Dariusz Dziekanowski - warszawiak z widzewską wizą w piłkarskim paszporcie - Legia Warszawa
Plus500
Dariusz Dziekanowski - warszawiak z widzewską wizą w piłkarskim paszporcie

Dariusz Dziekanowski - warszawiak z widzewską wizą w piłkarskim paszporcie

„Nie ma lepszego od Darka Dziekanowskiego” – śpiewali warszawscy fani ponad trzy dekady temu. I rzeczywiście, lepszego piłkarza wówczas przy Łazienkowskiej nie było. Można śmiało stwierdzić, że w latach 80. przychodziło się na Legię właśnie na „Dziekana”. Legionista kojarzy się starszym kibicom z potyczkami z Widzewem. Stamtąd bowiem przyszedł do Legii za rekordowe wówczas 21 milionów złotych, udzielając jednego z najbardziej kontrowersyjnych wywiadów w polskiej piłce. W barwach Wojskowych strzelił łodzianom pięć goli.

Autor: Janusz Partyka

Fot. Janusz Partyka, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Janusz Partyka

Fot. Janusz Partyka, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii

„Nie ma lepszego od Darka Dziekanowskiego” – śpiewali warszawscy fani ponad trzy dekady temu. I rzeczywiście, lepszego piłkarza wówczas przy Łazienkowskiej nie było. Można śmiało stwierdzić, że w latach 80. przychodziło się na Legię właśnie na „Dziekana”. Legionista kojarzy się starszym kibicom z potyczkami z Widzewem. Stamtąd bowiem przyszedł do Legii za rekordowe wówczas 21 milionów złotych, udzielając jednego z najbardziej kontrowersyjnych wywiadów w polskiej piłce. W barwach Wojskowych strzelił łodzianom pięć goli.

 

„Wsiadam wtedy do samochodu i wyjeżdżam do stolicy na dyskotekę. Po minięciu tablicy z napisem 'Warszawa' otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco. Za dwie godziny czuję się jednak znów łodzianinem” - to chyba najważniejszy fragment kultowego już dziś wywiadu z Dariuszem Dziekanowskim, który ukazał się w tygodniku „Sportowiec” w grudniu 1984 roku. „Dziekan” był wówczas zawodnikiem Widzewa, ale wciąż marzył o tym, by trafić do warszawskiej Legii.

Zdjęcie

Zacznijmy jednak od początku. Dariusz Dziekanowski przyszedł na świat 30 września 1962 roku w Warszawie. Piłkarską karierę rozpoczął w Polonii Warszawa, w której grał przez sześć lat. W 1979 roku 17-letni młokos Dariusz Dziekanowski przeszedł z Polonii do Gwardii i zanotował cztery niezwykle udane sezony. Uznawano go wówczas za największy polski talent i przyszłość naszej piłki. Widziano w nim następcę Deyny i Lubańskiego. Latem 1983 roku prezes Widzewa Łódź Ludwik Sobolewski zapłacił za 21-letniego zawodnika zawrotną jak na tamte czasy kwotę 21 milionów złotych (średnia krajowa wynosiła wówczas... 14 475 złotych). Przeciętny Polak musiałby „pracować na 'Dziekana'” 121 lat... Piłkarz rodem z Warszawy został więc graczem Widzewa, w którym wiodło mu się - mówiąc delikatnie - różnie. „Początkujący dziennikarz pracujący dla tygodnika 'Sportowiec', Jerzy Chromik, dostał w grudniu 1984 zadanie przeprowadzenia wywiadu z Mirosławem Jaworskim, innym młodym widzewiakiem. A ten akurat był jedynym przyjacielem 'Dziekana' i poinformował Chromika, że Darek jest bardzo sfrustrowany. Dziennikarz błyskawicznie zwietrzył szansę na materiał, który nawet teraz, po 35 latach, budzi autentyczne emocje. Kiedy wywiad ukazał się w 'Sportowcu', cała Polska dosłownie wstrzymała oddech. 22-letni zawodnik dosłownie zrównał z ziemią swoich kolegów z drużyny, a przecież grali tam m.in. tacy piłkarze (sezon 1984/85) jak Bolesta, Świątek, Wójcicki, Dziuba, Kamiński, Wijas, Wraga, Romke, Kajrys, Smolarek... Te nazwiska znała cała Polska!” - czytamy na stronie myfootballmanager.pl.

Zdjęcie

„Przywitała mnie lodowata atmosfera, która szybko zamieniła się w bardzo gorącą. Kilku zawodników nawet nie podało mi ręki, a kiedy po rozgrzewce trener podzielił nas na minizespoły i zaczęła się gra, zakotłowało się na dobre. Powiem szczerze, że byłem wtedy święcie przekonany, że to ostatnie minuty mojej piłkarskiej kariery, bo lada chwila zostanę odwieziony do szpitala ze skomplikowanymi złamaniami obu nóg. Nikt nawet nie udawał, że chodzi o coś innego niż o to, żeby dać mi nauczkę – i to najlepiej taką, którą zapamiętam do końca życia. Podziałało to na mnie jak płachta na byka. Chcecie mnie załatwić? – pomyślałem. No to zobaczymy, czy dacie radę! Instynkt samozachowawczy poszedł w kąt, ogarnęła mnie jakaś ślepa furia, na każde kopnięcie starałem się odpowiedzieć kopnięciem, na każdy brutalny wślizg jeszcze bardziej brutalnym wślizgiem. Naturalnie w myśl zasady 'siła złego na jednego' musiało się to prędzej czy później źle dla mnie skończyć, i za kadencji trenera Żmudy z pewnością tak by się właśnie skończyło, gdyby nie trener Waligóra. Jeszcze przed wyjściem na trening zaprosił mnie na rozmowę w cztery oczy i powiedział wprost, że jest po mojej stronie” - pisał w swojej książce zatytułowanej „Dziekan” (2015) sam zawodnik.

Zdjęcie

Pora więc przejść do samego wywiadu, który jak na tamte czasy poruszył całą piłkarską Polskę. „Po przyjściu do Widzewa każdy chciał mi udowodnić, że nie mam prawa nosić nawet takiej z dziesiątką. Nie bez znaczenia była rubryka w dowodzie osobistym - miejsce urodzenia. W Łodzi cierpią na kompleks stolicy. Pogodziłem się już z tym, że nie zapomną mi tej kwoty do końca moich piłkarskich dni. (...) - Marzyłem o grze w Legii od młodzieńczych lat. Najlepsze swoje mecze rozegrałem na jej stadionie. Wydawało mi się jednak, że mimo plejady głośnych nazwisk długo nie będzie ona drużyną zdolną do pokazania się w Europie. Takie gwarancje dawał Widzew. (...) Niewielu przypadam do gustu. Nie szukam okazji do integracji w alkoholowych libacjach. Mam trudny charakter. Coś z autokraty, a nawet z despoty. Zjawiska i osoby mierzę własną miarą. Studiuję zaocznie w warszawskiej AWF. Po meczu z GKS poprosiłem o zwolnienie z dwóch treningów, bo miałem tam obowiązkowe zajęcia. Władysława Żmudy (ówczesny trener Widzewa - dopisek: Mahdi) to nie interesowało. Zmuszony byłem wyjechać bez jego zgody. Odbyło się więc głosowanie drużyny nad moim niecnym postępkiem. Postawiono wniosek, aby odsunąć mnie od udziału w kolejnym meczu ligowym z Motorem. Raz jeszcze okazało się, że to nie trener decydował o składzie. Zagrałem. (...) Każde moje złe zagranie jest widoczne i napiętnowane. Inni mogą być niezauważalni. (...) Są tacy, którzy za wygrane mecze kwitują więcej banknotów, a strzelania goli wymaga się ode mnie. Klasa wielkich drużyn polega na tym, że każdego stać na ustalenie wyniku meczu. Obok mnie gra jeszcze dziewięciu zawodników w polu, którzy uważają się za gwiazdy Widzewa tylko dlatego, że kiedyś byli giermkami Bońka. (...) W klubie żyją starym Widzewem. A z tamtego zespołu pozostał jedynie Smolarek i wspomnienia. Odeszli ludzie z charakterem. Tłokiński, Boniek, Surlit i inni. Pozostali tacy, którzy przy indywidualnościach byli statystami. Na ich barki zrzucono ciężar utrzymania reputacji. Bardzo chcieli się z tego wywiązać, ale same chęci nie wystarczają. Nieudolne naśladownictwo jest komiczne. Jeśli ktoś wkłada koszulkę z numerem dziewięć, udaje ruchy Bońka, a nie gra tak samo, to jest tylko smutnym klaunem. Pieniądze zaś bierze takie same jak oryginał. (...) Cenię Brazylijczyków i w ogóle południowców. U nich jest satysfakcja z gry, piękne gole, sztuczki techniczne i luz. Taką piłkę chciałbym grać, ale w Widzewie jest to na razie niemożliwe. Za dużo jest rzemieślników. Podstawą do wyjścia na boisko był pokaz kulturystyczny. Ci najbardziej umięśnieni i spięci, na których trzeszczą koszulki i spodenki, wychodzili, bo dawali gwarancje zwycięskiej walki wręcz. Zapomniano, że można pokonać przeciwnika sposobem, fortelem. Rozum z pomysłem zostawały na ławce rezerwowych. Dlatego nie było przemyślanych piłek z drugiej linii, dostatecznej liczby precyzyjnych dośrodkowań ze skrzydeł adresowanych przez bocznych obrońców. Oni tego nie umieją... (...) Na pewno brak mi przebojowości. Zatraciłem pewność siebie. Kiedyś nie zastanawiałem się, jak minąć obrońcę. Zanim zbliżyłem się do niego, już widziałem go za sobą ze zdziwioną miną. Sporo do życzenia pozostawia szybkość startowa, chociaż w kadrze lepsze wyniki miał tylko Smolarek. Nie potrafię wejść "na trupa" w pole karne rywala. Raz to zrobiłem i zamiast gwizdka sędziego były gwizdy widowni. Nigdy nie będę też dobrym myśliwym, łowcą bramek z dobitek. Nie mam zmysłu Gerda Müllera. (...) Widzę piłkę, która rwie siatkę po moim strzale. Czekam na takie mecze i gole. Wtedy podejdę do linii bocznej i spojrzę w oczy łódzkich kibiców z pewnością Kozakiewicza. (...) Kibice gwiżdżą i pytają, ile jestem wart? Czasami mam chęć pójść do zakładu pracy takiego klienta, zobaczyć, jak on pracuje przy swoim warsztacie. Co mu daje moralne prawo lżenia innych. Przecież mógł w wieku dziewięciu lat tak jak ja postawić na sportową kartę. Na początku tej drogi nie trzeba mieć milionów złotych, a tylko parę trampek. Niejeden wolał wagary i wino w krzakach. Teraz pozoruje pracę, a potem kupuje bilet na mecz i ubliża innemu człowiekowi. Mnie też ponosi, gdy oglądam w sklepie buty z odstającą podeszwą. (...) Wsiadam wtedy do samochodu i wyjeżdżam do stolicy na dyskotekę. Po minięciu tablicy z napisem 'Warszawa' otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco. Za dwie godziny czuję się jednak znów łodzianinem. (...) Ale kwiaty więdną wśród chwastów. Też prawidłowość”  - mówił w rozmowie z Jerzym Chromikiem Dziekanowski. Po latach komentuje całą sytuację w ten sposób: - Nie kierowałem tego do kibiców, do łodzian. Nawiązywałem do tego, jak gęsta była atmosfera w widzewskiej szatni. Było tam jak w wulkanie. Spotykam się teraz z chłopakami z tamtego Widzewa, śmiejemy się z tego wszystkiego.

Zdjęcie

Rok później, po nieudanym okresie gry w Łodzi, Dariusz Dziekanowski przyszedł do „swojej” Legii. Na przedmeczową rozgrzewkę wychodził zawsze jako ostatni, w czerwonym ortalionie odróżniającym go od pozostałych zawodników. To dla niego musiała być przygotowana oddzielna porcja braw od warszawskiej publiczności. Stolica kochała go tak, jak on stolicę. A kiedy w swoim debiucie z Bałtykiem Gdynia (4:3, 17 sierpnia 1985 roku) na minutę przed końcem zdobył zwycięską bramkę dla Wojskowych, pewne było, że Warszawa ma nowego idola. „Któryś z angielskich menedżerów powiedział kiedyś do Wayne'a Rooneya, że posiada IQ niższe niż jego numer na koszulce. I choć stwierdzenie to traktować można jak szablon w stosunku do niektórych piłkarzy, Dziekanowski z tego szablonu wyłamywał się bez dwóch zdań. Niepokorny, ale przy tym niezwykle inteligentny, wyróżniający się elokwencją. (...) Mimo że zdarzały mu się słabe i totalnie bezbarwne mecze, w pamięci 'Żylety' zapisał się jako technik przeczący prawom fizyki. Prędzej czy później musiał wyjechać na Zachód. Jego talent wykraczał grubo poza ramy polskiej kopanej” – pisali o „Dziekanie” dziennikarze eurosport.onet.pl.

Zdjęcie

Ze stołecznym klubem w roku 1989 zdobył Puchar Polski (po znakomitym finałowym meczu z Jagiellonią Białystok w Olsztynie), a także – po powrocie z Anglii do Polski – wywalczył krajowe mistrzostwo w sezonie 1993/1994 (jego rola była jednak epizodyczna – sześć ligowych spotkań i jeden gol). W roku 1988 z kolei – z 20 bramkami na koncie – wywalczył jedyny w karierze tytuł króla ligowych strzelców. W 134 meczach, w których zakładał koszulkę z „eLką” na piersi, zdobył 59 bramek. Rozgrywał znakomite spotkania nie tylko w lidze, ale i w europejskich pucharach (m.in. z Interem Mediolan). Na krajowym podwórku zapisał się w kronikach Legii najszybszym hat-trickiem w historii. Wiosną 1988 roku, w spotkaniu z Olimpią Poznań przy Łazienkowskiej, strzelił trzy gole w odstępie czterech minut! Jako legionista zagrał przeciwko Widzewowi Łódź dziesięciokrotnie - pięć razy wygrał, cztery razy zremisował i tylko raz przegrał. Z „eLką” na piersi strzelił łodzianom pięć goli i obejrzał jedną żółtą kartkę.

Zdjęcie

Tuż po zdobyciu Puchar Polski z Legią w roku 1989 wyjechał z kraju i podpisał kontrakt życia – ze szkockim Celtikiem Glasgow. W nowym otoczeniu nie wszystko szło po jego myśli, ale zdążył rzecz jasna zostać ulubieńcem kibiców również tam. Fani The Bhoys nadali mu przydomek „Jacki”, a on po kilku tygodniach pobytu na Wyspach w pucharowym spotkaniu Celtiku z Partizanem Belgrad zdobył dla swojej drużyny cztery bramki. W barwach Celtiku rozegrał 48 ligowych spotkań i strzelił 10 goli. W roku 1992 przeniósł się do angielskiego Bristol City, w którym występował przez rok. Jesienią sezonu 1993/1994 dość niespodziewanie powrócił do Warszawy i rozegrał sześć ligowych meczów w barwach Legii, zimą opuścił jednak warszawski zespół. Po ponownym wyjeździe z Polski „Dziekan” został zawodnikiem niemieckiej Alemannii Akwizgran, a w latach 1994–1995 reprezentował FC Köln. Wiosną 1996 roku zagrał w  Polonii Warszawa, z którą wywalczył awans do ekstraklasy. W rundzie jesiennej sezonu 1996/1997 w barwach KSP zakończył karierę. W kadrze Polski Dariusz Dziekanowski występował w latach 1981–1990 i rozegrał 63 mecze (20 goli). W roku 1986 – jako piłkarz Legii – brał udział w mundialu w Meksyku. Największe sukcesy reprezentacyjne odnosił jednak jako junior. W latach 1980–1981 dwukrotnie zdobywał tytuł wicemistrza Europy do lat 18.

Zdjęcie

KUP BILET NA MECZ LEGIA WARSZAWA - WIDZEW ŁÓDŹ!

ZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcie
Udostępnij

Autor

Janusz Partyka

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.