Lopes: Znalazłem swoją ligę i swój kraj - Legia Warszawa
Plus500
Lopes: Znalazłem swoją ligę i swój kraj

Lopes: Znalazłem swoją ligę i swój kraj

Jeżeli chcecie wiedzieć jakim człowiekiem jest nowy nabytek Legii, Rafael Lopes, to ta rozmowa stanowi lekturę obowiązkową.

Autor: Jakub Jeleński

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Z Polską zderzenie miał tak bolesne, że na moment stracił czucie w całym ciele, ale mimo trudnych początków udało mu się polubić nasz kraj tak bardzo, że po roku określa go jako „swój”. Oferta z Legii była dla niego nagrodą za pracę, którą wykonał by pokonać wszystkie przeszkody na swojej drodze, a – jak za moment się przekonacie – trochę tych przeszkód było. Poznajcie nowy nabytek Legii Warszawa od zupełnie innej strony niż ta, którą można zobaczyć na boisku.

 

- Oglądasz czasem Formułę 1?

- Tak, lubię sobie obejrzeć wyścig. Wcześniej za bardzo mnie to nie interesowało, ale po tym jak Netflix wypuścił dokument „Jazda o życie”, mocno się w to wkręciłem. Kupiłem nawet biografię Lewisa Hamiltona, jeszcze co prawda nie przeczytałem, ale stoi na półce w kolejce.

 

- Czyli Romaina Grosjeana kojarzysz?

- Ciężko mi się o nim wypowiadać, bo interesuję się tym sportem od niedawna, ale z tego co zobaczyłem w tym serialu to… hmm, no nie ma facet szczęścia (śmiech).

 

- Pytam, bo jest pewna osoba, która porównała Cię do kierowcy, który często rozbija swoje bolidy w wyścigach.

- Jak znam życie, to pewnie Pelle van Amersfoort z Cracovii, ale nie słuchaj go, gada głupoty (śmiech). Byliśmy dwa razy na gokartach z kilkoma chłopakami z drużyny. Pierwszy raz ścigało się nas pięciu i byłem trzeci, więc wcale nie poszło mi tak najgorzej. Potem wybraliśmy inny tor i tam faktycznie z niego wyleciałem, ale Pelle też, więc niech już nie przesadza (śmiech). Może nie jestem Hamiltonem, jednak nie idzie mi wcale aż tak źle jak mówi – gdy skończymy wywiad to sobie z nim porozmawiam!

Rafael Lopes i Pelle van Amersfoort stanowili niezwykle zgrany duet, zarówno na boisku jak i poza nim.

- Do Legii dopiero wchodzisz, ale w Cracovii koledzy podkreślali to, że jesteś wiecznie uśmiechnięty. Skąd się to bierze?

- Po prostu jestem człowiekiem, który stara się cieszyć każdym dniem. Już na trening wychodzę szczęśliwy, bo wiem, że robię w życiu to co kocham, a przecież nie wszyscy ludzie mają taką możliwość. Ja mam, więc czuję się szczęściarzem i uważam, że takie rzeczy po prostu trzeba doceniać.

 

- Kiedyś powiedziałeś, że Portugalia jest rajem do życia, ale nie dla piłkarza. Granie w raju Ci przeszkadza?

- Wiesz, co innego mieszkać w Portugalii, a co innego grać w tamtejszej lidze. Życie samo w sobie jest super – to piękny, bezpieczny kraj, mający kapitalny klimat. Tylko kiedy jesteś piłkarzem, to nie ma to aż takiego znaczenia. I gdybyś mnie teraz spytał czy chcę wrócić, powiedziałbym, że nie. Sposób, w który jesteś oceniany w Portugalii jest zupełnie inny od tego, w jaki patrzą na ciebie ludzie za granicą. Zresztą – daleko szukać – ja jestem dobrym przykładem. Zagrałem dobry sezon w Cracovii, wygraliśmy puchar i teraz trafiłem do Legii. W Portugalii praktycznie nie zdarza się, żeby któryś z klubów takich jak Benfica, Sporting czy Porto wziął do siebie wyróżniającego się w lidze napastnika. Uważam więc – bo zaznaczam, że to tylko moja opinia, inni piłkarze mogą się z nią w ogóle nie zgadzać – że w tym momencie mojej kariery nie ma sensu bym wracał do kraju.

 

- Wy w ogóle macie jakiś problem z napastnikami.

- Mamy. Mało który klub ma w napadzie Portugalczyka, a zespoły które dają szansę chłopakom z kraju, zwykle albo są średniakami w tabeli, albo grają na samym dole. I nawet jeśli występujesz w drużynie z dolnej połówki, to te drużyny są bardzo cofnięte i praktycznie nie stwarzają napastnikom sytuacji strzeleckich. W Polsce mam cztery, pięć okazji w każdym meczu, u siebie w kraju natomiast zwykle kończy się na jednej – no jak jest dobry dzień to może dwóch. Ludziom wydaje się, że liga portugalska to klasyczne joga bonito, a tak naprawdę gramy niezwykle defensywną piłkę. Wiadomo, że sytuacja wygląda inaczej jak jesteś w największych klubach w lidze, ale – jak już wspominałem – nawet tam bardzo rzadko w ataku występują Portugalczycy. To dlatego mamy taki problem z obsadzeniem w tej pozycji w kadrze. Ciężko jest ci wyróżnić się na szpicy w momencie, gdy twój zespół jest schowany za podwójną gardą. A nawet gdy wypatrzy cię klub taki jak Porto, Benfica, czy Sporting i postawi na ciebie, to masz jakieś dwa mecze żeby strzelić. Jak nie – dziękujemy, siadasz na ławce i nie wiadomo kiedy z niej wstaniesz. Kolejny przykład – Goncalo Paciencia zaczął grać w Eintrachcie Frankfurt i w dwa sezony w Bundeslidze zdobył więcej bramek niż przez pięć lat w Portugalii. W Eintrachcie gra też Andre Silva, który robi tam dwa razy lepsze liczby niż u nas. I to jest zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wielkie portugalskie firmy po prostu nie dają takim chłopakom szans, więc oni zwyczajnie wyjeżdżają za granicę i tam szukają szczęścia. A kiedy już się zaaklimatyzują, złapią formę i zaczną strzelać regularnie, to często na powołanie do kadry jest już za późno.

Zdjęcie

- Ty też zaliczyłeś w Polsce o niebo lepszy sezon niż rok wcześniej w Portugalii. Długo trzeba Cię było po nim było namawiać na transfer?

- Po finale Pucharu Polski agent powiedział mi, że jest zainteresowanie z Legii. Pomyślałem wtedy, że to trochę niesamowite. Zastanawiałem się nad wieloma rzeczami, ale zrozumiałem, że całe życie pracowałem na coś takiego – zasuwałem non stop żeby w końcu pewnego dnia zagrać w wielkim klubie. Towarzyszyło mi więc mnóstwo emocji – po prostu chciałem skończyć negocjacje i podpisać kontrakt.

 

- Masz 29 lat i nigdy wcześniej nie wykręciłeś takich liczb. To jest Twój najlepszy czas?

- Mój agent to przede wszystkim mój przyjaciel, znamy się od lat i bardzo dużo ze sobą rozmawiamy. Jakiś czas temu powiedziałem mu, że w końcu znalazłem swoją ligę i swój kraj (śmiech). Czuję się tutaj świetnie, zmieniłem trochę moją mentalność i sposób myślenia. Osiągnąłem też nieco inne parametry fizyczne, co na pewno pomogło mi na boisku. Wiem co mam robić zarówno z nogami jak i z głową. Tutaj także ukłon w stronę trenera Probierza, bo to bardzo doświadczony szkoleniowiec, który wiedział, jak wydobyć ze mnie to co najlepsze.

 

- Skoro już znalazłeś swoją ligę, co Ci się w niej się najbardziej podoba?

- Praktycznie nie ma tu nudnych meczów, bo trudno trafić w kolejce na spotkanie, które skończyłoby się bezbramkowym remisem. I to właśnie jest fajne i dla piłkarzy i dla kibiców – w końcu ludzie przychodzący na stadion chcą zobaczyć gole. Piłkarze zresztą też, ja na przykład nie znoszę schodzić z boiska po meczu bez trafień. W Ekstraklasie na szczęście jest ich bardzo mało, tutaj gra się fajną, otwartą piłkę, co dla mnie – jako dla napastnika – jest świetną sytuacją, bo co mecz mam parę okazji strzeleckich. Nikt nie stawia autobusu w bramce, wszyscy raczej próbują grać w piłkę i naprawdę bardzo to doceniam.

Zdjęcie

- Kraj też tak polubiłeś?

- Oj tak, bardzo. Początki były trochę skomplikowane, bo to było dla mnie zupełnie nowe środowisko, ale po paru miesiącach byłem już całkowicie zaaklimatyzowany. Okej, mieszkałem tylko w Krakowie, więc trudno wypowiadać mi się w kontekście całej Polski, jednak o samym mieście mogę powiedzieć, że było znakomitym miejscem do życia. Warszawy dopiero się uczę, aczkolwiek już teraz widzę, że bardzo mi się podoba. W Polsce czuję się bezpiecznie, życie również stoi na bardzo wysokim poziomie. Mam też dwójkę małych dzieci, więc ważne jest dla mnie to, by można było z nimi gdzieś wyskoczyć, a tu na każdym kroku jest pełno takich miejsc. W porównaniu z Portugalią tutejsze ceny są także dużo bardziej przystępne – nie muszę płacić fortuny gdy chcę zjeść w restauracji czy zabrać rodzinę na lody.

 

- To skoro już Cię tak wypytuję o wrażenia dotyczące ligi i kraju, to chciałbym jeszcze poruszyć temat ludzi. Co po roku możesz powiedzieć o Polakach?

- Zanim przyjechałem do Polski słyszałem głosy, że jesteście raczej zamkniętym w sobie narodem. W Portugalii znasz każdego dookoła siebie, ściskasz się na przywitanie, a jak spotykasz kogoś nowego, to po dwóch minutach rozmowy możesz opowiedzieć historię jego życia (śmiech). I rzeczywiście, Polacy nie są aż tak otwarci, ale z drugiej strony nie mogę powiedzieć żebyście byli tak chłodni jak słyszałem. Może nie rzucacie się z rozłożonymi ramionami na nieznajomych, ale jesteście pozytywnie nastawieni, a gdy już poznacie kogoś bliżej, wówczas jesteście niezwykle serdeczni i radośni. Szczerze mówiąc, bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło.

 

- A jest coś, co Ci się u nas nie podoba?

- Może jedynie tylko nieco komplikował sprawę fakt, że w Krakowie stosunkowo niewiele osób mówiło po angielsku, co – szczerze mówiąc – bardzo mnie zdziwiło, bo to przecież turystyczne miasto. Ale nikomu nie mam prawa nic zarzucić – w końcu jesteśmy w Polsce, nie w Anglii. To ja jestem gościem, a gość powinien dostosowywać się do gospodarza.

Za swoją postawę Rafael Lopes został nagrodzony przez Cracovię opaską kapitana.

- No dobra, a pogoda?

- O właśnie, zapomniałem, jeżeli pytałeś mnie o to czego w Polsce nie lubię, to na pewno jej (śmiech). Dopóki było lato wszystko wyglądało super, ale pamiętam, że boleśnie zderzyłem się z waszym klimatem na meczu Pucharu Polski z Bytovią. Trener zmienił wtedy prawie cały skład i zacząłem na rezerwie. Były jakieś -2, może -3 stopnie – dla was to nic takiego – ale mnie sparaliżowało. Nie czułem nóg i rąk, a siedziałem poprzykrywany tak, że wystawały mi spod ubrań i koców tylko oczy (śmiech). W pewnym momencie trener kazał mi iść na rozgrzewkę – grzałem się grubo ponad pół godziny, ale to nic nie dało – kiedy wszedłem na boisko czułem się dokładnie tak samo jak na ławce. To był jakiś kosmos. Wygraliśmy po dogrywce i schodząc powiedziałem trenerowi: szefie, będzie mi tu bardzo trudno. Grałem 45 minut i nadal wszystko miałem skostniałe. Na co trener Probierz odparł, żebym lepiej się przyzwyczajał, bo -3 to tutaj jest w listopadzie, a gramy do końca grudnia i zaczynamy ligę w lutym, gdzie temperatura sięga -10, -15 stopni. Myślę sobie: dobry Boże, przecież będę chyba musiał grać w kurtce (śmiech). Pierwszy miesiąc rzeczywiście był koszmarny, ale z czasem przyzwyczaiłem się i do klimatu. Dotychczas grałem tylko w Portugalii i na Cyprze – dopiero w wieku 28 lat dowiedziałem się co oznacza zima (śmiech).

 

- Po wyjeździe na Cypr nie chciałeś zresztą wracać do kraju, ale los zdecydował za Ciebie.

- W połowie sezonu, w grudniu okazało się, że mój starszy syn ma wadę serca. Miał 1,5 roku gdy doktor stwierdził, że wymaga operacji i zaplanował ją na przyszłą zimę. Najpierw chciałem wracać do Portugalii od razu, ale zdecydowałem, że zostanę do końca sezonu, bo do zabiegu i tak był jeszcze rok. Po sezonie w Omonii poprosiłem o możliwość odejścia z klubu. Początkowo nie chcieli się zgodzić, ale potem poszedłem na spotkanie z zarządem i wytłumaczyłem, że tutaj nie chodzi o wybór klubu, tylko o bycie przy dziecku. Bo chciałem być z rodziną, chciałem chodzić na spotkania z lekarzem, chciałem być przy operacji i potem wspierać synka gdy będzie się rehabilitował. I wtedy zgodzili się na mój powrót do Portugalii bez najmniejszego problemu.

 

- To był najtrudniejszy czas w Twoim życiu?

- Tak. Najgorszy rok i najgorszy sezon. Miałem w głowie tyle myśli, że w ogóle nie potrafiłem skupić się na futbolu, zwłaszcza w grudniu, bo operacja była zaplanowana na styczeń, więc miesiąc przed nią nie myślałem już o niczym innym. Zabieg miał się odbyć w Lizbonie, stąd bardzo często jeździłem po 300 kilometrów w tę i z powrotem. Sam moment operacji to jedna z najgorszych chwil jakie przeżyłem. Potem również nie było łatwo, ale, dzięki Bogu, mały jest już zdrowy w stu procentach.

Rodzina to największy skarb Rafaela Lopesa.

- Jesteś mocno wierzący?

- Jestem i mam ku temu powody. Cała moja rodzina wierzy w Boga, jesteśmy mu wdzięczni za wszystko co nas spotkało. Kiedy miałem 11 lat zdarzył mi się koszmarny wypadek na rowerze – potwornie, naprawdę potwornie złamałem sobie nogę. Tata opowiedział mi o tym dopiero kilka lat temu, ale wtedy doktor zapytał go, czy uprawiam jakiś sport. Ojciec powiedział, że trenuję futbol w lokalnej drużynie, na co lekarz odparł, by rodzice oswoili mnie z myślą, że już nigdy w życiu nie zagram. Myślę sobie o tym i przecież to nie jest tak, że doktor mnie nie lubił. To był dobry fachowiec, miał ogrom wiedzy i doświadczenia żeby postawić taką diagnozę, a na przekór wszystkiemu jestem dziś tu gdzie jestem. Nawet potem, w trakcie kariery miałem gorsze, czasami nawet bardzo złe momenty. I okej, ktoś może powiedzieć, że po prostu ciężko pracowałem, ale ja wierzę w to, że tam na górze ktoś nade mną czuwa. Zanim trafiłem do Cracovii miałem koszmarny sezon – operacja syna sprawiła, że w ogóle nie potrafiłem skupić się na piłce i grałem naprawdę bardzo słabo. Nie spodziewałem się więc, że jakikolwiek klub będzie mną zainteresowany. Jednak Bóg kolejny raz dał mi szansę – Cracovia wyciągnęła do mnie rękę w momencie, gdy najbardziej tej ręki potrzebowałem. Zawsze zresztą będę jej za to wdzięczny, ale wdzięczny jestem też Bogu, bo po prostu pomógł mi powstać. Piłkarsko byłem już na dnie – teraz wróciłem jednak na dobre i jestem w Legii Warszawa.

Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.