Josue: Gdyby nie futbol, siedziałbym w więzieniu - Legia Warszawa
Plus500
Josue: Gdyby nie futbol, siedziałbym w więzieniu

Josue: Gdyby nie futbol, siedziałbym w więzieniu

Czasami są wywiady, których konspekt można wyrzucić do kosza po pierwszym pytaniu. I to właśnie jeden z nich, bo rozmowa z Josue potoczyła się w kierunku, którego nie zakładaliśmy ani my, ani chyba on sam. Historia opowiedziana poniżej nie jest łatwa. Choć skończyliśmy ją z uśmiechem na ustach, to jednak przez większą jej część było trudno, czasem bardzo.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa

Czasami są wywiady, których konspekt można wyrzucić do kosza po pierwszym pytaniu. I to właśnie jeden z nich, bo rozmowa z Josue potoczyła się w kierunku, którego nie zakładaliśmy ani my, ani chyba on sam. Historia opowiedziana poniżej nie jest łatwa. Choć skończyliśmy ją z uśmiechem na ustach, to jednak przez większą jej część było trudno, czasem bardzo. Bo nie jest łatwo opowiadać o tym, jak bieda zmusza cię do tego, by kraść. Nie jest łatwo przyznać, że w rodzinnym domu byłeś niekochany. Nie jest też łatwo przypomnieć sobie o tym, jak przez 20 lat nie wierzył w ciebie nikt. Zapraszamy Was na rozliczenie się z przeszłością. Przeszłością, która bywała cholernie trudna.

 

- Gdybyś nie grał w piłkę, mógłbyś sprzedawać lody?
- Wiem do czego pijesz, bo kiedyś zarzucono mi nieodpowiednie zachowanie wobec kogoś, czym zresztą niespecjalnie się przejąłem, bo wcale nie chodziło o to jakim jestem człowiekiem, a o coś, co zrobiłem w trakcie meczu. Powiedziałem więc: jeżeli chciałbym być miły i lubiany w trakcie swojej pracy, to poszedłbym pracować w lodziarni. 

 

- A poza piłką taki jesteś?
- Poza nią tak. Każdy w klubie wie, że uwielbiam żartować, często się śmieję i dobrze traktuję ludzi, którzy dobrze traktują mnie. Na boisku – nieważne, czy w trakcie meczu, czy treningu – wyłączam jednak sympatie i skupiam się tylko na jak najlepszym wykonaniu roboty, która do mnie należy. Potem jednak wracam do życia, gdzie jak każdy człowiek mam swoje emocje, sympatie oraz zasady, którymi się kieruję. Spytałeś, czy jestem miły i potwierdziłem to. Generalnie tak, aczkolwiek prawda też jest taka, że nie potrafię otworzyć się przed każdym i być fajnym koleżką dla wszystkich. Są osoby, którym ufam, przy których czuję się bezpiecznie i łatwo mi mówić im o wszystkim. Tacy ludzie na pewno powiedzą, że jestem dla nich naprawdę w porządku.

Zdjęcie

- Nie znoszę czegoś takiego. Jeśli mam coś komuś do powiedzenia, to mówię mu to prosto w twarz. Mój rozmówca od razu wie, czy go lubię, czy nie. Jeśli powiedziałbyś mi coś, co mi się nie spodoba, od razu dam ci znać.

- Zanim przyszedłeś do Legii postanowiłem sprawdzić, z kim będę współpracował i szczerze mówiąc nie pamiętam, żebym o innym piłkarzu czytał gorsze rzeczy. Za moment poznałem Cię jednak osobiście i zacząłem się zastanawiać – skąd ta różnica?
- Podejrzewam, że głównym źródłem tych informacji była izraelska prasa, bo trafiłem tutaj z Hapoelu Beer Szewa. Zaczęło się od tego, że – ogólnie rzecz ujmując – byłem średnio otwarty na media. Nie lubię dużo gadać, a już na pewno nigdy niczego nie wynoszę na zewnątrz. Nie spodobało się to jednej ze stron internetowych, która bardzo lubiła wiedzieć, co dzieje wewnątrz klubu. Naprawdę rozumiem, że chcieli po prostu wykonywać swoją pracę, ale każdy w tej swojej robocie może przegiąć. I co jakiś czas próbowali łapać piłkarzy, podpytywać co się dzieje w klubie, jaka jest sytuacja poszczególnych graczy, co powiedział trener, a o czym nie wspomniał. Niektórzy piłkarze dzielili się tymi informacjami, a że mówili dziennikarzom to, co ci chcieli usłyszeć, no to oczywiście byli fajnymi chłopakami, z kolei ci, którzy milczeli, byli źli. Ze mną był taki problem, że po prostu dobrze grałem tam w piłkę, wygraliśmy z Hapoelem puchar i generalnie jeśli chodzi o boisko, to nie za bardzo było się do czego przyczepić. W skrócie – niektórym po prostu się nie podobało, że taki typ jak ja gra w tym klubie i ma jakieś tam sukcesy. Zaczęło się od jednego tekstu, potem pojawił się drugi i tak już poszło. Ale dziwnym trafem z ludźmi z klubu wciąż mam kontakt, bo oni poznali mnie jako człowieka. Gratulowali mi, gdy podpisałem kontakt z Legią, gdy odchodziłem słyszałem od nich, że będą tęsknić. Przecież nie mówisz takich rzeczy komuś, z kim nie chcesz mieć nic wspólnego. 

 

- No dobra, ale czytałem też artykuły, gdzie rzekomo wypowiadali się ludzie z klubu i tam też nie zostawiali na Tobie suchej nitki. 
- To był największy problem w Izraelu, ale też moich poprzednich klubach – jak zaczniesz sobie googlować tego typu artykuły, to zawsze wyskakuje ci jedna strona. Wielokrotnie chciała się czegoś dowiedzieć na mój temat, często próbując zaatakować mnie z różnych stron. Nie znoszę czegoś takiego. Jeśli mam coś komuś do powiedzenia, to mówię mu to prosto w twarz. Mój rozmówca od razu wie, czy go lubię, czy nie. Jeśli powiedziałbyś mi coś, co mi się nie spodoba, od razu dam ci znać. W Izraelu niektórzy mieli z tym problem – jak oni mówili o kimś to fajnie, ale jeśli ktoś mówił o nich, to już zdecydowanie nie. Wspomnieliśmy kolegów, którzy znali mnie osobiście, ale byli tam przecież jeszcze kibice, a dla nich byłem wyłącznie postacią z boiska. Mimo to fani także bardzo ciepło wypowiadali się na mój temat – gdy żegnałem się z klubem dostałem masę bardzo miłych wiadomości.

Zdjęcie

- Każdy z nas ma swoją historię, moja nie jest łatwa, ale jest moja. Dziś nie powiem córce, że nie mamy jedzenia. Teraz kiedy mała chce zjeść lody, to nie muszę się zastanawiać jak wytłumaczyć jej, że nie mamy na nie pieniędzy. Ja nie miałem takiego komfortu. Kradłem. Wchodziłem do supermarketu i zabierałem z półek czekoladę, cukierki, czasem po prostu jedzenie. Niekiedy kradłem, bo byłem głodny, a niekiedy po prostu chciałem być taki jak inne dzieci – też trzymać w ręku batonika.

- Okej, ale czasem tracisz kontrolę i nie mówię tutaj tylko o boisku. 
- Wiesz, kiedy byłem dzieckiem wychowywałem się dosyć w trudnym środowisku, a sytuacja dookoła mnie nie była normalna. Urodziłem się w biednym miejscu, tata cały czas pracował poza Portugalią, więc nie mieliśmy zbyt wiele kontaktu. Mieszkałem z trzema braćmi i mamą, jedzenia hmm… no nie było go za dużo. Czasem nie jadłem jednego posiłku, czasem przechodziłem przez całe dnie bez niczego w ustach. Tak dorastałem, sytuacja na pewno wywarła na mnie duży wpływ. Kiedy miałem 20 lat i zacząłem zarabiać pieniądze, zacząłem też budować wokół siebie mur – nikt nie mógł wejść do środka. Kiedy ktoś chciał mnie zaatakować, wtedy ja atakowałem jego. Czasem nie dlatego, że chciałem,  ale to po prostu wynikało z mojej osobowości. Wszystkiego, czego się w życiu nauczyłem, nauczyłem się sam. Nie miałem nikogo, kto pokazałby mi jak coś zrobić, jak zachowywać się w poszczególnych sytuacjach, którą drogą należy podążać w życiu. Całe swoje doświadczenie, każda rzecz, jaką dzisiaj mam – na wszystko pracowałem w pojedynkę. Bo ja bardzo długo byłem w życiu sam. Tak naprawdę byłem sam do momentu, w którym poznałem swoją żonę. Skończyła się samotność, ale problemy nie, wciąż było bardzo trudno. Żona zachorowała, zmarł mój ojciec, potem odszedł też tata mojej żony. Ostatnie lata nie były dla nas łaskawe, ale czasem tak po prostu musi być. Każdy z nas ma swoją historię, moja nie jest łatwa, ale jest moja. Dziś nie powiem córce, że nie mamy jedzenia. Teraz kiedy mała chce zjeść lody, to nie muszę się zastanawiać jak wytłumaczyć jej, że nie mamy na nie pieniędzy. Ja nie miałem takiego komfortu. Kradłem. Wchodziłem do supermarketu i zabierałem z półek czekoladę, cukierki, czasem po prostu jedzenie. Niekiedy kradłem, bo byłem głodny, a niekiedy po prostu chciałem być taki jak inne dzieci – też trzymać w ręku batonika. Często gdy daję coś córce mówię jej: słuchaj, w twoim wieku nie miałem telefonu, bywało, że nie miałem nawet jedzenia. Chciałbym, żeby doceniła to, że jej dzieciństwo jest szczęśliwe. Ja nie miałem takiej możliwości, ale życie też po coś dało mi te doświadczenia. I myślę, że to były bardzo cenne lekcje.

Zdjęcie

- Mimo to trener podszedł do mnie bardzo spokojnie i powiedział mi słowa, które zapamiętałem na zawsze: Chcesz to rzucić? Rzuć. Ale ja w ciebie wierzę, nie zrezygnuję z ciebie i nie zamierzam pozwolić ci odejść. I kiedy usłyszałem: „wierzę w ciebie”, to było coś takiego, jakby w mózgu ktoś wcisnął mi jakiś guzik. Uświadomiłem sobie wtedy, że nigdy nie usłyszałem czegoś takiego od własnej rodziny.

- I gdy rozmawiasz z córką, myślisz, że żyjąc w tak innym świecie, potrafi to zrozumieć?
- Myślę, że potrafi i rozumie. Widzisz… ja nie mam kontaktu ze swoją rodziną. Nie rozmawiamy ze sobą odkąd skończyłem 20 lat, a teraz mam 31. To długa historia, wydarzyło się dużo złego, a efekt jest taki, że z braćmi i mamą nie gadałem ponad dekadę. Niełatwo to wytłumaczyć, również mojej córce. Ma 9 lat i trudno jej wyjaśnić, dlaczego nie zna babci ani wujków. Teraz jednak powoli zaczyna rozumieć. 

 

- Co konkretnie?
- Że swojej córce chcę dać wszystko to, czego nie dała mi moja rodzina. Nie tylko miłość, ale też pewne zasady. Ja urodziłem się bez zasad, wiec stworzyłem sobie własne. Nikt nie powiedział mi co jest dobre, a co złe. Obserwuję dzieciaki chociażby tutaj w LTC i widzę, że trzynasto-, czternasto-, piętnastolatkowie mają stworzony bardzo konkretny system reguł. Wychowywałem się w FC Porto, ale tam zasady dotyczyły tylko kwestii piłkarskich, nie mieliśmy wzorców dotyczących tego jak zachowywać się po prostu w życiu. Myślę, że taki problem dotyczy wielu dzieci. 

 

- W Pacos de Ferreira spotkałeś trenera, który bardzo mocno się Tobą zajął. Paulo Fonseca zastępował Ci ojca?
- Zdecydowanie, ja zanim go poznałem i później, to zupełnie dwie różne osoby. Nawet niedawno rozmawiałem o tym z naszym trenerem bramkarzy, Ricardo Perreirą. W Pacos de Ferreira miałem mnóstwo problemów, aż pewnego dnia przyszedł do mnie Paulo Fonseca i powiedział: słuchaj, w weekend gramy mecz, dam ci zagrać, ale do tego czasu musisz zrobić to, to i to – po czym wymienił kilka małych wydawałoby się rzeczy. Powiedziałem: no dobra, zrobię, jednak na treningu nie pokazałem mu niczego ponad minimum. Przyszedł ponownie i kolejny raz spytał, czy chcę zagrać. Ja mówię, że chcę, ale z typową wtedy dla siebie bezczelnością odpowiedziałem: jeśli chce pan mnie w składzie to spoko, a jak nie to trudno. Ważyłem też wtedy parę kilo za dużo, niezbyt przejmowałem się odżywianiem i zdrowym trybem życia. Arogancki dzieciak, który wydaje się nie dbać o nic – taki byłem. Mimo to trener podszedł do mnie bardzo spokojnie i powiedział mi słowa, które zapamiętałem na zawsze: Chcesz to rzucić? Rzuć. Ale ja w ciebie wierzę, nie zrezygnuję z ciebie i nie zamierzam pozwolić ci odejść. I kiedy usłyszałem: „wierzę w ciebie”, to było coś takiego, jakby w mózgu ktoś wcisnął mi jakiś guzik. Uświadomiłem sobie wtedy, że nigdy nie usłyszałem czegoś takiego od własnej rodziny. I od chwili kiedy wypowiedział te słowa, zmieniłem się kompletnie. W piłce, poza nią, we wszystkim. Trener Paulo Fonseca zmienił moje życie. Brzmi to patetycznie, ale tak jest.

Zdjęcie

- Gdyby nie futbol, siedziałbym w więzieniu. Serio, ludzie wokół których kręciłem się jako dziecko, są już teraz po wyrokach. Nie miałem możliwości cieszyć się życiem zwykłego dzieciaka, nie miałem normalnego dzieciństwa. Tak naprawdę dowiedziałem się jak czerpać radość z życia po tym, gdy spotkałem moją żonę i urodziła nam się córka.

- Czyli potrzebowałeś kogoś, kto po prostu w Ciebie uwierzy. 
- Dokładnie. Bo w tamtym czasie była to jedyna taka osoba. I kiedy on uwierzył we mnie, ja nauczyłem się wierzyć w siebie i teraz wierzę w siebie bardziej, niż ktokolwiek inny we mnie. Wiem do czego jestem zdolny, wiem jakim jestem człowiekiem. Kilka dni temu żartowaliśmy sobie o presji, śmiałem się, że presję to mam jak gram w Call of Duty z chłopakami, a nie na boisku. Bo nawet w trakcie tych wielkich spotkań, gdzie ciśnienie jest ogromne, ja wierzę w siebie czasem nawet aż za bardzo. Z samooceny równej zeru wskoczyłem na poziom ogromnego zaufania sobie. To wszystko wyłącznie dzięki trenerowi. 

 

- Zadam Ci teraz bardzo osobiste pytanie, ale ten temat poruszyłeś już sam. Czy Twoja sytuacja rodzinna to najbardziej bolesna rzecz, jaka Cię w życiu spotkała?
- Nie, najgorsza była choroba mojej żony. Cierpiała na nowotwór, wciąż zmaga się z pewnymi problemami zdrowotnymi, więc sytuacja nie jest jeszcze w stu procentach komfortowa, ale wszystko idzie ku dobremu. W każdym razie to była absolutnie najbardziej bolesna rzecz w moim życiu. Słyszysz o tym, czytasz, wiesz, że gdzieś to się dzieje, ale nie bierzesz pod uwagę, że przydarzy się to akurat twojej rodzinie. A pewnego razu po prostu się przydarza i wtedy wali ci się świat. Co do rodziny – tak, to też boli, jest trudne i faktycznie nie mówię o tym zbyt wiele. Ale gdy już poruszam ten temat, powtarzam każdemu – jasne, chciałbyś po prostu wziąć do ręki telefon, wybrać numer i powiedzieć: „cześć, mamo”, „cześć, bracie”. Ojca już nie mam, więc nawet hipotetycznie to już niemożliwe. Ludzie, którzy mają podobną sytuację jak ja wiedzą, jak trudno jest żyć w ten sposób. W Izraelu często chodziłem na takie spotkania z dziećmi i mówiłem im: słuchajcie, macie mamy, macie ojców – to jest naprawdę wielkie szczęście. Piłka to dla was radość, pasja i nawet jeśli nie zwiążecie się z nią na stałe, w porządku, kompletnie nic się nie stanie, macie pełno możliwości realizowania się w życiu. Cieszcie się nim, bo nie każdy ma taki przywilej. Chociażby u mnie było trochę inaczej. Gdyby nie futbol, siedziałbym w więzieniu. Serio, ludzie wokół których kręciłem się jako dziecko, są już teraz po wyrokach. Nie miałem możliwości cieszyć się życiem zwykłego dzieciaka, nie miałem normalnego dzieciństwa. Tak naprawdę dowiedziałem się jak czerpać radość z życia po tym, gdy spotkałem moją żonę i urodziła nam się córka.

Zdjęcie

- Odkąd jednak trafiłem do Legii, nie zdarzył mi się ani jeden taki moment. Ma to związek z tym, że otaczają mnie bardzo życzliwi ludzie. Czasem w ogóle nie musisz z kimś rozmawiać, wystarczy spojrzenie w oczy i wiesz, że ta osoba lubi cię, ufa i akceptuje to jakim jesteś.

- Rozmawialiśmy o presji. Nie czujesz jej, bo taka prawdziwa została nałożona na Ciebie w dzieciństwie? Że jeśli nie piłka, to w życiu nie będziesz mógł robić nic innego?
- Futbol był moją jedyną szansą na to, żeby nie przebywać z nieodpowiednimi osobami. Kiedy szedłem na trening wiedziałem, że wokół mnie są po prostu dobrzy ludzie. Będąc z nimi wiedziałem, że muszę zachowywać się dobrze, przestrzegać zasad i sumiennie pracować, bo tylko wtedy będę mógł uprawiać ten sport. Bo jeśli zawalę i przestanę przychodzić na treningi, to wciągnie mnie bardzo złe towarzystwo. 

 

- Wspomniałeś, że w pewnym momencie zbudowałeś dookoła siebie mur. Wydaje mi się, że mury dookoła siebie budują osoby, które nie chcą być zranione. Osoby, które są wrażliwe. 
- Ci, którzy naprawdę mnie znają, wiedzą jaki jestem, mają świadomość tego, że powszechny odbiór mojej osoby trochę różni się od stanu faktycznego. Ale ten mur zbudowałem po to, żeby nikt nie mógł mnie zaatakować. Bo wcześniej było tak, że jeżeli ktoś rzucał się na mnie, ja od razu rzucałem się na niego. Dlaczego? Ponieważ jestem – myślę, że użyłeś tu dobrego słowa – wrażliwy. Często przez to górę biorą u mnie emocje i zdarzały się sytuację, w których zrobiłem coś bez chwili namysłu, a potem zastanawiając się nad swoim zachowaniem myślałem: po co mi to było, przecież ja taki nie jestem. Odkąd jednak trafiłem do Legii, nie zdarzył mi się ani jeden taki moment. Ma to związek z tym, że otaczają mnie bardzo życzliwi ludzie. Czasem w ogóle nie musisz z kimś rozmawiać, wystarczy spojrzenie w oczy i wiesz, że ta osoba lubi cię, ufa i akceptuje to jakim jesteś. Tutaj nie czytam żadnych mediów, w Izraelu czytałem i to był błąd. Dostawałem kolejne razy z Internetu, siedziałem w domu sam i zastanawiałem się: co ja w ogóle robię w tym kraju? Przecież to nie jest moja ojczyzna, nie gram w klubie, któremu kibicuję od dziecka, a ludzie dookoła jadą ze mną równo. Będąc piłkarzem nie możesz odpowiadać na każdą zaczepkę. Ktoś coś napisał, ktoś coś powiedział, a ty przecież nie pójdziesz do gazety i nie powiesz: hej, proszę mnie nie obrażać, bo tak naprawdę to jestem fajnym gościem. Więc jeśli czytasz to wszystko, nie mogąc na to nic zaradzić, wówczas jest to męczące. Ktoś cię obraża, ty siedzisz cicho – ja tego nie potrafiłem. To zresztą było moim ogromnym problemem, właściwie nadal jest, bo cały czas pracuję nad sobą. Niekiedy lepiej jest zagryźć zęby i stłumić słowo, którego wypowiedzenie mogłoby dostarczyć wielu problemów. Ja ciągle się tego uczę – mam serce zdecydowanie zbyt blisko ust. Odkąd jednak trafiłem do Polski, jest dużo lepiej. Nie tylko dzięki osobom w klubie – choć oczywiście też – ale także z powodu ludzi dookoła niego. Kibice są tu kibicami, nikt na siłę nie szuka sensacji.

Zdjęcie

- Najważniejsze są dla mnie żona i córka, bardzo dbam o kobiety mojego życia. Żona kompletnie mnie zmieniła – odkąd ją poznałem uspokoiłem się, dojrzałem. Zawsze gdy o niej opowiadam powtarzam jedno: gdy w moim kierunku nadciąga burza, dzwonię do niej i niebo w jednej chwili staje się czyste – szczęście momentalnie powraca.

- Po burzy w Izraelu w końcu zawinąłeś do spokojnego portu?
- Tak też bym tego nie ujął. Dotychczas wspomniałem o najgorszych stronach mojego pobytu tam, ale przecież były też piękne. Zakochałem się w tym kraju, mówiłem nawet rodzinie, że może zechcę tam zakończyć karierę. Kraj jest jak Miami – piękna pogoda, słońce, non stop jest ciepło, a i w klubie, poza wspomnianymi incydentami, bardzo mi się podobało. O, kolejna rzecz, której nauczył mnie trener Paulo Fonseca. Nieważne, czy mówią o tobie dobrze, czy źle – ciesz się, że mówią. Przecież dziennikarze nie piszą o każdym. Jest w piłce masa fajnych, porządnych chłopaków, o których nikt nie rozmawia. Jeśli ktoś jest na świeczniku to znaczy, że jest ważny. W Izraelu też można było gadać o każdym. A jednak z jakiegoś powodu to mój temat poruszany był najczęściej. 

 

- Jesteś typem gościa, który do wielu spraw ma bardzo luźne podejście. O co więc tak naprawdę się troszczysz?
- Najważniejsze są dla mnie żona i córka, bardzo dbam o kobiety mojego życia. Żona kompletnie mnie zmieniła – odkąd ją poznałem uspokoiłem się, dojrzałem. Zawsze gdy o niej opowiadam powtarzam jedno: gdy w moim kierunku nadciąga burza, dzwonię do niej i niebo w jednej chwili staje się czyste – szczęście momentalnie powraca. Zna mnie jak nikt inny, wie jaki jestem, wie też jak uspokoić każdą sytuację. Świetnie potrafi dotrzeć do mnie jako człowieka, ale też ma duży wpływ na moją grę w piłkę i zawsze doskonale rozumie w jakim jestem momencie, czy gram dobrze, czy źle, co wtedy czuję. To osoba, która miała największy wpływ na moje życie. 

 

- Które doświadczało Cię naprawdę mocno od samego początku. Wierzyłeś, że po tych wszystkich przejściach spotkasz kogoś takiego jak ona?
- Nie. Kiedy się poznaliśmy, mieliśmy sporą grupę wspólnych znajomych. Grałem wtedy w reprezentacji U21 razem z Andre Martinsem, więc on też dobrze ją zna. Paru moich kumpli z kadry, którzy mieli kontakt z nami obojgiem, poszli do niej i zaczęli pytać czy zwariowała, że naprawdę zamierza się ze mną związać. Ona powiedziała, że może i zwariowała, ale chce ze mną być. To był pierwszy z wielu razy, kiedy przekonałem się, że kiedy nikt nie wierzy, ona będzie wierzyć zawsze. W piłce miałem tak z Paulo Fonsecą – wszyscy mnie skreślili, on jedyny nie. Czasem to są błahe sytuacje, drobne gesty, ale ja wierzę, że wielkie rzeczy składają się z małych. I to właśnie one zmieniają nasze życie.

Zdjęcie

- Ja i Andre w pewnym momencie zrobiliśmy swoją własną grupę, do której należeliśmy tylko we dwóch. I kiedy reszta zobaczyła, że mega zakumplowali się koleżka z Porto i gość ze Sportingu, nagle wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać i podział na grupki się skończył.

- Skąd wiedziałeś, że to akurat ta osoba?
- Bo ona jest dokładnie taka jak ja. Jeśli ma coś do powiedzenia, to to powie. Tak naprawdę jest jeszcze bardziej zwariowana niż ja, więc wyobraź sobie co to jest za kobieta. We dwójkę uzupełniamy się jak puzzle, a od paru lat uzupełnia nas jeszcze jeden mały puzelek. Najlepsze, że nasza córka jest kompletnie inna niż my – jest spokojna, cicha, to taki mały słodziak.

 

- Wydajesz się bardzo troszczyć o prywatność swojej rodziny. Trudno znaleźć ją nawet w Twoich social mediach. 
- Mieszkaliśmy razem aż do momentu, w którym wyjechałem grać do Izraela i od tego czasu żyjemy niestety oddzielnie. To znaczy – między nami wszystko jest dobrze, zdecydowały po prostu kwestie logistyczne, jak chociażby to, że córka poszła do szkoły i musiała zostać w Portugalii. Co do Instagrama i tak dalej – ludzie bardzo żyją social mediami, ja nie. Wstawiam tam zdjęcia, które dotyczą mojej pracy, czyli piłki. Nie muszę pokazywać innym tego, co robię poza nią. Lubię swoją prywatność, chciałbym zatrzymywać rzeczy związane z córką, żoną i jej rodziną – choć teraz to tak naprawdę moja rodzina – dla siebie. Tu nie chodzi o robienie z czegoś tajemnicy, sekretu, ale nasze życie dotyczy tylko nas i chciałbym, żeby tak pozostało. 

 

- W reprezentacji U21 też poznałeś szereg ważnych dla siebie ludzi, chociażby Andre Martinsa. To jeden z najlepszych okresów Twojego życia?
- To czas, w którym było mnóstwo radości, ale jednocześnie trzeba wspomnieć, że początki tej grupy nie były zbyt łatwe. Graliśmy w kilku klubach – ja w FC Porto, Andre w Sportingu, mnóstwo chłopaków przyjechało z Benfiki. Wtedy podziały były naprawdę silne, do tego stopnia, że trzymaliśmy się w swoich grupach – nawet posiłki jedliśmy przy stolikach swoich zespołów. Ja i Andre w pewnym momencie zrobiliśmy swoją własną grupę, do której należeliśmy tylko we dwóch. I kiedy reszta zobaczyła, że mega zakumplowali się koleżka z Porto i gość ze Sportingu, nagle wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać i podział na grupki się skończył. Atmosfera była kapitalna, poznałem tam szereg świetnych ludzi, czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie – najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia Portugalii. Tak, to bez wątpienia było super.

Zdjęcie

- Wjechaliśmy na rondo, a facet za nami zaczął trąbić, żebyśmy się pospieszyli. Odwracam się, a on chce wysiadać z auta. No to mówię do Andre: zatrzymuj furę, idę do niego. Ten oczywiście ostoja rozsądku i stwierdził, że nie ma opcji, żebyśmy kręcili awanturę w środku miasta. Pojechaliśmy dalej, ale przysięgam – jak tylko by stanął, to bym do typa wyskoczył, nikt nie będzie obrażał mojego kolegi (śmiech).

- Tacy byliście zżyci, że nie mogliście się rozstać nawet przy wsiadaniu do windy, co zresztą miało swoje konsekwencje. 
- Dokładnie, pojechaliśmy na mecz do Albanii, gdzie w hotelu wpadłem na pomysł, żeby zobaczyć ilu nas może wsiąść do jednej windy. Andre zawsze był tym spokojnym i odpowiedzialnym, więc kiedy ładowaliśmy się do środka, tylko stał i patrzył na nas jak na kretynów. No więc weszło tam tylu chłopa, że już ciężko było oddychać, naciskamy guzik, winda rusza i nagle bum – stanęliśmy dokładnie między piętrami. Otworzyliśmy drzwi i szybka rozkmina – po pierwsze, czy wyczołgiwać się górą czy dołem. Po drugie, czy wyczołgiwać się w ogóle, bo jak ta winda ruszy z tobą między piętrami, to cię przecież przemieli. Chłopaki się zastanawiają, czas upływa, więc ja mówię: dobra, idę pierwszy. Ale wcale taki pewny siebie nie byłem (śmiech). W każdym razie już miałem tam złazić, gdy nagle ktoś uruchomił tę windę z powrotem. Od tego momentu w hotelach zawsze używam schodów. A Andre oczywiście palcem nie kiwnął – śmiał się tylko i był z siebie zadowolony. 

 

- W Waszej przyjaźni to zdecydowanie on jest tym spokojniejszym. Podobno boi się z Tobą jeździć autem. 
- Widzę, że ciężko cokolwiek przed wami utrzymać w tajemnicy (śmiech). Ale tak, to w ogóle jest najspokojniejsza osoba jaką znam. Ale też bez przesady, jeździmy zwykle w parę osób i tylko Andre ma problem z tym jak prowadzę. Sami siebie nazywamy Ekipą Wilanów, więc zwykle na treningi jeździmy razem. Luquinhas na przykład uwielbia jak rozpędzam samochód, a Andre panicznie łapie za uchwyt nad drzwiami (śmiech). Czasem bywa, że nie wytrzymuje i się zaczyna gadanie, że po co tak szybko, że mamy czas, a ja trochę po złości jeszcze przyspieszam. 

 

- Jesteś typem, któremu za kierownicą od razu skacze ciśnienie? Słyszałem też o pewnej historii na rondzie. 
- Tak, ale to było akurat przez Andre, serio, to on prowadził. Jechał po swojemu jak zawsze – wolno, no flegmatycznie wręcz. Wjechaliśmy na rondo, a facet za nami zaczął trąbić, żebyśmy się pospieszyli. Odwracam się, a on chce wysiadać z auta. No to mówię do Andre: zatrzymuj furę, idę do niego. Ten oczywiście ostoja rozsądku i stwierdził, że nie ma opcji, żebyśmy kręcili awanturę w środku miasta. Pojechaliśmy dalej, ale przysięgam – jak tylko by stanął, to bym do typa wyskoczył, nikt nie będzie obrażał mojego kolegi (śmiech). A w tej całej sytuacji najlepiej bawił się siedzący na tylnej kanapie Luquinhas, który śmiał się z naszej dwójki – dla niego podróże z nami to jest najlepsze kino.

Zdjęcie

- Uwielbiamy grać w Call of Duty, ale teraz zmniejszyła się nam ekipa, bo Rafie w domu zabroniła grać żona. Ja wiesz, gram sobie na luziku, bo mieszkam sam, ale jak przyjeżdża moja druga połówka, to nawet nie dotykam konsoli (śmiech).

- Trzeba przyznać, że dobrze zgrana z Was ekipa. 
- Spędzamy razem dużo czasu, darzymy się dużym szacunkiem, no może za wyjątkiem tego, że Andre nie lubi jeść w klubie tak jak my, tylko zrywa się żeby gotować sobie w domu. Ale to jest największa kość niezgody, tak to jesteśmy ze sobą bardzo blisko. 

 

- Nawet w wersji online. 
- Dokładnie, uwielbiamy grać w Call of Duty, ale teraz zmniejszyła się nam ekipa, bo Rafie w domu zabroniła grać żona. Ja wiesz, gram sobie na luziku, bo mieszkam sam, ale jak przyjeżdża moja druga połówka, to nawet nie dotykam konsoli (śmiech). 

 

- W Polsce mówimy, że mężczyzna jest głową rodziny, ale kobieta szyją. U Was też się to sprawdza?
- U nas w Portugalii z kolei mamy takie powiedzenie, że kobieta nosi spodnie, czyli to ona ma władzę w domu. U Rafy tak jest, Marta rządzi domem twardą ręką (śmiech). U mnie władzę mam ja, bo teraz mieszkam sam, ale gdy przyjeżdża żona, to już jest tak 50 na 50. No może 55 do 45 na jej korzyść (śmiech). Z szacunku oczywiście, bo jest ode mnie odrobinę starsza. 

 

- Nie wiem czy to rozsądne poruszać taką kwestię. 
- No ona też tego nie lubi, ale dla mnie to naprawdę jedyny argument, żeby w kwestiach spornych przyznać jej rację (śmiech). Wiesz, to tak jak z kumplami – jak przychodzi co do czego, to decyduje kwestia wieku. W Portugalii przywiązujemy do tego olbrzymią wagę, u nas na pan mówisz do kogoś, kto jest ledwie kilka lat starszy. Więc gdy mamy jakąś sprzeczkę i każde chce postawić na swoim, w końcu mówię: dobrze kochanie, niech będzie jak ty chcesz, jesteś starsza. To nie jest jakaś wielka różnica, bo zaledwie cztery lata, ale sam zauważyłeś, że kobiety raczej niechętnie odnoszą się do takich kwestii (śmiech).

Zdjęcie

- Rzeczywiście miałem twarz jak boski Diego. Więcej osób wspominało jednak, że jestem strasznie podobny do Samira Nasriego. Do Maradony – pod względem aparycji oczywiście (śmiech) – porównywało mnie jednak niewiele osób. Ale skoro wspominasz o tym przed Neapolem, niech to będzie dobry znak.

- To teraz przejdźmy może do kwestii piłkarskich. Po wylosowaniu Napoli Rafa Lopes żartował, że zagrasz na swoim stadionie. Ile osób wcześniej mówiło Ci, że wyglądasz jak Maradona?
- Bo byłem trochę gruby? (śmiech) To prawda, jest nawet takie zdjęcie, które ktoś zrobił mi gdy grałem w Holandii w Venlo. Szukam właśnie w telefonie żeby ci pokazać, ale nie mogę go znaleźć. W każdym razie tam rzeczywiście miałem twarz jak boski Diego. Więcej osób wspominało jednak, że jestem strasznie podobny do Samira Nasriego. Do Maradony – pod względem aparycji oczywiście (śmiech) – porównywało mnie jednak niewiele osób. Ale skoro wspominasz o tym przed Neapolem, niech to będzie dobry znak. 

 

- Wiemy w jakim jesteśmy momencie, a teraz przychodzi nam się zmierzyć z chyba najmocniejszą ekipą w grupie. Niby nie mamy nic do stracenia, ale jednak zapowiada się trochę walka Dawida z Goliatem. 
- Ktoś może powiedzieć, że Legia się skompromituje, że okej, udało się jej ze Spartakiem i Leicester, no ale teraz to już na pewno nie ma szans. Czym my się jednak mamy przejmować – przecież nawet jeśli przegramy 0:6, to nadal będziemy na pierwszym miejscu w grupie. Gdybyś po losowaniu powiedział mi, że po dwóch meczach będziemy mieli komplet punktów, a Napoli czy Leicester będą mieli jeden, to wysłałbym cię na urlop, żeby głowa trochę odpoczęła. Przecież przed rozgrywkami sam mówiłem do chłopaków: no dobra, jest szansa, że uda nam się w Moskwie, z Leicester u siebie jak się postaramy to jakiś punkcik może da się urwać. I już teraz mamy trzy punkty więcej, niż sam zakładałem. I to zakładałem naprawdę optymistycznie. To grupa, w której Legia jest underdogiem, więc jaką mamy czuć presję? Ta jest w Spartaku, gdzie wpompowali mnóstwo pieniędzy w klub i muszą awansować, Napoli czy Leicester są w ogóle wyceniane na kosmiczne kwoty. Oni muszą wygrywać, bić się o każdy punkt, a my patrzymy na nich z pozycji outsidera. Wygraliśmy już dwa mecze i chcemy wygrać jeszcze więcej. Ale czego my się mamy bać, przecież dla nas wyjście na boisko w takich meczach już jest nagrodą. Atmosfera jest inna, piłka jest inna, no wszystko jest tam inne. I szczerze? To są najłatwiejsze dla nas mecze. Zero ciśnienia, nic nie musisz, możesz wszystko, po prostu cieszysz się piłką. Możesz się z takich spotkań bardzo dużo nauczyć, ale to też szansa, żeby pokazać innym co potrafisz. I my z tej szansy już dwa razy skorzystaliśmy. Po meczu z Leicester rozmawiałem z ich obrońcą, Ricardo Pereirą. Powiedział, że widział nagrania, ale nie spodziewał się, że potrafimy zagrać tak dobrze, jak zagraliśmy z nimi. Mówił, że słyszał o naszych kibicach i wiedział, że są dobrzy, jednak do głowy mu nie przyszło, że mogą zrobić aż tak niesamowitą atmosferę. Wszystkie mecze w Lidze Europy to dla Legii sytuacja win-win, ale nie tylko dla niej, myślę, że dla całej polskiej piłki. A skoro możemy tylko wygrać, to nie mamy nic do stracenia. I z takim nastawieniem polecimy do Neapolu.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.