Legia Warszawa Amp Futbol: „Dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale czujemy też niedosyt” - Legia Warszawa
Plus500
Legia Warszawa Amp Futbol: „Dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale czujemy też niedosyt”

Legia Warszawa Amp Futbol: „Dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale czujemy też niedosyt”

W tegorocznej edycji Ligi Mistrzów EAFF sekcja ampfutbolu Legii Warszawa osiągnęła historyczny sukces i do Polski wróciła ze srebrnymi medalami. O przebiegu turnieju i przyszłości sekcji rozmawialiśmy z Mateuszem Szczepaniakiem, trenerem drużyny, a także zawodnikiem Adrianem Staneckim.

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Jacek Prondzynski

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Jacek Prondzynski

W tegorocznej edycji Ligi Mistrzów EAFF sekcja ampfutbolu Legii Warszawa osiągnęła historyczny sukces i do Polski wróciła ze srebrnymi medalami. O przebiegu turnieju i przyszłości sekcji rozmawialiśmy z Mateuszem Szczepaniakiem, trenerem drużyny, a także zawodnikiem Adrianem Staneckim.

 

Legia.com: - Jak smakuje medal Ligi Mistrzów EAFF? Mimo trzeciego miejsca zajętego w Gruzji w 2019 roku, medali nie dostaliście, z Turcji wróciliście już ze srebrnymi pamiątkami.

Adrian Stanecki, zawodnik Legii Warszawa Amp Futbol: - O to walczyliśmy. Głos drużyn, które zajęły miejsca 1-3 został wysłuchany przez organizatorów i medal jest namacalnym dowodem naszego sukcesu. Oprócz pięknych wspomnień, mamy też piękną pamiątkę.

Mateusz Szczepaniak, trener Legii Warszawa Amp Futbol: - W tym roku nie liczyliśmy na trzecie miejsce, chcieliśmy grać w finale i wiedzieliśmy, że te medale będą. Cieszymy się z tego sukcesu, poprawiliśmy wynik sprzed dwóch lat, więc idziemy we właściwym kierunku.

 

- Można porównać te dwa turnieje? Jak bardzo zmieniła się Legia między zawodami w Gruzji, a tegoroczną edycją?

M. Sz.: - Zmieniliśmy się pod każdym względem. Do Turcji pojechało tylko pięciu zawodników, którzy byli z nami w Gruzji. To znaczna zmiana kadrowa. Dojrzeliśmy również jako drużyna. W 2019 roku była to nasza debiutancka impreza takiej rangi, teraz za nami trzeci sezon. Wyglądamy dużo lepiej na boisku i poza nim. Budujemy świetną drużynę. Przede wszystkim poprawiła się też nasza gra. W Gruzji czuliśmy różnicę między nami, a mocniejszymi zespołami. W tym roku ta różnica między Legią a turecką drużyną Sahinbey Belediye Spor też istniała i będzie widoczna nadal, natomiast potrafiliśmy im się postawić i nawiązaliśmy walkę w finale. Podejrzewam, że żaden inny klub w Europie długo jeszcze nie zbliży się do Turków tak jak my to zrobiliśmy.

A.S.: - Gdybyśmy z naszą obecną drużyną zagrali jeszcze raz turniej sprzed dwóch lat, to naprawdę moglibyśmy zwyciężyć główne trofeum. W zespole Sahinbey zgromadzono największe gwiazdy ampfutbolu, podczas gdy Ortotek bazował wówczas na reprezentantach kraju.

M.Sz.: - W Sahinbey zagrali reprezentanci Turcji, dwóch graczy z Kenii, Uzbekistanu, najlepszy gracz z Hiszpanii… Można to porównać do Realu Madryt i ich drużyny Galacticos - wskazują sobie, kogo chcą i ten zawodnik u nich gra. Sahinbey stanowił dla nas większe wyzwanie niż Ortotek.

A.S.: - Nawiązaliśmy z nimi walkę i tak naprawdę do ostatnich minut nie byli pewni, że finał wygrają.

M.Sz.: - Z pewnością mieli inny plan na ten decydujący mecz.

 

- Turcy stanowili dla Was klamrę tego turnieju. W meczu otwarcia zagraliście z Sahinbey i w finale również na nich trafiliście. Jak podchodziliście do pierwszego spotkania z główym fawortytem?

M.Sz.: - Podeszliśmy do tego na spokojnie. Oczywiście nie możesz nastawiać się, że wychodzisz po najmniejszy wymiar kary. Ustawiliśmy się pod Turków w taki sposób, by wyeksponować nasze plusy i jak najbardziej zakryć minusy. Długo to się udawało, bo bramkę straciliśmy dopiero po 20 minutach ze stałego fragmentu gry. To było mocne uderzenie, ale popełniliśmy też błędy indywidualne. Mimo porażki 1:4 uważam, że postawiliśmy się Turkom. Stworzyliśmy sobie trzy dobre sytuacje, ale nie wszystko ułożyło się po naszej myśli, bo strzeliliśmy sobie gola samobójczego. Długo walczyliśmy jak równy z równym, natomiast mecz otwarcia zawsze jest trudny - ceremonia otwarcia, otoczka, pewne wyczekiwanie. Wiele rzeczy nie zależy też od nas. Pamiętam moje słowa w szatni po meczu, powiedziałem, że dla Turków to też nie był spacerek, bo schodzili naprawdę zmęczeni.

A.S.: - Ceremonia otwarcia naprawdę się przedłużyła, obie drużyny się nią zmęczyły. Przygotowaliśmy się do meczu, byliśmy po rozgrzewce, a nagle minęła godzina. Rywale również nie byli zadowoleni z tego, jak to wygląda. To delikatna wpadka organizacyjna, ale jak ma się na trybunach ministrów sportu i sprawiedliwości to trzeba się pokazać i parę słów więcej powiedzieć. Natomiast wracając do meczu, pierwsze spotkanie to było wzajemne badanie się. Turcy stawiali na nas, że jesteśmy jedyną drużyną, która może im się postawić. Wiedzieli, że jesteśmy mocni. Nie odkryli też wszystkich kart, wiedzieli, że spotkamy się w finale. Z naszej strony ogranie działało na naszą korzyść. Z każdym kolejnym meczem lepiej się czuliśmy, stopniowa aklimatyzacja wpłynęła na lepszą dyspozycję. Pierwszy mecz zawsze jest trudny, ale gdy się nie uda, trzeba go przeanalizować i wyciągnąć wnioski.

Zdjęcie

"Podejrzewam, że żaden inny klub w Europie długo jeszcze nie zbliży się do Turków tak jak my to zrobiliśmy."

- Wspomnieliście o organizacji turnieju. Turcja jest uznawana z ojczyznę ampfutbolu, czuć był w Gaziantepie, że miasto żyje tą imprezą?

A.S.: - Zdecydowanie. Całe miasto obrandowane było logiem Ligi Mistrzów EAFF, na każdym kroku widzieliśmy plakaty promujące turniej. Każdy kogo spotkaliśmy na ulicy wiedział, że do miasta przyjechały najlepsze drużyny z Europy. Co więcej, cała Turcja żyła tym turniejem. Krajowa telewizji relacjonowała każdy kolejny dzień, kilkanaście stacji transmitowało ceremonię otwarcia. Turcy pokazali, że jest to dla nich ważny sport i są hegemonem tej dyscypliny. Ludzie czerpią tam z ampfutbolu emocje podobne do tych, które daje piłka nożna. Organizacja turnieju to niedościgniony model. Drużyna Sahinbey posiada specjalny stadion wyłącznie do rozgrywania meczów ampfutbolu.

 

- Podczas transmisji można było nawet dostrzec na jeden ze ścian wokół stadionu wizerunek prezydenta Turcji Recepa Erdoğana. To też wiele mówi o organizacji.
- M.Sz: Każdy chciał się ogrzać wokół organizacji turnieju. Burmistrz Gaziantepu wielokrotnie się pokazywał publice, przy okazji minister sportu rozdał kilka tysięcy rowerów dla mieszkańców miasta. Wszystko odbyło się z wielką pompą, a w kuluarach usłyszeliśmy, że ma to związek z przeniesieniem finału piłkarskiej Ligi Mistrzów ze Stambułu do Porto. Dlatego też wszystkie siły zostały przeniesione na Gaziantep. Ze względu na organizację czuliśmy się jak gwiazdy piłki nożnej - eskorty policji, zorganizowany transport, jeśli czegoś potrzebowaliśmy, jeden telefon załatwiał sprawę. Adrian zwrócił też uwagę na ośrodek tureckiej drużyny. Dużo nam jeszcze brakuje do takiego poziomu świadomości kibiców.

- A.S.: Rozwinę nieco wątek prezydenta kraju. Po finale prezenter telewizji zadzwonił do Recepa Erdoğana i widzowie oglądali bezpośredni LIVE z gratulacjami od prezydenta dla zwycięskiej drużyny. Inny świat.

 

- Po meczu z Turkami zmierzyliście się z Karabachem i nie daliście im żadnych szans, wygrywając 5:0. To pokazało Waszą siłę?
M. Sz.: Drzemała w nas duża chęć pokazania się z dobrej strony po pierwszym meczu. Czuliśmy niedosyt z powodu własnych błędów. Drużyna z Azerbejdżanu padła trochę ofiarą. Znamy nasz potencjał i siłę, a z takimi drużynami musimy ją pokazywać. Wbrew pozom to nie był idealny mecz, ale na pewno bardzo dobry. Nasza gra, szczególnie w pierwszej połowie, mogła się podobać. Chłopaki zostawili na boisku serca. Gdyby ten mecz nam nie wyszedł, byłoby nam dużo trudniej. Po spotkaniu otwarcia zawodnicy mieli pretensje sami do siebie, więc tak okazałe zwycięstwo było nam potrzebne.

A.S.: - Trzeba też przyznać, że Karabach w ampfutbolu jest na początku swojej drogi, a już są drużyną, która potrafi rywalizować. Gdyby nie popełnili błędów, byłoby nam naprawdę trudno.

M. Sz.: - Pokazali to też zresztą w meczu o trzecie miejsce z Vicenzą Calcio, gdzie przegrali tylko 0:1.

A.S.: - I w meczu z AFC Tbilisi. Każdy spodziewał się wysokiej wygranej Gruzinów, a Karabach pokazał, że też potrafi i zagrał ostatecznie o trzecie miejsce.

 

- Drużyna AFC Tbilisi to uznana marka w Gruzji, uczestniczyli zresztą w Lidze Mistrzów dwa lata temu. Wy nie mieliście jednak z nimi problemów i strzeliliście im aż cztery gole.

M.Sz.: - Dwa lata temu nie mieliśmy okazji z nimi zagrać, bo trafiliśmy do innych grup. Gruzini są jednak znani z dobrego ampfutbolu. My świetnie rozpoczęliśmy mecz, szybko strzeliliśmy gola, co z pewnością ułatwiło grę. AFC Tbilisi to drużyna podobna do Karabachu, ale mająca większe doświadczenie. Może to brzydko zabrzmi, ale był to mecz łatwy i przyjemny. Objęliśmy błyskawicznie prowadzenie, szybko wpadły też kolejne gole. Takie spotkania też są potrzebne, bo mogliśmy rotować składem, a to też buduje drużynę. Każdy zawodnik dostaje swoje minuty, dzięki czemu czuje się potrzebny. Równocześnie najlepsi zawodnicy, potrzebni w kluczowych momentach, mogą chwilę odpocząć.

Zdjęcie

"Wszystko odbyło się z wielką pompą, a w kuluarach usłyszeliśmy, że ma to związek z przeniesieniem finału piłkarskiej Ligi Mistrzów ze Stambułu do Porto. Dlatego też wszystkie siły zostały przeniesione na Gaziantep. Ze względu na organizację czuliśmy się jak gwiazdy piłki nożnej - eskorty policji, zorganizowany transport, jeśli czegoś potrzebowaliśmy, jeden telefon załatwiał sprawę."

- O finał zagraliście ze wspomnianą już Vincenzą. Z naszej perspektywy jedynym rywalem z zachodu. Można dostrzec pewne różnice w sposobie gry w zależności od regionu Europy?

A.S.: Starcia z drużynami ze wschodu są na pewno bardziej fizyczne, wymagają intensywniejszej pracy ciałem i kulami.

M.Sz.: - Podobało mi się cwaniactwo Włochów. Tutaj ktoś krzyknął, tam trochę dodał od siebie… Przekonał się o tym Yomi, który w okolicach szóstej minuty zobaczył żółtą kartkę, a następnie Włosi polowali, by go sprowokować. Musieliśmy Yomiego ostatecznie zmienić, by zminimalizować ryzyko osłabienia. Było w tym meczu widać słynne włoskie cwaniactwo, znane też z piłki nożnej i rozgrywek Serie A. Włosi potrafią wykorzystywać takie sytuacje i z tego korzystają, natomiast są też dobrze wyszkoleni technicznie.

A.S.: - Podobała mi się ich organizacja gry i rozgrywanie akcji bocznymi sektorami boiska.

M. Sz.: - Nie nazwałbym tego meczu naszym najlepszym. Bardzo fajnie otworzyliśmy spotkanie, strzeliliśmy gola, ale z każdą minutą, przybliżając się do finału, plątały nam się nogi. Było trochę niedokładności, niepotrzebnych nerwów, a Włochów to nakręcało.

A.S.: - Niefortunne było to, że pierwszą połowę rozegraliśmy przy naturalnym świetle, ale podczas drugiej było już ciemno i graliśmy przy sztucznym oświetleniu. Zawsze wpływa to negatywnie na nasza grę, nie wiem czemu tak jest, ale podejrzewam, że wynika to z braku obycia w grze przy sztucznym oświetleniu. Nie mamy w tym zbyt dużego doświadczenia. Rzeczywiście ta druga połowa była gorsza w naszym wykonaniu. Oglądałem ją z perspektywy ławki i każda minuta była pełna emocji.

 

- Na szczęście mecz zakończył się remisem, co dało nam finał. Tam spotkaliście się ponownie z drużyną Sahinbey. Wasze podejście do tego rywala w decydującym meczu zmieniło się w jakiś sposób?

M.Sz.: - Mój przekaz był taki, że finał to jeden mecz, w którym może zdarzyć się wszystko. Scenariusze mogą się pisać od A do Z. Myślę, że nasi zawodnicy wierzyli, że mogą powalczyć. Wynik pierwszego meczu był niekorzystny, ale pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie ich zaskoczyć. Nasza drużyna budowała się podczas tego turnieju. Trudny mecz z Włochami pokazał, że czasem trzeba dotrwać do końca i przepchnąć wynik, by zbudować coś fajnego. Na finał wyszliśmy z nastawieniem, że musimy być perfekcyjni w defensywie i wykorzystać swoje szanse w ataku. W piątej minucie strzeliliśmy gola. Drużyna z Turcji nie pamięta pewnie, kiedy ostatnio przegrywali, dla nich to była nowa sytuacja.

A.S.: - Nasza defensywa była cały czas skupiona, Turcy nie stworzyli żadnej groźnej akcji z gry.

M.Sz.: - Tak, skarcili nas ze stałych fragmentów gry. Widać w tym systematyczny trening, wszystko jest wyćwiczone i wyliczone co do centymetrów. Rozgrywali je na krótko, a w polskiej lidze rzadko zdarza się, by ktoś wybierał taki wariant. To dla nas również interesujące doświadczenie.

 

- Który moment z tego turniej postrzegacie jako kluczowy?
M.Sz.: - Myślę, że był to gol Bartka Łastowskiego w pierwszym meczu. Potwierdził on słuszność naszych założeń, które polegały na pracy w ataku i szukaniu fauli, które dadzą nam stałe fragmenty gry. Pokazaliśmy, że sposób na drużynę turecką istnieje i niekoniecznie polega on na prowadzeniu gry. Mecz z Vincenzą przełomowy nie był, ale jego ostatnie minuty dały nam sukces...

A.S.: - O samym meczu chcielibyśmy trochę zapomnieć. Natomiast nie wybierałbym jednego kluczowego momentu. Każdy kolejny meczy był schodkiem, który pokonywaliśmy i po których ostatecznie doszliśmy do srebrnego medalu.

M.Sz.: - Po finale większość z nas miała łzy w oczach, ponieważ z jednej strony dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale z drugiej czuliśmy niedosyt, bo jeszcze większy sukces był w zasięgu. Bukmacherzy nie dawali nam przecież najmniejszych szans, natomiast z każdą minutą nasza pewność siebie rosła i stawaliśmy się lepszą drużyną.

 

- Poziom Ligi Mistrzów można porównać do poziomu polskiej ligi?

M.Sz.: - Różnica jest ogromna. Oczywiście, mamy mocną ligę i silnych rywali, natomiast trudno jest mi to porównać. Mecz z Vincenzą wyglądał trochę, jak nasze ligowe starcie z Wisłą Kraków, ale z Włochami zagraliśmy po prostu poniżej swojego poziomu. W Europie gra jest dużo szybsza, mecze są dłuższe, intensywność zdecydowanie wyższa.

A.S.: - W lidze gramy na zasadach turniejowych, ale z tyłu głowy mamy świadomość, że przed nami są kolejne turnieje i ewentualną wpadkę można nadrobić. W Lidze Mistrzów każdy mecz musimy rozegrać na 110%, bo każdy mały błąd zostanie wykorzystany przez rywali.

M.Sz.: - W lidze gramy ze sobą często, znamy się i trudno o wzajemne zaskoczenie. Natomiast w Lidze Mistrzów każdy kolejny mecz to wzajemne poznawanie się. Dochodzi element zaskoczenia, uczenia się rywali. W lidze świadomość jest już na tyle duża, że mecze są bardziej przewidywalne. Każda drużyna w Turcji była w stanie sprawić nam niespodziankę. Włosi zmieniali ustawienia, dynamicznie reagowali na wydarzenia i skala tego zjawiska była dla nas czymś nowym.

Zdjęcie

"Po finale większość z nas miała łzy w oczach, ponieważ z jednej strony dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale z drugiej czuliśmy niedosyt, bo jeszcze większy sukces był w zasięgu. Bukmacherzy nie dawali nam przecież najmniejszych szans, natomiast z każdą minutą nasza pewność siebie rosła i stawaliśmy się lepszą drużyną."

- W tegorocznej edycji Ligi Mistrzów spotkaliście się wyłącznie z drużynami, które były przyzwyczajone do tureckich upałów. Jak przebiegała Wasza aklimatyzacja?

A.S. - Mieliśmy trochę szczęścia, że termometry wskazywały trzydzieści pięć stopni tylko jednego dnia. Granulat na boisku był tak gorący, że aż parzył. Po pierwszym dniu mieliśmy drgawki, jak po udarze słonecznym. W kolejnych dniach temperatura spadła, pojawiły się też opady. Nadal było gorąco, ale warunki były już znośne.
M.Sz. - Żartowaliśmy sobie, że przed kolejną edycją musimy wziąć adres od naszej drużyny piłkarskiej i pojechać na obóz przygotowawczy do Dubaju, aby przyzwyczaić się do warunków atmosferycznych. Mówiąc serio, nie mieliśmy żadnego wpływu na pogodę, wiedzieliśmy wcześniej jakie występują tam temperatury i pogoda nie może być żadną wymówką.

 

- Wasza siła tkwi w drużynie i w specyficznej atmosferze, która w niej panuje. Jak ją zbudować?

M.Sz.: - Nie ma na to przepisu, ona buduje się sama. Nasz zespół tworzą pozytywni ludzie. Mamy w składzie osoby wiodące, jak np. Kuba Popławski czy Bartek Łastowski, którzy budują atmosferę, ale mamy również zawodników spokojnych, bardziej wycofanych. Jeśli wprowadzisz jasne zasady do zespołu i każdy wie kiedy jest czas na zabawę, a kiedy na skupienie i pracę, to powoduje to, że nie tworzą się problemy. Każdy z nas wie, na co może sobie pozwolić. Panuje tu zdrowa rywalizacja, a w naszej szatni jest miejsce dla każdego. Wszyscy zawodnicy czują, że są członkami rodziny. Nie zamykamy się na innych, jesteśmy cały czas w budowie i ten proces się nie kończy. Jeśli ktoś chciałby sztucznie stworzyć taką atmosferę, to nie da rady.

A.S.: - Kiedy wjeżdżaliśmy na stadion w Turcji, wszyscy wiedzieli, że nadchodzą Polacy. Kiedy wysiedliśmy z autobusu, to pan z kluczem już otwierał szatnię, bo wiedział, że przyjechała Legia. Polską muzykę było słychać z daleka (śmiech). Był to też nasz sposób na odreagowanie emocji. Doskonale się to sprawdziło, a Turcy już nas informują, że tęsknią za nami. Tak jak Mateusz powiedział, wiemy kiedy jest czas na zabawę, a kiedy czas intensywnej pracy. Byliśmy głośni również na boisku.

 

- Mam wrażenie, że jesteście grupą, która ma niesamowity dystans do siebie i pewnego rodzaju problemy zdrowotne zamieniliście w Waszą siłę.

A.S. - Czekaj, czekaj, jakie problemy zdrowotne? (śmiech)

M.Sz. - Ten dystans jest już znany od lat. I to prawda, on tworzy naszą siłę. Nikt się tutaj nie obraża, nie ma pretensji.

A.S.: - Jeżeli ktoś walczy ze swoją niepełnosprawnością i nie umie przełamać dystansu, zapraszamy do nas. Popracujemy i szybko się to uda zrobić.

 

- Rozmawiamy o sile drużyny, ale w swoichs szeregach macie też gwiazdę. Bartek Łastowski został wybrany najlepszym zawodnikiem tej edycji Ligi Mistrzów.

- M.Sz: - Bartek to wiodąca postać nie tylko europejskiego, ale i światowego ampfutbolu. Umieściłbym go w top pięć graczy na świecie. Bartek jest nieocenioną osobą dla nas i reprezentacji Polski, natomiast na sukces jednej osoby pracuje cała drużyna. Nagrodę dostał Bartek, ale im lepszych zawodników masz wokół siebie, tym łatwiej zaprezentować swoje umiejętności. Gdyby Bartek grał w słabszej drużynie, byłby wiodącą postacią, ale nie mógłby pokazać wszystkich swoich aspektów. Muszę go bardzo pochwalić, bo na tym turnieju był liderem nie tylko na boisku, ale też poza nim.

A.S.: - Ten turniej zbudował pozycję Bartka w drużynie.

Zdjęcie

"Bartek to wiodąca postać nie tylko europejskiego, ale i światowego ampfutbolu. Umieściłbym go w top pięć graczy na świecie. "

- Było trzecie miejsce, teraz drugie, więc kolejna edycja Ligi Mistrzów musi zakończyć się złotem.

M.Sz.: - Najpierw musimy obronić mistrzostwo Polski. Z Adrianem zawsze planujemy sobie rozwój sekcji na kilka lat do przodu i na razie z tych planów wszystko realizujemy. Dwa lata temu zakładaliśmy sobie, że wkrótce będziemy w finale Ligi Mistrzów. Stało się. Myślę, że w takiej skali turniejowej jesteśmy w stanie nawiązać walkę z Turkami. W perspektywie ligi byłoby to dużo trudniejsze. Jeden mecz toczy się jednak swoimi prawami, więc jeśli wygramy mistrzostwo Polski i pojedziemy na kolejną edycję Ligi Mistrzów, nie wyobrażam sobie innego scenariusza niż walka o złoto.

A.S.: - Dokładnie tak. Musimy zweryfikować swoje plany i prezentację w PowerPoincie.

 

- Legia Warszawa ma także sekcję dziecięcą ampfutbolu. Dostrzegacie rosnące zainteresowanie tą dyscypliną wśród dzieci i młodzieży?

M.Sz.: - Powoli tak. Niestety czasy pandemii są o tyle wymagające, że przerwały nam nieco treningi, natomiast cały czas rekrutujemy dzieci i chcemy rozwijać projekt juniorski. Dzieci są bardzo chętne do uprawiania sportu, gorzej jest trafić do rodziców i wytłumaczyć im, że zajęcia są bezpieczne, prowadzone przez wykwalifikowany sztab. Nie istnieje żadne ryzyko. Widzę w tym potencjał i fajną przyszłość dla dzieci. Im wcześniej zacznie się uprawiać ampfutbol, tym lepiej. Jesteśmy jedyną sekcją juniorską w Europie, która mogłaby zagrać mecz, bo ma wystarczającą liczbę juniorów. Jesteśmy liderami i nie chcemy się zatrzymywać. Plany są bardzo ambitne.

A.S.: - Problem tkwi w lęku rodziców. Ci, którzy się zainteresowali i zdecydowali zapisać swoje dzieci, podjęli najlepszą możliwą decyzję. Uprawianie sportu pozytywnie wpływa na całe życie. Te dzieci mogą przełamać swoje bariery.

M.Sz. - Dzieci często wstydzą się swojej niepełnosprawności, nie rozumieją dlaczego brat i siostra mają wszystkie nogi, a oni nie. Tu trafiają do środowiska osób, które mają podobne problemy, dzięki czemu mogą przełamać bariery, uprawiając piękny sport. Wszyscy byliśmy dziećmi i marzyliśmy o karierach, a te dzieci mają takie same marzenia.

A.S.: - Ja jako zawodnik, mogę wyjść naprzeciw rodziców i opowiedzieć o swoim życiu. Wiem jak to jest, moi rodzice też mierzyli się z tym samym i wiem, jakie wiązały się z tym problemy. Jestem niepełnosprawny od urodzenia, ale rodzice nigdy nie nie blokowali, wręcz zachęcali mnie do uprawiania sportu i walki o marzenia. Najlepszymi ambasadorami są właśnie rodzice tych dzieci, grających w naszej sekcji juniorskiej. Moje słowa może nie do wszystkich docierają, jestem dorosłym człowiekiem, który ma już pewne doświadczenia życiowe, ale gdy jeden rodzic słyszy od drugiego, jak dużo dają jego dziecku treningi, prędzej czy później się do tego przekona. Mam nadzieję, że dzieci trenujących ampfutbol będzie coraz więcej.

 

- Kilka miesięcy temu ukazał się spot promujący sekcję juniorską i pada tam bardzo ładne zdanie. Jeden chłopiec mówi: “Chciałem być częścią drużyny, po prostu.” Wydaje mi się, że te słowa najlepiej oddają sens tego sportu. Poczucie przynależności oprócz tych sukcesów, które osiągacie jest najpiękniejsze.

M.Sz.: - Dzieci potrzebują życia w grupie, w szczególności dzieci niepełnosprawne, które doświadczają nieco innych emocji. W Legii wszyscy jesteśmy równi, każdy z nas nosi ten sam herb, nosi ten sam strój. Stanowimy jedność. Wydaje mi się, że w życiu codziennym te osoby są bardziej traktowane indywidualnie. Tutaj wszystko robimy razem i to jest bezcenne. Myślę, że Adrian może nieco więcej na ten temat powiedzieć.

A.S.: - Uważam, że nad tymi dziećmi roztaczany jest zbyt duży parasol i ciężko przebić go rówieśnikom. Ja takiego parasola nad sobą nie miałem i nigdy nie czułem się wyoutowany przez środowisko. To też zasługa kolegów i koleżanek. Nigdy nie doświadczyłem odrzucenia, byłem traktowany na równi, żartowaliśmy wspólnie i czuliśmy dystans. Nie miałem z tym problemu. Wiele zależy od środowiska. Żyjemy teraz w dobie internetu, wszyscy przechwalają się tym, jacy są super. Czasami trzeba jednak wrócić do podstaw, zająć się podstawowymi relacjami i traktować wszystkich na równi.

Zdjęcie

"Żyjemy teraz w dobie internetu, wszyscy przechwalają się tym, jacy są super. Czasami trzeba jednak wrócić do podstaw, zająć się podstawowymi relacjami i traktować wszystkich na równi."

Udostępnij

Autor

Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.