Inaki Astiz: PGE Narodowy wyzwala zupełnie inne emocje - Legia Warszawa
Plus500
Inaki Astiz: PGE Narodowy wyzwala zupełnie inne emocje

Inaki Astiz: PGE Narodowy wyzwala zupełnie inne emocje

Przed finałem Fortuna Pucharu Polski porozmawialiśmy z legendą Legii Warszawa, sześciokrotnym triumfatorem tych rozgrywek, a obecnie członkiem sztabu szkoleniowego Wojskowych - Inakim Astizem.

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa

Przed finałem Fortuna Pucharu Polski porozmawialiśmy z legendą Legii Warszawa, sześciokrotnym triumfatorem tych rozgrywek, a obecnie członkiem sztabu szkoleniowego Wojskowych - Inakim Astizem.

 

- Większy stres przed finałem Pucharu Polski towarzyszył Inakiemu piłkarzowi czy Inakiemu członkowi sztabu szkoleniowego? 

- Zawodnikowi. Teraz w roli trenera wygląda to trochę inaczej. Oczywiście czujemy to napięcie, stawkę spotkania, ale jako trenerzy inaczej się do tego przygotowujemy. Jako zawodnik największa adrenalina jest tuż przed wyjściem na boisku, gdy zaczyna się mecz to mija i skupiasz się na tym, by jak najlepiej wykonać swoje zadania. Jako trener ta presja przed meczem jest nieco mniejsza. Jak będzie po meczu odpowiem ci we wtorek wieczorem. 

 

- Trener ma łatwiej, bo jego plan muszą zrealizować zawodnicy (śmiech). 

- Wygrywamy wszyscy, remisujemy wszyscy i przegrywamy wszyscy. Trenerzy są od tego, by pomagać zawodnikom, reagować w czasie meczu i naprawiać ten plan. Będziemy bardzo dobrze przygotowani na wtorkowy finał, jestem o tym przekonany. 

 

- Twoje finałowe doświadczenia przekładają się na pracę z obecnymi zawodnikami? Oni takiego bagażu doświadczeń nie mają. 

- W takich meczach najważniejsze jest, by traktować je jak kolejne spotkanie. Wiadomo, że otoczka medialna będzie nieco inna, ale nie można zawodnika przemotywować. Każdy gracz musi potrafić dać drużynie to co najlepsze, ale trzeba uważać, aby się nie spalić. Wiadomo, że odczucia są inne, kilka dni wcześniej czujesz już, że stawka jest wyższa, napięcie kibiców, rodzin i wszystkich wokół inne i dajesz z siebie jeszcze więcej, by te ambicje spełnić. 

 

- Z Rakowem mieliśmy okazję zagrać kilka tygodni temu i wygraliśmy. Czy przewaga psychologiczna przed finałem jest po naszej stronie? 

- Trudno powiedzieć. W ostatnich trzech meczach po Rakowie już nie wygraliśmy. Trzy tygodnie wcześniej byliśmy w nieco innym punkcie niż teraz. To zwycięstwo z Rakowem było niezwykle ważne, bo pokazaliśmy im, że muszą na nas uważać, bo możemy ich pokonać. Z drugiej strony my też wiemy, że musimy coś zmienić, aby wszystko funkcjonowało, tak jak w tym spotkaniu z Rakowem, bo kolejne mecze były już gorsze w naszym wykonaniu. 

 

- Obie drużyny są na różnych etapach. Sytuacja Legii jest stabilna, natomiast Raków stoi przed zmianą trenera. Myślisz, że dla nich to będzie dodatkowa motywacja, aby pożegnać się z trenerem Papszunem podwójną koroną? 

- Na pewno będą chcieli pożegnać go jak najlepiej, spędził tam siedem lat i wykonał dobrą pracę. Jednak piłkarze trenują i grają też dla siebie, to ich największa motywacja. To, że trener odejdzie z klubu, nie zmieni ich ambicji. To jest finał, to jest gra o trofeum i miejsce w historii klubu, więc ma to większe znaczenie niż to, czy trener zostanie czy nie. 

Zdjęcie

- Każdy gracz musi potrafić dać drużynie to co najlepsze, ale trzeba uważać, aby się nie spalić. Wiadomo, że odczucia są inne, kilka dni przed finałem czujesz już, że stawka jest wyższa, napięcie kibiców, rodzin i wszystkich wokół inne i dajesz z siebie jeszcze więcej, by te ambicje spełnić. 

- Nasza droga do finału przebiegała różnie. Wszystko zaczęło się nerwowo w Niecieczy. 

- Dokładnie. Nie wszystkie mecze układały się po naszej myśli, były trudne momenty. Wiedzieliśmy, że z Termalicą czeka nas bardzo ciężki mecz i tak też się okazało. Trzeba podkreślić rolę zawodników, którzy wówczas weszli z ławki. Dali dodatkowy impuls, pomogli rozstrzygnąć to spotkanie na naszą korzyść. Ogólnie patrząc na naszą pucharową drogę w tym sezonie widać, że gracze z ławki, ci którzy grali może trochę mniej, odcisnęli swoje piętno na awansie do finału. To bardzo ważne, że możemy liczyć na ich pomoc. 

 

- No tak, każdy z tych meczów miał swojego bohatera. W Niecieczy był nim Carlitos, w Gdańsku Linsday Rose i Czarek Miszta, w Kaliszu Igor Strzałek…

- Igor Strzałek, Tomas Pekhart i Carlitos odegrali też bardzo ważną rolę w Zielonej Górze. 

 

- Kto teraz może zostać bohaterem?

- Nie ma to dla mnie znaczenia. Ważne, żeby to był ktoś od nas (śmiech). Josue często przed meczami w szatni mówi, że nieważne są indywidualności, najważniejsze, żeby drużyna realizowała swoje cele. Musimy być zespołem, dla zawodników też nie ma znaczenia, kto trafi do siatki. Kluczowe, by drużyna odniosła sukces. Media może potrzebują bohaterów, ale my potrzebujemy sukcesu drużynowego. 

 

- Ty miałeś okazję sześciokrotnie wznieść Puchar Polski. Wygrywałeś go w różnych okolicznościach - po rzutach karnych, po dwumeczu, po pewnym zwycięstwie nad Ruchem Chorzów. Który triumf smakował najbardziej?

- Na pewno pierwszy, wygrany z Wisłą Kraków po rzutach karnych. To była mocna Wisła, która dominowała rozgrywki ligowe. Byli bardzo regularnie, ciężko było ich dogonić, pokazali wtedy, że są krok dalej. Pokonaliśmy ich wtedy po serii rzutów karnych, zepsuliśmy im trochę sezon, a dla nas zwycięstwo po karnych miało dodatkowy smak. Z kolei z Ruchem Chorzów wygraliśmy pewnie 3:0, mieliśmy przewagę, spokojnie prowadziliśmy tamten mecz i w pełni go kontrolowaliśmy. Podobnie było w przypadku finału wygranego z Arką Gdynia. Rozgrywaliśmy tamto spotkanie pod nasze dyktando. Z kolei pamiętny mecz z Lechem Poznań w 2015 roku też miał ciekawy scenariusz. Odrobiliśmy stratę na Stadionie Narodowym, we wspaniałej atmosferze z takim przeciwnikiem. To miało wyjątkowy smak. 

 

- Z kolei inny finał przeciwko Lechowi, w Bydgoszczy w 2011 roku, był dla Ciebie trudny. Zakończyłeś udział w meczu po pierwszej połowie. 

- Grałem wtedy z kontuzją. Kilka dni wcześniej graliśmy z Polonią i mocno dostałem w żebro. Powiedziałem lekarzowi, że ból jest duży i coś jest nie tak. Nie było dużo czasu, bo następnego dnia mieliśmy regenerację, a kolejnego już wyjazd do Bydgoszczy. Lekarz przygotował mnie do meczu, dał leki przeciwbólowe i zapewnił, że będzie okej. Podczas ostatniego treningu przed meczem czułem ból i nie mogłem sprintować. Lekarz powiedział wtedy, że wzmocnimy dawkę leków przeciwbólowych i zagram w finale. W 20. minucie finału nie dawałem już rady, nie mogłem oddychać i wykonywać springów. Chciałem grać na sto procent, ale byłem w stanie tylko na pięćdziesiąt. W przerwie poprosiłem o zmianę, później okazało się, że miałem połamane żebro i wypadłem na kilka tygodni. Najważniejsze, że udało nam się wygrać puchar. 

 

- Domyślam się, że mimo wszystko łatwiej było biegać ze złamanym żebrem niż przeżywać te emocje z boku po zejściu z boiska.

- Tak, to są całkiem inne nerwy. Nie możesz pomóc kolegom, a każdy piłkarz chce mieć wpływ na mecz. Mniejszy stres jest na pewno, kiedy biegasz po boisku niż kiedy musisz to przeżywać zza linii bocznej. Szczególnie w finałach. Pamiętam jeszcze tę ogromną radość po karnych, kiedy nasi kibice czekali, by wyskoczyć na murawę. To była miła chwila. Na stadionie była też moja siostra, która przyleciała z Hiszpanii, dlatego mimo kontuzji bardzo dobrze wspominam tamto spotkanie. 

Zdjęcie

- Josue często przed meczami w szatni mówi, że nieważne są indywidualności, najważniejsze, żeby drużyna realizowała swoje cele. Musimy być zespołem, dla zawodników też nie ma znaczenia, kto trafi do siatki. Kluczowe, by drużyna odniosła sukces. Media może potrzebują bohaterów, ale my potrzebujemy sukcesu drużynowego.

- Kolejny finał to pewne zwycięstwo 3:0 z Ruchem Chorzów w sezonie 2011/12. 

- Pamiętam, że Ruch był wtedy mocny i zakończył ligę na wysokiej pozycji. W finale nie mieliśmy większych problemów, dominowaliśmy, graliśmy swoje. Gole strzelili Danijel Ljuboja, Miro Radović i Michał Żyro. To był spokojny mecz, nie byliśmy zagrożeni ani przez chwilę. 

 

- Następnie dwumecz w finale ze Śląskiem Wrocław. Na wyjeździe wygraliśmy 2:0, u siebie przegraliśmy 0:1 w bardzo odmienionym składzie, już bez ciebie.

- Koniec końców zdobyliśmy puchar. To było dziwne uczucie, grać dwa finały. Po zwycięstwie we Wrocławiu trener zdecydował się na rotacje w składzie. Graliśmy wówczas też o tytuł mistrzowski, więc była to okazja, by dać niektórym zawodnikom odpocząć. Przegraliśmy u siebie 0:1, było trochę nerwów na koniec, ale wszystko dobrze się skończyło. To kolejne miłe wspomnienie, bo cieszyliśmy się z naszymi kibicami i rodzinami. 

 

- Następne finały to już spotkania na PGE Stadionie Narodowym. 

- Dla piłkarza nie ma lepszego scenariusza niż zagrać finał na takim obiekcie. Stadion został wybudowany właśnie dla takich okazji - dla meczów reprezentacji i dla istotnych wydarzeń dla polskiego futbolu. Zainteresowanie finałem jest ogromne, a Stadion Narodowy pozwala zmieścić więcej kibiców. Obie drużyny czują wsparcie swoich fanów, kibice prezentują piękne oprawy, jest otoczka piłkarskiego święta. To coś niesamowitego. Mogę powiedzieć w imieniu wszystkich piłkarzy, że jest to dla zawodników niezwykłe przeżycie. Dodatkowo z trybun wspieraną nas rodziny. Łatwo to powiedzieć, ale wystarczy wyjść i dać z siebie wszystko. Motywacja spływa z każdej strony, każdy chce zaprezentować się jak najlepiej. 

 

- Jako sztab czujecie, że nasi zawodnicy już żyją tym spotkaniem?

- Kiedy na początku pojawiły się informacje, że finał może nie zostać rozegrany na PGE Stadionie Narodowym, to pojawiło się rozczarowanie. Pod uwagę był brany stadion w Gdańsku, to też fantastyczny obiekt, są tam warunki do gry takiego meczu, ale każdy czeka, by wybiec na boisko właśnie tego Stadionu Narodowego. On też buduję rangę tego spotkania. 

 

- Pięć lat czekamy na ten puchar. To trochę długo jak na Legię Warszawa.

- Najwyższy czas zakończyć to oczekiwanie. Kolejny puchar musi trafić do nas.

 

- To jeszcze tak na koniec powiedzmy, że to może być dla Ciebie szczególny sezon, bo na krajowy puchar szanse ma Legia Warszawa i Twoja Osasuna. 

- Dokładnie. Tydzień po naszym meczu Osasuna zagra w finale Pucharu Króla z Realem Madryt. To może być tydzień moich marzeń (śmiech). Do dziś mam w głowie chwile, kiedy byłem na trybunach, gdy Osasuna grała w finale z Realem Betis w 2005 roku. Niestety przegraliśmy, ale chwili celebracji bramki na 1:1 nie zapomnę nigdy. W tym roku Osasuna zagra z Realem Madryt, drużynę czeka trudne zadanie, ale to jeden mecz i wszystko może się wydarzyć. 

 

- Trener Runjaić nie da wolnego, żebyś wyskoczył na to spotkanie?

- No my gramy wtedy ważny mecz z Pogonią Szczecin, więc nie ma mowy. Na pewno jednak obejrzę ten finał w telewizji. 

 

- Życzę w takim razie, abyś miał dwie okazje do świętowania.

- Oby tak było! Bardzo dziękuję. 

Zdjęcie

- Dla piłkarza nie ma lepszego scenariusza niż zagrać finał na takim obiekcie. Stadion został wybudowany właśnie dla takich okazji - dla meczów reprezentacji i dla istotnych wydarzeń dla polskiego futbolu. Zainteresowanie finałem jest ogromne, a Stadion Narodowy pozwala zmieścić więcej kibiców. Obie drużyny czują wsparcie swoich fanów, kibice prezentują piękne oprawy, jest otoczka piłkarskiego święta. To coś niesamowitego. Mogę powiedzieć w imieniu wszystkich piłkarzy, że jest to dla zawodników niezwykłe przeżycie.

Udostępnij

Autor

Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.