LegiaRetro (17): Miał być tylko na chwilę, został na zawsze - Legia Warszawa
Plus500
LegiaRetro (17): Miał być tylko na chwilę, został na zawsze

LegiaRetro (17): Miał być tylko na chwilę, został na zawsze

Dziś w cyklu „LegiaRetro” zdjęcie autorstwa Eugeniusza Warmińskiego z końca lat 50. Na fotografii legenda Legii Lucjan Brychczy podczas jednego z meczów Wojskowych na Śląsku. Przy tej okazji piszemy o początkach gry „Kiciego”, który miał trafić do stolicy na chwilę, a został w niej na całe życie.

Autor: Janusz Partyka

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Janusz Partyka

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Zdjęcie

Lucjan Brychczy urodził się i wychował na Górnym Śląsku. „Tam uczył się grać w piłkę, śmigając jak każdy 'bajtel' na podwórkach między familokami. Najpierw mieszkał w Nowym Bytomiu (dzisiaj to dzielnica Rudy Śląskiej), tam zapisał się do pierwszego klubu, ale jako piętnastolatek jego rodzina przeniosła się do Łabęd pod Gliwicami, bo ojciec dostał pracę w tamtejszych Wojskowych Zakładach Mechanicznych. Młody Lucek tym razem zapisał się do ŁTS Łabędy i błyskawicznie stał się piłkarzem, o którym mówiono w całej okolicy. Zespół seniorów grał w lokalnych rozgrywkach, a on się wyraźnie wybijał. Oglądali go ludzie z Polonii Bytom i Górnika Radlin, nigdzie się jednak nie wybierał, dobrze mu było w Łabędach” - czytamy o jego początkach w Przeglądzie Sportowym. Z Łabęd Brychczy trafił do Gliwic, gdzie występował tylko przez niecały rok. Do Warszawy przyjechał w 1954 roku w wieku 20 lat i już jej nie opuścił. „Brychczy był na ustach odradzającej się po zniszczeniach wojennych Warszawy, symbolem młodzieńczego entuzjazmu i sukcesu, a potem wytrwałości mimo nieuchronnych zwątpień. I tak jest również postrzegany przez następne pokolenia. W Warszawie i w całej Polsce” - pisał o „Kicim” Przegląd Sportowy. Na zdjęciu w Eugeniusza Warmińskiego „Kici” na jednym ze śląskich stadionów w początkowych latach swojej gry w barwach Legii.

 

„Przyszła legenda Legii trafiła na Łazienkowską za sprawą trenera Steinera. Węgierski szkoleniowiec, który nieustannie poszukiwał nowych zawodników gwarantujących wyższy poziom, wypatrzył młodego chłopaka z III-ligowego Górnika Nowa Ruda (późniejszy Piast) podczas meczu reprezentacji Tirany z kadrą B. Od razu zagiął na niego parol. Steiner, mając dojście do gen. Popławskiego, niezwykle wpływowego protektora klubu, sprowadził do Warszawy kilkudziesięciu młodych piłkarzy z całej Polski. Wystarczyło, że wskazał kogoś, kto był w wieku poborowym, a wkrótce wskazany otrzymywał wezwanie do wojska. Tak stało się z Brychczym. Na prośbę Steinera do WKU w Gliwicach udał się płk Tadeusz Przylipiak, kierownik drużyny, by dopilnować wręczenia karty powołania młodemu piłkarzowi. Chociaż mój rocznik podchodził do zasadniczej służby wojskowej dopiero za pół roku, mnie postanowiono wcielić wcześniej – pisał Brychczy w książce Kici (Warszawa 2014). Trener Steiner chce zbudować silną drużynę piłkarską na wzór Honvedu. Po tym, co pokazałeś w meczu kadry B z Tiraną, widzi dla ciebie miejsce w tej drużynie. Twoja skala talentu każe sądzić, że godząc się na grę w CWKS-ie, możesz zrobić ogromną karierę. Nic nie tracisz. Spróbuj – zachęcał pułkownik. Mimo roztoczenia przed nim takich perspektyw, Brychczy miał poważne wątpliwości. Grał tu rolę strach przed wojskiem i przed tym, jak sobie w nim poradzi. Muszę przyznać, że do Warszawy jechałem z duszą na ramieniu. Wiadomo, że każdy młody chłopak odczuwa strach przed przekroczeniem bram jednostki. Mój strach uleciał, gdy na miejscu przekonano mnie, że moim koszarowym życiem będzie dla mnie gra w piłkę. Nie ulegało wątpliwości, że ominą mnie nudna musztra, obieranie ziemniaków i szorowanie podłóg (...). W dodatku pewności siebie nabrałem po tym, gdy przypadkiem wpadła mi w ręce gazeta, w której rzuciły mi się w oczy następujące zdania: 'Trener Steiner szczególne nadzieje wiąże ze środkową trójką CWKS-u. Niesłychanie zwinnym, szybkim, świetnym technicznie Brychczym, konstruktywnym Kowalem i dysponującym potężnym strzałem Pohlem'. Ten fragment podziałał mi na wyobraźnię – opowiadał o swoich początkach na Łazienkowskiej ('Nasza Legia', 33/2004). Mimo fatalnej sytuacji w tabeli trener Steiner nie załamywał rąk. Oceniając drużynę, stwierdził, że w Polsce zawodnicy do sezonu przygotowują się pod kątem siłowym, za mało czasu poświęcając doskonaleniu techniki. Obiecał, że za jego kadencji się to zmieni i wakacyjną przerwę w rozgrywkach poświęcił przede wszystkim na treningi strzeleckie. Była to potrzeba oczywista, skoro po wiosennej rundzie rozgrywek sezonu zespół miał na koncie zaledwie 7 goli. Gdy na Łazienkowską wkradły się nerwowość i niepewność, w innych miastach Polski, gdzie drużyna wojskowych nie należała do zbyt lubianych, witano piłkarzy ze stolicy okrzykami: 'CWKS – druga liga!'. To powodowało, że każde pojawienie się na boisku, każdy mecz był dla zawodników ogromnym stresem. Nie inaczej było przed pierwszym spotkaniem rundy jesiennej. Podobnie jak w ostatnim meczu wiosennym, wojskowi udali się do Chorzowa, ale tym razem ich przeciwnikiem była Unia (Ruch), a mecz zakończył się porażką 0:1. Dla 20-letniego Brychczego był to ligowy debiut, Steiner od razu wystawił go do składu. 'Pamiętam 12 września 1954 roku. To był jeden z tych dni, jedna z dat, których nie zapomnę do końca życia. Szykowałem się na ten dzień długo, bo to nie był tylko mój debiut w Legii, ale także gra blisko domu, na stadionie chorzowskiego Ruchu. Chciałem, by mój chrzest bojowy zaczął spłatę długu, który zaciągnąłem u trenera Steinera (...). Dwie godziny przed meczem nasz autokar ruszył z hotelu na ulicę Cichą. Steiner od razu przysiadł się do mnie i powiedział 'Kici spielt gut, spielt gut!'. Byłem tym zaskoczony i potwierdziłem skinięciem głową, że tak właśnie będę grał: dobrze. Gdy wyszliśmy na stadion, przywitał nas pomruk publiczności. Kampania prowadzona przez niektóre śląskie gazety przyniosła efekt. Byłem tym urażony do szpiku kości, ugodzony w samo serce i targany uczuciem zemsty, a zatem zdolny do największych poświęceń. Przez te emocje niespecjalnie pamiętam mój debiut w Legii. Zacząłem mecz jako wróg numer jeden i tak go zakończyłem, ale na koniec doszedł szacunek kibiców, którzy odłożyli antagonizmy w kąt i docenili moją grę. To był dla mnie wielki dzień, szkoda, że udany tylko dla mnie. Zagrałem świetny mecz, zdobyłem uznanie przy Cichej, ale Legia przegrała 0:1 – opisywał Brychczy w swojej książce Kici” - czytamy o Lucjanie Brychczym w tekście Wiktora Bołby na łamach Księgi Stulecia Legii.

Udostępnij

Autor

Janusz Partyka

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.