Historia: Kalendarium Legii (6 kwietnia) - Po prostu „Tosiek”
Codziennie na Legia.com - w Kalendarium Legii - przypominać Wam będziemy istotne wydarzenia ze 104-letniej historii klubu z Łazienkowskiej przypadające na dany dzień. Dziś przeczytacie o legioniści, który jest chyba ewenementem na skalę światową - nieprzerwanie od siedmiu lat występował w każdym kolejnym meczu swojej drużyny. Przed Wami dzisiejszy jubilat Antoni Trzaskowski.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii, Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Archiwum Prywatne
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii, Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Archiwum Prywatne
W latach 60. atletycznie zbudowani i mocno trzymający się na nogach obrońcy grali w formacjach defensywnych większości drużyn. Legionista Antoni Trzaskowski był nieco inny - raczej drobny i filigranowy,
lecz dla rywali zazwyczaj nie do przejścia. „Tosiek” na boisku był niezwykle ambitnym, zadziornym i nieustępliwym piłkarzem formacji defensywnej Wojskowych.
Czy w dzisiejszych czasach występuje w jakiejkolwiek drużynie piłkarz, który przez siedem lat nieprzerwanie grałby w każdym kolejnym meczu swojej drużyny, nie schodząc z boiska nawet na minutę? W latach 1966-1973 Antoni Trzaskowski rozegrał w Legii 159 pełnych ligowych spotkań. Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak taki właśnie rekord przypadł w udziale naszemu bohaterowi, który przez długi okres gry przy Łazienkowskiej był piłkarzem niezastąpionym. „Matka Boska dała zdrówko, a ojciec, rzeźnik, karmił mnie najprzedniejszymi karczewskimi wyrobami (śmiech). Jest to chyba rekord nie do pobicia. Przez siedem lat nie opuścić ani minuty gry. 159 kolejnych meczów ligowych w pełnym wymiarze czasowym. Pamiętam, że za Vejvody, kiedy nie byłem w kadrze, przez dwa lata nawet przez chwilę nie opuściłem żadnego treningu” - mówił Wiktorowi Bołbie w wywiadzie dla „Naszej Legii” Trzaskowski.
„Tosiek” przyszedł na świat 6 kwietnia 1941 roku w Karczewie. Gdy rozpoczął naukę w warszawskim technikum przy ulicy Śniadeckich zakochany był już w Legii na dobre. Zdarzało się, że zamiast lekcji wraz z kolegami wybierał wagary, by... przez płot przy Łazienkowskiej popatrywać wielką Legię - z Brychczym, Polem, Zientarą czy Grzybowskim w składzie. Z większością z nich spotkał się później w jednej drużynie, co doskonale obrazuje historię jego niesamowitej kariery.
W wieku 20 lat przyszedł do warszawskiej Legii z Mazura Karczew. Do klubu trafił otrzymując powołanie do wojska, a po przysiędze trener Longin Janeczek włączył go do pierwszej drużyny i młody chłopak z Karczewa dzielił od tej pory szatnię z gwiazdami wielkiej piłki. „Grając w Mazurze Karczew byłem powołany przez trenera Waleriana Kisielińskiego do reprezentacji juniorów Mazowsza. Tak się złożyło, że trener Kisieliński wspólnie z trenerem Ignacym Ordonem prowadzili drużynę rezerw Legii. I to oni zatroszczyli się o to, bym w momencie otrzymania karty powołania do wojska trafił na Łazienkowską. 10 października 1961 roku zgłosiłem się jako poborowy do jednostki wojskowej 2420, pod którą podlegała Legia. Tam przechodziłem okres unitarny, a ponieważ grałem już w rezerwach Legii, kapral zabierał mnie oraz pozostałych żołnierzy - piłkarzy z jednostki - i prowadził na stadion. Po meczu cieszyliśmy się życiem, by na capstrzyk wrócić do koszar. Tak było do przysięgi. Następnie, wraz z grupą sportowców, zostałem przeniesiony do Ośrodka Sportowego WKS Legia. Tak zaczęła się moja służba w Legii. Przez jakiś czas grałem jeszcze w rezerwach. W końcu, w sezonie 1962/1963, trener Longin Janeczek stwierdził, że widzi dla mnie miejsce w pierwszej drużynie. Wydawało mi się wtedy, że złapałem pana Boga za nogi. Ale mój kontakt z Legią ma znacznie dłuższą historię” - opowiadał w rozmowie z NL.
Na początku przygody z Legią rzeczywistość jednak przerosła oczekiwania i „Tosiek” wylądował na ławce. Po trwających miesiącami perypetiach, konflikcie z działaczami, czego konsekwencją była między innymi gra w... rezerwach Floty Gdynia, Trzaskowski pewnego dnia wrócił do Warszawy, spotkał się z kolegami z Legii i czekał na dalszy ciąg zdarzeń. Podczas sparingu Mazura z Legią piłkarze przedstawili „Tośka” nowemu trenerowi Jaroslavowi Vejvodzie. Po opowiedzeniu szkoleniowcowi jego zagmatwanej historii, ten postanowił ściągnąć piłkarza z powrotem do Legii. „W sezonie 1963/1964 kończyłem drugi rok służby. Byliśmy już po obozach, wywalczyłem miejsce w drużynie. Wygranym meczem 6:2 z Pogonią zaczęliśmy sezon. W drugim meczu, z ŁKS-em, po pierwszej połowie prowadziliśmy 2:0. W przerwie trener Janeczek zmienił mnie na Antka Piechniczka, który nigdy nie grał na lewej obronie. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ czułem się dobrze, nie miałem jakiegoś załamania formy. Wyraźniejszy sygnał otrzymałem przed kolejnym meczem. Wówczas nie znalazłem się w składzie na derby z Gwardią (1:2 - przyp. red.). Co dziwniejsze, przed meczem trenowałem z drużyną, gdy nagle dostałem rozkaz wyjazdu na przepustkę, po to... żebym pojechał do domu. I pojechałem... W Karczewie, dosłownie kilka metrów od mojego domu, stała czarna Wołga. W środku siedzieli kierownik drużyny Gwardii Warszawa i jeden z wysoko postawionych działaczy. Był z nimi mój kolega, z którym grałem w Mazurze Karczew, a który grał wówczas w Gwardii, Krzysiek Wyszomirski. Poprosili bym wszedł do środka. W krótkich słowach oznajmili mi, że kończę wojsko, a Jurek Woźniak był 'na zarządzie' i wyraził dalszą gotowość do gry w Legii. Tym samym dali mi znać, że jedyną możliwością, by pozostać w lidze, jest przejście do Gwardii. Byłem zły na wszystko, co się w Legii działo wokół mojej osoby, dlatego obiecałem, że sprawę przemyślę i odpowiedź dam wkrótce. Jednak ci z Gwardii nalegali, bym nazajutrz przyjechał na Rakowiecką. Pojechałem i zaoferowali mi takie warunki, o jakich nawet nie śmiałem marzyć. Po powrocie z przepustki oświadczyłem w klubie, że po wojsku nie zostaję w Legii, ponieważ przechodzę do Gwardii. To było jak wetknięcie kija w mrowisko! Załatwiono mnie w ten sposób, że na tydzień przed wyjściem z wojska zostałem przeniesiony do jednostki w... Porcie Wojennym Gdynia. Tam nie wiedzieli co ze mną zrobić, ale zadzwonił szef sztabu i powiedział o co chodzi. Zawieziono mnie na Oksywie, motywując to względami obronności kraju i przeniesiono do służby w... Marynarce Wojennej” - wspomina Trzaskowski w rozmowie z Wiktorem Bołbą na łamach klubowego miesięcznika.
„Mogę uchylić rąbka tajemnicy, jak wówczas przebiegała komisja lekarska. Wysłano mnie do wojskowego szpitala w Oliwie, na badania przed Komisją Marynarki Wojennej. Poszedłem tam i powiedziałem, że gdy byłem dzieckiem, miałem... zapalenie głowy. Z tym, że nie posiadałem dokumentacji, ponieważ musiała gdzieś przepaść podczas działań wojennych. Lekarz puknął mnie w kolano, noga mi nie odskoczyła, więc stwierdził brak odruchów warunkowych. Doszła do tego niedowzroczność prawego oka. Decyzja komisji lekarskiej Marynarki Wojennej mogła być tylko jedna - niezdolny do służby w specjalnościach morskich. Wziąłem pismo i pojechałem na Oksywie. Tam złapali się za głowy i szybko zadzwonili do Warszawy, alarmując, że Trzaskowski ucieka z wojska! Wobec takiego obrotu sprawy, z Warszawy nadano rozkaz umieszczenia mnie w szpitalu na obserwacji. 'Leczony' byłem przez miesiąc, nie otrzymując nawet jednego proszka. Po miesiącu wezwano mnie na komisję i zmieniono wcześniejsze orzeczenie, na 'zdolny do służby w jednostkach pomocniczych Marynarki Wojennej'. Trochę się awanturowałem, wykrzykując, że nie zasługują na miano lekarzy, ponieważ są jak chorągiewki, które na rozkaz z Warszawy zmieniają wcześniejsze orzeczenia. No cóż... musiałem zostać w Gdyni. Grałem trochę w rezerwach Floty, ale co to była za piłka... W międzyczasie dostałem telegram, że umarła mi babcia. Chciałem jechać na pogrzeb i wtedy powstał problem. Tak mnie to wkurzyło, że zrobiłem w sztabie awanturę. Jako że byłem w trzecim roku służby, zażądałem przysługującego mi urlopu taryfowego. Kręcili nosami, ale ostatecznie się zgodzili. Tak się złożyło, że podczas mojego urlopu przygotowująca się do sezonu Legia grała sparing z Mazurem Karczew. Odwiedziłem chłopaków. Ci przedstawili mnie trenerowi Virgilowi Popescu, tłumacząc mu kim jestem. Zapytał, czy zgodziłbym się wrócić. Odpowiedziałem, że tak. Wówczas wszystko nabrało innego wymiaru. Wróciłem z urlopu do Gdyni, ale po miesiącu rozliczyłem się i zostałem przeniesiony do Warszawy. Podpisałem deklarację na zawodowego żołnierza i zostałem w Legii” - kończy „Tosiek”.
Z czasem zaczęła się budowa Wielkiej Legii, w której Trzaskowski stał się filarem obrony, a Wojskowi zaczęli odnosić wielkie sukcesy. Zespół zdobył dwa mistrzostwa kraju, dwukrotnie sięgnął też po Puchar Polski, wreszcie awansował do półfinału rozgrywek o Puchar Europy. „Tosiek” stoczył z kolegami z drużyny wiele wspaniałych potyczek na Starym Kontynencie, w tym dwumecz z St. Etienne czy AC Milan, uznawany za najlepsze spotkania z udziałem polskiej drużyny w europejskich pucharach. U schyłku kariery legionista wyjechał do USA, które stały się jego drugą ojczyzną. Przez lata był grającym trenerem Polonii Greenpoint Nowy Jork, gdzie jeszcze w wieku 50 lat był filarem defensywy. W drużynie z Łazienkowskiej występował przez 12 lat, podczas których koszulkę z „eLką” na piersi zakładał w 296 meczach, w których strzelił trzy gole.
Zapraszamy do obejrzenia bardzo emocjonalnego filmu z Antonim Trzaskowskim w roli głownej, który powstał w 2015 roku:
Brązowe pięści z Melbourne
Z kolei 6 kwietnia 1933 roku w Niedźwiadach urodził się pięściarz Legii, medalista olimpijski, Henryk Niedźwiedzki. Legionista był uczestnikiem dwóch igrzysk olimpijskich - w Helsinkach, w roku 1952 odpadł w drugiej walce wagi koguciej, przegrywając z późniejszym mistrzem olimpijskim Pentti Hamalainenem. Podczas turnieju olimpijskiego Melbourne'56 zdobył za to brązowy medal w wadze piórkowej (przegrał także z późniejszym mistrzem olimpijskim Władimirem Safronowem).
Niedźwiedzki był Mistrzem Polski (1956) w wadze lekkopółśredniej oraz dwukrotnym wicemistrzem: w wadze piórkowej (1953) i wadze lekkopółśredniej (1955). W Legii Warszawa walczył w latach 1949-59 (boksował także w barwach Związkowca Bydgoszcz i Brdy Bydgoszcz). 16-krotnie wystąpił w reprezentacji Polski, wygrywając 15 pojedynków i raz przegrywając. W swojej bogatej karierze stoczył 220 walk - 199 wygrał, cztery zremisował i 17 przegrał. Po zakończeniu kariery (1960) przez wiele lat pracował jako trener.
***
Rumuni za silni
Siatkarze Legii mają na swoim koncie 26 medali mistrzostw Polski (w tym osiem złotych), pięciokrotnie triumfowali także w siatkarskim Pucharze Polski. Ich największym sukcesem na arenie międzynarodowej był premierowy awans do 1/2 finału rozgrywek o Puchar Europy w 1963 roku.
W roku tym Legia reprezentowała Polskę w rozgrywkach o Pucharu Europy jako mistrz kraju. Najpierw, w 1/8 finału, Wojskowi wyeliminowali fińskie Kimmo Lahti bez straty seta. W meczach ćwierćfinałowych było już jednak znacznie ciężej. W pierwszym wyjazdowym meczu z Mladostią Zagrzeb - rozegranym 6 marca 1963 roku - legioniści przegrali 2:3. Rewanż 11 dni później w Warszawie miał emocjonujący i dramatyczny przebieg, ale ostatecznie Legia zwyciężyła 3:1 i awansowała do najlepszej siatkarskiej czwórki na Starym Kontynencie.
W półfinale rozgrywek PE podopieczni Macieja Łuczaka zmierzyli się z bukaresztańskim Rapidem. Pierwszy mecz przed własną publicznością - 6 kwietnia 1963 roku - Legia niestety przegrała w stosunku 2:3. W rewanżu w Rumunii (21 kwietnia) rywale zwyciężyli gładko 3:0 i awansowali do finału europejskich rozgrywek. W tym historycznym sukcesie Legii brali udział tacy zawodnicy, jak: Wojciech Rutkowski, Alfred Szperling, Mirosław Schlief, Ryszard Sierszulski, Zbigniew Rusek, Wojciech Markuszewski, Andrzej Drozdowicz, Zbigniew Jóźwiak, Janusz Wójcik, Janusz Kamiński, Romuald Paszkiewicz i Czesław Kwiatkowski.
Autor
Janusz Partyka