Mahir Emreli: Kiedy mówi mama, zawsze słucham
W Legię i Polskę wpasował się tak dobrze, że wydaje się być tutaj od lat, a nie od czterech miesięcy. Na boisku dał się poznać jako napastnik z wielkim talentem, na filmach w klubowej telewizji jako niezwykle pogodny człowiek. Dzisiaj jednak Mahir Emreli pokaże Wam jeszcze inne oblicze. Chłopaka, który przeszedł całkowitą przemianę wewnętrzną, który musiał przyjąć na siebie naprawdę sporo razów, zanim ostatecznie wyszedł na swoje. W życiu zmienił wiele, włącznie z nazwiskiem. Sami oceńcie efekty tych zmian.
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
W Legię i Polskę wpasował się tak dobrze, że wydaje się być tutaj od lat, a nie od czterech miesięcy. Na boisku dał się poznać jako napastnik z wielkim talentem, na filmach w klubowej telewizji jako niezwykle pogodny człowiek. Dzisiaj jednak Mahir Emreli pokaże Wam jeszcze inne oblicze. Chłopaka, który przeszedł całkowitą przemianę wewnętrzną, który musiał przyjąć na siebie naprawdę sporo razów, zanim ostatecznie wyszedł na swoje. W życiu zmienił wiele, włącznie z nazwiskiem. Sami oceńcie efekty tych zmian.
- Słuchaj, zanim zaczniemy rozmawiać, to miałbym do ciebie prośbę – chciałbym poruszyć jeden ważny temat.
- Zwykle początkiem wywiadu są moje pytania, ale brzmi ciekawie, dawaj.
- Nie no, to nic aż tak specjalnego, po prostu nie lubię niedopowiedzeń, a ostatnio jedno z nich ciągnie się za mną od dłuższego czasu. Udzielałem niedawno jakiegoś wywiadu, w którym zapytano mnie o moje cele na przyszłość. Powiedziałem, że mam swoje marzenia, że traktuję Legię jako pewien ważny etap, ale kiedyś chciałbym zagrać jeszcze wyżej. Przekaz poszedł był taki, że Emreli to w Legii jest na chwilę, a za kolejną już go nie będzie. Przeczytałem to i się wkurzyłem, bo to jakaś bzdura. Jasne, nigdy nie ukrywałem tego, że mam swoje ambicje, marzenia czy cele, o które chcę walczyć. Ale teraz jestem w Legii, czuję się tutaj świetnie, w każdym meczu zamierzam walczyć dla drużyny i naprawdę nie zastanawiam się nad przyszłością. Nie wiem co będzie za rok, za dwa, nie wiem też, co będzie jutro. Ktoś pewnie powie, że się tłumaczę, ale mi naprawdę zależy na wyjaśnieniu tego do końca. Fakt, że mam jakieś swoje marzenia nie oznacza, że nie wiem gdzie jestem teraz. Uwierz mi, rozumiem doskonale.
- Brzmisz tak, jakbyś kiedyś się już przejechał na wypowiedzianych słowach.
- Bo się przejechałem. Kilka lat temu, miałem pretensje do kibiców, że nie przychodzą na nasze mecze. Stadion Olimpijski w Baku ma jakieś 70 tysięcy miejsc, na reprezentację czy ligę przychodziło po osiem. Nie podobało mi się to, powarczałem w stronę fanów i efekt był taki, że jak w Karabachu graliśmy w Lidze Europy z Arsenalem, a potem była przerwa na kadrę i przyjechała Malta, to w obu spotkaniach gdy tylko miałem piłkę przy nodze, buczał na mnie cały stadion. Udawałem, że mnie to nie rusza, wychodzę na rozgrzewkę, oni buczą, ja się śmieję i biję brawo. Potem na boisku to samo, idę z akcją, stadion buczy, ja znowu się uśmiecham. Ale potem zszedłem do szatni, usiadłem na ławce i się rozpłakałem. Zobaczył to trener i po meczu publicznie zabrał głos. Powiedział, że nie jesteśmy krajem z bogatą historią piłkarską, więc trzeba szanować to co mamy i wspierać zawodników, którzy grają dla Azerbejdżanu. I wiesz co? Kiedy graliśmy następny mecz z Worsklą Połtawa, po moim wejściu na plac, przez jakieś dwie, trzy minuty wszyscy skandowali moje imię. Od tamtego czasu wszystko jest okej.
- Wtedy też zaczęli tak bardzo cię wspierać?
- Nie, myślę, że takim momentem była ostatnia runda eliminacji do Ligi Mistrzów, dwumecz z Kopenhagą. Strzeliłem gola u siebie, wygraliśmy 1:0, na wyjeździe co prawda było 1:2, ale wtedy gole liczyły się podwójnie i awansowaliśmy. W tym samym roku graliśmy z Azerbejdżanem w turnieju Islamic Solidarity Games i wygraliśmy swoje pierwsze trofeum międzynarodowe. W finale pokonaliśmy Oman 2:1, a ja zdobyłem obie bramki. Niedługo potem wygraliśmy ligę, pierwszy raz w życiu zgarnąłem też statuetkę najlepszego strzelca. Od tego momentu kariera mocno przyspieszyła, a wsparcie jakie mam dookoła stało się niesamowite.
"Powiedziałem, że mam swoje marzenia, że traktuję Legię jako pewien ważny etap, ale kiedyś chciałbym zagrać jeszcze wyżej. Przekaz poszedł był taki, że Emreli to w Legii jest na chwilę, a za kolejną już go nie będzie. Przeczytałem to i się wkurzyłem, bo to jakaś bzdura."
- Po tym co mówisz, wydajesz się być bardzo wrażliwym człowiekiem.
- I takim jestem, sądzę nawet, że aż za bardzo. Czasem tego nie pokazuję, ale jest wiele rzeczy, które mnie dotykają. Myślę, że tę cechę rozwinął we mnie trener Qurban Qurbanov, zanim go poznałem byłem zupełnie inny, może nawet arogancki. Ale czas spędzony z tym człowiekiem wiele mnie nauczył. Na przykład tego, że im wyżej się pniesz, tym bardziej musisz być pokorny. I dzisiaj, będąc w Legii, widzę tego owoce. Myślę, że inni ludzie podchodzą do tego podobnie, bo otoczenie traktuje cię inaczej, jeżeli jesteś po prostu skromny. Jeżeli pokazujesz arogancję i będziesz miał słabsze chwile, to wiadomo, że wszyscy wykorzystają je, żeby w ciebie uderzyć. W momencie, w którym trzymasz głowę nisko i jesteś wobec innych po prostu w porządku, ludzie raczej cię wesprą, niż dołożą kolejne razy. A będąc piłkarzem potrzebujesz wsparcia.
- Ciężko było ci się zmienić?
- Myślę, że nie. To po prostu z czasem przyszło samo. Obserwujesz zachowanie osób dookoła, starasz się czerpać dobre wzorce, a z tym jest łatwiej, gdy masz wokół autorytety. Dla mnie kogoś takiego stanowił trener, poważnie, facet był dla mnie jak ojciec. Wiedział nawet co robię w wolne dni, z kim się widuję, znał się na ludziach i potrafił pokazać kto jest kto. To właśnie on nauczył mnie bycia prostolinijnym. Postanowiłem wprowadzić jego rady w życie i nagle z dnia na dzień zacząłem czuć się coraz bardziej szczęśliwy.
- To będzie bardzo osobiste pytanie, jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj. Wspomniałeś, że trener był dla ciebie jak ojciec. Także dlatego, że jeszcze do niedawna nosiłeś na koszulce inne nazwisko?
- Cała ta sytuacja rodzinna była trudna, ale teraz zdążyłem już o tym zapomnieć, temat został wyciszony. W każdym razie tak, po tym co się stało postanowiłem, że od tej pory moim nazwiskiem będzie panieńskie mojej mamy. Nawet trener ani razu nie poruszył tego tematu, to był mój wybór, po prostu czułem, że tak trzeba. Z kilku względów nie chciałbym mówić nic więcej na ten temat.
- Jak ważna jest dla ciebie rodzina?
- Jest wszystkim. I to nie tylko dlatego, że przeszliśmy przez całą tę sytuację, ale po prostu bardzo kocham moją siostrę i mamę. Zresztą trudno żeby było inaczej, wszystkie mamy na świecie zasługują na najlepsze. To one dały nam życie i nawet jeśli cały świat cię znienawidzi, twoja mama będzie kochać cię aż do końca. Każdy człowiek powinien ją kochać i o nią dbać. Mam 24 lata, jestem dorosłym człowiekiem, ale kiedy mama mówi, zawsze słucham. To też kwestia mentalności społeczeństwa, z którego się wywodzę. Mamy są u nas szefami (śmiech). Słuchamy ich, troszczymy się o nie i robimy dla nich wszystko co najlepsze.
- Podobno twoja mama naprawdę dobrze zna się na piłce i jest twoim krytykiem.
- Daleko nie muszę szukać, rozmawialiśmy od razu po meczu z Rakowem. Powiedziała, że oczekuje ode mnie więcej takich goli, mówiła, że zbyt często zatrzymuję piłkę. Najbardziej lubi kiedy strzelam od razu po przyjęciu, więc bramkę na 1:1 doceniła. Fajne jest to, że od małego każe mi grać dla drużyny, przywiązuje dużą wagę do zespołowej gry, naprawdę często o tym rozmawiamy. Tak naprawdę dzięki niej robię w życiu to co robię. Kiedy byłem małym chłopcem, odbywał się Mundial w Korei. Kompletnie nic z tego wszystkiego nie rozumiałem, ale pamiętam, jak mama przeżywała mecze Turcji, która ostatecznie zajęła trzecie miejsce. Wydaje mi się, że to był początek mojej miłości do piłki.
"Czas spędzony z tym człowiekiem wiele mnie nauczył. Na przykład tego, że im wyżej się pniesz, tym bardziej musisz być pokorny. I dzisiaj, będąc w Legii, widzę tego owoce."
- Ta miłość miała swoje dobre i złe strony, zwłaszcza na początku.
- (Śmiech). Każdego lata w wakacje jeździłem do braci w Zaqatali, to takie małe miasto w północnej części Azerbejdżanu. Właściwie to kuzyni, ale u nas więzi rodzinne są tak silne, że wszyscy traktujemy się jak bracia. W każdym razie byli ode mnie starsi, ja byłem drobnym dzieciakiem i trzeba przyznać, że dzieciakiem cholernie trudnym (śmiech). Jak mi się coś nie podobało, to pierwszy rzucałem się o to bić. No i zwykle powodowało to masę problemów – chłopak z miasta kontra lokalsi, wiesz jak jest, zasady są tam trochę inne. W każdym razie w Zaqatali była drużyna, w której trenowali bracia i w wakacje do nich dołączałem. I kiedy ktoś mi nie podawał, to albo się zaczynałem drzeć, albo bić no i wtedy draka gotowa. Potem nie chcieli mnie ze sobą zabierać, bo zamierzali trzymać się z dala od problemów i dla mnie i dla nich samych (śmiech). Na treningi wychodzili o 7 rano i doszło do tego, że czasem nie spałem przez całą noc, bo wiedziałem, że mnie nie obudzą i nie wezmą ze sobą. Czekałem więc do rana, a kiedy zobaczyłem, że się zbierają, dołączałem do nich. Kiedyś nie chcieli mnie zabrać nawet wtedy, więc się popłakałem, poszedłem obudzić babcię i ona specjalnie dla mnie zamówiła taksówkę, żebym mógł pojechać na trening. Żebyś widział ich miny jak wszedłem na boisko – byli załamani!
- Od małego żyjesz piłką i nie masz wrażenia, że czasem może za bardzo? Do Legii miałeś perfekcyjne wejście, a po przestrzelonym karnym w Superpucharze jakby się zaciąłeś.
- Dużo o nim myślałem, to prawda. Prawdą jest też, że przejmuję się wszystkim zbyt mocno, ale tylko do następnego meczu. Przychodzi kolejne spotkanie i głowę mam skupioną już tylko na nim, nie rozpamiętuję. Miałem wtedy spadek formy. Kiedy nie czuję, że moje ciało jest w stu procentach sprawne, wtedy nadal gra mi się bardzo dziwnie. Technika zostaje, umiejętności zostają, ale muszę jeszcze czuć swoje ciało. Wiedziałem, że będę potrzebował czasu i tak naprawdę doszedłem do właściwej dyspozycji przy okazji rewanżu z Dinamo. Okej, nie strzelałem goli, ale wiedziałem, że to zaraz przyjdzie. I w końcu nadszedł mecz ze Slavią, powiedziałem sobie: dobra, to jest ten moment. Ciało jest w formie, głowa jest czysta, jedziemy. Strzeliłem na 1:0 i od tego momentu znów zaczęło być dobrze.
- Mecz ze Slavią był kluczowy?
- Tak. Bramka zdobyta w Pradze była dla mnie bardzo ważna. To był taki gol z niczego – pobiegłem przed siebie, wyprzedziłem obrońcę i po prostu kopnąłem. Piłka długo leciała, patrzę, że idzie na słupek, ale odbiła się po właściwej stronie i wpadła. Równie dobrze mogła po prostu odbić się od bramki i wypaść na boisko, jednak z jakiegoś powodu trąciła obramowanie o te kilka centymetrów w lewo. To dało mi dużo pewności siebie. Po tym wydarzeniu, nawet kiedy kończyłem następne mecze bez gola, nie czułem już na sobie presji. Napastnik musi strzelać, jasne, ale nie zawsze brak trafienia oznacza słaby występ. Na przykład mecz ze Spartakiem uważam za jeden ze swoich lepszych w Legii – nie skończyłem go z golem, ale zrobiłem wszystko to, czego oczekiwał ode mnie trener i koledzy z zespołu. No dobra, nie strzeliłem, tylko, że zgarnęliśmy trzy punkty i do domu wszyscy wracali szczęśliwi. Z Rakowem zdobyłem piękną bramkę, ale co z tego, skoro przegraliśmy.
- Co się właściwie stało w zeszłą sobotę?
- Ciężko powiedzieć, serio. Jasne, że najprostszą odpowiedzią jest skuteczność – sam przecież też zmarnowałem świetną okazję. Przecież nie musisz być Lewandowskim, żeby trafić w takiej sytuacji, zwykle dokładasz głowę i jest pozamiatane. To był strasznie pechowy moment, czasem w piłce po prostu przychodzą takie chwile, w których nie masz swojego dnia. Raków zgarnął trzy punkty, ale nikt nie może powiedzieć, że zagrali lepiej niż my. Dominowaliśmy przez większość meczu, a w niektórych momentach po prostu traciliśmy koncentrację, co oni potrafili wykorzystać. Nic przyjemnego, ale takie mecze po prostu się zdarzają. Trzeba przeanalizować błędy i iść naprzód. Tyle.
"Nawet jeśli cały świat cię znienawidzi, twoja mama będzie kochać cię aż do końca."
- Nie wyglądasz na szczególnie zmartwionego.
- Bo nie jestem zmartwiony, na to po prostu nie ma czasu. Za chwilę gramy z Leicester, potem jedziemy do Gdańska. Czy to, że będę się zadręczał przegranym meczem cokolwiek zmieni? Liga tak naprawdę dopiero się zaczęła, my mamy jeszcze dwa zaległe mecze. Na podsumowania przychodzi czas po ostatniej kolejce, nie po dziewiątej. Mało tego, ja jestem całkiem spokojny o losy tytułu. Jasne, że nie powiem ci tu i teraz na sto procent: tak, będziemy mistrzami. To byłby zupełny brak pokory wobec futbolu. Ale czuję pewność siebie i spokój. Piłkarze różnie podchodzą do meczów – jedni potrzebują się nakręcić, inni wprost przeciwnie. Ja na przykład potrzebuję czuć spokój i pewnie też dlatego go czuję. Mamy robić swoje, pokazać jakość, którą mamy i zgarnąć trofea.
- Przed Leicester też jesteś spokojny?
- Znasz Naima Süleymanoğlu? To dawny turecki mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów. Gdziekolwiek ten facet jechał, bił rekord świata. Oglądałem o nim film, w którym jego mama powiedziała: Jeśli mój syn wygra zawody, będzie zwycięzcą. Jeśli nie, to też będzie, bo i tak ma już rekord świata, więc nikt nie podniesie więcej niż on. Cokolwiek by się nie działo, Süleymanoğlu był w jej oczach zwycięzcą. I to jest właśnie taka sytuacja, przecież mamy tu do czynienia z klasycznym win-win. Dla mnie nie ma wielkiej różnicy pod względem podejścia do meczu w kontekście tego, czy gramy z Leicester czy Rakowem. Jasne, ci pierwsi to jest inny poziom, drużyna, która wygrała Premier League, zawodnicy o niesamowitych umiejętnościach. Tylko każde 90 minut to dla piłkarza czas, którym powinien się cieszyć. Grałem z zawodnikami u schyłku kariery i za każdym razem było im potwornie ciężko ostatecznie skończyć. Każdy chciał cieszyć się piłką tak długo, jak to tylko możliwe. Nawet jeśli grasz z klubem amatorskim i tak masz okazję do robienia z tego co kochasz. Po co masz nakładać na siebie presję, na zasadzie: O Boże, to jest Leicester City. Tak, to Leicester, topowa drużyna i co w związku z tym? Masz wyjść na boisko i cieszyć się grą. To jedyne 90 minut na własnym stadionie z takim zespołem, wykorzystaj je. Doskonale pamiętam losowanie grup. Nawet nasz kitman, pan Rzymek, który przecież ma już swoje lata i niejedno widział, był niesamowicie szczęśliwy, cieszył się i krzyczał: Wow, zagramy z drużyną z Premier League! Przecież takie mecze są jak wakacje – coś egzotycznego, niecodziennego. Nasi kibice też chcieli mocnych zespołów w grupie. Ile poszło biletów na dzisiaj? Wszystkie. Ludzie przychodzą na stadion nie po to, żeby sobie popatrzeć na piłkarzy Leicester, tylko po to, żeby cieszyć się chwilą. I my musimy zrobić dokładnie to samo. Zrobić wszystko najlepiej jak potrafimy i wyjść tam z uśmiechem na ustach. Nieważne co będzie i jakim wynikiem skończy się to spotkanie, nie wiem co będzie wieczorem. Ale póki o jest 0:0, prawda?
"Ludzie przychodzą na stadion nie po to, żeby sobie popatrzeć na piłkarzy Leicester, tylko po to, żeby cieszyć się chwilą. I my musimy zrobić dokładnie to samo. Zrobić wszystko najlepiej jak potrafimy i wyjść tam z uśmiechem na ustach. Nieważne co będzie i jakim wynikiem skończy się to spotkanie, nie wiem co będzie wieczorem. Ale póki o jest 0:0, prawda?"
Autor
Jakub Jeleński