Dominik Hładun: Mogłem się poddać, ale wolałem walczyć o swoje - Legia Warszawa
Plus500
Dominik Hładun: Mogłem się poddać, ale wolałem walczyć o swoje

Dominik Hładun: Mogłem się poddać, ale wolałem walczyć o swoje

Spokojny, cierpliwy i dążacy do celu. Tak samego siebie opisał nasz rozmówca. Jak się okazało po chwili, do tych cech bardzo dobrze pasuje także sformułowanie opiekuńczy. Rozmowa o piłce nożnej zeszła na dalszy plan, a na pierwsze miejsce wysunęła się rodzina, która dla naszego bohatera od zawsze była najważniejsza. Poznajcie Dominika Hładuna - bramkarza Legii Warszawa, a w wolnym czasie poskromiciela złodziei. 

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Spokojny, cierpliwy i dążacy do celu. Tak samego siebie opisał nasz rozmówca. Jak się okazało po chwili, do tych cech bardzo dobrze pasuje także sformułowanie opiekuńczy. Rozmowa o piłce nożnej zeszła na dalszy plan, a na pierwsze miejsce wysunęła się rodzina, która dla naszego bohatera od zawsze była najważniejsza. Poznajcie Dominika Hładuna - bramkarza Legii Warszawa, a w wolnym czasie poskromiciela złodziei. 

 

- Dominik, na sam początek mam do Ciebie trochę nietypowe pytanie. Jakbyś miał opisać siebie w trzech słowach.
- Spokojny, rodzinny i dążący do celu. 
 

- Spodziewałem się, że wspomnisz o takich cechach. Zatrzymajmy się przy każdej z nich. Dążący do celu – pokazałeś takie zachowanie kiedy twoja żona na początku waszej znajomości dała Ci… kosza.
- Nie mogłem się wtedy poddać (śmiech). Mój przyjaciel poleciał na wakacje do Bułgarii. Razem z nim poleciała moja żona i jej koleżanki. Dziewczyna przyjaciela była przyjaciółką mojej Magdy. Kiedyś zebraliśmy się w parę osób i pojechaliśmy jak dobrze pamiętam na działkę. To też nie było dla mnie łatwe, bo Magda przez tydzień była dziewczyną mojego kolegi. Nie znaliśmy się wówczas aż tak dobrze, ale szybko złapaliśmy świetny kontakt. Zaczęliśmy ze sobą pisać, spędzać razem czas. Magda chodziła do innej szkoły niż ja, ale lubiłem robić jej niespodzianki. Żeby nie było – to działało też w drugą stronę. Pamiętam, gdy miałem turniej siatkarski w szkole Magdy, a ona przyszła na niego specjalnie dla mnie. Zaczęliśmy chodzić na spacery i w pewnym momencie zapytałem się jej, czy chce być moją dziewczyną. Niestety, dostałem jasną odpowiedź – na razie nie.
- Na całe szczęście ta decyzja szybko się zmieniła!
- Minął chyba miesiąc czasu i Magda się do mnie odezwała. Spotkaliśmy się i poszliśmy na bardzo długi spacer. Wszystko było idealne, więc musiałem zakończyć to spotkanie pocałunkiem. Pamiętam ten moment, jakby to było dziś. Magda wchodziła już po schodach, a ja szybko złapałem ją za rękę. To była właśnie chwila naszego pierwszego pocałunku. Co ciekawe, z okna obserwowała nas wtedy mama Magdy. Moja żona była też moją pierwszą dziewczyną tak na poważnie. Można powiedzieć, że od 18. roku życia przechodziłem razem z nią przez wszystkie etapy. Od tego czasu to była moja jedyna miłość i tak zostało do tej pory. 

- Przy wychowaniu dziecka staram się oddawać całego siebie. Nie chcę żeby mój syn miał tatę, który tylko leży i trenuje, a całe dnie nie ma go w domu. Czas spędzony z moim dzieckiem daje mi dużo energii i po prostu szczęścia. Przychodzę zmęczony po treningu i od razu siadam do gier, zabaw, innych aktywności z synem. Mózg inaczej pracuje, a ja czuję, że opada ze mnie stres.

Zdjęcie

- Wspomniałeś o opiekuńczości. Podobno jesteś do tego stopnia opiekuńczy i rodzinny, że razem z żoną śmiejecie się i widzicie Ciebie jako przedszkolankę lub nianię do dzieci. 
- Dokładnie tak. Mojej żony siostra ma dziecko. Wszyscy śmieją się, że co nie przyjdę, to zawsze idę bawić się z dziećmi. Niedawno dziecko urodziło się także mojemu bratu, więc jak tylko mogę to go odwiedzam. Lubię spędzać czas z dziećmi. Być może dlatego, że sam czuję się trochę dzieckiem w środku. U mnie w domu, od razu jak wstajemy i jest ciepło, to idziemy na spacer. Przy wychowaniu dziecka staram się oddawać całego siebie. Nie chcę żeby mój syn miał tatę, który tylko leży i trenuje, a całe dnie nie ma go w domu. Czas spędzony z moim dzieckiem daje mi dużo energii i po prostu szczęścia. Przychodzę zmęczony po treningu i od razu siadam do gier, zabaw, innych aktywności z synem. Mózg inaczej pracuje, a ja czuję, że opada ze mnie stres.

 

- Macie jakieś ulubione formy spędzania wspólnego czasu?
- Staram się jak najbardziej urozmaicać czas z dzieckiem. Ostatnio kupiłem chińczyka, teraz uczymy się grać. Nie raz jednak szybko mu się nudzi. Dojdziemy dwoma pionkami do bazy i trzeba zmienić grę (śmiech). Bardzo często układany puzzle, które mój syn uwielbia. Oczywiście zawsze muszą być puzzle z bajek. Ja osobiście lubię poczytać w internecie, co jest dobre dla dziecka. W ten sposób sam się rozwijam i mogę szukać nowych form spędzania wspólnego czasu. W naszym domu chcemy zastępować bajki i internet innymi formami rozgrywki. Stawiamy chociażby na gry planszowe, wyjścia na dwór. Oczywiście nie zabraniamy naszemu dziecku oglądać bajek, ale w wielu przypadkach wolimy aktywniej spędzić czas. Mogę zostawić dziecko przed telewizorem, ale co ono z tego będzie miało? Uwielbiam patrzeć, jak mój syn się uczy i rozwija. Chyba nie ma lepszego widoku dla młodego taty niż szczęście swojego dziecka. 
 

- Słyszałem, że twoja mama przez długi czas opiekowała się dziećmi. To właśnie z domu wyciągnąłeś tą opiekuńczość, o której mówisz?
- Bez tego na pewno nie miałbym takich cech. Często patrzyłem na mamę i sam się uczyłem. Teraz wiem chociażby jak przewinąć dziecko, jak karmić, czy trzymać butelkę. Moja mama długo zajmowała się dziećmi i gdy szliśmy do szkoły czuliśmy się gotowi. Nie było w nas takiego strachu przed zabraniem od rodziców. Nauczyłem się odpowiedzialności, miłości do dzieci, ale też obecności w ich życiu. Zostałem nauczony, że w rozwój na kolejnych etapach dziecka musisz włożyć kawał serca. Ja chcę pokazywać całego siebie, żeby mój syn poznał najważniejsze wartości. 

- Krzyk bardzo często po prostu pogarsza sytuacje. Chociaż takim zachowaniem czasami też zaogniam atmosferę. W domu bardzo rzadko kłócę się z żoną, ale wiadomo jak to jest w małżeństwie. Czasem gdy się o coś „obrażę” to po prostu nic nie mówię. Wydaje mi się, że w wielu przypadkach to jest nawet gorsze niż wykrzyczenie swoich emocji i tym bardziej denerwuje drugą stronę (śmiech).

Zdjęcie

- Do tego stopnia nie chcesz dawać złego przykładu, że w rodzinnym domu nigdy nie podnosisz głosu.
- Krzykiem niczego nie osiągniesz. Po przegranych meczach ja sam potrzebuję ciszy i chwili na przemyślenia. Żona wie, żeby w takich sytuacjach zbyt dużo do mnie nie mówić. Moja rodzina przecież nie jest winna temu, że drużyna nie zdołała wygrać spotkania. To nie tyczy się tylko sytuacji związanych z piłką nożną. Wszystkie kłótnie wolę rozwiązywać rozmową. Podchodzę do tego można powiedzieć od strony psychologicznej. Nawet w krytycznych momentach staram się być spokojny. Krzyk bardzo często po prostu pogarsza sytuacje. Chociaż takim zachowaniem czasami też zaogniam atmosferę. W domu bardzo rzadko kłócę się z żoną, ale wiadomo jak to jest w małżeństwie. Czasem gdy się o coś „obrażę” to po prostu nic nie mówię. Wydaje mi się, że w wielu przypadkach to jest nawet gorsze niż wykrzyczenie swoich emocji i tym bardziej denerwuje drugą stronę (śmiech).
 

- Od zawsze byłeś takim spokojnym gościem?
- Tak to właśnie wyglądało. Gdy chodziłem na jakąś domówkę, albo inną imprezę, to nie potrzebowałem żadnego alkoholu, czy innych używek. W tym czasie zdecydowanie bardziej wolałem spotkać się ze znajomymi i nie imprezować. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Tak szczerze – w klubie tanecznym byłem może trzy albo cztery razy. Miałem i cały czas mam spokojne życie. Lubię mieć wszystko ułożone. Zawsze dbałem o dom, rodzinę, najbliższych. Nie miałem takiego momentu, żeby coś w tej kwestii zmieniać.

- Złodziej myślał chyba, że już uciekł i nikt go nie widzi. Zacząłem się skradać i cały czas myślałem, co mam wtedy zrobić. Złodziej nie ucieka, nie widzi mnie, a ja jestem blisko. Podchodzę do niego zestresowany i mówię: „Nie p******* Ci się”, a on odwraca się i odpowiada: „Tak, p******* mi się”. Staliśmy tak kilka sekund, a ja w pewnym momencie poczułem, że muszę coś zrobić. Popatrzyłem na swoją rękę i po prostu uderzyłem go w nos. Pamiętam, że od razu poleciała mu krew i po tej sytuacji normalnie oddał mi koszyk.

Zdjęcie

- Myślę o spokojnym, rozważnym chłopaku i nigdy bym nie pomyślał, że ktoś taki może zapisać się na boks. A ty to uczyniłeś. 
- Musimy cofnąć się trochę w czasie. Mój brat jest moim kompletnym przeciwieństwem. Ja jestem wyważony, on natomiast ma w sobie takiego wariata. Zawsze jest jednak tak, że jeden za drugiego stanie murem. Były sytuacje, w których ktoś mnie zaczepiał, chciał zaatakować, to brat stawał w mojej obronie. Ja też nie chciałem często takiej pomocy. Wiadomo – źle to wygląda, gdy zawsze musi bronić Cię brat. Cieszyłem się jednak z faktu, że zawsze będzie ze mną. Tak naprawdę cała moja rodzina jest mocno bokserska. Mój chrzestny walczył zawodowo, tak samo mój brat, który jeździł na kadrę i mistrzostwa Polski. Boks trenował także mój tata. Pamiętam gdy poszedłem na jedne zajęcia i złapałem tego bakcyla. Trenowałem rok i od razu szybko awansowałem z początkującej grupy do tej bardziej zaawansowanej. W którymś momencie postanowiłem jednak zrezygnować. Starcia z bratem często kończyły się moimi porażkami. W pewnym momencie uznałem, że muszę iść w stronę piłki nożnej. 
 

- Z tego co słyszałem, to umiejętności bokserskie w Tobie zostały. Opowiesz coś więcej o sytuacji w drogerii i pogoni za złodziejem.
- Widzę, że dokopałeś się do ciekawych tematów. Ta historia wydaje się teraz niesamowita. Wracałem z treningu i pamiętam, że miałem przy sobie popularną „nerkę”. Wyglądałem jak taki prawilny gość, krótko ścięty, który tylko szuka bójki. Wchodziłem do Polo Marketu, gdy kasjerka zaczęła krzyczeć: „okradli mnie, złodziej, tam biegnie”. Stanąłem i nie wiedziałem, co mam zrobić. Nigdy nie spodziewałem się, że będę w takiej sytuacji. Ściągnąłem szybko nerkę i dałem kasjerce. Miałem tam wszystkie dokumenty, karty, dowód osobisty, ale w ogóle o tym wtedy nie myślałem. Nie mogłem szybko biec, bo cały chodnik był pokryty lodem. To musiało wyglądać komicznie, gdy na prostych nogach próbowałem dogonić tego złodzieja. W pewnym momencie skręciłem w osiedle i myślałem, że go zgubiłem. Nagle zauważyłem niebieski koszyk. Złodziej myślał chyba, że już uciekł i nikt go nie widzi. Zacząłem się skradać i cały czas myślałem, co mam wtedy zrobić. Złodziej nie ucieka, nie widzi mnie, a ja jestem blisko. Podchodzę do niego zestresowany i mówię: „Nie p******* Ci się”, a on odwraca się i odpowiada: „Tak, p******* mi się”. Staliśmy tak kilka sekund, a ja w pewnym momencie poczułem, że muszę coś zrobić. Popatrzyłem na swoją rękę i po prostu uderzyłem go w nos. Pamiętam, że od razu poleciała mu krew i po tej sytuacji normalnie oddał mi koszyk.
 

- Żartujesz, po prostu go oddał?
- Tak! Mało tego, jeszcze mnie przeprosił, chociaż to ja go uderzyłem. Koszyk był wypełniony wieloma drogimi rzeczami - perfumami, kosmetykami. Wziąłem go i odniosłem do sklepu. Kasjerka bardzo mi podziękowała i dostałem w nagrodę kosmetyczkę. Ta sytuacja wydaje się abstrakcyjna. Ja myślałem, że ten złodziej będzie chciał się ze mną bić, albo po prostu spróbuje mi oddać. Zrobiłem to dla zasady, nie chciałem mu wyrządzić żadnej krzywdy. Złodziej nie stawiał oporu, a ja stałem się takim małym bohaterem (śmiech). Faktycznie te sporty walki się opłaciły. 
 

- Z tego co wiem, to do tej pory lubisz oglądać różne gale bokserskie czy inne sztuki walki.
- Kiedyś częściej oglądałem pojedynki sportowe, ale w pewnym momencie zacząłem oglądać gale Freak Fightowe. Ostatnio chociażby oglądałem High League, chociaż nie ukrywam, że trochę się zawiodłem. Sama karta walk wyglądała imponująco, ale pojedynki nie były aż tak spektakularne. Na pewno zaskoczył mnie pojedynek Marcina Dubiela z Jarosławem Jarząbkowskim. Ta walka chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci. Tego typu rozgrywkę traktuje po prostu jako fun. Dobrze jest się czasami pośmiać, nawet jeżeli wiesz, że poziom sportowy takich gal nie stoi zapewne na wysokim poziomie. 
 

- Na samym początku trochę zderzyłem się ze ścianą. W Zagłębiu byłem pierwszym bramkarzem, przychodzę i nagle staje się numerem trzy. Ten okres nie był łatwy. Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby zamknąć się w pokoju. Nie chciałem zwalać na nikogo winy. Toczyłem dużo rozmów z samym sobą. Miałem dwa wyjścia – albo się poddać i zaakceptować taką rolę, albo jeszcze mocniej pracować nad mankamentami. Jestem piłkarzem, który nigdy się nie poddaje. Chciałem walczyć o swoje.

Zdjęcie

- Opowiedziałeś dużo o sobie, ale teraz przejdziemy do tematów piłkarskich. W pierwszym wywiadzie po transferze powiedziałeś, że kiedy Legia dzwoni, to ciężko jest jej odmówić. 
- Zagłębie to klub, który mam w sercu. Tam się wychowałem i tak naprawdę uczyłem piłkarskiego świata. Dostałem szansę gry w Ekstraklasie. Każdy dołożył swoją cegiełkę, dzięki temu jestem w tym miejscu. Zawsze jak grałem w Zagłębiu to widziałem Legię na szczycie. Spotkania z zespołem z Warszawy wywoływały dodatkowe emocje. Tak jest w całej Polsce. Gdy dzwoni do Ciebie Legia, to możesz czuć dumę. Bardzo cieszyłem się, że klub mnie zauważył i docenił moje umiejętności. Legia widziała mnie w Warszawie, a ja musiałem wykorzystać taką szansę. Bardzo szybko zrozumiałem, że muszę utrzymać świetną formę i cały czas się rozwijać. Tego wymaga od Ciebie Legia. 

 

- Pierwsze miesiące po transferze na pewno nie były dla Ciebie łatwe. Z pozycji numer jeden nagle stałeś się trzecim wyborem.
- Na samym początku trochę zderzyłem się ze ścianą. W Zagłębiu byłem pierwszym bramkarzem, przychodzę i nagle staje się numerem trzy. To nie była łatwa sytuacja, ale życie dużo mnie nauczyło. Wiem, że czasem warto jest poczekać i nie wyciągać pochopnych wniosków. Wiedziałem, że Legia będzie chciała rozpocząć sezon młodzieżowcem w bramce. Szukałem swojej szansy w meczu pucharowym. Stało się jednak inaczej. Ten okres nie był łatwy. Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby zamknąć się w pokoju. Nie chciałem zwalać na nikogo winy. Toczyłem dużo rozmów z samym sobą. Miałem dwa wyjścia – albo się poddać i zaakceptować taką rolę, albo jeszcze mocniej pracować nad mankamentami. Jestem piłkarzem, który nigdy się nie poddaje. Chciałem walczyć o swoje. Zostajesz po treningach, robisz więcej, chodzisz na siłownię, po prostu nie składasz broni. Bardzo pomogła mi także żona. Powtarzała mi, żebym znał swoją wartość. Wracałem do domu i słyszałem, że moja szansa jest kwestią czasu. Nie obrażanie się na innych, tylko pozytywne pobudzanie się do jeszcze cięższej pracy przyniosły mi pierwszy krok do sukcesu. 

- Chciałem wznowić treningi bokserskie. Musiałem jakoś oczyścić głowę, ale dzięki temu dbałem również o swoją formę fizyczną. To było dobre dla mnie. Zamykałem wszystko w sobie, a wtedy mogłem odreagować i wyładować swój gniew na tarczach.

Zdjęcie

- Byłeś do tego stopnia sfrustrowany, że postanowiłeś wznowić treningi bokserskie?
- Chciałem wznowić treningi bokserskie. Musiałem jakoś oczyścić głowę, ale dzięki temu dbałem również o swoją formę fizyczną. To było dobre dla mnie. Zamykałem wszystko w sobie, a wtedy mogłem odreagować i wyładować swój gniew na tarczach. Nie chciałem pokazywać wszystkiego na zewnątrz. W szatni trzymałem atmosferę, kibicowałem kolegom z drużyny. Trzymałem i nadal trzymam kciuki za Kacpra Tobiasza, czy Czarka Misztę, gdy Ci wychodzą na murawę. Podchodziłem do tego profesjonalnie i pokazywałem, że cały czas jestem gotowy.
 

- Co najbardziej Cię zaskoczyło po transferze do Legii?
- Legia chce grać atakiem pozycyjnym. Od bramkarza wymaga się, aby w każdej sytuacji szukał możliwości gry po ziemi. Trenerzy stawiają na to mocny nacisk. Sztab uczula nas, abyśmy cały czas byli pod grą i wystawiali się do podań. W fazie budowania akcji bardzo często przejmujemy rolę obrońcy, który skutecznym wprowadzeniem piłki ma dać przewagę kolegom z pola. 
 

- Na treningach słychać, że trener Kosta Runjaić chwali Cię po dobrym wprowadzeniu piłki nogami. To był twój największy mankament przed przyjściem do Warszawy?
- Trener dużo mi podpowiada i czuje, że zrobiłem postęp w tym elemencie gry. Na boisku koledzy z drużyny bardzo często zbiegają mi do gry, co też świadczy o ich dużym zaufaniu co do mojej gry nogami. Dzięki temu jest mi o wiele łatwiej. Wypracowaliśmy sobie pewne automatyzmy. Dobrze to widać na przykładzie mojej gry z Bartkiem Sliszem. Bartek często zbiega mi do podań, a ja tak naprawdę w ciemno wiem, że mogę oddać mu piłkę. Nie muszę tak naprawdę widzieć całej boiskowej sytuacji. Wystarczy, że kątem oka zobaczę, jak biegnie w moim kierunku. Dobra gra nogami bramkarza daje dużą przewagę przy konstruowaniu akcji. Bardzo się cieszę, że w takim szybkim czasie poprawiłem ten element gry.
 

Pamiętam, jaka otoczka towarzyszyła temu meczowi. Dzień po spotkaniu z Piastem praktycznie wszyscy mówili już tylko o Widzewie. Nie tylko w Warszawie, ale też w całej Polsce. Codziennie widziałem to w mediach. W debiucie chciałem pokazać siebie, ale nie robić czegoś ponad. Nie chciałem się spalić. Ten mecz był niesamowity. Czuć było piłkarskie święto. Bardzo żałowałem drugiego straconego gola.

Zdjęcie

- Debiut z eLką na piersi zanotowałeś podczas meczu z Widzewem. Jakie emocje wtedy Ci towarzyszyły?
- Emocje były ogromne. Pamiętam, że siedziałem w domu i przeczytałem w Internecie, że Kacper nie zagra z Widzewem. Byliśmy akurat przed treningiem, także nie poznaliśmy jeszcze wszystkich szczegółów dotyczących kadry. Szybko dostałem telefon od mamy, która od razu zapytała się, czy w takim wypadku to ja będę grał. Byłem w lekkim szoku. Przyjechaliśmy na trening. Rozmawiałem z Tobim, który powiedział mi, że czekają go 2-3 tygodnie przerwy. Na treningach byłem w drużynie z piłkarzami, którzy byli przymierzani do pierwszej jedenastki. Pamiętam, jaka otoczka towarzyszyła temu meczowi. Dzień po spotkaniu z Piastem praktycznie wszyscy mówili już tylko o Widzewie. Nie tylko w Warszawie, ale też w całej Polsce. Codziennie widziałem to w mediach. W debiucie chciałem pokazać siebie, ale nie robić czegoś ponad. Nie chciałem się spalić. Ten mecz był niesamowity. Czuć było piłkarskie święto. Bardzo żałowałem drugiego straconego gola. Piłka dobrze leciała, ale wydaje mi się, że mógłbym ją złapać, albo przynajmniej odbić. Interwencja mogła nam dać trzy punkty. Bardzo tego żałowałem, ale to nie było zależne ode mnie. Mieliśmy duży niedosyt po tym spotkaniu, bo chcieliśmy zdobyć te trzy punkty.
 

- W przeszłości brałeś udział w meczach derbowych ze Śląskiem, zadebiutowałeś w spotkaniu Legii z Widzewem. Jak mógłbyś porównać te dwie rywalizacje derbowe?
- Przez całe życie uczony byłem, że derby to mecze o sześć punktów. W Zagłębiu nie było możliwości, że Śląsk może zdobyć jakiekolwiek punkty. Dla mnie był to wówczas najważniejszy mecz w sezonie. Rywalizacja Legii z Widzewem to jednak coś zupełnie innego. O tym pisze cała Polska. To jest taki klasyk, na który każdy czeka. To trochę inna skala i inna otoczka. Dla całej Ekstraklasy, to jeden z najważniejszych meczów w sezonie.

- Ludzie pisali, po co ja tutaj przychodziłem. Szybko udało mi się odpowiedzieć na to pytanie. 

Zdjęcie

- Po meczu z Widzewem zagrałeś cztery kolejne spotkanie i we wszystkich tych meczach zachowałeś czyste konto. Spodziewałeś się aż tak dobrego wejścia do bramki?
- Zawsze moim celem jest pokazanie swoich umiejętności. Nie chcę robić błędów, które mogą wpłynąć na wynik meczu. Chcę dawać coś „ekstra” drużynie, żeby zdobywać punkty dla Legii. Po meczu z Górnikiem poczułem coraz wyższe oczekiwania. Poprzeczka była wysoko postawiona, ale to nie zaprzątało mi głowy. Lubię czuć taką pozytywną presję. Każdy zakończony mecz to już historia. Ludzie zapamiętują Cię z tygodnia na tydzień. Nie możesz podchodzić do jednej rywalizacji cały czas rozpamiętując w głowie poprzednią. Tak ja do tego podchodzę i to pozwoliło mi osiągnąć dobrą formę. 
 

- Dla tak spokojnego piłkarza taka presja nie jest na ogół bardziej stresująca?
- W żadnym wypadku nie. Ja sam staram się trochę odcinać od internetowych komentarzy. Oczywiście fajnie jest widzieć w mediach społecznościowych, że w głosowaniu kibiców zostałeś wybrany zawodnikiem meczu. Bardzo często też rodzina wysyła mi takie rzeczy ciesząc się i widząc moją dobrą formę. To daje pozytywnego kopa. Wiem, jak to było na początku. Ludzie pisali, po co ja tutaj przychodziłem. Szybko udało mi się odpowiedzieć na to pytanie. 

- Mój plan był taki, żeby dobrze zastąpić Tobiego i namieszać pozytywnie w głowie trenera. Mam nadzieję, że sztab ma teraz ciężki wybór, na kogo ostatecznie postawić. Ja swój pierwszy plan zrealizowałem. Teraz decyzja należy do trenera

Zdjęcie

- Wszyscy już powoli szykują się na mecz z Rakowem. Ostatnio wywiadu udzielił Grzegorz Szamotulski, z którym miałeś okazję pracować. Wniosek z tej rozmowy był jasny – Dominik Hładun ma najwyższe umiejętności bramkarskie w Legii. Jak ty podchodzisz do takich komentarzy?
- Na pewno nie będę teraz chodził i mówił, że jestem najlepszy. Niedawno byłem trzecim bramkarzem, w ostatnich meczach stałem się pierwszym wyborem, ale w moim zachowaniu nic się nie zmieniło. Wiadomo, że podwyższyły się moje morale. Zagrałem dobre mecze, ale pod innymi względami nic się nie zmieniłem. Dalej jestem tym samym Dominikiem Hładunem. Nie chcę się wywyższać. Najważniejsze jest to, że mogę pokazywać swoje umiejętności. Takie słowa na pewno są pozytywne, ale ja nie zmienię się po nich jako człowiek i piłkarz.
 

- Czujesz, że zrobiłeś na tyle dużo, aby z Rakowem wystąpić od pierwszej minuty?
- Mój plan był taki, żeby dobrze zastąpić Tobiego i namieszać pozytywnie w głowie trenera. Mam nadzieję, że sztab ma teraz ciężki wybór, na kogo ostatecznie postawić. Ja swój pierwszy plan zrealizowałem. Teraz decyzja należy do trenera. Do dyspozycji jest jeszcze Czarek. Wiemy, że na kogo szkoleniowiec by nie postawił, to ma zapewniony bardzo wysoki poziom. Dałem z siebie wszystko. Teraz wszystko zależy od trenera. 
 

- Jeżeli z Rakowem pierwszym wyborem trenera byłby Kacper Tobiasz, to czułbyś taki wewnętrzny, ludzki żal?
- Myślę, że czułbym taką piłkarską złość, ale decyzję trenera trzeba szanować. Ja dalej zostanę tym samym Dominikiem, nic się nie zmieni. Nie zamierzam się obrażać tylko dalej robić swoje. Wiem, że tylko wtedy moja praca zostanie doceniona. 
 

- Dominik, czego mogę życzyć Ci w takim razie na sam koniec rozmowy. 
- Najważniejsze jest zdrowie. Wszystko inne sam sobie wywalczę. Chcę, żeby wszystko układało się tak, jak do tej pory się układa. 

Udostępnij

Autor

Mateusz Okraszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.