
Historia: Kalendarium Legii (20 marca) - Raz na wozie, raz pod wozem
Codziennie na Legia.com - w Kalendarium Legii - przypominać Wam będziemy istotne wydarzenia ze 104-letniej historii klubu z Łazienkowskiej przypadające na dany dzień. W kolejnym odcinku o dwóch wielkich meczach w historii Legii - konfrontacji z Sampdorią Genua w Pucharze Zdobywców Pucharów oraz Panathinaikosem Ateny w Lidze Mistrzów.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
20 marca 1991 roku Legia zremisowała w wyjazdowym spotkaniu 1/4 finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów z Sampdorią Genua 2:2 i awansowała do półfinału europejskich rozgrywek. Dwa gole dla Wojskowych strzelił Wojciech Kowalczyk. Zgodnie z przewidywaniami Włosi przy ogłuszającym dopingu swoich fanów od pierwszego gwizdka rzucili się na Legię. Wiedzieli, że po porażce w pierwszym meczu 0:1 mają aż 90 minut u na to, by zmieść legionistów z powierzchni ziemi. Byli tego pewni. Na Stadio Luigi Ferraris trener Boskov postawił na swoich najmocniejszych ludzi. Do składu wrócił Gianluca Vialli, który nie wystąpił w pierwszym meczu w Warszawie. Tego dnia w Genui błyszczał jednak inny zawodnik – 19-letni Wojciech Kowalczyk. Włosi mieli znaczną przewagę, ale podopieczni Władysława Stachurskiego umiejętnie i szczęśliwie się bronili, przeszkadzając im na całym boisku, swojej szansy szukając w szybkich kontratakach. W 19. minucie nadarzyła się okazja Kowalczykowi, który mając na plecach dwóch obrońców Sampdorii wykorzystał swoją szybkość i wpadł w pole karne. Oddał strzał w kierunku bramki i piłka obok bezradnego Gianluki Pagliuki wpadła do siatki, a młody napastnik Legii utonął w ramionach kolegów. Zrobiło się 1:0 dla Legii i to na stadionie lidera Serie A!

W drugiej odsłonie nadal mocno atakowali Włosi i kiedy wydawało się, że utrata bramki przez Legię jest kwestią czasu... „Kowal” znów wyszedł z kontrą i podwyższył na 2:0. Stadion na chwilę zamarł, lecz Włosi nie rezygnowali. W 67. minucie Roberto Mancini po błędzie Jacka Bąka strzelił gola na 1:2. Na szczęście w dalszej części meczu legioniści grali praktycznie bezbłędnie. Wielki mecz rozgrywał Maciej Szczęsny, który wyśmienicie bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Skapitulował dopiero w 87. minucie po strzale Viallego. Było „tylko” 2:2 i... wówczas zaczął się horror. Prowokowany przez Manciniego Szczęsny został przez niego uderzony. Nie pozostał dłużny, sam wymierzając mu sprawiedliwość, za co otrzymał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Miejsce między słupkami zajął więc obrońca Marek Jóźwiak. To było - wraz z doliczonym czasem - długie siedem minut... „Kiedy trenerzy wskazali na mnie, nie wahałem się nawet przez moment” - wyznał później przed kamerami TVP „Beret”. Piłka przez cały ten czas była na połowie Wojskowych, lecz już ani razu nie wpadła do siatki. Sensacja stała się faktem - Legia była w półfinale rozgrywek o PZP. Był to największy sukces Legii od 1970 roku i największa sensacja tamtego sezonu w Europie.

Ciekawostką jest to, jak przed dwumeczem z Sampdorią rada drużyny ustaliła z działaczami wysokość premii za przejście Sampdorii. Ponieważ klubowi włodarze zupełnie nie wierzyli w awans swoich piłkarzy, bez mrugnięcia okiem zgodzili się na premie rodem... z kosmosu. Nikt nie przypuszczał, że klubowy bank zostanie rozbity.

Z kolei 20 marca 1996 roku legioniści pożegnali się ostatecznie z Ligą Mistrzów po porażce z Panathinaikosem Ateny 0:3. Ateński rewanż z Panathinaikosem boleśnie uzmysłowił wszystkim, że w wielkiej piłce nie liczy się tylko strona sportowa. „Biedna” Legia nie pasowała do piłkarskiej elity, na co również zwrócił uwagę rosyjski arbiter, w pierwszych minutach gry wyrzucając z boiska obrońcę Wojskowych Marcina Jałochę, ułatwiając tym samym zadanie Grekom, którzy wygrali 3:0 i przerywali Legii sen o europejskiej potędze. Na domiar złego dwa gole w tym spotkaniu wbił legionistom Krzysztof Warzycha.

Po remisie (0:0) w pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym piłkarze Legii ruszali do Grecji pełni nadziei. Otwierała się bowiem przed nimi szansa awansu do najlepszej czwórki ekip Starego Kontynentu. Legioniści szybko jednak zostali sprowadzeni na ziemię i w Atenach ostatecznie triumfowali gospodarze. W stolicy Grecji trener Paweł Janas nie mógł skorzystać z Marka Jóźwiaka i Jacka Bednarza, którzy musieli odcierpieć karę za nadmiar żółtych kartek (podobnie jak Dimitrios Markos i Georgios H. Georgiadis w ekipie gospodarzy). „Każdy bramkowy remis daje nam awans. Wiem, że w ostatnich czterech meczach w Lidze Mistrzów nie strzeliliśmy gola, ale teraz się przełamiemy” - zapewniał kapitan Legii Leszek Pisz. Marzenia prysły jednak bardzo szybko i ze śmiałych zapowiedzi wyszły nici. Wojskowi nie przestraszyli się dopingu 70 tysięcy greckich fanów, lecz po obiecujących pierwszych minutach w wykonaniu Legii, do głosu doszli gracze Panathinaikosu. W dodatku od 28. minuty warszawianie grali w dziesiątkę, gdyż sędzia usunął odesłał do szatni Marcina Jałochę i cała taktyka Legii wzięła w łeb. W 34. minucie gry Maciej Szczęsny po raz pierwszy musiał sięgać po futbolówkę do siatki po strzale Krzysztofa Warzychy. Po kwadransie drugiej połowy było... po meczu. Warzycha podwyższył na 2:0 i grająca w osłabieniu Legia nie miała już w Atenach czego szukać. „To był mój rewanż na Legii, bo w pierwszym meczu w Warszawie kibice mnie obrażali” – mówił „Gucio” dziennikarzom „Gazety Wyborczej”. Legionistów dobił w 72. minucie Juan Jose Borelli, który ośmieszył defensywę Legii i podwyższył wynik na 3:0 dla gospodarzy. „Liga Mistrzów na tym poziomie jest dla ludzi potrafiących grać w piłkę i prawdziwych mężczyzn. Mu nie zdaliśmy egzaminu” - wypalił na gorąco po meczu Maciej Szczęsny. Porażka z Panathinaikosem zakończyła występy Legii w Champions League w sezonie 1995/1996.

Autor
Janusz Partyka