Maik Nawrocki: Całe życie mieszkałem w Niemczech, ale chciałem grać tylko dla Polski - Legia Warszawa
Plus500
Maik Nawrocki: Całe życie mieszkałem w Niemczech, ale chciałem grać tylko dla Polski

Maik Nawrocki: Całe życie mieszkałem w Niemczech, ale chciałem grać tylko dla Polski

Zapraszamy na rozmowę z Maikiem Nawrockim, piłkarzem, którego doskonale znacie z boiska, a o którym poza boiskiem nie wiecie nic.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa

Jeden z trenerów, który go prowadził stwierdził, że gdyby miał mu zapłacić 10 euro za każde wypowiedziane słowo, to nie przekroczyłoby to jego możliwości finansowych. W akademii Werderu Brema długo myślano, że nie zna niemieckiego, choć język perfekcyjnie opanował już w wieku przedszkolnym. Nigdy nie mówi zbyt wiele, ale kiedy już się odzywa, to zdecydowanie warto go posłuchać. Zapraszamy na rozmowę z Maikiem Nawrockim, piłkarzem, którego doskonale znacie z boiska, a o którym poza boiskiem nie wiecie nic.

 

- Urodziłeś się w Niemczech, ale obydwoje rodzice są Polakami. Kiedy trafiłeś do Legii, początkowo bałeś się jednak mówić po polsku. Jak to w końcu jest z tymi językami?

- Gdy byłem mały, znałem tylko polski, bo w domu rodzice porozumiewali się wyłącznie w ten sposób. Niemieckiego nauczyłem się dopiero w momencie, kiedy poszedłem do przedszkola. Żeby szybciej zacząć mówić, z obiema siostrami gadałem w domu właśnie w tym języku. A potem była szkoła, znajomi i tak dalej. W końcu stało się tak, że rodzice w domu mówili po polsku, a my z siostrami między sobą gadaliśmy po niemiecku. Ponieważ polskiego używali wyłącznie rodzice w domu, a w Niemczech spędziłem całe dotychczasowe życie, to właśnie ten język stał się moim pierwszym. Zawsze jednak w stu procentach rozumiałem polski, z tym, że niezbyt często go używałem. Początkowo więc miałem pewną tremę, żeby zacząć w nim mówić, ale pokonałem ją i czuję się teraz dużo pewniej.

 

- Rodziców nie wkurzało, że dzieci w polskim domu mówią między sobą po niemiecku?

- Szczerze mówiąc dobrze tego nie pamiętam, bo byłem dosyć mały, ale do nas zawsze zwracali się po polsku, a my spokojnie im odpowiadaliśmy. Nie zdarzyła się jeszcze sytuacja, żebym nie rozumiał mamy lub taty. Faktycznie mogło być tak, że w jakimś stopniu to było dla nich denerwujące – rodzice na pewno nie chcieli, żeby ich dzieci zapomniały ojczystego języka. Ale trzeba też pamiętać, że o ile ja i rodzeństwo urodziliśmy się w Niemczech, o tyle rodzice tam po prostu przyjechali. Z jednej strony pewnie nie do końca im się podobało to nasze zachowanie, ale z drugiej dzięki nam sami lepiej uczyli się niemieckiego.

 

- A po jakiemu myślisz?

- Na boisku już po polsku (śmiech). Ale generalnie w głowie siedzi mi raczej niemiecki. Problemem z polskim było to, że słyszałem go tylko w domu, a przecież urodziłem się w Niemczech i spędziłem tam całe życie. Tamtego języka używali wszyscy – panie w przedszkolu, nauczyciele w szkole, koledzy, koleżanki, ekspedientki w sklepach. Kiedy jesteś dzieciakiem i dorastasz, niesamowicie to wszystko chłoniesz. Polskiego nie zapomniałem jednak nigdy, wspomniałem, że miałem pewną obawę związaną z mówieniem, bo polskiego głownie słuchałem. W „obcym” środowisku zacząłem używać go dopiero wtedy, gdy pierwszy raz zostałem powołany do młodzieżowej reprezentacji Polski. Tam już nie było wyjścia, musiałem się przemóc (śmiech). Tak naprawdę poza domem pierwszy raz użyłem polskiego dopiero w wieku 15 lat.

Zdjęcie

- Ja naprawdę nie mam problemów w rozmowach z ludźmi. Po prostu mam tak, że najpierw muszę kogoś poznać, żeby poczuć się swobodniej i mocniej przy nim otworzyć. Gdybyś powiedział moim kolegom z Werderu, że niedużo gadam, to pewnie zaczęliby się zastanawiać, czy mówisz im o tym samym człowieku.

- Poza domem, to raczej w ogóle mało się odzywałeś. Kiedyś trener juniorów Werderu Brema zaprosił Twoją mamę na rozmowę i powiedział, że czas żebyś nauczył się języka. Trochę ją to zdziwiło, bo po niemiecku mówiłeś perfekcyjnie.

- Słyszałem o tej historii, podobnie jak o stwierdzeniu trenera Zalewskiego, który prowadził mnie w reprezentacji młodzieżowej, że gdyby miał mi płacić 10 euro za każde wypowiedziane słowo, to na pewno by nie zbankrutował. Ale przecież to nie jest tak, że ja nigdy nic nie mówię. Zawsze miałem dobry kontakt z kolegami z zespołu, jest parę osób, z którymi w Werderze przeszedłem przez wszystkie szczeble akademii i oni w życiu nie powiedzą, że się mało odzywam (śmiech). Tutaj też odbiór mógł być podobny,  ale co ja tak naprawdę miałem mówić? Przychodzi nowy zawodnik, gość, który trafił do Legii z 4-ligowych rezerw Werderu Brema i on ma być najgłośniejszy? Wolałem robić swoje na boisku, pokazać co potrafię, a potem ewentualnie powoli dokładać coś poza nim.

 

- To właściwie początek wywiadu, ale już teraz mogę powiedzieć, że przeprowadziłem z Tobą najdłuższą rozmowę w życiu. Przed kamerą też jesteś raczej zamknięty, w Twoich social mediach nie ma nic oprócz piłki. Aż tak bardzo dbasz o życie prywatne?

- Nie, myślę, że po prostu nie miałem okazji, żeby pokazać coś więcej niż futbol. Żaden ze mnie influencer, nie chcę pokazywać wszystkiego, bo po prostu nie muszę. Wiadomo, że dziś piłkarze potrzebują mediów społecznościowych, to obecnie również istotny element ich pracy. Ja też je mam, ale dla mnie poważna piłka dopiero się zaczyna, więc nie uważam, żeby wstawki spoza boiska były dla kibiców interesujące. Może za cztery, pięć lat, będzie już trochę inaczej.

 

- Przy kim jesteś najbardziej otwarty?

- Ja naprawdę nie mam problemów w rozmowach z ludźmi. Po prostu mam tak, że najpierw muszę kogoś poznać, żeby poczuć się swobodniej i mocniej przy nim otworzyć. Gdybyś powiedział moim kolegom z Werderu, że niedużo gadam, to pewnie zaczęliby się zastanawiać, czy mówisz im o tym samym człowieku (śmiech). Faktycznie jednak jeśli kogoś nie znam, lub jestem w nowym środowisku, to początkowo staram się raczej obserwować. Nie mam problemu z tym żeby siedzieć spokojnie i się nie odzywać.

 

- W Werderze spędziłeś praktycznie całe swoje życie, więc jak to się stało, że Twoje ścieżki wkrótce zaczęły przeplatać się z Polską?

- Pierwszy raz mogłem pojechać do Polski na zgrupowanie reprezentacji u-15. Trafiłem na tygodniowy obóz i mega mi się tam spodobało. Miałem tam wtedy jeszcze problem z językiem, bo o ile wszystko rozumiałem, o tyle praktycznie nie mówiłem po polsku. Mimo to zagrałem dwa mecze, poszło mi dobrze i zacząłem dostawać kolejne szanse. Ja też zawsze bardzo czekałem na powołania, dlatego że chociaż całe życie mieszkałem w Niemczech, to chciałem grać tylko dla Polski.

Zdjęcie

- W Niemczech jest taki program „Gramy dla Polski”. Ludzie stamtąd zajmują się wyszukiwaniem chłopaków mających polskie obywatelstwo, ale mieszkających za granicą. W Niemczech to bardzo popularne działania i jeśli coś tam sobą reprezentujesz, to potem trafiasz na konsultacje.

- O ile powołania dla chłopaków grających u nas wydają się oczywiste, o tyle pewnie trudniej jest wyłapać chłopaka, który nigdy nawet nie mieszkał w kraju. W jaki sposób zostałeś odkryty przez PZPN?

- W Niemczech jest taki program „Gramy dla Polski”. Ludzie stamtąd zajmują się wyszukiwaniem chłopaków mających polskie obywatelstwo, ale mieszkających za granicą. W Niemczech to bardzo popularne działania i jeśli coś tam sobą reprezentujesz, to potem trafiasz na konsultacje. Tam przeprowadzają z tobą rozmowę, obserwują jak grasz i jeżeli uznają, że wygląda to obiecująco, wtedy możesz liczyć na powołania. Ja najpierw trafiłem do kadry u-15 i potem przeszedłem przez wszystkie szczeble młodzieżowych reprezentacji. Od u-15 do u-17 prowadził nas jeden trener, zbudowaliśmy super drużynę i to także dało mi dużo, jeżeli chodzi o piłkarski rozwój. Potem były kolejne roczniki, gdzie jeździliśmy na mecze po Europie. Czasem walczyliśmy o punkty, czasem graliśmy tylko sparingi, ale nawet wtedy bardzo się cieszyłem i czułem, że zdobywam nowe doświadczenia. Pojechałem nawet na Mistrzostwa Świata u-20, będąc dwa, trzy lata młodszym od większości chłopaków. To była duża niespodzianka – nie zagrałem, ale mimo wszystko fajnie było tam być. Miły był sam moment powołania – do mojej szkoły przyjechało dwóch delegatów z PZPN, ale wtedy akurat miałem dzień wolnego i ostatecznie koszulkę oraz oprawiony w ramkę dokument odebrałem w domu.

 

- O ile jeszcze łatwo wyobrazić sobie powołania do młodzieżowych reprezentacji, o tyle droga z akademii Werderu Brema do ekstraklasy, jest zdecydowanie mniej oczywista. Jak Ty się w ogóle u nas znalazłeś?

- Grałem w czwartoligowych rezerwach, ale niestety z powodu pandemii władze pozwoliły grać tylko klubom z pierwszego i drugiego poziomu rozgrywek. U nas nikt nie wiedział, czy jeszcze wrócimy na boiska, czy nie, a już w zimę miałem świadomość, że w Bremie przez najbliższe pół roku nie zagram meczu. Trenowałem z pierwszym zespołem, ale rozumiałem, że to jeszcze za wcześnie na Bundesligę. Miałem do wyboru albo tylko trenować przez sześć miesięcy, albo spróbować odejść na wypożyczenie i złapać trochę doświadczenia. Nie było łatwo, bo w trakcie zimowego okienka byłem już dwa miesiące bez grania. Zamieszanie było duże, bo Warta odezwała się pod sam koniec okna. Do Poznania przyjechałem w deadline day i podpisałem kontrakt na pół roku.

 

- Po 15 latach w jednym klubie przyszła pora na ogromną zmianę. Biorąc pod uwagę Twoją osobowość i kwestie języka, jak trudny był to dla Ciebie okres?

- Na początku wszystko było nowe. Nie dość, że nagle wszyscy dookoła mówili po polsku, to pierwszy raz w życiu miałem na koszulce herb innej drużyny. Warta była jednak jak rodzina. W klubie wszyscy się znali, pomagali sobie nawzajem, a ja sam bardzo szybko zostałem przyjęty przez zespół. Czułem, że akceptują mnie takim, jaki jestem, ja miałem podobnie. Od początku do końca było mi tam bardzo dobrze.

 

- Na jednym z pierwszych treningów grałeś na Adama Zrelaka, który jest naprawdę silnym zawodnikiem. Kiedy trener Piotr Tworek spytał go o opinię na twój temat, odpowiedział podobno: „K…, trenerze, ale koń!”. Chyba szybko nabrano do Ciebie zaufania.

- Tej rozmowy akurat nie słyszałem (śmiech). Do Warty trafiłem na pół roku z nadzieją, że może coś zagram. W Werderze opcji nie było żadnej, a tu po prostu mogłem liczyć na jakiekolwiek minuty. Miałem świadomość tego, że wszystko muszę sobie wywalczyć i na każdym treningu zasuwałem jak tylko potrafię.

 

- Niemiecka szkoła futbolu mocno ułatwiła przebicie się w Polsce?

- Chyba tak. Nie wiem jak wygląda szkolenie tutaj, natomiast w Niemczech rzeczywiście stoi na wysokim poziomie. Chłopaki tam szybko rozwijają się fizycznie, mają dobrą technikę, pracują dużo i sumiennie. Wiedziałem co mam robić w teorii, więc praktyką przekładałem te rzeczy na boisko. Myślę, że można było to zauważyć.

 

- Szanse w Warcie dostałeś jednak dopiero w końcówce sezonu.

- Doskonale wiedziałem po co tam przychodzę. W Bremie miałem zagrać okrągłe zero meczów, więc wszystko powyżej tego uważałem za pozytyw. Brałem pod uwagę, że równie dobrze w ogóle mogę nie dostać żadnych minut, ale przede wszystkim po prostu pojawiła się szansa na cokolwiek. Pamiętam, że pierwszy mecz na wiosnę graliśmy z Lechem Poznań. Jeden ze stoperów miał covid, wszedł za niego rezerwowy, który doznał kontuzji i byłem o włos od wejścia na plac. Decyzja była inna i kto wie co by się stało, gdybym już wtedy zadebiutował. Koniec końców zagrałem tylko trzy mecze, ale w Warcie spędziłem super czas, który bardzo mi pomógł.

Zdjęcie

- Trener Michniewicz na pewno bardzo mi zaufał. Zagrałem dwa mecze – z Wisłą i Radomiakiem, a na trzeci wystawił mnie na Dinamo w Zagrzebiu. Mega rywal, niesamowicie ważny mecz dla klubu, a on stawia na gościa, o którym wcześniej nikt nie słyszał.

- Kiedy trafiłeś do Polski, nie znał Cię praktycznie nikt. Zagrałeś raptem trzy mecze pod koniec sezonu i nagle zgłasza się po ciebie Legia. Zdziwienie było mocne?

- Szczerze mówiąc nie, bo do Warszawy mogłem trafić już zimą. Werder dostał ofertę wypożyczenia, ale z opcją wykupu, czyli miałem pół roku być wypożyczony, a następnie wykupiony przez Legię. Miałem obawy, uznałem to za zbyt radykalny krok. Chciałem sprawdzić się poza Werderem, ale mieć jeszcze możliwość powrotu. Przez sześć miesięcy sytuacja jednak się zmieniła, wiedziałem, że w Bremie na ten moment nie mam przyszłości, więc kiedy dostałem drugą propozycję z Legii, to zdecydowałem się ją przyjąć. Rozumiałem, że na pewno nie będzie łatwo, ale Legia od początku we mnie wierzyła, a ja wierzyłem w siebie. Czułem, że to może być dla mnie dobry krok. Znałem już trochę poziom polskiej ligi i możliwości, jakie stwarza. Otworzyłem się na wiele opcji i ostatecznie wybrałem najlepszą.

 

- „Ciekawe, czy więcej pogra w ekstraklasie, czy III lidze”. „Oddajecie Mosóra, a ściągacie takiego gościa – dom wariatów”. „Fajnie, witamy, a teraz poprosimy o wzmocnienia”. Docierały do Ciebie takie komentarze po tym, jak podpisałeś kontrakt?

- Nie czytałem, bo nie wiedziałem gdzie mam czytać (śmiech). Z zasady nie przeglądam zbyt wiele takich rzeczy, więc mnie to nie dotykało. Do drużyny również wszedłem bez problemów, bo razem ze mną w zespole pojawiło się wiele nowych i młodych twarzy. Nie sądzę więc, by dla starszych chłopaków miało znaczenie to, gdzie byłem wcześniej. A jeśli miało, zupełnie tego nie odczułem. Wychodziłem na trening i robiłem swoje – dla mnie to była jedyna droga. Zresztą po tym jak zadebiutowałem z Wisłą Płock, opinia innych na mój temat raczej szybko się zmieniła.

 

- Jeśli powiem, że to był jeden z najważniejszych meczów w Twojej karierze, to przesadzę, czy nie?

- Na pewno był ważny. Od razu pokazałem co potrafię, dałem sygnał, że mam potencjał i jestem gotowy do gry na teraz, a nie za pół roku. Wysłałem trenerowi fajny sygnał, pokazałem, że jeśli zamierza dać mi szansę, to ja się jej nie przestraszę. Z pewnością mecz z Wisłą przyspieszył moje wejście do drużyny, ale ja decydując się na dołączenie do zespołu wiedziałem, że prędzej czy później będę miał ku temu okazję. Miałem świadomość ogromnego natężenia spotkań przy okazji eliminacji do pucharów i wiedziałem, że prędzej czy później ta szansa się pojawi. Czułem, że jeśli tylko ją dostanę, to zaprezentuje się z jak najlepszej strony.

 

- Osobą, która nie bała się na Ciebie postawić był trener Michniewicz, który naciskał na Twój transfer do Legii. Byłeś trochę takim synkiem trenera?

- Synkiem może nie, ale na pewno bardzo mi zaufał. Zagrałem dwa mecze – z Wisłą i Radomiakiem, a na trzeci wystawił mnie na Dinamo w Zagrzebiu. Mega rywal, niesamowicie ważny mecz dla klubu, a trener stawia na gościa, o którym wcześniej nikt nie słyszał. Zaufał mi, a ja chyba nie zawiodłem tego zaufania.

Zdjęcie

- Jak już znajdziesz się na placu, to albo możesz być zestresowany – a wtedy na pewno zaczniesz popełniać błędy – albo myśleć tylko o tym co jest tu i teraz. Leci piłka, okej, muszę interweniować. Rozegrać do boku, czy dać długi przerzut? Kiedy skupiasz się tylko na tym, nie masz w ogóle czasu na myśli o rywalu i nerwach.

- Wyłączając rezerwy, to był Twój szósty mecz na poziomie seniorskim. Wszyscy podkreślali, że zagrałeś bardzo dojrzale, bez układu nerwowego. A jak było naprawdę?

- Na boisku wyglądam tak zawsze – jak już usłyszę gwizdek i zacznie się mecz, to nie mam czasu myśleć o niczym innym. Ale tak, przed rozpoczęciem spotkania byłem trochę nerwowy, ale starałem się wypychać z głowy myśli o nadchodzącym wieczorze. Jak już znajdziesz się na placu, to albo możesz być zestresowany – a wtedy na pewno zaczniesz popełniać błędy – albo myśleć tylko o tym co jest tu i teraz. Leci piłka, okej, muszę interweniować. Rozegrać do boku, czy dać długi przerzut? Kiedy skupiasz się tylko na tym, nie masz w ogóle czasu na myśli o rywalu i nerwach. Zawsze chcę schodzić z boiska z przekonaniem, że zrobiłem wszystko co mogłem.

 

- To kiedy dowiedziałeś się, że zagrasz?

- Już kilka dni wcześniej na treningach byłem przydzielony do grupy, o której wiedziałem, że ma największe szansę na grę, ale pewność miałem dopiero w dniu meczu po odprawie o 13:00. Wiadomo, że serce zabiło mi mocniej, ale nie mogłem dać się ponieść emocjom. Zrobiłem wszystko żeby przygotować się do grania tak samo jak zawsze i koniec końców wszystko było dobrze.

 

- Zacząłeś regularnie grać w ekstraklasie i europejskich pucharach. Który mecz wspominasz najlepiej?

- Fajne było spotkanie ze Slavią Praga, gdzie miałem dwie asysty, ale ja się poczułem kapitalnie od samego początku. Już na meczu z Wisłą Płock było fantastycznie – wiedziałem, że pierwszy raz gram dla Legii, tylu kibiców i taka atmosfera stanowiły dla mnie zupełną nowość. Niesamowicie ciepło wspominam awans do Ligi Europy, oba zwycięstwa ze Spartakiem i Leicester. Takie coś pamięta się przez całe życie.

 

- Po kapitalnym początku przyszedł jednak słabszy okres. Popełnione błędy wzięły się ze zmęczenia?

- Takie natężenie spotkań było dla mnie niespotykane, właściwie ogromną nowością była już sama regularna gra w seniorach. Przez pół roku zasuwaliśmy co trzy dni, kiedy była przerwa na kadrę, to jechałem na reprezentację. Byłem zmęczony, ale każdy był, bo kiedy grasz w systemie czwartek-niedziela-wtorek, to jak masz być gotowym na sto procent? Popełniłem błędy, nie uciekam od tego. Ale zdecydowanie dłużej ich nie popełniałem, grając na naprawdę przyzwoitym poziomie. I to na pewno oceniam na plus.

 

- Ostatnio dyrektor sportowy Werderu przyznał, że ma szczerą nadzieję na to, że Legia jednak Cię nie wykupi. Klub wspominał jednak, że praktycznie jesteś już naszym zawodnikiem. Wiesz już, gdzie będziesz za pół roku?

- Jeszcze nie rozmawialiśmy o konkretach, ale do końca sezonu klub ma jeszcze mnóstwo czasu na podjęcie decyzji. Generalnie są trzy opcje: zostaję w Legii, wracam do Werderu, albo idę gdzie indziej. Wiem jednak, że cokolwiek by się nie stało, będzie to z korzyścią i dla mnie i dla Legii.

 

- Na mikołajkowym spotkaniu z dzieciakami byliście pytani o wymarzony klub. Ktoś powiedział Real Madryt, ktoś Manchester United, a Ty uparcie trzymałeś się Werderu Brema. W tym momencie klub idzie na awans do Bundesligi. Kusi?

- Spędziłem tam ponad 15 lat, więc to naturalne, że kiedyś chciałbym zagrać dla Werderu. Ale czy to będzie za rok, za dziesięć lat czy nigdy, to tego naprawdę nie wiem. Jasne, że marzę by wyjść na boisko w pierwszym zespole Bremy, ale do życia podchodzę realistycznie i wiem, że równie dobrze może się to nigdy nie wydarzyć. Na ten moment piłka jest po stronie Legii – niezależnie od tego jaką decyzję podejmie klub, na pewno ją zaakceptuję.

 

- 7 lutego skończyłeś 21 lat, spóźnione wszystkiego najlepszego. Zdrowie – wiadomo – ważna rzecz, ale spełnienia jakich marzeń chciałbyś sobie życzyć?

- Chyba po prostu chcę być szczęśliwy. Ostatnio wszystko układa mi się tak jak sobie zaplanowałem, zarówno jeśli chodzi o piłkę, jak i o życie prywatne. Mam nadzieje, że uda mi się to podtrzymać. Wszystko inne przyjdzie z czasem.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.