Nie lubię Bożego Narodzenia. Lubię prawdę – szczera rozmowa z Jean-Pierre’em Nsame

Nie lubię Bożego Narodzenia. Lubię prawdę – szczera rozmowa z Jean-Pierre’em Nsame

Znamy go jako napastnika, który przychodził do Legii z łatką króla strzelców i ogromnymi oczekiwaniami, a musiał zmierzyć się z jednym z najtrudniejszych momentów w swojej karierze. To jednak nie jest wywiad o golach i statystykach. Jean-Pierre Nsame wraca do dzieciństwa w Kamerunie, opowiada o rodzinnych doświadczeniach, presji, zaufaniu i kryzysie, który zmusił go do odejścia, by móc wrócić silniejszym. W świątecznej rozmowie pokazuje się przede wszystkim jako człowiek – dzieląc się historią, która stała się jego osobistą definicją szczęścia.

Autor: Klaudia Bodecka

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, archiwum piłkarza

SPONSOR GŁÓWNYGłówny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Klaudia Bodecka

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, archiwum piłkarza

Zawsze wywiady, które publikujemy w okresie świątecznym są inne, głębsze niż inne i już na początku myślę, że ten też taki będzie. Wspomniałeś, że lubisz i nie boisz się trudnych pytań. Znamy Cię jako napastnika, ale przyszedł moment, kiedy chcemy poznać Cię jako człowieka, więc – Jean Pierre kim jesteś?

Myślę, że jestem w 1% Francuzem, w 1% jestem dziwny, w 1% jestem dobry, a w 1% zły. Mam w sobie po 1% wszystkiego. Czasami czuję, że jestem inny pod wieloma względami i moje myśli i przekonania nie zawsze są dla wszystkich zrozumiałe i naturalne. Dlatego mówię, że jestem nieco dziwny.

Od zawsze taki byłeś, a może był moment, jakieś wydarzenie, w którym stałeś się kimś dojrzalszym, „starszym”?

Mama zawsze powtarza, że od urodzenia byłem inny niż moje siostry i brat w moim wieku. Zacząłem chodzić już w 9 miesiącu życia. Z tym wiąże się dosyć zabawna historia. Według mamy zobaczyłem toczącą się przede mną piłkę – po prostu wstałem i ruszyłem do niej. Później, już jako sześciolatek, powiedziałem mamie, że chcę być piłkarzem, choć nie wiedziałem, jak to osiągnąć. Zaprogramowałem to sobie w głowie jako dziecko i reszta mojego życia była realizacją tego celu, nawet jeśli musiałem opuszczać szkołę. Grałem z bratem i wujkiem, codziennie.

Urodziłeś się i pierwsze lata życia spędziłeś w Kamerunie. Czy trudno było zostać tam profesjonalnym piłkarzem?

To fakt nie było łatwo, dodatkowo nie pochodziłem z bogatej rodziny. Do szóstego roku życia wychowywała mnie tylko mama. Ojciec nas zostawił. Środowisko nie było najlepsze, ale byłem szczęśliwy, bo mama pozwalała mi grać w piłkę. Zawsze mówi, że gdybyśmy nie wyjechali do Europy, piłka i tak by mnie tam zaprowadziła. Los, a bardziej wybory mojej mamy sprawiły, że przenieśliśmy się na Stary Kontynent. Mama powiedziała nam wtedy, że jedziemy na wakacje. Dziwiło mnie, że strasznie płakała na lotnisku, przecież lecieliśmy świetnie się bawić, odpocząć i zwiedzać. Wylądowaliśmy we Francji i wtedy po raz pierwszy spotkałem mojego ojca. Był dla mnie zupełnie obcą osobą, którą znałem tylko z jednego zdjęcia w domu. Powiedział: „Jestem twoim ojcem”, a ja po prostu odpowiedziałem: „Okej”. Miałem sześć lat, nie za wiele rozumiałem, po prostu to zaakceptowałem, ale nie przyniosło mi to większych emocji. Mam tak do dziś - przyjmuję informacje bez zbędnych pytań – gdyby ktoś inny powiedział mi to samo, też bym pewnie uwierzył i robił swoje.

To fakt nie było łatwo, dodatkowo nie pochodziłem z bogatej rodziny. Do szóstego roku życia wychowywała mnie tylko mama. Ojciec nas zostawił. Środowisko nie było najlepsze, ale byłem szczęśliwy, bo mama pozwalała mi grać w piłkę.

Masz z nim kontakt?

Nie. Nikomu o tym tutaj nie wspominałem, ale mój ojciec zmarł na początku grudnia tego roku. Nie mieliśmy kontaktu przez ostatnie 10-11 lat z powodu trudnych sytuacji rodzinnych. Kiedy mama zadzwoniła z tą wiadomością, byłem smutny, ale po tak długiej przerwie to nie był taki normalny smutek, to inne, dosyć specyficzne uczucie. Mimo wszystko pomagam w organizacji pogrzebu. Wracając do przeszłości myślę, że moja osobowość została ukształtowana przez kobiety – moją mamę a później także drugą, adopcyjną mamę, która jest Portugalką. To one nauczyły mnie szacunku do ludzi.

Zdjęcie

Jesteś bardzo silną osobą, ale zaczynam myśleć, że masz w sobie „starą duszę”. Zgodzisz się z tym?

Moja osobowość jest często paradoksalna. Tak, jak wspominałem na początku, myślę, że ma wiele składowych. Z jednej strony wyglądam na silnego i stanowczego, ale kiedy ludzie mnie poznają, widzą, że jestem bardzo łagodny i spokojny. Lubię, gdy ludzie wokół mnie dobrze się czują. Mam w sobie obie te natury, choć ludzie często oczekują tylko tej twardej strony. Chcę, by traktowano mnie jak człowieka, a nie tylko przez pryzmat zawodu i postawy jaką prezentuję na boisku. Piłkarzem się bywa, to tylko krótki wycinek naszego życia, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt lat, człowiekiem zostaje się na zawsze. Wolę być zapamiętany, jako dobra osoba niż jako najlepszy piłkarz świata.

Ta złożona osobowość pomogła ci osiągnąć sukces?

Tak, zdecydowanie! Moja kariera odzwierciedla trochę mnie samego. Wszystko, co wygrałem, zdobyłem w czysty i uczciwy sposób. Może dla niektórych to będzie dziwne, bo jako napastnik kocham strzelać gole, ale równie mocno lubię asystować i dawać radość kibicom zwykłą grą. Futbol to dla mnie przede wszystkim emocje. Chcę, żeby dziecko i dorosły, którzy przychodzą na stadion, poczuli coś wyjątkowego i chcieli wrócić.

Zdjęcie

Możesz wskazać najlepszy moment w twojej karierze?

Ale z przeszłości czy z przyszłości? (śmiech) Kiedy o to zapytałaś miałem w głowie obraz świętowania mistrzostwa z kibicami Legii na Starówce. Widziałem takie obrazki i niesamowicie mocno chciałbym to przeżyć. Podobnie było w przypadku mojej gry w Young Boys. Pisaliśmy tam historię, bo klub nie wygrał ligi przez 32 lata, a ja strzeliłem kluczowe gole i przyczyniłem się do zdobycia tytułu. Pamiętam tę radość wylewającą się z trybun i wzruszenie fanów. To było piękne, wręcz czułem tę energię wpływającą na boisko. Sam fakt, tego, że tak długo czekali na mistrzostwo był jednym z głównych argumentów, dlaczego znalazłem się w Bernie. Wybrałem ten klub mając na stole również ofertę z FC Basel grającym w europejskich pucharach, ze świetnymi perspektywami, ale dla mnie coś innego było ważne, coś w co uwierzyłem i co poczułem. Właśnie po to dołączyłem do Young Boys, by napisać nową historię. Słucham głosu w swojej głowie i zupełnie się nie zawodzę.

Zdjęcie

Jakie różnice zauważasz między Legią a klubami w Szwajcarii?

W Szwajcarii nie czuć takiej presji. Tam to tylko sport, ma być głównie zabawą. Ludzie przychodzą na mecze tylko dla piłki. Nieważne czy moja drużyna wygra czy przegra, wychodzą ze stadionu i nie czuje emocji. Tutaj jest zupełnie inaczej. Czuć, że kibice na trybunach, żyją tym co dzieje się zarówno na boisku, jak i w klubie. Czuć tą jedność i zaangażowanie, ale dla mnie to nie jest presja, bo prawdziwa presja to praca lekarzy ratujących życie w szpitalu. Ja mam błogosławieństwo robienia tego, co kocham. Z drugiej strony infrastruktura i organizacja w Legii są jednak lepsze niż w szwajcarskich klubach. Myślę, że wszystko co mamy tutaj jest na poziomie Realu Madryt i innych wielkich europejskich klubów. Moim zdaniem wszystko, co zastałem w Legia Training Center, można śmiało porównać do standardów Realu Madryt czy innych wielkich europejskich marek. Przeszedłem w swojej karierze przez wiele miejsc, ale poziom opieki nad zawodnikiem – od departamentu medycznego po medialny – jest tutaj naprawdę topowy. Poczułem to już w pierwszych dniach w klubie; gdziekolwiek się nie odwróciłem, miałem dostęp do wszystkiego, czego potrzebuje profesjonalny piłkarz. Często powtarzam, że gdybym trafił do Legii, mając 23 lata, prawdopodobnie nigdy bym z niej nie odszedł.

Zdjęcie

Przyszedłeś do Legii z tytułem Króla Strzelców ligi szwajcarskiej. Oczekiwania wobec Ciebie poszybowały, pokładaliśmy w Tobie ogromne nadzieje, ale rzeczywistość okazała się trudniejsza. Dlaczego początki w Warszawie były tak ciężkie?

Odpowiedź zacznę od innej strony. Zawsze skupiam się na tym, na co mam wpływ, ale jako człowiek każdy chce czuć się chciany. Mam taką zasadę: jeśli dasz mi 20-30% zaufania, oddam Ci dwa razy tyle. Niestety, na początku tego zaufania i realnych szans na grę było bardzo mało. Nie czułem się tu dobrze. Może to zabrzmi mocno, ale czułem, że zamiast stać po tej samej stronie, spotkałem tu przeciwnika. To było wycieńczające, co było widać na boisku i co wpływało na mnie każdego dnia. Doszedłem do momentu, w którym musiałem „ratować swój umysł” i odzyskać spokój. Dlatego zdecydowałem się na wypożyczenie do Szwajcarii. Miałem ofertę z Hiszpanii, ale wybrałem Szwajcarię, bo tam jestem legendą, mam szacunek i wiedziałem, że tam odzyskam formę. Ale w głowie miałem jeden cel: wrócić do Legii i napisać tu historię. Kiedy pierwszy raz rozmawiałem z dyrektorem sportowym i usłyszałem, że Legia od trzech lat nie wygrała ligi, po 5 minutach wiedziałem, że to miejsce dla mnie. To był ten sam impuls co w Young Boys – chciałem przełamać passę bez tytułu. Przed transferem widziałem też film o klubie, o Warszawie i tych „szalonych” kibicach. To mnie totalnie ujęło. Dla mnie to jest właśnie sens futbolu – gra dla takich emocji.

Czy to, co zastałeś, zgadzało się z tym, co widziałeś w tym filmie?

Atmosfera i kibice byli i są tacy, jakich oczekiwałem. Chcę tu grać przez kilka lat i tu skończyć karierę. Kibice Legii są twardzi, ale potrafią dać mnóstwo miłości. Chociaż rok temu mówiono, że jestem słaby czy gruby, ale nie przejmowałem się tym. Nie rozumieli mojej sytuacji. Nie mogę się im dziwić, wiem, co jest dla nich najważniejsze. Teraz rozmawiam z ludźmi na ulicy i tłumaczę im to, czego nie widzą. Nie zmieniłem się jako piłkarz, po prostu wcześniej nie miałem okazji pokazać swoich umiejętności. Legia to specjalne miejsce. W zeszłym roku miałem sposobność zaatakować klub prawnie. Moi prawnicy przekonywali mnie, że powinienem to zrobić, bo sytuacja, jaka mnie spotkała nie była do końca normalna. Stanowczo odmówiłem. Powiedziałem, że nie mam problemu z nikim, ani z klubem, ani z osobami zarządzającymi. Chciałem chronić Legię, więc wziąłem frustrację na siebie i po prostu odszedłem na pół roku, odetchnąłem i wróciłem. Zrobiłem to, bo za bardzo lubię ten klub.

W momencie, kiedy wydawało się, że wszystko będzie już pięknie, że odnalazłeś siebie, że dobrze się czujesz, co oczywiście przekładało się na boisko, przyszedł mecz w Krakowie. Jak trudny był dla ciebie 31 sierpnia?

Rozumiem, że mówisz o mojej kontuzji. Chce być absolutnie szczery, grałem wtedy z bólem przez dwa tygodnie, żeby pomóc drużynie wejść do Europy. Legia musi grać w Europie, to jej miejsce. To był mój cel. Po meczu płakałem w szatni, bo wiedziałem, co się stało. Ale szybko zaakceptowałem uraz – takie jest życie piłkarza. Moja siła polega na tym, że bardzo szybko akceptuję rzeczywistość. Nauczyłem się tego przy mojej pierwszej poważnej kontuzji. To była niemal filmowa sytuacja: dwa mecze przed końcem sezonu, na trybunach siedzi mój agent z przedstawicielami dwóch klubów, którzy przyjechali sfinalizować mój transfer, a ja doznaję urazu. Ludzie pytali: „Jak to możliwe?”, a ja po prostu powiedziałem: „Nie martwcie się, wrócę lepszy”. Kiedy agent odwiedził mnie w domu po powrocie ze szpitala, był w szoku – zastał mnie siedzącego na sofie, śmiejącego się i grającego na PlayStation, jakby nic się nie stało.
Mój umysł pracuje błyskawicznie i bardzo szybko analizuje i akceptuje zastaną sytuację. Zarówno wtedy, jak i teraz w Legii, jedyne, czego chciałem, to jak najszybsza operacja. Wierzyłem, że gdy tylko zabieg się skończy, mój umysł zaczynie wysyłać impulsy do ciała, co sprawia, że proces gojenia będzie postępować znacznie szybciej. Najlepsze jest to, że dokładnie tak jest. Ludzie mówią, że jestem za stary na szybki powrót, ale ja kocham ich zaskakiwać. Dzień po kontuzji o po diagnozie, kiedy już wiedziałem co mnie czeka wysłałem do Michała Żewłakowa SMS’a: „Jeszcze zagram w tym sezonie. Zobaczysz.”. Rehabilitacja idzie bardzo dobrze, więc wierzę, że niedługo wrócę. Teraz każdego dnia wizualizuję ten moment. Widzę w głowie wieczorny mecz, siedzę na ławce, dostaję sygnał i idę na rozgrzewkę, aż w końcu staję przed linią boczną, gotowy, by znów wejść na murawę. Czuję już to bicie serca i tę myśl w głowie: „Zrobiłem to”. Dla mnie rehabilitacja to nie frustracja, to cieszenie się każdym małym postępem i budowanie drogi do tego jednego obrazu, który mam pod powiekami.

Zdjęcie

Z racji tego, że jest to świąteczna rozmowa, nie możemy uciec od typowych bożonarodzeniowych pytań - jaki byłby dla ciebie najlepszy prezent na święta?

Zdrowie to dla mnie absolutnie najlepszy prezent, jaki mógłbym otrzymać, nie tylko na te święta, ale w ogóle w życiu. Myślę o tym szczególnie teraz, przez pryzmat tego, co stało się z moim ojcem. Ta sytuacja uświadomiła mi z całą mocą, że gdy masz zdrowie, możesz zrobić wszystko, to fundament, bez którego nic innego nie ma znaczenia. W takich momentach – kiedy mierzę się jednocześnie z kontuzją i stratą rodzica – to moja wiara daje mi niezbędną stabilność. Dzięki niej potrafię odróżnić rzeczy, na które mam realny wpływ, od tych, których nie mogę kontrolować i które muszę po prostu zaakceptować, zachowując przy tym spokój ducha. Zauważyłem, jak wielu ludzi zmienia się, gdy pojawiają się trudne chwile, ale ja stawiam sobie za cel, by zawsze zachowywać tę samą osobowość i to samo zachowanie, niezależnie od tego, co dzieje się wokół mnie. Wiara pomaga mi przetrwać te „momenty zmagań” i sprawia, że nie tracę siebie, gdy jest ciężko. To właśnie ta wewnętrzna siła pozwala mi być tym samym człowiekiem zarówno wtedy, gdy strzelam gole, jak i wtedy, gdy przechodzę przez najtrudniejsze próby w życiu osobistym

Zdjęcie

Wiara jest dla Ciebie bardzo ważna, a okres Bożego Narodzenia jest wyjątkowym czasem, dla Ciebie także?

Pewnie cię zaskoczę, ale muszę to otwarcie przyznać: nie lubię Bożego Narodzenia. Dla mnie te święta są często podszyte hipokryzją, której nie potrafię zaakceptować. Nie rozumiem tego, jak ludzie potrafią nie odzywać się do siebie przez sześć miesięcy, a potem nagle pojawiają się w twoim życiu tylko dlatego, że nadszedł grudzień, pytają „co u ciebie?”, by po kilku dniach znowu stać się obcymi ludźmi. Moje podejście do bliskich jest zupełnie inne – nie potrzebuję konkretnej daty w kalendarzu, żeby dawać prezenty. Robię to przez cały rok. Jeśli mam ochotę sprawić komuś radość, po prostu to robię, przygotowuję coś specjalnego w zwykły dzień, bo nie chcę, aby ktokolwiek czuł, że „musi” coś ode mnie dostać tylko dlatego, że wypadają święta. Wolę mieć „Boże Narodzenie” każdego dnia w roku, dbając o relacje na bieżąco, a nie od święta.

Ta niechęć do sztywnych tradycji wynika z moich korzeni. Kiedy dorastałem w Kamerunie, Boże Narodzenie było po prostu zwykłym dniem, jak każdy inny w roku. Spędzałem go z mamą i siostrą, bez wielkich oczekiwań i bez poczucia, że musi wydarzyć się coś magicznego.

Mimo tego sceptycyzmu, jest jedna rzecz, którą naprawdę cenię: atmosfera świąt. Lubię ten krótki czas, kiedy ludzie wokół stają się nagle bardziej wyrozumiali i wydają się akceptować wszystko, co przynosi los. To moment, w którym świat na chwilę zwalnia i staje się łagodniejszy.

Wspomniałeś, że nie jesteś fanem sztywnych tradycji i świątecznych rytuałów. Co zatem sprawia, że czujesz się naprawdę spełniony jako człowiek? Czy masz w pamięci taki moment, taką „pocztówkę”, która jest dla Ciebie definicją prawdziwego szczęścia?

Wiesz, dla mnie największą wartością w życiu nie są prezenty pod choinką czy tradycyjne kolacje, ale tworzenie okazji do przeżywania i doświadczania szczęścia przez moją rodzinę. Mam w głowie taką jedną, szczególną „pocztówkę” z pamięci, która znaczy dla mnie więcej niż jakiekolwiek trofeum. To było cztery lata temu w Hiszpanii. Wynająłem wtedy łódź dla całej mojej rodziny, zaplanowałem skutery wodne, oglądanie delfinów – chciałem, żeby mieli wszystko, co najlepsze. Ale najpiękniejszy moment nastąpił wtedy, gdy przestałem cokolwiek robić. Stanąłem z tyłu łodzi i po prostu patrzyłem, jak oni wszyscy bawią się w wodzie, jak się śmieją i cieszą tą chwilą. Nic nie mówiłem, nie brałem udziału w zabawie, tylko obserwowałem ich radość, jakbym oglądał najlepszy film. Poczułem wtedy niesamowity spokój i pomyślałem sobie: „Doskonale. Zrobiłem to”. To było najlepsze uczucie, jakiego można doświadczyć – świadomość, że dzięki mojej pracy i wysiłkowi moi bliscy są bezpieczni i szczęśliwi. To dla mnie znacznie ważniejsze niż święta, które w moim rodzinnym Kamerunie były po prostu zwykłymi dniami. Widok mojej córki i rodziny, ich autentyczna radość, to jest mój prawdziwy cel i moja najważniejsza misja, którą realizuję każdego dnia, nie tylko od święta.

Życzę Ci więcej takich chwil i dziękuję za tę głęboką rozmowę.

Dziękuję!

Udostępnij

Autor

Klaudia Bodecka

16razyMistrz Polski
21razyPuchar Polski
6razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.