
LegiaRetro (4): Jan Tomaszewski - narodowy bohater, który nie odnalazł się w Legii
24 września 1971 roku, mecz o Puchar Polski pomiędzy Gwardią Olsztyn a Legią Warszawa. Tłum miejscowych kibiców za bramką, w której stał wówczas jeden z najlepszych bramkarzy w historii polskiej piłki Jan Tomaszewski. Przy Łazienkowskiej jednak „Tomek” się nie wybił, pełniąc częściej rolę zmiennika dla ówczesnego ulubieńca publiczności, Piotra Mowlika.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Jan Tomaszewski to bez wątpienia bohater polskiej reprezentacji, która występowała w finałach mistrzostw świata w 1974 i 1978 roku. Przygoda „Tomka” przy Łazienkowskiej trwała jednak tylko półtora roku i bynajmniej nie zapisała się złotymi zgłoskami w klubowych kronikach. Tomaszewski przyszedł do Warszawy pod koniec roku 1970, jako reprezentant juniorskich kadr Polski, na wielką karierę musiał jednak poczekać jeszcze trzy sezony. W barwach klubu z Łazienkowskiej rozegrał jedynie 25 spotkań. Swój debiut zaliczył 14 marca 1971 roku, ostatni mecz zaś rozegrał z kolei 11 czerwca 1972 roku. Dalszą karierę postanowił kontynuować w ŁKS-ie, by stać się później jednym z bohaterów „srebrnej drużyny” Kazimierza Górskiego.
Nieoficjalnie Jan Tomaszewski zadebiutował w drużynie Wojskowych już podczas afrykańskiego tournee w grudniu 1970 roku. „Piłkarze Legii przenieśli się do Casablanki, by zmierzyć się z finalistą meksykańskich mistrzostw świata, reprezentacją Maroka. Mecz oglądało 10 tys. widzów. Zakończył się on remisem 1:1 (gol Pieszki), ale w ocenie obserwatorów Polacy byli lepsi. W drugiej połowie w bramce Legii nastąpiła zmiana. Grotyńskiego zmienił debiutant, reprezentant kadry młodzieżowej Jan Tomaszewski. Niestety, nie udało mu się w premierowym występie zachować czystego konta. W 85. min skapitulował po strzale Ahmeda Farasa. Tomaszewski po latach podkreślał, że Legia podprowadzała zawodników innym klubom, wykorzystując obowiązkową służbę wojskową. Stwierdził tak m.in. w autobiografii Kulisy reprezentacyjnej piłki (Warszawa 1991). Sam trafił na Łazienkowską z własnej woli, o czym przed laty wspomniał jego ojciec Stanisław Tomaszewski: Przyszedł do mnie Janek i zapytał. Tato, proponują mi przejście do Legii. Grałbym znowu w pierwszej lidze (Śląsk Wrocław, ówczesny klub Tomaszewskiego, spadł do II ligi – przyp. red.), ale jeśli nie chcesz, bym wyjechał z Wrocławia, zostanę. Nie mogłem mu łamać kariery. Nie chciałem, aby miał do mnie pretensje. Powiedziałem: jedź. Tam będziesz grał w lepszym zespole” – czytamy w tekście Wiktora Bołby z Księgi Stulecia Legii.
W Legii jednak „Tomek” rozczarowywał, ze swoim charakterem zwyczajnie się w Warszawie nie przyjął. Na domiar złego trafił na najgorszy okres w swojej karierze, popełniał błędy w kluczowych meczach z RFN oraz Rapidem Bukareszt. W bramce Legii zastąpił go Piotr Mowlik. Wspomniane pucharowe mecze z Rapidem były początkiem końca Tomaszewskiego w stołecznym klubie. „Kolejnym pucharowym rywalem był Rapid Bukareszt. Na legionistów, przyzwyczajonych do zwycięstw w europejskich pucharach, czekał zimny prysznic. 19 października rozegrano mecz, który stał się początkiem końca Tomaszewskiego przy Łazienkowskiej. W ogóle był to zły czas dla bramkarza, 10 października skrytykowano go po debiucie w reprezentacji i okrzyknięto winnym porażki 1:3 z RFN w eliminacjach mistrzostw Europy. W pierwszym starciu z Rapidem, wtedy 10. drużyną rumuńskiej ekstraklasy, Tomaszewski bronił bardzo niepewnie. Rumuński zespół wygrał aż 4:0, trzy gole strzelając między 23. a 29. min. Dwie z tych bramek ewidentnie obciążały konto bramkarza, który grał jak nowicjusz. Nic dziwnego, że zdenerwowany taką postawą Tomaszewskiego trener Legii Chruściński zdecydował się natychmiast zastąpić go młodziutkim Mowlikiem, który już do końca z powodzeniem pełnił rolę ostatniej instancji w polskiej drużynie - napisał korespondent 'Życia Warszawy'. (...) Dwa tygodnie po bukaresztańskiej wpadce wojskowi podejmowali Rumunów na Stadionie WP. Mimo wysokiej przegranej w pierwszym meczu zdawali sobie sprawę, że rywal jest w ich zasięgu i obiecywali, że zrobią wszystko, by odrobić straty. (...) Już w 2. min gola strzelił Nowak, w 6. Na 2:0 podwyższył Bernard Blaut. Do odrobienia pozostawały już tylko dwie bramki. Niestety, później, choć warszawianie atakowali, nic z tego nie wynikało. (...) W drugiej odsłonie meczu Legia jeszcze wciąż atakowała, ale bezskutecznie. Strat nie udało się odrobić” – pisze dalej Bołba.
W roku 1972 rozczarowany swoim pobytem w Warszawie postanowił odejść do Łódzkiego Klubu Sportowego. Było tylko jedno ale... „Problem w tym, że chciał to zrobić nie uzyskawszy zgody dotychczasowego klubu. Jego przypadek był omawiany przez szefostwo klubu na kolejnych posiedzeniach prezydium zarządu CWKS Legia. Prezes sekcji piłki nożnej gen. Zbigniew Jurewicz powiedział: W tej sprawie została przeprowadzona rozmowa z delegacją ŁKS. Rzekomo nic o tym nie wiedzieli, winę zrzucają na poprzedni zarząd sekcji piłki nożnej ich klubu. Nasze stanowisko w sprawie przejścia Tomaszewskiego było odmowne. Uważam, że zawodnik ten postąpił nieuczciwie i należy podjąć decyzję, jaką karę na niego nałożyć. Proponuję dyskwalifikację. Uważam, że w żadnym wypadku ten zawodnik w Legii grać nie może (Protokół z posiedzenia prezydium zarządu 25.07.1972). Z kolei z Protokołu z 31 lipca 1972 r. (nr 18/72/P) dowiadujemy się, że w sprawie Tomaszewskiego u szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego interweniował sekretarz KW PZPR z Łodzi. Działacze ŁKS przedstawili ministrowi notatkę, z której wynikało, że Tomaszewski był w drużynie dyskryminowany. W rewanżu Legia udzieliła wyjaśnień, zaznaczając, że z powodu samowolnej decyzji zawodnika o opuszczeniu zespołu I-ligowa drużyna została bez drugiego bramkarza. Działacze z Łazienkowskiej nie chcieli już niesfornego piłkarza w drużynie, ale postanowili dokonać ponownej wymiany ze Śląskiem, w wyniku której Tomaszewski trafiłby do Wrocławia, a na jego miejsce z powrotem przyszedłby Zygmunt Kalinowski (został przez Legię wypożyczony). 'Tomek' zadeklarował jednak, że bez względu na grożącą mu roczną dyskwalifikację nie będzie grać ani w Legii, ani w Śląsku. Zresztą, przedstawiciele klubu z Wrocławia też nie byli chętni na taką transakcję - im zależało wyłącznie na zatrzymaniu Kalinowskiego na kolejny rok. Ostatecznie przy Łazienkowskiej uznano więc, że piłkarze niechętnie widzieliby Tomaszewskiego w swoim gronie, dlatego jego odejście nie będzie miało wielkiego wpływu na zespół. Zdecydowano więc pójść ŁKS na rękę, ale pod pewnymi warunkami. Trzeba zaakceptować propozycję sekcji, ale na pierwszym miejscu trzeba stawiać sprawę morale zawodnika. W prasie musi się ukazać list Tomaszewskiego, zawierający przeproszenie za swoje postępowanie oraz lista działaczy ŁKS-u, ukaranych przez władze sportowe miasta Łodzi. Na drugim planie można postawić sprawy finansowe. Trzeba ustalić konkretną sumę, jako odszkodowanie za wyszkolenie Tomaszewskiego - jest to sprawa szkoleniowców - powiedział prezes Zieleniewski. Ostatecznie Tomaszewski wyraził skruchę, więc dostał zgodę na zmianę barw klubowych” - kończy temat Tomaszewskiego na łamach Księgi Stulecia Legii jeden z jej autorów Wiktor Bołba.
Na zdjęciu autorstwa Eugeniusza Warmińskiego Jan Tomaszewski w bramce Legii podczas pucharowego meczu na nieistniejącym już niezwykle malowniczym Stadionie Leśnym w Olsztynie. Wojskowi mierzyli się z miejscową Gwardią 24 września 1971 roku i zwyciężyli 2:0 po golach Tadeusza Nowaka (2. i 55. min.). „Dziś zaniedbany, kiedyś miejsce triumfów sportowych. Najstarszy stadion lekkoatletyczny w Olsztynie otwarto w 1920 roku, Trenowali tam m.in. czterokrotny rekordzista świata w pchnięciu kulą Helmut Hirschfeld i mistrz olimpijski Gerhard Stöck. Rozsławił go Józef Szmidt, który podczas lekkoatletycznych mistrzostw Polski 5 sierpnia 1960 roku ustanowił na Stadionie Leśnym rekord świata w trójskoku - 17,03 metra. (...) Ale imprez sportowych na Stadionie Leśnym odbywało się znacznie więcej. Warto przypomnieć chociażby mecz lekkoatletyczny Polska - Szwajcaria w 1970 roku. Tramwaj, który jeździł do Jakubowa miał nawet tablicę, że przystanek końcowy to Stadion Leśny, a nie ówczesny Wojewódzki Dom Kultury, który także mieścił się w tej okolicy. (...) W połowie lat 80. stadion zaczął podupadać. Co prawda zaczęły się prace remontowe, ale przy okazji robót ciężki sprzęt zniszczył system odwadniający murawę. I tak już zostało. Nikt nigdy tego nie naprawił. Nawierzchnia, po której jeszcze niedawno biegali sportowcy zaczęła stopniowo zarastać - najpierw trzciną, potem drzewkami, które do dziś stały się prawdziwymi drzewami. Mimo planów odbudowy i corocznej imprezy z cyklu 'Przywróćmy blask Stadionowi Leśnemu' nie jest to już miejsce sportowych emocji” - czytamy na portalu olsztyn.wyborcza.pl o stadionie, na którym podczas meczu z Legią zasiadło pięć tysięcy widzów.
Autor
Janusz Partyka