję okazje do gry w lidze, gram w krajowym pucharze.
- Wiele osób mi mówiło, że jestem za spokojny na bramkarza. Moim zdaniem nie trzeba być aż nadto ekspresyjnym i pokazywać to na boisku. Iker Casillas chyba taki nie był.
- Masz swój osobisty cel, w ilu meczach chciałbyś w tym sezonie jeszcze wystąpić?
- Nie, składa się na to wiele elementów i nie na wszystkie mam wpływ. Wiadomo - Artur Boruc jest pierwszym bramkarzem. Chciałbym grać co tydzień, ale zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe. Chcę wycisnąć z tego sezonu, jak najwięcej, korzystać z każdej okazji. Czy to będzie pięć meczów czy piętnaście? Nie wiem, ale wiadomo, że wybrałbym piętnaście.
- Na ten moment kontrakt Artura trwa do końca sezonu, ty jesteś już po wypożyczeniach, teraz łapiesz swoje minuty w pierwszej drużynie. Kandydat na bramkarza będzie kandydatem na pierwszego bramkarza w przyszłym sezonie?
- Wierzę, że po wakacjach ten opis zmieni się na “bramkarz”.
- Na koniec chciałbym, abyś stworzył portret idealnego golkipera. Ja mówię element gry, ty mówisz od kogo byś go sobie wziął i dlaczego. Gra na linii.
- Wojtek Szczęsny lub Marc-André ter Stegen. Wojtek Szczęsny ma zdolność do tego, by trudne piłki zamieniać w łatwe. Ma niesamowity refleks i tak zwane “magic save’y”. Wydaje się, że piłka leci do siatki, a on w ostatniej chwili wyciąga rękę i broni sytuację. Sam fakt, że gra w Juventusie świadczy o jego klasie. To samo ter Stegen. Jego taktyka poruszania się w bramce, obrony sytuacyjne robią wrażenie i powodują, że łapię się za głowę.
- Gra na przedpolu.
- Radek Cierzniak. Ma to tak opanowane, że idealnie wie, kiedy wyjść do dośrodkowania.
- Gra nogami.
- Ederson. Kiedy był u nas trener Ricardo Pereira, dużo mi o nim opowiadał, bo prowadził go przez pół roku w rezerwach Benfiki, ale Ederson szybko awansował do pierwszego zespołu. Opowiadał, że już w młodym wieku potrafił przekopać całe boisko i teraz to widać, gdy ostatnio asystował przy golu Gundogana.
- Rzuty karne.
- Artur Boruc. Po treningach zostajemy czasem i robimy sobie małe zakłady. Jeszcze nigdy w karnych z nim nie wygrałem (śmiech). Jego interwencje zawsze były dla mnie wzorem. Właśnie, po meczu z Jagiellonią widziałem komentarze, że obroniłem strzał Imaza w sytuacji sam na sam w stylu Artura. Kiedy oglądałem Boruca w reprezentacji Polski to patrzyłem na te słynne obrony i myślałem sobie, że chciałbym kiedyś też tak potrafić.
- Pewność siebie.
- Też Artur. Każdy wie, jaką on ma charyzmę.
- Ale jest osobą, która podobno dużo w szatni nie krzyczy.
- Jak trzeba to krzyknie raz i to wystarczy. Liczy się skuteczność.
Kliknij w poniższe zdjęcie, aby kupić komplet bramkarski:
Autor
Przemysław Gołaszewski