
Marko Vesović: Nigdy nie zrozumiem nienawiści
- Piłkarsko na pewno się poprawiłem, zarówno w kwestiach umiejętności, jak i mentalnie. Nie jest łatwo grać dla klubu takiego jak Legia, gdzie zawsze masz presję wyniku i ogromne ciśnienie na mistrzostwo. Mi to jednak bardzo odpowiada - mówi legionista Marko Vesović.
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski
- Udostępnij
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski
Na boisku bywa furiatem, choć – jak sam deklaruje – mocno się uspokoił. Prawdziwie spokojny jest jednak poza stadionem, bo tam jak nigdzie indziej potrafi się otworzyć. Opowiedział nam o swoim bałkańskim weselu. O najszczęśliwszym dniu życia, który jednak wspomina z pewnym smutkiem. Jak to jest nie móc pożegnać własnego ojca? Dlaczego w życiu dobrze w coś wierzyć? Za co ceni mentalność Polaków, a co go w niej denerwuje? W jaki sposób szacunek do drugiego człowieka mógłby zmienić świat? Zaryzykujemy stwierdzenie, że to pierwsza taka rozmowa z Marko Vesoviciem.
- Dużo oglądasz polskiej telewizji?
- Nieszczególnie. W ogóle niezbyt często siedzę przed telewizorem, tak naprawdę włączam go tylko jak chcę obejrzeć mecz.
- Słyszałeś o takim programie „Jaka to melodia”?
- Chyba nie.
- To teraz w to zagramy. Poznajesz?
- Już wiem! (śmiech) To piosenka, do której tańczyliśmy z żoną nasz pierwszy taniec na weselu. Wybraliśmy ją wspólnie, to utwór jednego ze znanych w Serbii popowych piosenkarzy. Stwierdziliśmy, że będzie nam pasowała – jest bardzo romantyczna, przepełniona miłością i ma naprawdę piękne słowa.
- Ślub był tak bardzo bałkański jak głoszą stereotypy i filmy?
- No było tradycyjnie (śmiech). Zabawa do rana, mnóstwo muzyki, śmiechu, tańca i picia – tak to u nas wygląda (śmiech).
- Podobno prawdziwe bałkańskie wesele wcale nie jest bałkańskie, jeśli nie trwa przynajmniej tydzień i nie pochłonie przynajmniej jednej ofiary.
- Aż tak drastycznie u nas nie było, powiedziałbym nawet, że podeszliśmy do tematu dość skromnie. Ale zabawa była świetna, to jedno z moich najbardziej pozytywnych wspomnień.

- W dniu ślubu Tamara dała mi swoje buty i powiedziała, żebym coś na nich napisał. Odwróciłem szpilki i na podeszwach napisałem: „Jesteś moją żoną od pierwszego dnia kiedy Cię poznałem – dziś staniesz się nią naprawdę”.
- Świadka też miałeś niezłego – etatowy reprezentant kraju, piłkarz Sportingu. Lepiej mu jednak idzie gra w piłkę niż podporządkowanie się tradycji.
- Poprosiłem o bycie drużbą Stefana Ristovskiego, z którym grałem wtedy w HNK Rijeka. Mamy taki zwyczaj – w Polsce chyba też się tak robi – że w pewnym momencie zabawy panna młoda rzuca za siebie bukiet kwiatów i dziewczyna, która go złapie, ma wyjść za mąż jako następna. Stefan stwierdził jednak, że on też ma prawo się bawić i kiedy kobiety zgromadziły się na parkiecie, wparował między nie, wyskoczył w powietrze i chwycił kwiaty (śmiech). Musiało mu się bardzo spieszyć przed ołtarz, ale ostatecznie dopiął swego, bo rok temu w końcu się ożenił.
- Jak już jesteśmy przy temacie ślubów – jesteś typem romantyka?
- Generalnie nie, ale są momenty, w których rzeczywiście potrafię i lubię taki być. Staram się być dobrym mężem, uwielbiam sprawiać żonie niespodzianki. Przesada w tym temacie jest według mnie niewskazana, ale uważam, że bywają dni, w których rzeczywiście trzeba stanąć na wysokości zadania i pokazać trochę romantyzmu.
- Na przykład na butach ukochanej.
- Na przykład (śmiech). W dniu ślubu Tamara dała mi swoje buty i powiedziała, żebym coś na nich napisał. Odwróciłem szpilki i na podeszwach napisałem: „Jesteś moją żoną od pierwszego dnia kiedy Cię poznałem – dziś staniesz się nią naprawdę”.
- Wiele Was łączy, ale dzieli miłość do centrów handlowych. Ona je uwielbia, Tobie chyba kojarzą się one nieszczególnie dobrze.
- Wiem do czego pijesz (śmiech). Chodziliśmy kiedyś po galerii w Podgoricy, kupiłem sobie nowe spodnie i od razu je założyłem. Spacerowaliśmy, w pewnym momencie wypadły mi z kieszeni klucze, schyliłem się żeby je podnieść i... spodnie rozerwały mi się w kroku tak bardzo, że na tyłku miałem gigantyczną dziurę (śmiech). Dookoła mnóstwo ludzi, jesteśmy w środku galerii, a ja stoję z gaciami na wierzchu. Na szczęście miałem bluzę, i obwiązałem ją sobie wokół pasa, tak że zasłaniała wszystko z tyłu. Ruszyłem szybkim krokiem do auta modląc się tylko, żeby nikt niczego nie zauważył.

- No dobra, czasem rzeczywiście trudno jest mi się opanować, ale uważam, że jeżeli nie mówię sędziemu nic złego, to jest okej. W piłkę nie da grać się w ciszy, musisz rozmawiać i to nie tylko z kolegami, ale z rywalem, z sędzią.
- Z dziurawymi spodniami sobie poradziłeś, podobnie zresztą jak z poprawą statystyk. Z 20 na plecach w 40 meczach strzeliłeś jednego gola i miałeś pięć asyst. Z numerem 29 zdobyłeś bramkę i zaliczyłeś sześć asyst, grając połowę mniej meczów, bo tylko 21. Co się zmieniło poza nadrukiem na koszulce?
- Zmieniła to moc tego numeru (śmiech). Oczywiście żartuję, ale naprawdę bardzo go lubię. Miałem go w swoim pierwszym klubie i od tego momentu grałem z nim już zawsze, poza tym moją żonę poznałem 29-go dnia miesiąca. Numer jedno, ale rzeczywiście poprawiłem swoją grę, a oprócz tego dużo lepiej rozumiemy się jako drużyna. Pod wodzą trenera Vukovicia każdy zawodnik wszedł na wyższy poziom i myślę, że mogę być zadowolony zarówno z tego jak gram ja, ale też wszyscy moi koledzy.
- Coś w tej mocy numeru jednak jest, bo to pewien rodzaj mentalnego przywiązania. Często korzystasz z klubowego psychologa?
- Tak, pracuje z nami Michał Dąbski, który faktycznie bardzo nam pomaga. Gdy tylko masz jakiś problem możesz się spotkać, a on pomoże ci go rozwiązać. Jeżeli go nie masz, to też polecam wizytę, bo nawet jeśli nic aktualnie nie zaprząta ci głowy, to na sesji nie dość, że możesz się zrelaksować, to jeszcze sporo się o sobie nauczyć. Myślę, że dla funkcjonowania drużyny wsparcie psychologa jest naprawdę ważne.
- A jak Ty sobie pomogłeś w pracy z terapeutą?
- Wszyscy chyba wiedzą jaki mam charakter i to, że jest on silny to fajnie, ale nie da się ukryć, że zdarzało mi się tracić nad sobą kontrolę na boisku. Dużo rozmawiałem o tym z Michałem, a on wytłumaczył mi, że to powinien być mój atut, a nie coś, co osłabia i mnie i drużynę. Nauczyłem się kontrolować emocje i widać to w statystykach, bo w tym sezonie mam na koncie tylko dwie żółte kartki. A przecież w poprzednich rozgrywkach zbierałem je co chwila, ba, byłem nawet wyrzucany z boiska. Dzięki pracy z psychologiem zmieniłem się na duży plus, wiem już jak kontrolować emocje w stresie i pod presją.
- Jak tak przysłuchiwałem się Twojej dyskusji z arbitrem podczas meczu z Arką, to mam co do tego pewne wątpliwości. Słychać za to było, że język polski opanowałeś już bardzo dobrze.
- Bo to ja próbowałem uspokoić jego, powtarzałem ciągle „spokojnie, spokojnie!” (śmiech). No dobra, czasem rzeczywiście trudno jest mi się opanować, ale uważam, że jeżeli nie mówię sędziemu nic złego, to jest okej. W piłkę nie da grać się w ciszy, musisz rozmawiać i to nie tylko z kolegami, ale z rywalem, z sędzią. Oczywiście musisz w tych rozmowach zachować jakiś poziom. Teraz gdy gramy bez kibiców, rzeczywiście da się usłyszeć nowe słowa, których się nauczyłem (śmiech). Ale wiesz, póki nie dostanę żółtej kartki, to wszystko jest dozwolone.

- Ludzie patrzą na życie piłkarza przez pryzmat pieniędzy, fajnych aut, ale to jest tylko jedna strona medalu. Po drugiej są chwile, które nigdy do ciebie nie wrócą. Nie pójdziesz już nigdy na wesele przyjaciela, nie wrócisz do momentu, w którym w Twojej rodzinie rodzi się nowe życie, albo gaśnie stare.
- Swojego czasu miałeś ksywkę „Mister Yellow”. Kiedy ostatni raz ktoś Cię tak nazwał?
- A wiesz, że nawet nie pamiętam? Ale to dobrze, znaczy, że rzeczywiście się poprawiłem. Od bycia „Mister Yellow” mamy teraz „Jędzę” (śmiech).
- Zmieniłeś się przez pracę z psychologiem. Narodziny córki też Ci w tym pomogły?
- Myślę, że tak. Poza boiskiem jestem naprawdę spokojnym gościem, rodzina bardzo mnie wycisza. Cieszę się czasem spędzanym z żoną, uwielbiam też zabawy z córką. Nie chcę powiedzieć, że jeżeli nie masz poukładanego życia osobistego to grasz źle, ale uważam, że spokój w domu i zdrowa, kochająca rodzina, bardzo pomagają na boisku. Myślę, że córeczka sprawiła, że jestem dużo spokojniejszy.
- Przez ostatnie miesiące nadrobiłeś stracony czas?
- Owszem. Wspomniałeś właśnie tę trudniejszą stronę futbolu, w której z powodu piłki tracisz pewne bardzo ważne momenty nie tylko w swoim życiu, ale też w życiu tych, których kochasz. To jest jednak coś co musisz zaakceptować i nauczyć się sobie z tym radzić. Teraz rzeczywiście mogliśmy spędzić razem każdą chwilę i bardzo się z tego cieszyliśmy. Jasne, że siedzenie w zamknięciu też bywało trudne, ale wspólnie z żoną i małą tak sobie zorganizowaliśmy czas, że to były dobrze wykorzystane dwa miesiące.
- Jakie było najważniejsze wydarzenie, które przegapiłeś z powodu piłki?
- Narodziny córki, bo to zawsze najważniejszy moment w życiu każdego rodzica. Nie było mnie także na jej pierwszych urodzinach. Kiedy umarł mój tata, również nie było mnie w domu. Ludzie patrzą na życie piłkarza przez pryzmat pieniędzy, fajnych aut, ale to jest tylko jedna strona medalu. Po drugiej są chwile, które nigdy do ciebie nie wrócą. Nie pójdziesz już nigdy na wesele przyjaciela, nie wrócisz do momentu, w którym w Twojej rodzinie rodzi się nowe życie, albo gaśnie stare. Nie chcę żeby ktoś to odebrał jako narzekanie, bo wszyscy wybraliśmy ten zawód świadomie, godząc się na jego blaski i cienie. Chcę tylko, żeby inni zauważyli, że życie piłkarza też ma swoje wady.
- Jak dowiedziałeś się o śmierci taty?
- Zadzwonił do mnie brat. Tata był już bardzo chory i gdzieś z tyłu głowy mieliśmy, że to się może wydarzyć, ale tak naprawdę nawet jeżeli spodziewasz się najgorszego, to nigdy nie jesteś na to przygotowany. Tutaj ogromny ukłon w stronę mojej żony, bo jak zawsze okazała się dla mnie największym wsparciem i pomogła mi to udźwignąć. Potem pojechałem do Podgoricy i przeżywaliśmy to wspólnie razem z całą rodziną. Życie... czasami po prostu takie jest. Dlatego każdego dnia musimy się nim cieszyć i być wdzięczni za każdą dobrą rzecz, która nas spotyka, doceniać to co mamy. Zwłaszcza teraz, w dobie koronawirusa musimy opierać się na sobie nawzajem. Ja mam wspaniałą żonę i córkę, mam swoją rodzinę w Czarnogórze i to jest dla mnie ogromny dar. Myślę, że każdy człowiek powinien mieć wokół siebie ludzi, których kocha, by mógł zawierzać im swoją codzienność.

- Piłkarsko na pewno się poprawiłem, zarówno w kwestiach umiejętności, jak i mentalnie. Nie jest łatwo grać dla klubu takiego jak Legia, gdzie zawsze masz presję wyniku i ogromne ciśnienie na mistrzostwo. Mi to jednak bardzo odpowiada.
- Kiedy przychodziłeś tutaj dwa i pół roku temu byłeś innym człowiekiem niż teraz?
- Piłkarsko na pewno się poprawiłem, zarówno w kwestiach umiejętności, jak i mentalnie. Nie jest łatwo grać dla klubu takiego jak Legia, gdzie zawsze masz presję wyniku i ogromne ciśnienie na mistrzostwo. Mi to jednak bardzo odpowiada. Jeżeli pytasz o zmiany, które nastąpiły we mnie jako człowieku, to na pewno stałem się bardziej rodzinny. Wcześniej lubiłem chodzić po mieście, imprezować, teraz zrozumiałem jak ważny jest dom. Nie są to może jakieś drastyczne zmiany, ale jakieś tam zaszły we mnie na pewno.
- Skoro już mowa o zamianach: jakiś czas temu zadałem to samo pytanie Domagojowi Antoliciowi – nota bene Twojemu najlepszemu kumplowi w Legii. Co się stało, że ludzie, którzy toczyli ze sobą wojnę, poza granicami państwa są ze sobą niesamowicie blisko?
- To chyba najciężej wytłumaczyć. Ludzie na Bałkanach są bardzo dziwni. Była wojna, zginęło mnóstwo ludzi – zabijaliśmy się nawzajem. Nawet teraz żyją tam osoby, które nienawidzą innych narodowości niż ich własna. Ale jeżeli wyjeżdżamy z Bałkanów i spotykamy się gdzieś w świecie, jesteśmy jak jedna rodzina: Siemano, co u ciebie, może pójdziemy na kawkę, może na herbatkę? Naprawdę mega ciężko mi to wytłumaczyć komuś, kto nie jest stąd. Często powtarzam, że jesteśmy szalonymi ludźmi. Teraz ja i Antola jesteśmy jak bracia – trzymamy się razem każdego dnia, nasze żony przyjaźnią się, chodzą do siebie na plotki, a dzieci wspólnie się bawią. Mam nadzieję, że wszyscy na Bałkanach zdołają wypracować między sobą pewien rodzaj pokoju, bo wszyscy bardzo tego potrzebujemy. Wy też przecież walczyliście z Niemcami i Rosją, a teraz nie macie z tymi krajami napiętych stosunków, jak miało to miejsce w historii. U nas niestety nadal są tacy, którzy chcą dzielić innych, którzy starają się zasiać nienawiść na nowo. I ja czegoś takiego nigdy nie zrozumiem.
- Skoro nawiązałeś do historii Polski – czego przez te dwa i pół roku nauczyłeś się o Polsce i o Polakach?
- O drugiej wojnie światowej wiedziałem już dużo zanim w ogóle przyjechałem do Polski, a od czasu kiedy tu mieszkam zdołałem nauczyć się jeszcze więcej o kraju. Uważam, że musicie być dumni z tego, co udało się wam osiągnąć od czasu zakończenia wojny. Przekładając to na Bałkany, my ciągle żyjemy tak, jakby ona nadal trwała. Nie rozwijamy się. Kraje takie jak Chorwacja czy Słowenia są już w Unii Europejskiej, ale reszta cały czas nieudolnie się o to stara. Polska rośnie w oczach z roku na rok, macie też wspaniałe poczucie tożsamości narodowej i myślę, że powinniście być z tego bardzo dumni. Niełatwo to zbudować, za to bardzo łatwo zniszczyć.

- Niesamowicie cenię was za tę dumę z pochodzenia. Bardzo podoba mi się ta mentalność chęci bronienia Polski za wszelką cenę. Z drugiej strony nie przepadam za tym, że jesteście dużo bardziej chłodni niż ludzie z moich stron. Tutaj każdy pilnuje raczej swoich spraw i to jest okej, ale czasami moglibyście być nieco bardziej otwarci.
- Co w Polakach lubisz najbardziej, a co z kolei Ci się w nas nie podoba?
- Niesamowicie cenię was za tę dumę z pochodzenia. Bardzo podoba mi się ta mentalność chęci bronienia Polski za wszelką cenę. Z drugiej strony nie przepadam za tym, że jesteście dużo bardziej chłodni niż ludzie z moich stron. Tutaj każdy pilnuje raczej swoich spraw i to jest okej, ale czasami moglibyście być nieco bardziej otwarci. Może to dziwnie brzmi, ale na Bałkanach podchodzimy do siebie niesamowicie ciepło, tam nie da się przejść obok sąsiada i nie zamienić z nim paru słów. Tutaj mija mnie osoba mieszkająca drzwi w drzwi i czasem nie odpowiada mi nawet na „dzień dobry”, co zwłaszcza na początku było dla mnie bardzo dziwne. U nas gdy tylko wprowadza się ktoś nowy, rozmawiasz z nim przy pierwszej okazji. Tutaj jesteście trochę bardziej oziębli, ale myślę, że to poniekąd ma związek z położeniem geograficznym. Kraje z północy zawsze są trochę inaczej nastawione niż kraje z południa.
- No to jak my jesteśmy zimnym ludem z północy, to zastanawiam się jak opisałbyś Kaspera Hamalainena.
- Kasper to był dopiero chłodny gość (śmiech). Nie był zainteresowany życiem towarzyskim, o nic nie pytał, robił swoją robotę i jechał do domu – taki typ (śmiech). Jasne, że koloryzuję, ale dla mnie właśnie tak wyglądała fińska mentalność.
- Na temat każdej narodowości istnieje mnóstwo stereotypów, które nierzadko mijają się z prawdą. Jakie są zatem najważniejsze cechy charakteryzujące ludzi z Bałkanów?
- Muszę pomyśleć. Po pierwsze, zawsze jesteśmy gotowi się bić, nawet o bardzo małe rzeczy, czasem zupełnie nieważne. Po drugie cechuje nas ogromna gościnność, jeżeli przyjedziesz zza granicy, to ugościmy cię po królewsku – dostaniesz najlepsze jedzenie, najlepsze napoje i wszystko czego potrzebujesz. Bałkańskie narody są również bardzo utalentowane, nie tylko w sporcie, ale także nauce i innych dziedzinach, ludzie stąd należą do bardzo bystrych i inteligentnych. To o całości Półwyspu, ale gdybyś spytał mnie tylko o Czarnogórców, to jesteśmy znani z bycia leniwymi (śmiech). Właśnie dlatego ludzie, którzy mnie znają, pytają często, czy na pewno stamtąd pochodzę.
- Jak już powiedziałeś o tej nauce, to chyba muszę zadać najbardziej kontrowersyjne pytanie tej rozmowy: jaka jest narodowość Nikoli Tesli?
- Bardzo podchwytliwe, bardzo (śmiech). Niektórzy mówią, że jest Chorwatem, bo urodził się na jej terytorium, ale on sam identyfikował się jako Serb. Nawet lotnisko w Belgradzie zostało nazwane jego imieniem. Tak czy inaczej, pytanie rzeczywiście dla wielu kontrowersyjne (śmiech).

- Na świecie jest wiele różnorodności i nie można mówić komuś, że musi robić tak a nie inaczej, czy wierzyć w to co ty wierzysz. Jesteśmy stworzeni przez Boga, który dał nam wolność wyboru i nie możemy nikomu tej wolności zabierać - to jest właśnie ten szacunek, o którym mówiłem.
- Mocno tam jesteście ze sobą przemieszani, żonę masz z Czarnogóry, ale jej matka jest już Serbką.
- Dokładnie, ale to wynika też z tego, że jeszcze 15 lat temu byliśmy jednym krajem, potem się rozdzieliliśmy. Dla mnie jednak to ci sami ludzie, taka sama kultura, identyczne tradycje, nawet imiona i nazwiska mamy takie same. Kraje są jednak rozdzielone, ale ja to szanuję. Jest to w jakiś sposób dziwne, ale teraz jakoś się to unormowało i wszyscy się do tego przyzwyczaili. Żyją tam katolicy, prawosławni i muzułmanie, jesteśmy wielokulturową i wieloetniczną częścią Europy. Dlatego też kiedy z kimś rozmawiasz albo udzielasz wywiadu, musisz bardzo ostrożnie dobierać słowa, bo zawsze ktoś może poczuć się urażony.
- Ty też zresztą jesteś chyba dość religijny.
- Tak, jestem blisko religii i Kościoła. Myślę, że dobrze jest w życiu w coś wierzyć. Wychowałem się w prawosławnej rodzinie, zostały mi wpojone pewne wartości, których się trzymam i jestem z tego dumny. Wierzę w Boga, modlę się, ale szanuję każdą opinię innych na temat wiary. Ktoś może być innego wyznania, innej religii, ktoś jest ateistą, a jeszcze inny może wierzyć w drzewo – nic mi do tego. Każdy człowiek ma wolność wyboru.
- Często w naszej rozmowie przewija się słowo „szacunek”. Kiedy tak naprawdę zrozumiałeś jego znaczenie?
- Myślę, że przyszło to w miarę upływu lat, podróżowania i spotykania się z ludźmi. Widziałem różne kraje, poznałem różne kultury. Na świecie jest wiele różnorodności i nie można mówić komuś, że musi robić tak a nie inaczej, czy wierzyć w to co ty wierzysz. Jesteśmy stworzeni przez Boga, który dał nam wolność wyboru i nie możemy nikomu tej wolności zabierać - to jest właśnie ten szacunek, o którym mówiłem. Myślę, że gdybyśmy właśnie szanowali się nawzajem, wówczas świat byłby lepszym miejscem.
Autor
Jakub Jeleński