Maciej Rosołek: Było bardzo ciężko. Wmawiałem sobie, że muszę się trzymać - Legia Warszawa
Plus500
Maciej Rosołek: Było bardzo ciężko. Wmawiałem sobie, że muszę się trzymać

Maciej Rosołek: Było bardzo ciężko. Wmawiałem sobie, że muszę się trzymać

Miało być o piłce, a zrobiło się trochę bardziej prywatnie. Gdy wracał do Legii liczył na zdecydowanie więcej, ale jak sam powiedział "zderzył się ze ścianą". Jego mentalność mocno na tym ucierpiała, ale nie mógł się poddać. Nie jako wychowanek Legii. Miłośnik Szybkich i Wściekłych, który dostał wiele lekcji od życia. Kto wie, być może jego cieszynka będzie kiedyś tak znana, jak ta Cristiano Ronaldo? Zapraszamy na rozmowę z Maciejem Rosołkiem!

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa

Miało być o piłce, a zrobiło się trochę bardziej prywatnie. Gdy wracał do Legii liczył na zdecydowanie więcej, ale jak sam powiedział "zderzył się ze ścianą". Jego mentalność mocno na tym ucierpiała, ale nie mógł się poddać. Nie jako wychowanek Legii. Miłośnik Szybkich i Wściekłych, który dostał wiele lekcji od życia. Kto wie, być może jego cieszynka będzie kiedyś tak znana, jak ta Cristiano Ronaldo? Zapraszamy na rozmowę z Maciejem Rosołkiem!

 

- Zaczniemy trochę nietypowo. Lubisz filmy akcji?

- Lubię, zdecydowanie lubię! Chyba każdy je lubi, a ja mogę nawet nazwać się fanem tego rodzaju filmów.

 

- Jakiś ulubiony tytuł?

- No to teraz faktycznie mnie zaskoczyłeś (śmiech). Jestem fanem całej serii szybkich i wściekłych. Zbyt dużo filmów też nie oglądam, ale gdybym miał wymienić jeden tytuł, to na pewno poszedłbym właśnie w tę stronę.

 

- To pytanie pojawiło się nieprzypadkowo. W filmach akcji następuje wiele zwrotów zdarzeń, pojawiają się różne wątki, ale mam wrażenie, że właśnie tak wyglądały twoje ostatnie, piłkarskie miesiące. To był bardzo intensywny czas w twoim życiu?

- Zdecydowanie się zgadzam. Poszedłem pierwszy raz na wypożyczenie do Arki, później wróciłem do Legii. Minęło trochę czasu i znowu wróciłem do Gdyni. Można powiedzieć, że w przeciągu roku zmieniałem klub, a sam wiesz, że coś takiego często się nie zdarza. To był intensywny czas. Poniekąd było to też dla mnie ciężkie psychicznie. Na pewno sytuacja nie była łatwa, ale ja sam miałem jeden cel. Chciałem szukać gry! Wiedziałem, że gdy wróciłem do Legii po dobrym okresie w Arce ciężko będzie mi dostać swoje minuty. Nie będę też ukrywał, że gdy szedłem na drugie wypożyczenie do Gdyni, to moja psychika była w trochę innym stanie. Po pierwszym wypożyczeniu szczerze mówiąc liczyłem na coś więcej. Wiedziałem, na co mnie stać. Miałem za sobą bardzo dobry okres w Arce, a co się stało? Wracam i zderzam się ze ścianą. To bardzo osłabiło moje morale.

Zdjęcie

- Często widzimy taką sytuację wśród młodych zawodników – pierwsze wypożyczenie jest bardzo dobre, a to drugie niestety o wiele gorsze. Gdy wracałem do Gdyni to myślałem sobie: „Kurde Maciek, teraz może być tylko lepiej”. Wówczas ponownie się przeliczyłem. To mnie mocno zabolało.

- Mówisz, że liczyłeś na zdecydowanie więcej. Chodziło o grę w pierwszym składzie?

- Nie będę ukrywał, że przede wszystkim liczyłem na otrzymanie swojej szansy i złapanie większej liczby minut. Nawet nie chodziło o podstawowy skład, ale po prostu szansę. Porównując wcześniej – kiedy wchodziłem do pierwszej drużyny, jako zawodnik bez doświadczenia, nieograny, wówczas pojawiałem się systematycznie na boisku. Po takim wypożyczeniu, w którym grałem wszystko od deski do deski, strzeliłem w jednej rundzie bardzo dużo goli, z Arką graliśmy w finale Pucharu Polski, liczyłem że dostanę swoją szansę. Tak to jednak nie wyglądało. U młodych zawodników te wahania psychiczne są czasem bardzo duże. Podobnie było u mnie. Nie było mi z tym łatwo. Często widzimy taką sytuację wśród młodych zawodników – pierwsze wypożyczenie jest bardzo dobre, a to drugie niestety o wiele gorsze. Gdy wracałem do Gdyni to myślałem sobie: „Kurde Maciek, teraz może być tylko lepiej”. Wówczas ponownie się przeliczyłem. To mnie mocno zabolało.

 

- Drugie wypożyczenie – potraktowałeś je jako swoją, osobistą porażkę?

- To była dla mnie bardziej nauka. Świat się nie kończy na jednym, czy dwóch wypożyczeniach. Liczyłem, chciałem, ale wtedy mi nie wyszło. W Arce miałem też świetnych kolegów i znajomych. Po powrocie do Gdyni chciałem im pomóc, ale nie wyszło tak ja chciałem. Było wiele czynników, które się na to złożyły, ale przede wszystkim czułem to wszystko w głowie. Mam tego świadomość. Było wiele składni, które się na to złożyło, ale ja dołożyłem do tego największą cegiełkę. Potraktowałem to jako cenną lekcję. Wmawiałem sobie, że muszę się trzymać. Ciężkie momenty to nieodłączna rzecz w futbolu. Ten jest już za mną. Było ciężko, ale dałem radę. I co by się nie działo – przy kolejnych tego typu sytuacjach znowu sobie poradzę

Zdjęcie

- Z wiekiem jednak to powoli przechodziło. Wiedziałem, że nie mogę się tak zachowywać. Nie wpływa to dobrze na mnie, ale również na kolegów z drużyny. Nie jest łatwo grać z takim Rosołkiem, który non stop ma jakieś pretensje, wkurza się i nie wytrzymuje nerwów.

- Ty sam na słowo porażka w przeszłości nie reagowałeś zbyt dobrze. Pojawiał się płacz, frustracja, impulsywne zachowania. Myślę sobie jednak, że wielu młodych zawodników zmaga się z podobnym problemem na początku swojej kariery. Dlaczego ten problem pojawił się akurat u Ciebie?

- Podchodziłem do tego bardzo ambicjonalnie. Gdy jesteś młodym piłkarzem, to futbol jest całym twoim światem. Nie widzisz poza nim nic innego. Często jest tak, że od najmłodszych lat jesteś nauczony wygrywania, sukcesu i po prostu nie znasz smaku porażki. Nagle ona przychodzi i co wtedy? Nie wiesz jak się zachować. W młodzieżowych drużynach w Siedlcach i Legii, zazwyczaj byłem wiodącą postacią. Czułem, że w większej mierze to ode mnie zależy wynik meczu. Sukces spoczywał wówczas na moich barkach. Wiadomo – jak to się nie udawało, to frustracja rosła.

 

- Wejdę Ci w słowo. Pamiętasz, kiedy ten poziom frustracji był u Ciebie największy?

- Im byłem młodszy, tym było gorzej (śmiech). Naprawdę – gdy byłem mały… nawet nie chcę tego za bardzo wspominać (śmiech). Powiedzmy delikatnie, że trochę przesadzałem.

 

- Z wiekiem jednak to powoli przechodziło. Wiedziałem, że nie mogę się tak zachowywać. Nie wpływa to dobrze na mnie, ale również na kolegów z drużyny. Nie jest łatwo grać z takim Rosołkiem, który non stop ma jakieś pretensje, wkurza się i nie wytrzymuje nerwów. Starałem się to wyeliminować. Z upływem lat uważam, że ta sztuka mi się udała.

 

- Życie musiało dać Ci w kość, żebyś w końcu to zrozumiał?

- Wydaje mi się, że nie. Myślę o takiej jednej sytuacji, takim jednym gongu, ale nic nie wpada mi do głowy. Dorastanie i takie okrzesanie w futbolu chyba w największym stopniu wpłynęły na te zmiany. Nie było takiego momentu, w którym pomyślałem sobie „kurde dobra, trzeba coś zmienić”. To bardziej przychodziło stopniowo, z czasem. Tłumaczyłem to sam sobie i starałem sobie to wypośrodkować.

Zdjęcie

- „ Nie wyszło mi tam, to gdzie ja się odnajdę tutaj, w Legii? Nie ma szans”. Wiem, że to nie ma żadnego odniesienia do rzeczywistej sytuacji. Ze wszystkich swoich działań wyciągam lekcję. Młody piłkarz musi rozumieć i znać swoją sytuację.

- Twój powrót w styczniu do Legii też na pewno nie był łatwy. Pojawiały się komentarze „Rosołek? Przecież on ledwo dawał sobie radę w pierwszej lidze”. Śledziłeś w ogóle tę opinię publiczną, te komentarze?

- Kiedyś czytałem zdecydowanie więcej. Przejmowałem się tym. Teraz to się zmieniło. Trudno mi mówić o osobach, które na samym starcie hejtują bez możliwości nawet pokazania się i obrony własnych umiejętności. Widoczne jest to chociażby w przypadku nas, młodzieżowców, choć jasne, że mamy takie same obowiązki jak starsi zawodnicy. Wychodzimy na boisko i dajemy z siebie sto procent. Raz wychodzi lepiej, a raz gorzej. Po gorszym meczu patrzysz gdzieś na komentarze, a tam nie zostawiają po tobie suchej nitki. Zamiast wspierać młodego chłopaka, cieszyć się, że grają nasi wychowankowie, to zazwyczaj największa „jazda” jest właśnie po nas. Widziałem takie opinie. „Oni się nie nadają, za niski poziom, po co w ogóle tutaj trafili”. Wystarczy wejść na jedną czy drugą stronę i po pierwszych komentarzach odechciewa się wszystkiego. W takich dyskusjach wypowiedzi są często powierzchowne, rzucone ot tak. Ja sam jestem gotowy na konstruktywną krytykę i chętnie jej wysłucham. Wiemy, że ten sezon jest rozczarowujący. Co innego natomiast uważam jeśli chodzi o hejtowanie. Krytyka – tak. Hejt – nie.

 

- To twoim zdaniem jest jakiś problem w obecnym futbolu? Właśnie takie zbyt dużo przejmowanie się tego typu opiniami?

- Na pewno tak. Cieszę się, że ja mam do tego inne podejście. Po drugim wypożyczeniu w Arce nie miałem myśli typu „ Nie wyszło mi tam, to gdzie ja się odnajdę tutaj, w Legii? Nie ma szans”. Wiem, że to nie ma żadnego odniesienia do rzeczywistej sytuacji. Ze wszystkich swoich działań wyciągam lekcję. Młody piłkarz musi rozumieć i znać swoją sytuację. Ciągle się uczyć, stale rozwijać, przyjmować konstruktywną krytykę, ale nie reagować na hejt. Musisz być bardzo silny, żeby to zrozumieć. Ja miałem dużo problemów, przede wszystkim tych psychicznych. Teraz jednak, z perspektywy czasu wiem, że wyniosłem z tego wiele wniosków. Jestem innym piłkarzem, gotowym na nowe wyzwania.

 

- Trener Vuković na ostatniej konferencji powiedział, że w tym złym momencie wiele osób się od was odwróciło. Tylko garstka z nich starała się zrozumieć waszą sytuację. Faktycznie czuliście, że w tym wszystkim jesteście sami?

- Zgadzam się z trenerem. Sam tak odczuwałem tę sytuację, chociaż na pewno w mniejszym stopniu niż chłopaki, którzy grali od początku sezonu. Ja wróciłem do drużyny „w środku” tego całego kryzysu. Nie czułem tego tak jak oni, ale na pewno było ciężko. Mamy świadomość tego, że do takiej sytuacji dopuściliśmy swoimi słabymi występami na boisku. Każdy z nas miał i ma o to do samego siebie pretensje. Ale jesteśmy jedną drużyną. We wszystkich problemach będziemy razem, co by się nie działo. Sytuacja była bardzo zła, wręcz krytyczna. Pokazaliśmy jednak, że potrafimy z niej wyjść. Każdemu może zdarzyć się gorszy czas, ale my jesteśmy w Legii. Tutaj presja jest największa, a ty nie możesz po prostu zejść z jakiegoś poziomu. Mamy tego świadomość, ale czujemy też, że ta presja dodatkowa nas nakręca.

Zdjęcie

- Zacząłem cieszyć się w ten sposób po zdobytych bramkach. Cristiano Ronaldo od wielu lat znany jest ze swojego „Siuuu”. Fajnie by było dojść do takiego poziomu, że gdy Rosołek zdobędzie bramkę, to każdy będzie widział pokazaną trójkę.

- Mówiłeś, że w przyszłości miałeś dużo problemów z psychiką. Był ktoś, kto szczególnie pomógł Ci w tej sytuacji, kiedy zrozumiałeś w jakim kryzysie jest Legia?

- Jestem typem indywidualisty. Lubię spędzać czas sam lub we dwójkę z dziewczyną. Dużo takich sytuacji można powiedzieć trawię sam ze sobą. Tak trochę śmiejąc się – gdy jest cięższy moment lubię sobie usiąść przed komputerem pograć w CS-a albo Fortnite’a. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, to taka forma rozgrywki potrafi mnie uspokoić. To jest też zazwyczaj moment, w którym przetrawiam sobie wszystkie rzeczy. Rozumiem, że nie mam już na nie wpływu i musze patrzeć w przyszłość. To ona jest najważniejsza, każdy kolejny dzień. Nawet takie głupie granie w gry mi w tym pomaga. Nie mogę jednak zapomnieć o wsparciu rodziny, która zawsze jest blisko mnie. Bardzo dużo zawdzięczam również mojej dziewczynie, z którą mieszkam na co dzień, spędzam z nią najwięcej czasu. Ona wie, że ze mną należy po prostu przegadać jakiś temat na gorąco, a nie potem go wałkować. Nie lubię długo przejmować się niepowodzeniami, a moja dziewczyna doskonale to rozumie. Gdy za bardzo przejmuję się jakimiś rzeczami, to jestem po prostu nie do życia. Wtedy w naszym mieszkaniu jest naprawdę ciężko (śmiech).

 

- Widać, że dziewczyna ma na Ciebie duży, ale też pozytywny wpływ. Twoja cieszynka to swojego rodzaju podziękowanie jej za cierpliwość i wsparcie, którym jesteś obdarowywany?

- Gdy grałem w rezerwach już byliśmy razem. Pewnego dnia usiedliśmy sobie i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby mieć jakiś swój gest i cieszynkę. To wyszło bardzo spontanicznie. Weronika mówiła do mnie „Maciek, najwyższa pora żebyś też sobie coś takiego wymyślił”. Sam proces nie trwał zbyt długo. Jej ulubioną liczbą jest trzy, a ja nie mogłem odmówić (śmiech). Na początku wiedzieliśmy o tym tylko my. Była to swego rodzaju tajemnica. Zacząłem cieszyć się w ten sposób po zdobytych bramkach. Cristiano Ronaldo od wielu lat znany jest ze swojego „Siuuu”. Fajnie by było dojść do takiego poziomu, że gdy Rosołek zdobędzie bramkę, to każdy będzie widział pokazaną trójkę.

 

- Czyli wzorowy związek – wspólna decyzja, która nie została Ci narzucona?

- Tak, bardziej wspólna, chociaż może nie brzmi to tak na pierwszy rzut oka (śmiech). Ja też chciałem coś wymyślić, tylko brakowało mi jakiegoś ciekawego pomysłu. Dziewczyna podsunęła mi taką cieszynkę, a ja pomyślałem, że to będzie dobre i ciekawe. Od tej pory tak już zostało.

Zdjęcie

- Chłopaki czasami żartują sobie, że jestem takim żołnierzem trenera Vukovicia. Jak mam być szczery, to chyba możemy tak powiedzieć. Czy to źle? Każdy trener ma swoich zawodników, którym po prostu ufa

- My też zostaniemy trochę przy tematach piłkarskich. Mam wrażenie, że na wychowanka i człowieka wychowanego tutaj, na Legii, ta ciężka sytuacja oddziaływała jeszcze bardziej. Jak to było w twoim przypadku?

- Powiem Ci, że starałem się nie myśleć aż tak bardzo o tej całej sytuacji. Znam swoją wartość, tam samo wartość całej drużyny. Zdawałem sobie również sprawę, jak trener Vuković wpłynie na nasz zespół. Taka sytuacja nigdy nie powinna się zdarzyć, ale jak już się zdarzyła, to musimy sobie z nią poradzić. Przepracowaliśmy dobrze okres przygotowawczy i wróciliśmy do Warszawy. Dla mnie to było po prostu niemożliwe, że nie zaczniemy wygrywać meczów. To nie mieściło mi się w głowie. Byłem spokojny o naszą drużynę. Wiedziałem, jak to wszystko się potoczy. Nie jest łatwo być w tej sytuacji. Krytyka była naprawdę duża. Ja sam miałem nieprzyjemną sytuację. Wstawiłem zdjęcie z dziewczyną, które zostało szybko podłapane na twitterze. Czytałem wówczas, że niby nie interesują mnie losy klubu i w ogóle się tym nie przejmuję. To kompletnie nie była prawda. Jestem wychowankiem klubu, nie gram tutaj od roku, tylko praktycznie całe swoje, piłkarskie życie. Cały czas przejmowałem się tym, co dzieje się w Legii. Było mi z tym bardzo ciężko. Szukałem jakiegokolwiek rozwiązania nie tylko personalnie, ale również dla drużyny. Przykładem tego zdjęcia – musiałem jednak znaleźć chwilę również na oczyszczenie głowy.

 

- Ty jesteś gościem, który Legię ma w sercu od małego. Jesteś zakochany w klubie od najmłodszych lat.

- Dokładnie tak. Dlatego tym bardziej nie mogłem pogodzić się z tym, co przydarzyło się Legii. Mam ten klub w sercu od początku życia. Nigdy nie przestałem i nigdy nie przestanę go kochać. Jestem też wychowankiem Legii. Czasem jednak niektórzy ludzie powierzchownie oceniający sytuację tego nie doceniają. Kupują rzeczy, które są bardzo mocno ustawiane, a gdy przychodzi cięższa sytuacja to wszystko się wyjaśnia. Czuję w sobie - jako wychowanek - że zawsze będę z Legią. Nieważne co się będzie działo.

 

- Kryzys został trochę zażegnany. Z trenerem Vukoviciem wygraliście pięć spotkań z rzędu. Przed wami jeszcze dużo do ugrania. Ty sam uważasz, że trener Vuković dał Ci najwięcej spośród napotkanych w karierze szkoleniowców?

- Tak, trener Vuković dał mi najwięcej. Od niego dostałem szansę trenowania i bycia w pierwszym zespole. Miałem także możliwość występów w meczach pierwszej drużyny. Traktuję trenera Vukovicia jako osobę, której w większości zawdzięczam to, co do tej pory osiągnąłem na seniorskim poziomie. To dla mnie taka podwójna motywacja. Nie wiadomo w jakim byłbym teraz miejscu, gdyby nie otrzymana szansa. Chłopaki czasami żartują sobie, że jestem takim żołnierzem trenera Vukovicia. Jak mam być szczery, to chyba możemy tak powiedzieć. Czy to źle? Każdy trener ma swoich zawodników, którym po prostu ufa. Czasami nie są to takie jednoznaczne nazwiska. Ja sam wchodziłem do pierwszej drużyny jako zawodnik szerzej nieznany. Trener wpuszczał mnie w ważnych spotkaniach, a mi udało się zdobyć kilka bramek. Tak to się wszystko wyklarowało.

Zdjęcie

- Dużą uwagę przykładam do tego, aby ćwiczyć lewą nogę. Gdy zostaję po treningach trochę postrzelać, to dużo śmiejemy się z trenerem Vukoviciem. Oddaje strzał lewą nogą, a trener krzyczy, że po Josue mam drugą najlepszą lewą nogę w klubie (śmiech).

- Z perspektywy młodego zawodnika – co takiego ma w sobie trener Vuković i co stało się w szatni? Wyniki są przecież coraz lepsze.

- Ja powiem tak – bardzo ważne jest bycie po prostu człowiekiem. Aby sięgnąć topu trenerskiego trzeba mieć odpowiedni warsztat. Czasem jednak ważniejszą kwestią jest bycie człowiekiem sprawiedliwym, ale też wymagającym. Jeżeli jesteś uczciwy wobec trenera Vukovicia, to on jest uczciwy wobec Ciebie. Trener Vuković potrafi doskonale scalić drużynę w ciężkiej sytuacji. To było ważniejsze nawet niż treningi czysto piłkarskie. Jesteśmy Legią Warszawa. Nasi zawodnicy, gdyby ich wyrwać i wdrożyć do innych klubów, byliby kluczowymi postaciami w każdym zespole. My mamy w drużynie takich piłkarzy, którzy wychodzą na boisko i robią ogromną różnice. Takim zawodnikiem jest Josue. Ktoś na początku pisał i śmiał się, że ten gracz jest nieprzygotowany. I co widzimy teraz? Josue wychodzi na boisko i może wygrać mecz. Każdy się śmieje, że atmosfera nie jest ważna. To kompletnie nie jest prawda.

 

- Za pierwszej kadencji trenera Vukovicia w zespole byli zawodnicy z mocnymi charakterami. Byli wyróżniającymi się postaciami drużyny. Nikt się na nikogo nie obrażał. Każdy rozumiał, że może pomóc zespołowi. Na boisko wchodził jakiś nieznany Rosołek. Ludzie pytali „kto to jest, ktoś go zna?”. Okazało się, że ten sam Rosołek potrafił zdobyć ważną bramkę z Lechem Poznań. Rozumieliśmy swoją sytuację, mocno pracowaliśmy, a każdy otrzymał swoją szansę. Obserwując zespół w pierwszej rundzie tego sezonu miałem wrażenie, że gdzieś ta drużynowość została zachwiana. Brakowało, żeby ktoś poszedł za kogoś w ogień. Teraz znowu wraca to na dobre tory. Jesteśmy drużyną i trzymamy się razem. Musimy przez to przejść i iść do przodu. Nie możemy wbijać sobie noży w plecy.

 

- Ten początek rundy był również dla Ciebie personalnie bardzo udany. Gol z Zagłębiem, asysta z Wisłą Kraków, trafienie z Górnikiem Łęczna. Wszystko zdaje się jedną ciągłością, a ty sam masz coraz mocniejszą pozycję w drużynie.

- Tak się składa, że bardzo często bramki zdobyte przeze mnie są ważne – dające trzy punkty lub otwierające wynik. Staram się dawać tyle ile mogę. Sam wiem i znam swoje umiejętności. Staram się z treningu na trening prezentować coraz lepiej. Czuję, że robię postępy. Wiadomo – jakimś piłkarskim wirtuozem nie jestem. Nie potrafię chociażby tak jak Luquinhas przedryblować 6-7 gości. Kibic myśli sobie „co to jest za gracz, ale to wygląda”. Mam świadomość, że nie prezentuje podobnego stylu, ale staram się przekładać swoją grę na liczby. Chcę być skutecznym. O to chodzi w piłce.

 

- Już nie bądź taki skromny. To dośrodkowanie z Wisłą Kraków, trochę w stylu Josue.

- Dużą uwagę przykładam do tego, aby ćwiczyć lewą nogę. Gdy zostaję po treningach trochę postrzelać, to dużo śmiejemy się z trenerem Vukoviciem. Oddaje strzał lewą nogą, a trener krzyczy, że po Josue mam drugą najlepszą lewą nogę w klubie (śmiech). Ten element kształtowałem już w Arce. Na treningach zaczynam jestem skuteczniejszy z lewej nogi. Traktuję to jako aspekt samorozwoju, który trzeba było poprawić. Dla ofensywnego piłkarza jest to wartość dodana. Obrońcy analizują twoje zachowanie i nie wiedzą, co możesz w danym momencie zrobić. Pojawia się skrzydłowy, który ma dobrą tylko prawą nogę. Co trzeba zrobić? Odciąć mu możliwość gry tą nogą, bo z lewej nie będzie tak groźny. Rosołek chce się wyrwać tym schematom. Dlatego przywiązuje do tego taką dużą uwagę.

Zdjęcie

- Dobra forma w klubie jest fundamentem powołania do kadry. Dlatego swoją wartość muszą pokazywać przede wszystkim w Legii. Nie ma żadnej innej drogi. Skupiam się na tym, co teraz przede mną.

- Możesz kręcić rywalami np. w finale Pucharu Polski. W zeszłym roku nie udało się z Arką, to chyba w tym musi się udać z Legią!

- Jesteśmy na fali i ciężko pracujemy. Nie ma co się oszukiwać, że Puchar może być naszą przepustką do Europy w przyszłym sezonie. Motywacja jest ogromna. Damy z siebie wszystko, aby udało się zdobyć ten tytuł. Personalnie byłem tego bliski rok temu z Arką, także w tym sezonie nie widzę innej opcji.

 

- Jeden cel to Puchar Polski, drugi powrót do reprezentacji? W końcu grałeś z orzełkiem na piersi niemal w każdym, młodzieżowym roczniku Biało-Czerwonych.

- Reprezentacja to duże wyróżnienie, ale ja się na tym jakoś bardzo nie skupiam. Robert Lewandowski też nie grał w młodzieżowych reprezentacjach, a jak to wygląda teraz - to oczywiście żart. Dobra forma w klubie jest fundamentem powołania do kadry. Dlatego swoją wartość muszą pokazywać przede wszystkim w Legii. Nie ma żadnej innej drogi. Skupiam się na tym, co teraz przede mną.

 

- Czy jest jeszcze coś, czego możemy Ci życzyć na koniec rozmowy?

- Trzymajcie za nas kciuki i wspierajcie nas! My resztę zrobimy. Byliśmy w kryzysie, który jeszcze się nie skończył, ale sami z niego wyjdziemy. Celem jest wygranie Pucharu i zajęcie jak najlepszego miejsca w lidze. Musimy walczyć o to wspólnie, a wtedy jestem przekonany, że osiągniemy cel.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Mateusz Okraszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.