![Chorzów, Portugalia i przeklęty dzień bohatera Deyny [Wideo]](https://cdn.legia.com/variants/mZtkPn8Xn2o5bs3ceUBucYts/545c15e9cca6f06af6246aeb5cf03b7aca3451e6443595cf6ef7e6b628d6481e.jpeg)
Chorzów, Portugalia i przeklęty dzień bohatera Deyny [Wideo]
Dokładnie 43 lata temu, 29 października 1977 roku, na Stadionie Śląskim w Chorzowie Polacy zagwarantowali sobie bilety na mistrzostwa świata. Bramkę na wagę awansu zdobył wówczas Kazimierz Deyna. Mimo tego, dla „Kaki” był to jeden z trudniejszych momentów w karierze.
Autor: Przemysław Gołaszewski, Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Przemysław Gołaszewski, Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
Sytuacja Polaków przed spotkaniem z Portugalczykami, który odbył się 29 października 1977 roku w Chorzowie, była bardzo dobra, choć nie idealna. Mimo wygranych wszystkich pięciu wcześniejszych meczów eliminacyjnych, prowadzeni przez Jacka Gmocha reprezentanci naszego kraju nie mogli pozwolić sobie na porażkę, ponieważ rywale z Półwyspu Iberyjskiego mieli jeszcze przed sobą wyjazd na Cypr i ewentualna wysoka wygrana mogła skutkować prześcignięciem biało-czerwonych na samym finiszu kwalifikacji.
Była 34. minuta spotkania. Dośrodkowanie z lewej strony boiska zostało wybite przez jednego z portugalskich stoperów. Piłka opuściła plac gry, rzut rożny dla Polski. Kazimierz Deyna pomknął w kierunku narożnika boiska. Ustawił piłkę w wyznaczonym polu i przygotowywał się do wykonania stałego fragmentu. Kopnięcie piłki zostało jednak opóźnione. Selekcjoner Jacek Gmoch wykorzystał przerwę w grze na dokonanie zmiany. Na boisku pojawił się Zbigniew Boniek, który zastąpił Bogdana Masztalera.

Była to wymowna zmiana. Boniek debiutował w kadrze rok wcześniej podczas meczu przeciwko Argentynie, jeszcze za kadencji trenera Kazimierza Górskiego. Jednak to Jacek Gmoch na stałe wprowadził do reprezentacji piłkarza Widzewa Łódź. Boniek był zupełnym przeciwieństwem Deyny. Pewny siebie, wygadany, dobrze prezentował się przed kamerą. „Kaka” zawsze wolał trzymać się na uboczu. Wywiady telewizyjne go stresowały, brylowanie w mediach męczyło. Obaj spełniali jednak podobne zadania na boisku. Doprowadziło to do sytuacji, w której rodzimi dziennikarze przekonywali, że Deyna z Bońkiem nie powinni równocześnie przebywać na murawie. Drużyna nie mogła mieć dwóch kierowników, nie mogła być prowadzona przez dwóch dyrygentów. Trener Gmoch często podzielał ten pogląd i szczególnie w meczach towarzyskich przed decydującymi spotkaniami eliminacji posyłał na boisko tylko jednego z nich. W meczu z Portugalią selekcjoner wprowadził jednak Bońka i pozostawił na murawie „Kakę”.

Gdy tylko zawodnik Widzewa Łódź zameldował się w polu karnym Portugalczyków, sędzia dał sygnał do wznowienia gry. Rzut rożny wykonywany był z lewej strony boiska, patrząc z perspektywy naszych reprezentantów. Kazimierz Deyna miał więc piłkę na prawej nodze, a jego zagranie dokręcało się w kierunku bramki strzeżonej przez portugalskiego bramkarza. Kiedy wszyscy spodziewali się dośrodkowania, „Kaka” oddał bezpośrednie uderzenie. Obrońca kryjący przestrzeń przy krótszym słupku przesunął się w kierunku zawodników zgromadzonych w polu karnym, dzięki czemu piłka napotkała wolną przestrzeń. Bramkarz naszych rywali miał za mało czasu, by naprawić błąd w ustawieniu. Piłka wpadła do siatki. „Gol! Prosto z rogu, Kazimierz Deyna! Coś niesamowitego proszę Państwa!” - wykrzyczał tylko komentujący tamto spotkanie Jan Ciszewski.

Na trybunach Stadionu Śląskiego eksplodowała radość. Bramka znacznie przybliżała nas do mistrzostw świata, które rok później, w 1978 roku, miały się odbyć w Argentynie. Jednak po chwili okrzyki zadowolenia zaczęły zamieniać się w przeraźliwe gwizdy. W głównej mierze śląska publika uświadomiła sobie, że gola strzelił znienawidzony przez nich Kazimierz Deyna. Nienawiść do zawodnika Legii w znacznym stopniu wynikała z tego, jaki Deyna klub reprezentował na co dzień. Legia Warszawa, podobnie jak dziś, nie cieszyła się sympatią w wielu regionach Polski, zwłaszcza na Śląsku. Nie można jednak zapominać, że był to mecz międzypaństwowy, a na trybunach znajdowali się również sympatycy futbolu z innych obszarów naszego kraju. Lecz niechęć do Deyny wynikała też z innego powodu. Choć „Kaka” nigdy do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie należał, to przez wielu był z nią utożsamiany, ponieważ władza wykorzystywała go do celów propagandowych.

„Żołnierz Wolności” to tytuł, który do dziś budzi negatywne emocje. W jednym z numerów wydawanej w latach 1943-1991 propagandowej gazety ludowego Wojska Polskiego ukazał się wywiad z Kazimierzem Deyną. „Kaka” naiwnie wdał się w dyskusję, podczas której pochopnie wypowiedział kilka nieprzemyślanych zdań. - Był czas, kiedy dużo mówiono na temat mojego przejścia do zawodowych drużyn. Oświadczam więc, że moim celem jest gra w barwach CWKS-u Legia. Jest to dla mnie dużym zaszczytem, jak też bronienie honoru reprezentacji Polski. (...) Moje życiowe losy związałem z Ludowym Wojskiem Polskim i jemu zamierzam dochować wierność. Chcę w przyszłym roku szkolnym zacząć studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a po zakończeniu kariery wyczynowej poświęcić się zawodowi trenera. Nie sądzę więc, by trzeba było jeszcze wracać do tematu poszukiwania przeze mnie szczęścia w zespołach na zachodzie Europy. W życiu sportowca przecież są sprawy więcej warte niż dolary - powiedział „Kazik”.
Szczególnie ostatnie zdanie obiło się szerokim echem. Władza często je wykorzystywała, stawiając za wzór postawy reprezentanta Polski. Słowa Deyny drukowano w największych pismach w kraju. „Kaka” stał się symbolem komunizmu. Wydarzenie to mocno odbiło się na psychice piłkarza. Deyna, który był przecież człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie, dusił emocje i wszystko bardzo przeżywał. Na szczęście, niedługo po feralnym wywiadzie reprezentacja Polski udała się na zgrupowanie do Ameryki Południowej, gdzie Deyna odpoczął i odciął się od całego zamieszania.

Wszystko jednak wróciło, gdy w 36. minucie mecz na Stadionie Śląskim w Chorzowie piłka wpadła do siatki. Ostatecznie Portugalczycy zdołali doprowadzić do remisu, ale wynik 1:1 dał nam awans na argentyński mundial. Dzień, w którym Deyna zapewnił nam grę w mistrzostwach świata, powinien być jednym z najlepszych w jego życiu. Niestety, był jednym z najgorszych. Po latach Waldemar Tumiński, przyjaciel Deyny i były piłkarz Legii Warszawa, opowiadał o spotkaniu z „Kaką” w jednej ze stołecznych kawiarni. - Wybraliśmy się we dwóch do kawiarni, tam trochę napomknąłem o meczu z Portugalią. Każda moja uwaga na temat zachowania kibiców na Śląskim była jednak przyjmowana przez Kazika milczeniem. Tak, jakby nie chciał wracać do tego pamięcią. Powiedział tylko, że ma dość, że nie zasłużył sobie, by tak go traktować i że tam już nie zagra - opowiadał Tumiński.
Miał rację. W barwach narodowych w Chorzowie już nigdy na murawę nie wybiegł. W sumie Kazimierz Deyna wystąpił w 97 meczach reprezentacji Polski, w których strzelił 41 goli. Gdyby żył, kończyłby niebawem 73 lata.
* W artykule wykorzystano materiały z książki „Deyna. Geniusz futbolu, książę nocy”, W. Bołby.
Autor
Przemysław Gołaszewski, Janusz Partyka