
Dariusz Kubicki: To może być mecz pod Ernesta Muciego
W najbliższy czwartek, 21 września, Legia Warszawa zainauguruje grupowe rozgrywki Ligi Konferencji Europy UEFA. Rywalem Wojskowych będzie Aston Villa. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego porozmawialiśmy z Dariusz Kubickim - byłym piłkarzem i trenerem Legii, który w latach 1991-1994 reprezentował barwy angielskiej drużyny z Birmingham.
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Janusz Partyka, Eugeniusz Warmiński, Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Mateusz Okraszewski
Fot. Janusz Partyka, Eugeniusz Warmiński, Archiwum Legii
W najbliższy czwartek, 21 września, Legia Warszawa zainauguruje grupowe rozgrywki Ligi Konferencji Europy UEFA. Rywalem Wojskowych będzie Aston Villa. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego porozmawialiśmy z Dariusz Kubickim - byłym piłkarzem i trenerem Legii, który w latach 1991-1994 reprezentował barwy angielskiej drużyny z Birmingham.
- Blisko 250 oficjalnych meczów w Legii, dwa zdobyte Puchary Polski, jeden Superpuchar, a w 1991 roku transfer do Aston Villi. Dlaczego akurat ten kierunek?
- Aston Villa wtedy odbywała obóz przygotowawczy w Niemczech. Zaprosili mnie na trzy dni, w czasie których miałem rozegrać trzy sparingi. Po drugim spotkaniu trener zespołu – Ron Atkinson – podszedł do mnie i powiedział: „Dario, ja jestem zdecydowany na ciebie. Chcę cię w tej drużynie, ale mam jedną prośbę. Rozegraj jeszcze ostatni mecz kontrolny”. Nie wiem, co ówczesny menadżer chciał sprawdzić. Może po prostu był ciekawy, czy nie spocznę na laurach i dalej będę pokazywał się z dobrej strony na boisku. Atkinson zapytał, czy dam radę. Dla mnie oczywiście nie było żadnego problemu. Po ostatnim spotkaniu wyjechałem do Polski, załatwiłem wszystkie papiery, a następnie wyjechałem do Anglii. Bardzo się cieszyłem, że trafiłem do tak wielkiego klubu.
- Jak wyglądały początki gry w zespole Aston Villi?
- W polskich warunkach takie sytuacje się nie dzieją. Ja przyjechałem do Anglii i praktycznie z marszu rozpocząłem ligowe granie. Nie było żadnej rozmowy o okresie aklimatyzacji, poznawania drużyny, integracji z szatnią. Jeżeli byłeś dobry, to wchodziłeś na boisko i tam pokazywałeś swoje umiejętności. Jeżeli czegoś ci brakowało, to po prostu nie grałeś. Ja trafiłem do Aston Villi, gdy sezon tak naprawdę się już zaczął. Od razu wskoczyłem do składu, wszystko działo się bardzo płynnie. Niejeden powiedziałby teraz, że zostałem wrzucony na głęboką wodę, ale w warunkach angielskiej piłki to było coś normalnego. Wiedziałem, że mam odpowiednie umiejętności, czułem wsparcie trenera, a od samego początku wszystko układało się po mojej myśli. Wszyscy w klubie wiedzieli, że grałem na wysokim poziomie w Legii, występowałem w kadrze narodowej, miałem okazję mierzyć się z rywalami na europejskich boiskach. To na pewno mi pomogło.

- Życie w Birmingham wiele różniło się od tego w Warszawie?
- Ja byłem zakochany w Anglii, w tamtejszej kulturze, w codziennym życiu. Od samego początku nie widziałem żadnych minusów jeśli chodzi o funkcjonowanie w tym kraju. Anglia zawsze była dla mnie wspaniałym miejscem. To właśnie tam urodził się też mój syn. Byłem związany z tym miejscem nie tylko poprzez grę w Aston Villi. Z dnia na dzień dostrzegałem kolejne plusy tego, w jakim miejscu się znalazłem. Bardzo ciężko jest porównać Warszawę do Birmingham. To miasto z inną specyfiką, z inną codziennością. Jedno jest jednak wspólne – miłość do piłki. Kibice Legii i Aston Villi zawsze wspierali swoje drużyny. To dodatkowo motywowało piłkarzy.
- Da się w ogóle dokonać porównania gry na polskich i na angielskich boiskach? Na pierwszy rzut oka różnice są widoczne niemal w każdym aspekcie. Co pana trenera najbardziej zaskoczyło?
- Przede wszystkim jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. O angielskiej piłce zawsze mówi się, że jest fizyczna, nastawiona na walkę. Ale żeby faktycznie zrozumieć, o co w tym chodzi, trzeba po prostu zobaczyć ten fakt od środka. W polskiej lidze nie brakowało wielu pojedynków fizycznych, starć na granicy faulu, jednak w Anglii było tego o wiele więcej. Bezpośrednia walka w czasach, gdy ja byłem piłkarzem Aston Villi, była czymś zupełnie normalnym. Mecz składał się z dziesiątek, a nawet setek stykowych sytuacji. Tam nie mogłeś grać na alibi. Wychodziłeś i wiedziałeś, że rywal ci nie odpuści. W tej całej fizyczności nie brakowało jednak ogromnych umiejętności – technicznych, sprawnościowych, czy po prostu boiskowej inteligencji. To wszystko sprawiało, że liga angielska była i nadal jest tak chętnie oglądana, a piłkarze chcą trafiać do najlepszych klubów z Premier League. Mi taki styl bardzo odpowiadał. Połączenie fizyczności i finezji było świetnie widoczne. Ważną kwestią jest także sędziowanie. Na pierwszy rzut oka miałem po prostu wrażenie, że arbitrzy pozwalają na więcej zawodnikom.
- W Anglii mecze rozgrywa się co trzy dni. Tam jest to normą. Jak przygotowywano drużynę właśnie pod takie granie?
- Odpowiedź jest tak naprawdę jedna – okres przygotowawczy. Ten czas zawsze był bardzo ciężki. Treningi, mecze kontrolne – cały czas coś się działo. Harowaliśmy niesamowicie. Nie było momentu przerwy, tylko praca i praca. Wielu piłkarzy nie wytrzymywało, ale nie było innej drogi. Gdy trwał sezon, to cały cykl treningowy wyglądał już inaczej. Jednostki były krótkie, czasem nawet bardzo, ale za to treściwe. Byliśmy świetnie przygotowani pod kątem fizycznym, co pozwalało grać co kilka dni. Widać to dobrze na przykładzie Legii. W łatwy sposób można zauważyć, że drużyna Kosty Runjaicia jest bardzo dobrze przygotowana fizycznie do rozgrywek. Gra co trzy dni nie wpływa na dyspozycję stołecznej drużyny. To napawa optymizmem.

- Jakby miał pan wskazać jednego, dwóch zawodników, którzy w tamtejszej Aston Villi wyróżniali się na tle zespołu, ale też całej ligi, to o jakich nazwiskach mógłby trener wspomnieć?
- Paul McGrath był świetnym, twardo grającym obrońcą. To były zawodnik reprezentacji Irlandii, dla której rozegrał wiele spotkań. Czuć było, że na boisku jest bardzo pewny. Świetnie wpisywał się w charakterystyką dobrego obrońcy w angielskich ligach. Dominował swoją fizycznością, bardzo dobrze się ustawiał. Wiele się od niego nauczyłem. Drugim zawodnikiem, którego mógłbym wyróżnić, był Dwight Yorke. Ten napastnik wyłamywał się z angielskich stereotypów. Był bardzo szybki, potrzebował niewiele miejsca, aby strzelić gola. To nie był gość, któremu zagrywałeś piłkę na „ścianę”. On miał nieco inne atuty, które szybko podbiły ligę angielską.
- Jakiej rywalizacji trener spodziewa się w czwartek?
- Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak ten mecz może wyglądać. Legia ma swoje atuty, jest w bardzo dobrym rytmie. Wojskowi awansowali do europejskich pucharów, a w dodatku nie doznali jeszcze porażki w lidze. Tak jak wspomniałem wcześniej – widać, że drużyna jest przygotowana do gry na kilku frontach. Pytanie, jak ta forma przełoży się na mecz z zespołem, który aktualnie znajduje się w ścisłej czołówce Premier League. Myślę, że to będzie otwarte spotkanie. Legia musi mieć pomysł na ten mecz, ale patrząc na ofensywę Anglików nie wydaje mi się, że sama defensywa pozwoli osiągnąć dobry wynik. Zespół Kosty Runjaicia nie może iść jednak na wymianę ciosów. Moim zdaniem kluczowe będzie utrzymanie odpowiedniego balansu, a wtedy wszystko będzie możliwe.
- Jakim wynikiem zakończy się czwartkowe spotkanie?
- 1:1, a gola dla Legii strzeli Ernest Muci. To może być mecz dobry właśnie pod niego.
Autor
Mateusz Okraszewski