![Historia: Trzecia pucharowa wizyta Legii w Zjednoczonym Królestwie [WIDEO]](https://cdn.legia.com/variants/97BGCQ9aRguhyjRbMkepEqfb/545c15e9cca6f06af6246aeb5cf03b7aca3451e6443595cf6ef7e6b628d6481e.jpeg)
Historia: Trzecia pucharowa wizyta Legii w Zjednoczonym Królestwie [WIDEO]
Piłkarze Legii zagrają po raz trzeci z drużyną z Anglii na jej terenie w rozgrywkach o europejskie puchary. Poprzedni rywale - Manchester United i Blackburn nie potrafili z nią wygrać, obydwa spotkania zakończyły się remisami. Jak będzie w czwartek w Leicester?
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
Pięć oficjalnych i trzy nieoficjalne mecze - to bilans potyczek Legii z drużynami z Anglii. Do pierwszej z nich - tej nieoficjalnej - doszło 3 maja 1966 roku. Na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie Wojskowi zagrali z drużyną Tottenham Londyn. Spotkanie odbyło się on z okazji 50-lecia klubu z Łazienkowskiej, a legioniści - po golach Janusza Żmijewskiego i Waldemara Obrębskiego - zwyciężyli faworyzowanych rywali 2:0. Do pierwszego oficjalnego starcia doszło natomiast w roku 1991, kiedy to podopieczni Władysława Stachurskiego mierzyli się w półfinale rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów z Manchesterem United (eliminując wcześniej najlepszą wówczas klubową drużynę Starego Kontynentu - Sampdorię Genua). W pierwszym spotkaniu na Stadionie Wojska Polskiego legioniści ulegli rywalom 1:3 (gol Jacka Cyzio), w rewanżu zaś uzyskali remis 1:1 (bramka Wojciecha Kowalczyka). Pięć lat później w grupie Ligi Mistrzów warszawianie rywalizowali z Blackburn Rovers. W Warszawie zwyciężyli 1:0 po golu Jerzego Podbrożnego, w rewanżu zaś padł bezbramkowy remis. Do nieoficjalnego dwumeczu z Anglikami - przy okazji pożegnania Kazimierza Deyny - doszło także w latach 1979 i 1980. Na stadionie przy Łazienkowskiej legioniści pokonali Manchester City 2:1 (gole Deyny i Dragoslava Stepanovicia - samobójczy), zaś w rewanżu rozgromili rywali aż 5:1 - po dwóch trafieniach Krzysztofa Adamczyka oraz bramkach Pawła Janasa, Mirosława Okońskiego i Marka Kusto.

My skupimy się na dwóch oficjalnych dwumeczach Wojskowych z drużynami ze Zjednoczonego Królestwa. Najpierw, 10 kwietnia 1991 roku, na drodze Legii do awansu do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów stanął renomowany Manchester United, zespół złożony z wielu piłkarskich znakomitości, wielokrotnych reprezentantów Anglii i - jak się miało okazać - ostateczny triumfator tamtej edycji rozgrywek. Manchester przed meczem z Legią zajmował piąte miejsce w lidze, sezon wcześniej zakończył zaś zmagania na szóstej pozycji. Była to cały czas uznana marka w Europie. - Do Warszawy zawitali piłkarze, których mogliśmy podziwiać w telewizji. Nie było wtedy transmitowanych całych meczów, a jedynie skróty. Takie nazwiska jak Hughes, Bruce czy Sharpe, to byli już wtedy uznani piłkarze na świecie, a myśmy mogli ich „dotknąć” - wspominał po latach na polsatsport.pl pomocnik Wojskowych Piotr Czachowski. - Na trybunach komplet kibiców, co po zmianie ustroju zdarzało się u nas naprawdę bardzo rzadko. Nie mieliśmy nic do stracenia. Pamiętam tunel przed wyjściem na murawę przed meczem w Warszawie. W oczy rzucały mi się uda Marka Hughesa. Jego jedno udo było jak nasze dwa! - dodawał Czachowski.

„Legia do gry z Manchesterem United przystępowała w osłabieniu. Kontuzjowani byli Krzysztof Budka i Dariusz Kubicki, a z powodu czerwonej kartki otrzymanej w Genui nie mógł wystąpić Maciej Szczęsny. Obrona była więc poważnie zdekompletowana, co miało kolosalne znaczenie jeśli chodzi o wynik spotkania. Pierwsze minuty to nieznaczna przewaga gości. Z tym, że z biegiem czasu ta przewaga systematycznie rosła. Tak było do 38. minuty, kiedy po jednej z kontr legionistów Jacek Cyzio - ku zaskoczeniu całej defensywy rywali - strzelił na 1:0 dla Legii!” - opisywała mecz na swych historycznych stronach „Nasza Legia”.- Mieliśmy nowe, bardzo ładne zielone koszulki, gdyby nie ten „feler” na środku. Była na niej reklama. To było chyba jeszcze przed meczem z Sampdorią, gdy okazało się, że nie doszło do finalizacji umowy i nie mogliśmy zagrać w tych strojach. Klub zatrudnił panie, które całą noc szyły nam te białe kwadraty na zielonych koszulkach zasłaniające nazwę niedoszłego sponsora. Przed meczem spotkaliśmy się z Anglikami w specjalnie przygotowanym tunelu, bo musieliśmy jakoś wspólnie wyjść na mecz. Pracownicy klubu wybili z dziurę w ogrodzeniu i tamtędy wychodziliśmy na murawę z tych prowizorycznych szatni. Jakbyśmy popatrzyli się z trybuny głównej, to ta dziura była zrobiona z prawej strony, gdzieś mniej więcej na wysokości chorągiewki w narożniku boisku - wspominał w polsatsport.pl inny uczestnik tamtego spotkania, Jacek Cyzio.

„We wspomnianej 38. minucie na stadionie zapanował trudny do opisania szał. Niestety, radość z tej bramki trwała krótko, ponieważ piłkarze Legii cieszyli się... zbyt długo. Konsekwencją nadmiernej radości po zdobyciu bramki była jej strata. Ten gol dodał animuszu Anglikom. W dodatku w głupi sposób drużynę osłabił Marek Jóźwiak, który po nonszalanckim zagraniu i stracie piłki faulował wychodzącego na czystą pozycję Marka Hughesa, za co otrzymał czerwoną kartkę i musiał opuścić boisko. 'Byłem wściekły na Marka, ale jak zobaczyłem jak płacze w szatni, zrobiło się mi go żal' - powiedział oglądający mecz z trybun Maciej Szczęsny. W tej sytuacji dalsze bramki dla Anglików były już tylko kwestią czasu. W 54. minucie Mark Hughes podwyższył na 2:1, a gol w 67. minucie na 3:1 Steva Bruce’a, był postawieniem przez Manchester kropki nad i. W tym momencie szanse awansu Legii do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów zmalały do zera” - czytamy w „NL”. - Pierwszy raz nam piłka nie podskoczyła na murawie przy Łazienkowskiej. Zagraliśmy „klepę” z Piotrkiem Czachowskim, udało się wprowadzić piłkę między obrońców. Idealnie się toczyła. Gdyby skoczyła milimetr w lewo lub prawo, strzał byłby niecelny. Dużo szczęście, że trafiłem na kawałek dobrego boiska. Po strzelonym golu uciekłem jak najdalej do chorągiewki, tej przy ulicy Łazienkowskiej. Gdyby brama była otwarta, to bym pewnie pobiegł na Torwar. Szczęście, że zamknęli i zdążyliśmy wrócić, ale niestety za późno - wspominał po latach Cyzio.

A jak wydarzenie to opisuje Księga Stulecia Legii? „Zanim przyszło rywalizować w półfinale z Manchesterem United, Warszawę odwiedził Roman Kosecki robiący furorę w Galatasaray Stambuł. Spotkał się z kibicami w warszawskiej 'Rivierze'. Nie przyjechał z pustymi rękami. Wszedł na salę w towarzystwie Krzysztofa Budki, Wojciecha Kowalczyka i Marka Jóźwiaka i powiedział: Chciałbym podziękować za gorące oklaski, a jednocześnie pogratulować moim kolegom z Legii awansu do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Korzystając z okazji, chcę na ręce kapitana przekazać dla wszystkich skromne upominki... takie złote bransoletki na rękę. Już kupiłem dalsze prezenty za awans do finału – relacjonował 'Przegląd Sportowy' (Archiw. A.D.). Legia szykowała się do starcia z Czerwonymi Diabłami, a w kraju trwała dyskusja, skąd bierze się taka dysproporcja między jej postawą w lidze, a grą na europejskich boiskach. W Legii tylko puchary mobilizują, liga trochę mniej. Nie można zmienić bowiem od zaraz mentalności zawodników. Niektórzy mają w sobie zakorzeniony profesjonalizm, niektórzy próbują się trochę przeszwarcować lub stawiają na pierwszym miejscu inne sprawy. Są też tacy, którzy w ogóle niczym się nie przejmują. I z tymi rozliczę się przy podpisywaniu nowych kontraktów – zapowiedział Stachurski w 'Przeglądzie Sportowym' (Archiw. A.D.). Za wyeliminowanie Sampdorii drużyna dostała 1,6 mld zł, za ewentualny awans do finału stawka miała wzrosnąć o 50%. Manchester United nie miał jednak zamiaru lekceważyć polskiego zespołu, dla Alexa Fergusona było to nie do pomyślenia. Zaczęło się świetnie. Legia postawiła się silniejszym przeciwnikom, nie zamierzała poddać się bez walki. Stadion eksplodował, kiedy w 36. min Jacek Cyzio po podaniu Leszka Pisza zdobył bramkę. Wydawało się, że piękny pucharowy sen może trwać, ale, niestety, szybko nastąpiła pobudka. Arkadiusz Gmur przebiegł całe boisko, by pogratulować strzelonego gola swojemu szwagrowi. Za wszelką cenę chciał wyściskać Cyzia, ale nie zdążył wrócić na swoją pozycję. Manchester szybko rozpoczął od środka, kilka podań, centra, błąd Zbigniewa Robakiewicza i za sprawą Briana McClaira padło wyrównanie. Szczęście trwało 50 sekund. Jeszcze przed przerwą nie popisał się Marek Jóźwiak, który stracił piłkę na własnej połowie i musiał faulować Marka Hughesa biegnącego w kierunku bramki Legii. Złapał go za koszulkę, ten upadł, a sędzia ukarał Polaka czerwoną kartką. Jóźwiak miał niesamowitego pecha. Przez lata takie faule taktyczne były karane żółtą kartką. Dosłownie kilka dni przed spotkaniem z Czerwonymi Diabłami zmieniono wytyczne. Popularny 'Beret' był pierwszym zawodnikiem, którego objęły nowe przepisy. Osłabiona Legia, nie dość, że w dziesiątkę, to grająca jeszcze bez pauzującego Macieja Szczęsnego i kontuzjowanych Krzysztofa Budki i Dariusza Kubickiego, nie miała szans na wywalczenie choćby remisu. Po przerwie bramki zdobyli Mark Hughes i Steve Bruce, a losy rywalizacji w zasadzie zostały rozstrzygnięte” - czytamy w klubowej publikacji.

10 kwietnia 1991 r., 1/2 finału o Puchar Zdobywców Pucharów, Stadion Wojska Polskiego w Warszawie
Legia Warszawa – Manchester United 1:3 (1:1)
Bramki: Cyzio (38) – McClair (38), Hughes (54), Bruce (67)
Legia: Robakiewicz – Gmur (61' Wójcik), Jóźwiak, Modzelewski, Czachowski – Czykier, Iwanicki, Bąk, Pisz – Cyzio, Kowalczyk
Manchester Utd.: Sealey – Bruce, Pallister, Irwin, Blackmore – Phelan (46' Donaghy), Webb, Ince, McClair – Hughes, Sharpe
24 kwietnia 1991 roku w rewanżowym meczu 1/2 finału PZP z drużyną Manchesteru United na Old Trafford legioniści wywalczyli remis 1:1. Już po pierwszym spotkaniu było raczej przesądzone, że w finale rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów w sezonie 1990/1991 zagrają Anglicy, ale w tamtej edycji Legia sprawiła już tyle niespodzianek i była tak nieprzewidywalna, że co poniektórzy wietrzyli kolejną sensację. „Serdecznie witamy na pokładzie samolotu piłkarzy Legii lecących na mecz z Manchesterem United” - tymi słowami stewardesa Brytyjskich Linii Lotniczych powitała na pokładzie Boeinga 757 piłkarzy Legii. Ci pokazali się na Old Trafford z bardzo dobrej strony, remisując 1:1 po golu Wojciecha Kowalczyka w 56. minucie meczu. W biografii „Kowala” znaleźliśmy taki oto fragment o tym spotkaniu: „Wlepili nam gola, potem my strzeliliśmy. Jacek Bąk wybił piłkę na uwolnienie, w kierunku Pallistera. Wziąłem go na plecy, przyjąłem piłkę na klatę, on mnie gdzieś tam kopnął, ale piłki nie wybił. Pojechałem na szybkości. Byłem sam na sam. ’Gdzie strzelać?’ - to była pierwsza myśl. ’W długi!’ - to była druga. No to strzeliłem w długi... Piłka poleciała między nogami bramkarza w sam środek....”. - Trener Alex Fergusson, który rozpoczynał swoją przygodę w United, chwalił nas za grę w obu tych spotkaniach. Mimo iż nie wyeliminowaliśmy Manchesteru, to i tak klub zachował się bardzo ładnie - po odpadnięciu w półfinale dostaliśmy połowę tej premii za przejście Sampdorii. Doceniono nasz sukces i mimo wszystko bardzo dobrą postawę w dwumeczu z Manchesterem. Pozostawiliśmy po sobie bardzo dobre wrażenie - wspominał Jacek Cyzio.

24 kwietnia 1991 r., 1/2 finału Pucharu Zdobywców Pucharów, Old Trafford w Manchesterze
Manchester United - Legia Warszawa 1:1 (1:0)
Bramki: Lee Sharpe (29) - Wojciech Kowalczyk (56)
Manchester Utd.: Walsh - Irwin, Bruce, Pallister, Blackmore (68' Donaghy) - Phelan, Robson, Webb, McClair - Hughes, Sharpe
Legia: Robakiewicz - Gmur, Kubicki, Czachowski, Bąk - Pisz, Czykier, Iwanicki, Sobczak (77' Łatka) - Cyzio, Kowalczyk

W drugim oficjalnym dwumeczu - kilka lat później, w rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów sezonu 1995/1996 - rywalem Legii był Blackburn Rovers. „Rewanżem za Manchester” uznano warszawskie spotkanie Legii z mistrzem Anglii, do którego doszło 18 października 1995 roku. Zespół z super-drogimi napastnikami - Chrisem Suttonem i Alanem Shearerem (ich wartość wynosiła wówczas ponad 8 mln. funtów), nie dał jednak rady legionistom, którzy po golu Jerzego Podbrożnego zwyciężyli 1:0. Wojskowi mogli wygrać nawet wyżej, lecz nie wykorzystali kilku znakomitych okazji do zmiany wyniku.

„Był 18 października 1995 roku. Ten dzień, jak się później okazało, każdy kibic Legii Warszawa zapamiętał na długo i pewnie pamięta do dziś. Legioniści w 3. kolejce Ligi Mistrzów UEFA podejmowali u siebie mistrza Anglii - Blackburn Rovers. Podopieczni Pawła Janasa, po golu Jerzego Podbrożnego, ten pojedynek wygrali. Anglicy byli pewni zwycięstwa w Warszawie. Byli podrażnieni i mieli nóż na gardle. Wcześniejsze ich potyczki w Lidze Mistrzów UEFA nie były udane. Najpierw ulegli Spartakowi Moskwa, a później nie sprostali mistrzowi Norwegii Rosenborgowi Trondheim. Warszawianie byli w lepszej sytuacji. Najpierw odnieśli zwycięstwo z Rosenbergiem 3:1, a później, po dobrym meczu, przegrali w Moskwie ze Spartakiem 1:2” – czytamy na portalu sportowefakty.wp.pl.

Od pierwszych minut na boisku pojawił się napastnik Legii Jerzy Podbrożny, który wrócił do gry po chorobie. Drugim atakującym był Cezary Kucharski. Trener Paweł Janas miał nosa - postawienie na tę dwójkę graczy było znakomitym posunięciem. To właśnie Kucharski z Podbrożnym wypracowali akcję, po której stadion przy ulicy Łazienkowskiej - jedyny raz tego wieczora - eksplodował z radości. „Anglicy w swoim składzie mieli jedną wielką gwiazdę. Był nią Alan Shearer, który dał o sobie znać już w początkowej fazie zawodów. Jego strzał zatrzymał jednak Maciej Szczęsny. W 26. minucie padła jedyna bramka w tym starciu. Lewym skrzydłem efektowny rajd przeprowadził Kucharski, jego uderzenie w polu karnym zostało jednak zablokowane przez Colina Hendry. Piłka szczęśliwie trafiła jednak do Podbrożnego, który celną główką umieścił ją w siatce. Anglicy odpowiedzieli jeszcze w pierwszej połowie. Strzały zawodników Blackburn nie znalazły jednak drogi do siatki. W drugiej części bardzo groźnie atakowali gospodarze, ale Tim Flowers nie dał się pokonać po raz drugi. U legionistów szwankowała skuteczność, bo okazje były wyborne. Dobrze w bramce Legii spisywał się także Maciej Szczęsny, który ani razu nie pozwolił sobie na strzelenie gola” – pisali dalej dziennikarze wp.pl.

18 października 1995 r., Faza grupowa Ligi Mistrzów, Stadion Wojska Polskiego w Warszawie
Legia Warszawa – Blackburn Rovers 1:0 (1:0)
Bramka: Podbrożny (26)
Legia: Szczęsny – Mandziejewicz, Zieliński, Jóźwiak – Lewandowski, Staniek, Michalski, Pisz, Bednarz – Kucharski, Podbrożny
Blackburn: Flowers - Berg, Hendry, Pearce, Kenna – Batty, Sherwood, Warhurst (82' Newell), Holmes - Shearer, Sutton
Przed meczem rewanżowym w Blackburn - 1 listopada 1995 roku - lokalny dziennik „Lancashire Evening Telegraph” spotkanie Rovers z Legią nazwał „meczem ostatniej szansy”. I choć Anglicy w tym meczu „gryźli trawę”, to remis 0:0 na boisku rywala był wielkim sukcesem Legii. „To ogromny krok Legii na drodze do ćwierćfinału UEFA Champions League” - chwalił nazajutrz legionistów „Przegląd Sportowy”. „Brawo Legia!” – pisano dalej. „Legia jest tuż tuż upragnionego awansu do ćwierćfinałów. Najważniejszy będzie teraz mecz z Rosenborgiem w Trondheim (22 listopada). Mistrzowi Polski potrzebny jest jeden punkt” - informował „PS”.
Wyjazdowe spotkanie przyszło legionistom rozgrywać w dniu Wszystkich Świętych. Stołeczni piłkarze zamiast na groby bliskich, udali się więc na Wyspy, by walczyć o kolejne punkty w europejskiej elicie. Podopieczni Pawła Janasa mieli już na swoim koncie dwie wygrane w prestiżowych rozgrywkach – z Rosenborgiem Trondheim i w pierwszym spotkaniu z Blackburn. W rywalizacji z mistrzem Anglii Wojskowi zagrali z całkowicie poprzestawianą defensywą. Drugą żółtą kartką ukarany został w poprzednim spotkaniu Jacek Zieliński, kontuzja wykluczyła z gry także Krzysztofa Ratajczyka. Trener Paweł Janas przesunął więc do obrony nominalnego pomocnika Radosława Michalskiego, a ostatnim obrońcą został Zbigniew Mandziejewicz. - Brak Jacka Zielińskiego to duża strata, mam jednak nadzieję, że jego zastępcy zagrają pewnie - mówił przed meczem Maciej Szczęsny.

W środowy wieczór, 1 listopada, to właśnie bramkarz Legii miał największy wkład w wywalczenie jednego punktu, choć cała defensywa zagrała znakomicie. - Zrobiłem to co do mnie należało - skwitował krótko po meczu Szczęsny. Remis na na Ewood Park jak się później okazało dał ostatecznie Legii awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów UEFA. „Dzień przed meczem legioniści trenowali na głównej płycie. Grzegorz Lewandowski zaraz po wyjściu na murawę dotknął jej dłonią, naciskał i powiedział z radością małego dziecka 'panowie, prawdziwa'. Boisko było równe jak stół bilardowy, trawa idealnie przystrzyżona. W meczu gigantyczną przewagę mieli Anglicy, ale kapitalnie bronił Maciej Szczęsny, choć dwa razy - kiedy trzeba było piąstkować - piłka ślizgała się po rękawicy. Ale wcześniej fenomenalnie obronił m.in. strzał Szkota Hendry'ego z pięciu metrów. Wtedy nie było jeszcze mocno zaawansowanej technologii, więc relację z meczu napisałem odręcznie i pognałem wysłać ją z klubowego faksu. Ostatnią akcję spotkania obejrzałem w klubowym telewizorze - Szczęsny kapitalnie wybronił w sytuacji sam na sam z Alanem Shearerem. Odbił piłkę uderzoną z siedmiu metrów i sędzia skończył mecz. Przed spotkaniem Szczęsny obiecał, że gola w Anglii nie puści i słowa dotrzymał” – wspominał po latach na portalu legia.sport.pl redaktor Robert Błoński.
- Mecz był lepszy niż w Warszawie, w Anglii jednak nastawiliśmy się głównie na grę w obronie - stwierdził po meczu Janas. W drugim spotkaniu grupy B Spartak Moskwa zwyciężył Rosenborg Trondheim 4:1 i z 12 punktami na koncie zapewnił sobie awans z grupy. Legia musiała jeszcze chwilę na awans do ćwierćfinału poczekać.

1 listopada 1995 r., Faza grupowa Ligi Mistrzów, Ewood Park w Blackburn
Blackburn Rovers – Legia Warszawa 0:0
Blackburn: Flowers - Berg, Pearce, Hendry, Kenna - Ripley, Sherwood, Batty, Warhurst (62' Le Saux) - Shearer, Newell (75' Sutton)
Legia: Szczęsny – Jóźwiak, Mandziejewicz, Michalski – Jałocha (65' Mosór), Lewandowski, Wieszczycki, Pisz, Bednarz – Podbrożny (46' Kucharski), Staniek
Autor
Janusz Partyka