
Historia: Kalendarium Legii (27 grudnia): Jerzy Woźniak - synonim Wielkiej Legii lat 50.
Codziennie na Legia.com - w Kalendarium Legii - przypominać Wam będziemy istotne wydarzenia ze 104-letniej historii klubu z Łazienkowskiej przypadające na dany dzień. 27 grudnia 1932 roku w Rembertowie urodził się Jerzy Woźniak. „Siwy” był jedną ze sztandarowych postaci Wielkiej Legii lat 50. Przez 13 lat występów z „eLką” na piersi rozegrał 241 spotkań, w których strzelił trzy gole. W barwach Wojskowych zdobył dwa krajowe mistrzostwa (1955, 1956) i trzy Puchary Polski (1955, 1956, 1966).
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii
Był jedną z kluczowych postaci Legii i reprezentacji Polski. Lewy obrońca, który w klubie pojawił się tuż przed narodzinami pierwszej Wielkiej Legii, został jednym z jej kluczowych graczy. Jerzy Woźniak urodził się 27 grudnia 1932 roku w Rembertowie (zmarł 9 stycznia 2011 roku w Warszawie). Był piłkarzem wszechstronnie wyszkolonym, dysponującym niezłą szybkością, cieszącym się zaufaniem trenerów oraz kolegów z zespołu. Był także prekursorem ofensywnego stylu gry bocznego obrońcy – grał nowocześnie, do przodu, często obsługując napastników celnymi podaniami. Bardzo sprawny i grający fair, nie uciekając się do gry faul. W koszulce z „eLką” na piersi występował przez 13 lat.

„Nie będzie przesady, kiedy o Jerzym Woźniaku powiemy 'dziecko Warszawy'. Urodził się przed wojną i wychował w podwarszawskim wówczas Rembertowie, a rozwój jego piłkarskiej kariery nastąpił w klubach sportowych Warszawy. Jako 15-latek zaczął treningi w Kadrze Rembertów, gdzie z powodzeniem grał w pomocy lub ataku. Płowowłosy młodzieniec, imponujący wyszkoleniem technicznym i szybkością – biegał wówczas 'setkę' w granicach 11,5 sekund – szybko stał się utrapieniem obrońców drużyn przeciwnych. Przez dwa lata (1947-1949) wyróżniał się na podwarszawskich boiskach, by wreszcie w roku 1949 trafić do stołecznego Marymontu. Potem jako poborowy (w 1953 roku), znalazł się w Wojskowym Klubie Sportowym Lotnik Warszawa. W okresie, gdy zaczęto likwidować Okręgowe Wojskowe Kluby Sportowe, tworząc z Legii Centralny Wojskowy Klub Sportowy Warszawa, trener CWKS-u Janos Steiner, penetrując składy rozwiązywanych OWKS-ów, rozglądał się za nowymi piłkarzami, po czym dowództwu CWKS-u wskazywał, kogo chciałby mieć w zespole. Narodziny legendy 'Siwego' sięgają czasu, gdy w Lotniku zauważył go Steiner, dzięki czemu Jerzy Woźniak w niedługim czasie rozkazem wojskowym został ściągnięty z Okęcia na ulicę Łazienkowską. 'Do CWKS-u trafiłem, podobnie jak większość zawodników, poprzez powołanie do wojska. Wcześniej grałem w drugoligowym Marymoncie i już przed moim pójściem do wojska było wiadomo, że w jednostce spędzę tylko okres unitarny, a potem będę grał w piłkarskiej drużynie Lotnika. Tak też się stało. Potem zostałem przesłany do CWKS-u' – mówił przed wielu laty w wywiadzie dla 'Naszej Legii' Jerzy Woźniak” – czytamy na historycznych stronach NL.


Zadebiutował w Legii 28 marca 1954 roku, w spotkaniu z Lechem Poznań (ostatni mecz to potyczka z Zagłębiem Sosnowiec – 23 kwietnia 1967 roku). Rozegrał 241 meczów i zdobył trzy bramki. Dwukrotnie zdobył dublet – pierwsze krajowe trofea w historii Legii (1955, 1956), a w roku 1966 – niejako na pożegnanie z Łazienkowską – po raz trzeci dołożył Puchar Polski. „Był gwiazdą Legii, z tym, że jego gwiazdorstwo było takie jak on – eleganckie i lekko nieśmiałe. Charyzmatyczny, zawsze elegancki i ostrzyżony na jeżyka. W pamięci kibiców zapisał się jako jeden z pierwszych sportowców, którzy przyjaźnili się z warszawską bohemą, i do którego wzdychały najurodziwsze Polki. 'Jak każdy młody człowiek lubiłem dobrze wyglądać, być dobrze ubrany, ale czy z kobietami tak było, ciężko mi dziś o tym mówić' – mówił skromnie. 'Lubiliśmy wyskoczyć do SPATiF-u, mieliśmy tam dużo znajomych, także wśród artystów. Bardzo dobrze kolegowałem się ze Zbyszkiem Cybulskim i Bogusławem Kobielą. Pamiętam, jak kiedyś ktoś mi krzyknął z trybun, bym lepiej poszedł potańczyć, a nie marnował piłek. Skończyłem z tym. Uznałem, że po co mają krzyczeć. Tym bardziej, że ja nie piłem alkoholu, nigdy nie lubiłem alkoholu, ale wystarczyła sama obecność, ktoś cię zobaczył i fama poszła' – tłumaczył. To nic bardziej błędnego i krzywdzącego dla tego znakomitego sportowca, ponieważ w podejściu do piłki był prawdziwym perfekcjonistą. 'Po treningu mieliśmy przecież czas wolny, na prywatne, osobiste życie. Ale nasze życie to był sport. Po oficjalnych zajęciach braliśmy dresy, korki, piłki i szliśmy z powrotem na płytę, albo na korty, na basen i ćwiczyliśmy do wieczora. Pamiętam jak jeszcze mieszkaliśmy w ośrodku, chyba ze 13 chłopa w jednym pomieszczeniu, na trzeszczących wojskowych łóżkach. Różnie było, jedni grali w karty, ja na przykład lubiłem słuchać radia, bo lubiłem dobrą muzykę, a inni lubili sobie wypić. Niekiedy zdarzało się, że któryś jechał na Dworzec Zachodni po winko. Była grupa rozrywkowa, ale jak przyszło do gry, treningu, to nikt się nie oszczędzał. Byliśmy rodziną i mieliśmy wspólny cel, dobrze grać, to procentowało na boisku. Znaliśmy się jak 'łyse konie', dlatego rozumieliśmy się bez zbędnych słów” – czytamy o Jerzym Woźniaku we wspomnieniowym tekście w NL.

W reprezentacji Polski zagrał 35 meczów – zadebiutował w kadrze narodowej 29 maja 1955 roku w Bukareszcie w spotkaniu z Rumunią (Olimpijczyk z Rzymu '60). Po zakończeniu kariery piłkarskiej szkolił m.in. grupy młodzieżowe.

Autor
Janusz Partyka