
Kici, Beret, Mecenas i Piłat. Jak wyglądały legijne ksywki i pseudonimy na przestrzeni lat
Pseuodnimy i ksywki w piłkarskim sloganie to aspekty nieodłączne i bardzo często występujące. Wielu adeptów rozpoczynających swoją przygodę z futbolem chętnie porównuje się do swoich idoli, którzy prezentują najwyższy, piłkarski poziom. Młodzi zawodnicy chcą być jak Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Kylian Mbappe. Przechodząc obok ligowych boisk co chwila słyszymy nazwiska gwiazd światowego futbolu, którymi określają się dzieci i początkujący piłkarze. Ksywki to jednak stały element także w szatniach profesjonalnych klubów. Zebraliśmy dla was najciekawsze i najzabawniejsze pseudonimy, jakimi przez lata nazywani byli piłkarze Legii Warszawa!
Autor: Mateusz Okraszewski, Janusz Partyka
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Jacek Prondzynski, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Mateusz Okraszewski, Janusz Partyka
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Jacek Prondzynski, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński, Adam Polak/Archiwum Legii
Pseuodnimy i ksywki w piłkarskim sloganie to aspekty nieodłączne i bardzo często występujące. Wielu adeptów rozpoczynających swoją przygodę z futbolem chętnie porównuje się do swoich idoli, którzy prezentują najwyższy, piłkarski poziom. Młodzi zawodnicy chcą być jak Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Kylian Mbappe. Przechodząc obok ligowych boisk co chwila słyszymy nazwiska gwiazd światowego futbolu, którymi określają się dzieci i początkujący piłkarze. Ksywki to jednak stały element także w szatniach profesjonalnych klubów. Zebraliśmy dla was najciekawsze i najzabawniejsze pseudonimy, jakimi przez lata nazywani byli piłkarze Legii Warszawa!
Przez lata ksywki dla piłkarzy Legii Warszawa tworzone były w różny sposób. W tym miejscu należy wymienić trzy sposoby konstrukcji takich pseudonimów:
- od imienia
- od nazwiska
- związane ze śmieszną sytuacją i nawiązujące do jakiejś postaci

Od imienia
Jednym ze sposobów nadawania pseudonimów dla piłkarzy Legii Warszawa było nawiązanie do ich imienia. W ten sposób swoje ksywki otrzymało wielu legionistów, którzy przez lata reprezentowali barwy Wojskowych.
Właśnie taki pseudonim miał pierwszy obcokrajowiec w historii Legii Warszawa, Paweł Akimow. Rosjanin rozegrał dla stołecznej drużyny 24 oficjalne spotkania, a koledzy z boiska nazywali go Paszką.

Pseudonim związany ze swoim imieniem otrzymał także Antoni Trzaskowski, który dla Legii Warszawa rozegrał blisko 300 oficjalnych spotkań. W latach 60. atletycznie zbudowani i mocno trzymający się na nogach obrońcy grali w formacjach defensywnych większości drużyn. Legionista Antoni Trzaskowski był nieco inny - raczej drobny i filigranowy, lecz dla rywali zazwyczaj nie do przejścia. „Tosiek” na boisku był niezwykle ambitnym, zadziornym i nieustępliwym piłkarzem formacji defensywnej Wojskowych.

W tym miejscu należy wspomnieć o Stanko Svitlicy. „Stanko Svitlica, kocha cię cała stolica” – tę pieśń śpiewali kibice z Łazienkowskiej z początkiem XXI wieku. Zawodnik rodem z Serbii kojarzy się fanom Wojskowych głównie ze zdobyciem tytułu Mistrza Polski przez Legię w 2002 roku, a także łatwością w strzelaniu goli – w sezonie 2002/03 zwyciężył w klasyfikacji strzelców z dorobkiem 24 trafień. Na boisku bramkostrzelny zawodnik miał natomiast ksywkę Stasio.

Pseudonim związany z imieniem otrzymywali również m.in. Ivica Vrdoljak, wieloletni kapitan Legii Warszawa, na którego koledzy z drużyny wołali Ivo, Inaki Astiz - znany też jako Inia, a także Dickson Choto - popularny Dixi. Z obecnej kadry Wojskowych ksywki stworzone w podobny sposób mają chociażby Makana Baku - Maka, Tomas Pekhart - Tomi, Maik Nawrocki - Majo, czy Czarek Miszta - Czaro.
Od nazwiska
Zdecydowanie częściej legioniści otrzymywali pseudonimy w oparciu o swoje nazwisko. Jedną z najpopularniejszych ksywek stworzonych w ten sposób miał Dariusz Dziekanowski. Można śmiało stwierdzić, że w latach 80. przychodziło się na Legię właśnie na „Dziekana”. Były piłkarz rozegrał dla stołecznej drużyny 134 spotkania, w których zdobył 59 bramek.

Ćmik - to natomiast pseudonim, który otrzymał Lesław Ćmikiewicz. Ikona Legii, w latach 1970 – 1979 piłkarz warszawskiego klubu. Będąc jej zawodnikiem zdobył złoty i srebrny medal olimpijski oraz wywalczył trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974 roku. W Legii Warszawa rozegrał 226 meczów i strzelił 14 bramek.

Jacek Zieliński i Miroslav Radović łącznie zanotowali blisko 800 oficjalnych występów w barwach Legii Warszawa. Od lat kojarzeni ze stołecznym zespołem, klubowe legendy, kapitanowie i prawdziwe symbole drużyny. Ich pseudonimy - Zielek i Rado - na zawsze pozostaną w pamięci kibiców Wojskowych.

Od czasów Kazimierza Deyny warszawska Legia nie mogła doczekać się zawodnika w środku pola, który choćby w małym stopniu zbliżył się sposobem gry do wielkiego mistrza. Owszem, byli w Legii świetni rozgrywający: Henryk Miłoszewicz, Andrzej Buncol, Kazimierz Buda czy Jan Karaś, ale żaden z nich nie prezentował umiejętności na miarę oczekiwań kibiców. Dopiero pojawienie się w Legii filigranowego Leszka Pisza, pseudonim „Piszczyk” spełniło oczekiwania.

187 - tyle oficjalnych spotkań w barwach Legii Warszawa rozegrał były pomocnik Wojskowych, Krzysztof Iwanicki, który od kolegów z drużyny otrzymał pseudonim Ajwen. Z kolei były trener i piłkarz Wojskowych - Paweł Janas - otrzymał ksywkę Janosik.

Ciekawe pseudonimy stworzone od swoich nazwisk mieli również m.in. Tomasz Kiełbowicz, nazywany przez kolegów z szatni Kiełbikiem lub Kiełbasą, Tomasz Jarzębowski, czyli popularny Jarza lub Jarzębina, Jan Karaś, który przez lata nazywany był Rybą lub Karaskiem, Adam Majewski - były trener Stali Mielec, w Warszawie znany jako Maja, Witold Sikorski - Sikor, a także Marcin Mięciel, którego warszawska publiczność kojarzy jako Miętowego.

Młodsi kibice na pewno będą kojarzyli pseudonimy takich piłkarzy jak Arkadiusz Malarz - Malowany, Tomasz Jodłowiec - Jodła, czy Marek Saganowski - Sagan. Bardzo rozpoznawalny jest także pseudonim Michała Kucharczyka nadany mu przez kibiców. Przyśpiewka intonowana z trybun stadionu przy ulicy Łazienkowskiej o treści: „Kuchy King” przez wiele miesięcy była etatowym punktem domowych spotkań Wojskowych.

Związane ze śmiesznymi sytuacjami i nawiązujące do jakiejś postaci
To zdecydowanie najśmieszniejszy, ale również najbardziej kreatywny rodzaj pseudonimów i ksywek. W ten sposób nazwanych zostało wielu piłkarzy stołecznej drużyny, którzy przez lata stanowili o sile Wojskowych.
Gdy mówisz Legia Warszawa, od razu masz przed uczami postać legendy klubu - Lucjana
Brychczego. Zalicza się do osób, które odegrały w historii Klubu z Łazienkowskiej rolę wybitną. Jego dorobek dla wszystkich kolejnych piłkarzy zakładających koszulkę z „eLką” na piersi pozostaje nieosiągalny. Pseudonim KICI, należący do Lucjana Brychczego, nie ma nic wspólnego z kotem. Legendarny zawodnik Legii Warszawa wyróżniał się niskim wzrostem, zatem trener János Steiner wołał na niego „Kici”, co po węgiersku znaczy „mały”. Taktyka według Steinera była taka: „Epin, Kici, pikum pakum, Ernest szus, eins nul CWKS, czyli mniej więcej: Kowal podaje do Brychczego, on do Ernesta Pola, który strzela i Legia prowadzi 1:0”.

W tym miejscu obowiązkowiem wspomnieć jest o Kazimierzu Deynie. Legenda Legi i reprezentacji Polski. W Warszawie spędził 12 lat, rozegrał 390 spotkań i strzelił 141 goli. Z Legią dwukrotnie został mistrzem Polski oraz zdobył krajowy puchar. Z „Orłem” na piersi zaś wystąpił w 97 meczach, 41-krotnie pokonując bramkarzy rywali. Skąd wzięła się jego ksywka „Kaka”. Odpowiedzi na to pytanie jest kilka.
Pierwsza wersja mówi, że kiedy Deyna dołączył do Legii, właśnie odchodził z niej Kazimierz Frąckiewicz, którego wcześniej miał przydomek Kaka, i Deyna zatrzymał jego „przezwisko będące specyficznym zdrobnieniem imienia”. Druga wersja wywodzi przydomek od rodzaju strzałów, z których słynął Deyna. Kaka, czyli „kaczka” to „strzał, po którym piłka uderza w ziemię przed bramką, myląc tym obrońców, a przede wszystkim bramkarza. Piłka kopnięta jest jak kamień rzucony płasko na wodę, który, nim ostatecznie się w niej zagłębi, odbije się kilkakrotnie od powierzchni”. Stefan Szczepłek odrzuca jednak tę drugą wersję, gdyż „Kaka mówiono na Kazika, jeszcze nim zaczął regularnie, niemal w każdym meczu imponować swoimi strzałami „kaczkami” i „rogalami””. Biograf pisze, że określenie „Kaka” wzięło się najpewniej od sposobu chodzenia Deyny. „Był wysoki, miał metr osiemdziesiąt wzrostu, ale chodząc, stawiał nogi do środka, co sprawiało, że kołysał się jak kaczka. Jakkolwiek było, przydomek stał się prawie nieodłączną częścią nazwiska i nigdy nie był traktowany pejoratywnie” – pisze Stefan Szczepłek. źródło: wp.pl).

Henryk Apostel był piłkarzem Legii Warszawa w latach 1962-1969, 1970. W tym czasie zdołał rozegrać dla Wojskowych 168 oficjalnych meczów. Przez kolegów z drużyny nazywany był Milani, ze względu na bujną czuprynę i włoską urodę.

„Tomasz Arceusz to Legii jest Prometeusz” - śpiewali kibice Legii Warszawa na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, gdy zawodnikiem stołecznej drużyny był Tomasz Arceusz. Napastnik Wojskowych rozegrał 146 oficjalnych spotkań z „eLką” na piersi.

Mecenas - to z kolei pseudonim, który za czasów piłkarskich otrzymał Jacek Bednarz. Ksywka była związana z inteligencją. Bednarz uważany był w drużynie za mądrego, oczytanego piłkarza, a sam podążał w kierunku prawniczym.

Bernard Blaut to legenda Legii Warszawa. Były piłkarz Wojskowych rozegrał ponad 300 meczów z „eLką” na piersi. Jako czynny zawodnik znany był pod dwoma pseudonimami. Długopis - prawdopodobnie od wysokiego wzrostu i dostojnego biegania „w wyproście”, a także dziadek - od stażu w Legii, Długopis na boisku był bardzo rozważny, stając się w dużej mierze mózgiem zespołu.

Artur Boruc - znany przede wszystkim jako „Król Artur”, w swojej karierze otrzymał zdecydowanie więcej piłkarskich pseudonimów. Jednym z nich był Borubar. „Podobał mi się Roker Perejro, ale dobry był także nasz bramkarz, Artur Borubar” - powiedział po meczu reprezentacji Polski z Austrią w Wiedniu w 2008 roku ówczesny prezydent RP Lech Kaczyński. Ksywka byłego bramkarza Legii Warszawa przetrwała przez wiele lat, także w slangu kibicowskim.
Piotr Bronowicki w Legii Warszawa rozegrał 36 meczów, a w szatni znany był jako Skuter. Przezwisko Skuter przywiózł z Łęcznej. Nigdy nie chciał jednak zdradzić pochodzenia swojej ksywki. – To moja najskrytsza tajemnica – śmiał się piłkarz.

Krupniok - to natomiast pseudonim, który otrzymał Andrzej Buncol.
Dziennikarze mówili o nim „żywe srebro”, bo był jak dziecko – na boisku wszędzie go było pełno. Koledzy ze śląskich drużyn wołali na niego „Krupniok”, co po śląsku oznacza kaszankę – tej ksywki nie lubił, zresztą sam nie wie, skąd się wzięła. Kibicom zaś, choć nigdy nie miał wąsika, najbardziej kojarzył się z pułkownikiem Wołodyjowskim. Z tym „Krupniokiem” to nie do końca tak było. Przezwisko przylgnęło do niego już w dzieciństwie. W gliwickiej szkole podstawowej nr 9, gdzie przyszły piłkarz pobierał pierwsze lekcje, a do której uczęszczał również autor tego tekstu, krążyła legenda, że nadał mu je pewien wuefista o nazwisku Kulpa. Buncol był wtedy w piątej, może szóstej klasie i choć wyraźnie ustępował wzrostem kolegom, właściwie w każdej sportowej rywalizacji bił ich na głowę. Z wyjątkiem gry w kosza. Gdy nauczyciel zarządzał lekcję basketu, mały Andrzej dwoił się i troił, by znaleźć trochę miejsca w gąszczu unoszących się nad jego głową rąk i oddać rzut, ale zwykle nic z tego nie wychodziło. Pewnego dnia, widząc, jak chłopak się męczy, pan Kulpa wbiegł na boisko, złapał go wpół, podniósł i krzyknął:
– A teraz rób wsad!
– Jaki wsad, prze pana? – zapytał zdziwiony chłopak.
– No, wsad! Nie wiesz, co to wsad?
Cała klasa patrzyła na tę scenę oniemiała.
– Że jak? Że mom se na tej obrynczy siednąć? Rzić mi nie wejdzie.
Zrezygnowany wuefista postawił ucznia z powrotem na parkiet i cedząc słowa skomentował.
– Rzić to ci wejdzie. Ino ci bydzie krupniok zwisać!
Po sali rozległ się głośny rechot. I tak Andrzej został „Krupniokiem”. (Żródło: laczynaspilka.pl)

Młodsi kibice nie tylko Legii Warszawa, ale i reprezentacji Polski, na pewno dobrze znają osobę Łukasza Fabiańskiego. Ksywka Fabian na stałe weszła w kanon naszej rodzimej piłki, jednak niewielu ludzi wie, że w Legii doświadczony golkiper miał także pseudonim Bambi. Gdy Łukasz Fabiański przeszedł do Legii Warszawa, nie miał przy sobie żadnej bliskiej osoby. Wolny czas zabijał w kinie, oglądając wszystkie możliwe filmy i bajki. Pewnego dnia Tomasz Kiełbowicz zauważył, że golkiper wychodzi z sali kinowej, na której ledwo co wyświetlana była bajka o Jelonku Bambi. Oczywiście przekazał ten fakt innym kolegom z drużyny, a ci zaczęli wołać na Fabiańskiego Bambi. Bramkarz nienawidzi tej ksywki i za czasów Legii mocno z nią walczył.

„Wiesz, pan, jak się urodzi chłopiec, dam mu na imię Kazik. A jak dziewczynka – Gadocha”. Ten tekst, zaczerpnięty ponoć z autentycznej rozmowy dwóch ojców w jednym ze szpitali w Warszawie jesienią 1972 roku, krążył po kraju długie lata. Podobnie jak wypowiedziane trzy lata później słowa Jana Ciszewskiego. Pod koniec meczu z Holandią komentator w zabawny sposób przekręcił nazwisko strzelca jednego z goli: „4:1 dla Polski! Grzegorz Lato, Robert Radocha – przepraszam za to przejęzyczenie – i dwie bramki Andrzeja Szarmacha!”. Iście freudowska pomyłka! Nazywali go „Piłat”. Skąd tak dziwne przezwisko, nikt już nie pamięta. Może ze względu na charakterystyczną fryzurę, może z uwagi na to, jak bezwzględnie rozprawiał się z boiskowymi rywalami, a może po prostu ktoś kiedyś widząc, jak dobrze jego nóg trzyma się piła, dodał do tego słowa „t” i tak już zostało. (Żródło: laczynaspilka.pl).
Władysław Grotyński rozegrał blisko 200 meczów dla Legii Warszawa. Swego czasu był jednym z najlepszych polskich bramkarzy drugiej połowy lat sześćdziesiątych. Gdyby trenował dziesięciobój, prawdopodobnie także odnosiłby sukcesy. Był mistrzem Polski młodzików w rzucie dyskiem, grał w piłkę ręczną, ping-ponga, hokeja, sprawnością nie ustępował gimnastykom, a skocznością - siatkarzom. Miał refleks szermierza. Dalej wyrzucał piłkę ręką, niż niejeden bramkarz ligowy kopał nogą. Śruba - to ksywka, którą posiadał Władysław Grotyński.
348 meczów w Legii Warszawa - to dorobek Marka Jóźwiaka w barwach stołecznej drużyny. W jednym z wywiadów były piłkarz zdradził genezę powstania jego ksywki - Beret.
„Wziął się z tego, że po wypadku samochodowym zszywano mi głowę. Miałem czaszkę wygoloną, więc Andrzej Łatka stwierdził, że zamiast włosów mam beret” - mówił w jednym z wywiadów Jóźwiak.

Jan Pieszko był napastnikiem Legii Warszawa w latach 60. i 70 XX wieku. Dla Wojskowych rozegrał 238 oficjalnych spotkań.
Kiedy na ekrany kin wszedł film „Sami swoi”, koledzy w Legii nadali Jankowi przezwisko Kargul, bo gdy zaczynał mówić, od razu było słychać kresowy zaśpiew. Publiczność szybko to podchwyciła, bo Janek, chodząca dobroć, należał do najbardziej lubianych legionistów. (Żródło: rp.pl).

„Myślę, że moja ksywka Gumiś, bardziej wzięła z tego, że w tamtym czasach kupowało się popularne gumy 'Donaldy' w Pewexie i kiedyś sporo się tego żuło, stąd myślę wziął się ten pseudonim, choć sam do końca już nie pamiętam skąd tak naprawdę się wziął” - mówił Jerzy Podbrożny, były piłkarz Legii, uczestnik Ligi Mistrzów UEFA, w wywiadzie dla zaglebie.com.

376 - tyle meczów w barwach Legii Warszawa rozegrał jej wieloletni kapitan, Jakub Rzeźniczak. Wielu kibiców pamięta pseudonim defensora pochodzący od nazwiska - Rzeźnik. Zdecydowanie mniej osób wie, że obrońca posiadał także inną ksywkę - Becks. Kiedyś musiał opuścić boisko z powodu czerwonej kartki. Schodząc do szatni płakał. Po tym meczu dostał od kolegów z Legii przezwisko Becks. Rzeźnik chodził dumny jak paw, bowiem ksywka kojarzyła mu się ze słynnym Becksem, czyli Davidem Beckhamem. Dopiero później dowiedział się, że chodziło po prostu o... beksę.
Władysław Stachurski, były obrońca Legii Warszawa, słynął z najsilniejszego uderzenia w lidze. O ile Deyna strzelał technicznie, podkręcając piłkę w lewo lub w prawo, w górę i w dół, o tyle Stachurski decydował się na używanie całej siły, prostego podbicia, nawet z odległości trzydziestu metrów. Nic dziwnego, że z taką umiejętnością stał się ulubieńcem Łazienkowskiej. Nazywano go Lachą.

Kenneth Zeigbo grając dość krótko w Legii znał tylko kilka słów po polsku - najczęściej powtarzanym było słynne SPOKO, gdyż sympatyczny napastnik czuł się w Warszawie bardzo dobrze. Od tego wziął się pseudonim Spoko, spoko.

Ostatnim zawodnikiem, o którym wspomnimy jest Janusz Żmijewski. Pomocnik rozegrał dla Legii równo 300 oficjalnych spotkań, stając się ikoną i prawdziwą legendą Wojskowych. Historia pseudonimów Żmijewskiego jest ciekawa i bardzo długa. Prócz ksywki nawiązującej do nazwiska - Żmija - pomocnik miał także inne przezwiska m.in. Jojo i Pele.
Kiedy w roku 1968 wystąpił na Stadionie Dziesięciolecia przeciw Brazylii, z dziewięciu bramek, jakie wtedy padły (6:3 dla Canarinhos) jego była najbardziej „brazylijska”. Przedryblował w polu karnym całą obronę i z bliska kopnął piłkę do siatki. Gdyby Brazylijczycy wiedzieli, że jeden z przydomków polskiego skrzydłowego to „Pele”, pewnie przestaliby się dziwić. Mówiono też na niego „Jojo”, „Perfumo”, po prostu „Żmija” lub „Koń”, ponieważ biegnąc pochylał się rytmicznie do przodu i do tyłu. Miał długi tułów, nisko osadzony środek ciężkości i potężne uda. Przewrócenie go wymagało od obrońcy nadludzkiej siły. Zresztą, rzadko do takich prób dochodziło, ponieważ Żmijewski był szybszy od wszystkich bocznych obrońców w kraju. Z wyjątkim Jerzego Woźniaka, ale on grał w tej samej drużynie. Żmijewski był niezwykle rozrywkowym człowiekiem, a jednocześnie bardzo lubianym, bo nie miał nic z gruboskórnego prymitywa, był inteligentny i pierwszy do żartów. Bywalec wszystkich ważniejszych stołecznych lokali, które odwiedzał w towarzystwie kolegów z Łazienkowskiej czy Bogdana Łazuki. Pierwszy przewodnik zagubionego po przyjeździe do wielkiego miasta Kazimierza Deyny. Stały bywalec toru na Służewcu. (Żródło: mzpn.pl).

Autor
Mateusz Okraszewski, Janusz Partyka