
Jerzy Podbrożny: Trzeba cieszyć się z wygranej w Moskwie, a teraz pokonać Leicester
- Trzeba cieszyć się ze zwycięstwa w Moskwie, a teraz wygrać z Leicester, poprawić ze Spartakiem i wyjść z grupy - mówi w rozmowie z Legia.com przed meczem z Leicester City Jerzy Podbrożny, były napastnik Legii Warszawa, ostatni strzelec gola w spotkaniu o stawkę przeciwko angielskiej drużynie w barwach Wojskowych.
Autor: Przemysław Gołaszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Przemysław Gołaszewski
Fot. Mateusz Kostrzewa, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
Trzeba cieszyć się ze zwycięstwa w Moskwie, a teraz wygrać z Leicester, poprawić ze Spartakiem i wyjść z grupy - mówi w rozmowie z Legia.com przed meczem z Leicester City Jerzy Podbrożny, były napastnik Legii Warszawa, ostatni strzelec gola w spotkaniu o stawkę przeciwko angielskiej drużynie w barwach Wojskowych.
- Jest Pan ostatnim zawodnikiem Legii Warszawa, który strzelił Anglikom gola w europejskich pucharach. Co ciekawe, Pana występ w meczu Ligi Mistrzów z Blackburn Rovers w sezonie 1995/96 do końca stał pod znakiem zapytania.
- Nie była to typowa kontuzja. Po zgrupowaniu reprezentacji Polski złapało mnie zatrucie pokarmowe. Opuściłem wtedy mecze ligowe i dwa pierwsze spotkania w Lidze Mistrzów. Mecz z Blackburn był pierwszym, w którym mogłem zagrać od początku. Wcześniej wchodziłem na 10-15 minut. Dopiero w ostatnim meczu przed rywalizacją z Anglikami zagrałem nieco dłużej, bo udało mi się wyprosić to u trenera Pawła Janasa.
- Przystąpiliście do meczu z Blackburn po zwycięstwie z Rosenborgiem i porażce ze Spartakiem, z kolei Blackburn przegrało dwa pierwsze mecze. Z jakim nastawieniem podchodziliście do tego spotkania?
- Nastroje mieliśmy bardzo dobre. Zdobyliśmy trzy punkty, co dodało nam wiary w siebie. Oczywiście, Blackburn było wówczas mistrzami Anglii, zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to trudny rywal. Udało nam się wygrać, później zdobyliśmy jeszcze punkt na Wyspach, który zdecydował o wyjściu z grupy.
- W czym tkwiła Wasza siła? Podobno w rozpracowaniu rywala brał udział były premier Jan Krzysztof Bielecki.
- Nie wiem, kto podpowiadał trenerowi Janasowi, ale na pewno swoje informacje mieliśmy. Nie były to takie czasy, jakie mamy teraz. Nie jeździło się na każdy mecz, by obserwować rywali, nie było tylu pracowników w klubie. Naszą siłą była cała drużyna. W tamtym czasie mieliśmy wielu dobrych zawodników, w większości reprezentantów Polski. Byliśmy też zgraną grupą. Trzeba też powiedzieć, że trafiliśmy z formą.

- Ówczesne Blackburn było drużyną grającą w typowym, brytyjskim stylu kick and run?
- Wtedy tak wyglądał angielski futbol. Z linii obrony kopali długą piłkę do napastników, a ci musieli wykorzystać swoją siłę i wepchnąć piłkę do bramki. Na szczęście mieliśmy Jacka Zielińskiego i Zbyszka Mandziejewicza, którzy dobrze grali głową. Anglicy nie stworzyli zbyt wielu sytuacji. Oczywiście, swoje szanse mieli, ale nie można powiedzieć, że nas przygnietli. To my strzeliliśmy gola po fantastycznej akcji Czarka Kucharskiego. Trochę szczęśliwie po mojej główce piłka wpadła do siatki. Przeleciała ona jeszcze między ręką a biodrem obrońcy Blackburn, który stał na linii.
- Udało się wyjaśnić tajemnicę czy Cezary Kucharski po swoim rajdzie chciał strzelać czy podawać?
- Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale domyślam się, że chciał strzelać, został zablokowany i piłka spadła mi na głowę. W tej historii nie jest to ważne, najważniejsze, że tamten mecz wygraliśmy.
- W dokumencie TVP o tamtym sezonie Ligi Mistrzów padają nawet słowa, że Blackburn bardziej chciało się bić niż grać w piłkę. Jednak to podobno Wy ich wystraszyliście w tunelu...
- Nie wiem czy można nazwać to straszakiem, ale Marek Jóźwiak miał taki zwyczaj, że walił rękoma i kopał w blachę, która znajdowała się w tunelu prowadzącym na murawę. Robiło to niesamowity efekt, odgłos był potężny. Mogły im trochę drżeć nogi.
- Jakie to uczucie być górą w pojedynku strzeleckim z gwiazdą światowej piłki - Alanem Shearerem?
- To była duża sprawa dla całej drużyny, nie tylko dla mnie. Piłka angielska była wtedy na innym poziomie niż polska, cały czas dzieli nas przepaść. W tamtej edycji Ligi Mistrzów grali tylko mistrzowie lig, dlatego satysfakcja była jeszcze większa. Mieliśmy mocną grupę, ze Spartakiem Moskwa, Rosenborgiem i właśnie Blackburn. Graliśmy w tych rozgrywkach pierwszy raz, byliśmy tam nowi. Zdobyliśmy siedem punktów, wyszliśmy z grupy, był to duży sukces dla nas i dla kibiców. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżaliśmy na stadion dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem, trybuny były już pełne. Kibice byli naszym dwunastym zawodnikiem, nie mam wątpliwości, że ich doping pomógł nam uzyskać korzystny rezultat.

- Henning Berg powiedział natomiast, że Blackburn zabrakło doświadczenia.
- Henning nie może tak powiedzieć, bo jakie my mieliśmy doświadczenie? To były nasze pierwsze występy na tym etapie rozgrywek, domyślam się, że piłkarze Blackburn mogli rozegrać w swojej historii więcej meczów o stawkę z klasowymi drużynami. Nam na pewno zabrakło doświadczenia w przygotowaniu do Ligi Mistrzów sezon wcześniej. Do dwumeczu z Hajdukiem Split w eliminacjach (0:1, 0:4) podeszliśmy prosto z marszu. Nie rozgrywaliśmy wcześniej sparingów z mocnymi rywalami. Przed sezonem 1995/96 byliśmy na dwóch zgrupowaniach - w Niemczech i we Francji. Graliśmy z Duisburgiem, Lyonem, Bastią, Auxerre. Uzyskaliśmy z nimi korzystne wyniki, czuliśmy, że stać nas na walkę o Ligę Mistrzów. Trafiliśmy w eliminacjach na IFK Göteborg - drużynę, która w swojej historii dochodziła do półfinału Ligi Mistrzów i dwukrotnie wygrała Puchar UEFA. To był naprawdę wymagający przeciwnik, a jednak potrafiliśmy go wyeliminować. Pokazało nam to, że zmierzamy we właściwym kierunku.
- Na rewanż pojechaliście bardziej pewni siebie i mogliście ponownie wygrać. Miał Pan niemal stuprocentową sytuację...
- Miałem idealną sytuację, ale po pięciu minutach powinniśmy przegrywać 0:2. Do dziś pamiętam, jak Colin Hendry, potężnie zbudowany obrońca, miał dwie doskonałe okazje. Raz z pięciu metrów nie trafił w bramkę, a później kapitalnie interweniował Maciej Szczęsny. Mieliśmy dużo szczęścia, gdyby wygrywali po pięciu minutach 2:0, mielibyśmy problemy, by się podnieść. Miałem na nodze świetną piłkę, nie udało się strzelić, ale na szczęście zdobyliśmy tam punkt. Leszek Pisz w samolocie, kiedy wracaliśmy do Warszawy, powiedział nam: „Zobaczycie, ten punkt da nam awans”. I tak się stało.
- Przechodząc do obecnych czasów, oglądał Pan mecz Legii ze Spartakiem?
- Nie było mnie w domu, nie mogłem oglądać meczu na żywo. Na pewno są to ważne trzy punkty. Mało kto się spodziewał, że Legia wygra w Moskwie. To duża niespodzianka. Trzeba się cieszyć ze zwycięstwa, a teraz wygrać z Leicester, poprawić ze Spartakiem i wyjść z grupy.
- Wierzy Pan, że to się może udać?
- W piłce wszystko jest możliwe. Legia na dziś lepiej gra w pucharach niż w lidze, także trzeba w to wierzyć, że piłkarze nie będą się tylko bronić, ale też postarają się atakować i strzelić w Warszawie gole Anglikom. Mają zawodników, którzy potrafią to robić. W dzisiejszym futbolu każdy może wygrać z każdym, to znana formułka, ale prawdziwa.
- Czym Legia może zaskoczyć Anglików?
- Zapewne niczym. Wysłannicy Leicester oglądali już niejeden mecz Legii, przeanalizowali zgromadzony materiał i znają wszystkich zawodników Wojskowych od podszewki. Ale to działa też w drugą stronę. Sztab Legii też rozpracował swoich rywali. Zakładać można sobie różne scenariusze, ale i tak boisko czyni nas mądrzejszymi. Czasem wystarczy, że jeden zawodnik czuje się lepiej, ma dzień konia i zagra fantastycznie. Liczę, że będzie to zawodnik Legii Warszawa.
Autor
Przemysław Gołaszewski