Marko Vesović: Po mistrzostwie płakałem przed telewizorem - Legia Warszawa
Plus500
Marko Vesović: Po mistrzostwie płakałem przed telewizorem

Marko Vesović: Po mistrzostwie płakałem przed telewizorem

W sierpniu głosiliśmy światu powrót króla i choć teraz trochę jeszcze za wcześnie, wszystko wskazuje na to, że powoli możemy zapowiadać kolejny. Był on jednak poprzedzony naprawdę trudną drogą – walką z potwornym urazem, własnymi słabościami, a niekiedy wszystkimi dookoła. Marko Vešović miał dużo czasu by pracować nad uszkodzonym kolanem, ale miał go też sporo by pracować nad sobą. Zobaczcie zatem efekty.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Jacek Prondzynski/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka, Jacek Prondzynski/Archiwum Legii

- W Polsce mamy takie powiedzenie: „co się polepszy, to się popieprzy”. Pasuje do twojej obecnej sytuacji?

- (Śmiech). Można tak powiedzieć, jednak staram się nie podchodzić do tego w ten sposób. To prawda, byłem w fajnym momencie i nagle złapałem poważną kontuzję, ale nie chciałbym nad tym rozmyślać. Zależy mi żeby iść dalej, sumiennie pracować, krok po kroku wracać tam, gdzie chcę być. Zresztą widzę tego efekty, bo naprawdę jest coraz lepiej, więc skupiam się wyłącznie na tym.

 

- 21 czerwca 2020 roku, 46. minuta meczu ze Śląskiem Wrocław. Padasz na murawę i jaka jest twoja pierwsza myśl?

- Że zaraz wrócę na boisko. Wydawało mi się, że mogę kontynuować, nie czułem wcale jakiegoś dużego bólu. Do głowy wtedy mi nie przyszło, jak poważna będzie to kontuzja. Ale niestety – szybko został zrobiony rezonans magnetyczny i okazało się, po raz pierwszy w karierze nie zagram przez naprawdę długi czas. No i co – nic, mleko się rozlało, czasu już nie cofniesz. Musisz zacisnąć zęby, zacząć rehabilitację, po prostu robić swoje. Nie ukrywam, że miałem też trudne chwile, ale te nie wiązały się z samymi ćwiczeniami, a raczej z obciążeniem psychicznym. I wiesz co? Bardzo dobrze, to jest pewien test charakteru, a tego nigdy mi nie brakowało.

 

- Pamiętasz moment, w którym zapadła diagnoza?

- Tak, choć szczerze mówiąc, początkowo mną to jakoś nie wstrząsnęło. Nie byłem smutny, bo myślałem przede wszystkim o tym, by jak najszybciej zacząć rehabilitację. Ale z czasem przyszły chwile, w których zacząłem się zastanawiać: Dlaczego w ogóle to się zdarzyło? Dlaczego teraz, kiedy byłem w takiej formie? No i stawiasz takie pytania, ale nikt ci nie odpowiada, bo nikt nie może. Więc z czasem po prostu przestałem je zadawać, doszedłem do wniosku, że szkoda na to czasu, że nie warto sobie tym zaprzątać głowy. Pozytywne nastawienie jest w takich momentach naprawdę bardzo ważne – tylko tak da się zrobić progres.

Zdjęcie

- Kiedy czułem się źle, gdy nie wiedziałem jaką decyzję podjąć, ona zawsze była obok. Moja żona to bardzo mądra kobieta, która wie w jaki sposób ze mną rozmawiać. Pierwszy raz było mi bardzo ciężko, gdy zmarł mój ojciec. Nikomu tego nie życzę, niesamowicie trudna rzecz.

- Co ci najbardziej pomogło w trakcie tej przerwy?

- Żona. Zawsze jest przy mnie, naprawdę bardzo dużo ze mną rozmawia. Czasem mam takie dni, że po prostu już mi się nie chce. Spędzasz na rehabilitacji kilka godzin dziennie, dajesz z siebie wszystko, a czasem w ogóle nie widzisz postępów. I kiedy spada mi motywacja, zawsze pojawia się Tamara. To bezapelacyjnie moje największe wsparcie w trakcie tej kontuzji.

 

- Czyli to prawda, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi mądra kobieta?

- Moim zdaniem tak.

 

- Widziałem, że na urodziny dostałeś nawet ciasteczka, na których był zrobiony stabilizator na kolano.

- Tak (śmiech). I właśnie o tym mówię, tylko moja żona może zrobić coś takiego. Ma mnóstwo pomysłów, jest szalenie kreatywna. Kiedy zobaczyłem te malunki na ciastkach, po prostu nie mogłem uwierzyć. Nie mieściło mi się w głowie, że coś takiego w ogóle można wymyślić. Bardzo miło wspominam tamten moment.

 

- Skoro żona pomagała ci w trudnych momentach, ile miałeś ich tak naprawdę?

- W całej karierze było parę takich. Kiedy czułem się źle, gdy nie wiedziałem jaką decyzję podjąć, ona zawsze była obok. To bardzo mądra kobieta, która wie w jaki sposób ze mną rozmawiać. Pierwszy raz było mi bardzo ciężko, gdy zmarł mój ojciec. Nikomu tego nie życzę, niesamowicie trudna rzecz. Rok później złapałem tę kontuzję, więc w stosunkowo krótkim okresie dostałem od życia dwa mocne strzały. Ale za każdym razem była przy mnie żona, zawsze potrafiła mi doradzić, pocieszyć, zmotywować mnie do tego, żeby się podnieść. Dziękuję Bogu, że jest przy mnie już od dziesięciu lat.

Zdjęcie

- Rehabilitacja to naprawdę jest walka, codzienna batalia z samym sobą. Czasem robisz te wszystkie ćwiczenia, nie masz już siły, ale wiesz, że musisz, więc próbujesz dalej. Jednak są momenty, kiedy po tym wszystkim wydaje ci się, że w ogóle nie ma efektów. I wtedy coś w tobie pęka, motywacja spada do zera, chcesz zostać w domu, przykryć się kołdrą, nie wychodzić już z łóżka.

- To że pracowałeś nad kolanem to jasne, ale w trakcie takiej przerwy czasu na przemyślenia jest aż nadto. Nauczyła cię czegoś ta kontuzja?

- Człowiek zmienia się i uczy całe życie, a ja teraz dostałem kolejną naukę. Taką, że ilekroć jest ciężko, to właśnie w takich momentach trzeba pokazać największą siłę i gotowość do walki. Bo rehabilitacja to naprawdę jest walka, codzienna batalia z samym sobą. Czasem robisz te wszystkie ćwiczenia, nie masz już siły, ale wiesz, że musisz, więc próbujesz dalej. Jednak są momenty, kiedy po tym wszystkim wydaje ci się, że w ogóle nie ma efektów. I wtedy coś w tobie pęka, motywacja spada do zera, chcesz zostać w domu, przykryć się kołdrą, nie wychodzić już z łóżka. Właśnie wtedy musisz sobie jednak zadać pytanie: chcesz wrócić na boisko, czy nie? Masz charakter, czy nie masz go wcale? Więc wstajesz, ubierasz się i jedziesz na rehabilitację z nastawieniem, że dasz z siebie jeszcze więcej niż wczoraj. To jest szkoła, ciężka szkoła, ale dająca naprawdę cenną naukę.

 

- Miro Radović opowiadał, że kiedy wracał do zdrowia po kontuzji, miał takie dni, w których potrafił wrzeszczeć na rehabilitantów i kolegów. Tobie też się zdarzały?

- Tak, miałem wtedy pretensję do każdego, kto akurat był obok mnie. Byłem nerwowy, z nikim nie chciało mi się gadać, wracałem do domu i tam też wszystko mi przeszkadzało. Rehabilitacja przebiega dobrze, wszystko idzie w dobrym kierunku, ale ty jesteś nią tak zmęczony, że w ogóle tego nie zauważasz. Teraz jest jednak łatwiej, bo wróciłem do Warszawy i jestem z zespołem. Mogę wejść do szatni, mogę połazić po pokojach w ośrodku i po prostu mogę sobie pogadać. Z Mladenem, z Antolą, z każdym zawodnikiem. A to wszystko pozwala zapomnieć o kontuzji.

 

- Na boisku zawsze żyłeś meczami całym sobą. A jak żyłeś nimi przed telewizorem?

- Było mi strasznie trudno, zwłaszcza na początku sezonu. Czujesz, że powinieneś być tam razem z nimi, pomóc im, a jedyne co możesz zrobić to po prostu patrzeć. Kiedy oglądałem starcia w lidze czy eliminacjach do Ligi Mistrzów, miałem ochotę wskoczyć do telewizora. Jestem bardzo emocjonalną osobą, co czasem wcale nie jest dobre, ale cały czas uczę się trzymać nerwy na wodzy.

Zdjęcie

- Szczerze? Popłakałem się przed telewizorem, cholernie ciężki moment. Walczyłem cały sezon, miałem w głowie tylko „praca, praca” i na sam koniec kiedy jest świętowanie, kiedy wreszcie osiągnęliśmy cel, ja leżę w łóżku, a wszyscy są tam.

- Kto jest zatem twoim nauczycielem?

- Michał Dąbski, nasz psycholog. Zrobił z nami naprawdę dobrą robotę – pracuje z zespołem, ale prowadzi też sesje indywidualne. Każdy z nas ma coś nad czym powinien pracować, wszyscy w pewnych aspektach możemy się poprawić. Ja razem z nim starałem się opanować moje emocje i zobacz – w tym roku nie dostawałem głupich żółtych kartek, przestałem dyskutować z sędziami. Myślę, że każda drużyna powinna mieć terapeutę, to bardzo dobra sprawa. Zresztą w domu też mam psychologa, bo Tamara zawsze ma dużo do powiedzenia (śmiech). Ogląda każdy mój mecz, rozumie piłkę i zawsze gdy wracam ze stadionu do domu to rozmawiamy. „Dlaczego zagrałeś tak i tak? W tej sytuacji nie powinieneś zachować się w ten sposób”. Żona jest ze mną i na boisku i poza boiskiem (śmiech).

 

- Sporo o niej wspominasz. Kto jest u was w domu szefem?

- Czasami ja, czasami Tamara, nigdy nie działaliśmy w taki sposób, żeby jedno koniecznie musiało słuchać drugiego. We wszystkim co robimy staramy się być zgodni – dobrze się ze sobą dogadujemy, bo po prostu dużo rozmawiamy. Decyzje podejmujemy wspólnie i myślę, że tylko w ten sposób możemy funkcjonować. Nie tylko zresztą my, tyczy się to chyba każdego małżeństwa. Przecież żyjemy ze sobą, mamy dziecko, idziemy obok siebie przez życie. Moja kontuzja miała duży wpływ również na Tamarę. Jeżeli piłkarz łapie uraz, rodzina przeżywa to razem z nim. Teraz nie ma mnie w domu, codziennie jestem na rehabilitacji od rana do wieczora, nie mam czasu bawić się z córką, czasem nawet pogadać z żoną. I właśnie wtedy rodzina musi pokazać, że jest w tym jednością.

 

- Jak ci się świętowało mistrzostwo Polski w domu?

- Szczerze? Popłakałem się przed telewizorem, cholernie ciężki moment. Walczyłem cały sezon, miałem w głowie tylko „praca, praca” i na sam koniec kiedy jest świętowanie, kiedy wreszcie osiągnęliśmy cel, ja leżę w łóżku, a wszyscy są tam. Cała ekipa do mnie zadzwoniła, Antola nagrywał mi fetę na video, ale sam nic nie mogłem zrobić. Jedna z najtrudniejszych, być może najtrudniejsza chwila w trakcie całej kontuzji.

Zdjęcie

- Odbyłem już rozmowę z trenerem Michniewiczem, wszystko jest w porządku, wydaje mi się, że to super człowiek. Taki normalny facet, który pogada z każdym.

- Wygranie tytułu akurat w tamtym momencie sprawiło ci więcej bólu niż radości?

- Można tak powiedzieć. Wiesz, oczywiście, że byłem szczęśliwy – walczyliśmy wszyscy razem, dopięliśmy swego i miałem jeszcze jedno mistrzostwo na koncie. Ale fakt, że nie mogłem być razem z chłopakami sprawiał mi wielką przykrość. Każdy z nas żyje i gra dla takich momentów. A mnie ten moment po prostu ominął.

 

- Nie tylko zresztą on. Wróciłeś do klubu z nowym szkoleniowcem.

- Było mi smutno, bo z Vuko dużo razem przeżyliśmy i myślę, że niektóre rzeczy też mogły pójść w innym kierunku. Ale cóż – nie udało się, jest nowy trener, doszło też kilku nowych zawodników. Odbyłem już rozmowę z trenerem Michniewiczem, wszystko jest w porządku, wydaje mi się, że to super człowiek. Taki normalny facet, który pogada z każdym – dla mnie to bardzo ważne, że możemy z nim o wszystkim porozmawiać. Liczę, że zespół lepiej się już rozumie, choć szkoleniowiec również potrzebuje czasu, żeby piłkarze przyzwyczaili się do jego metod pracy i oczekiwań względem nas. Odkąd jestem w Legii dużo było takich zmian – prowadziło mnie już pięciu albo sześciu trenerów, a jestem tutaj niecałe trzy lata. Nie jest to szczególnie łatwe dla zespołu, ale taka jest piłka nożna. Właściwie to takie jest nasze życie.

 

- Wejście do nowej szatni miałeś udane. Ciężko o lepszy mecz po powrocie.

- Byłem mega szczęśliwy, naprawdę. Kiedy zszedłem na dół spotkałem się z dyrektorem Radkiem Kucharskim, który od razu rzucił: O, Veso, dobry powrót! (śmiech) Cieszę się, że znowu mogę być w środku tego co się dzieje, że już nie muszę oglądać kumpli w telewizji. Teraz razem z drużyną pracuję w Legia Training Center – zaczynam o 9:00, kończę o 16:00, czasem 17:00. I tak właściwie codziennie – w ciągu ostatnich czterech miesięcy miałem tylko cztery dni wolne. Czuję więc zmęczenie, ale tak musi być, bo po poważnej kontuzji tylko sumienna praca pozwoli mi wrócić na boisko.

Zdjęcie

- Już nawet żona na mnie krzyczy, mówi: zostaw tę nogę, dopiero co wróciłeś z rehabilitacji i od progu zaczynasz jakieś ćwiczenia. Ta kontuzja stała się trochę taką moją obsesją, bo chcę zrobić wszystko co mogę żeby jak najszybciej wrócić.

- Sam proces rehabilitacji wygląda teraz inaczej niż w Serbii?

- Podobnie – zmiana sposobu ćwiczeń, które wykonywałem miesiącami, nie byłaby teraz dobra. Pracuję wspólnie z Michałem Trzaskomą, naszym fizjoterapeutą, wszystko jest też pod kontrolą doktora. Robimy testy, codziennie monitorujemy sytuację, mamy swój program i do tej pory wszystko przebiega zgodnie z planem.

 

- No właśnie, dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie miałeś jeszcze okazji trenować na boiskach nowej bazy.

- No niestety, ale siłownię i gabinet fizjo znam już doskonale (śmiech). Byłem zaskoczony tym jak pięknie to wszystko wygląda – naprawdę mamy tam wszystko co potrzeba. Co prawda jest trochę daleko, bo ode mnie z Wilanowa codziennie jedzie się godzinę piętnaście, ale słyszałem, że w budowie jest już obwodnica, więc czas na pewno się skróci. Tak czy inaczej – nawet bez niej warto tam jeździć, bo wyposażenie ośrodka jest kapitalne. No i ciągle motywuje mnie fakt, że jak najszybciej chcę wybiec w nim na boisko.

 

- Droga to dobry czas na przemyślenia. Zmieniłeś się od momentu, w którym ostatni raz zagrałeś dla Legii?

- Myślę, że nie. Robię to co robiłem cały czas, żyję tak samo jak zawsze. No może tylko na nodze się bardziej skupiam (śmiech). Już nawet żona na mnie krzyczy, mówi: zostaw tę nogę, dopiero co wróciłeś z rehabilitacji i od progu zaczynasz jakieś ćwiczenia (śmiech). Ta kontuzja stała się trochę taką moją obsesją, bo chcę zrobić wszystko co mogę żeby jak najszybciej wrócić. Poza przesadnym zainteresowaniem własnym kolanem, nic więcej się chyba nie zmieniło.

Zdjęcie

- Kiedy jesteśmy zdrowi w ogóle tego nie doceniamy, kompletnie o tym nie myślimy. Ciągle chcemy więcej, szybciej, lepiej, a potem nagle tracimy zdrowie i wtedy pragniemy już tylko jednego: mieć je z powrotem.

- Parę tygodni temu mówiłeś, że taka przerwa czasem trwa pięć, a czasem jedenaście, dwanaście miesięcy. Kiedy zatem będziesz w stanie wrócić na murawę?

- To bardzo poważny uraz, lekarz który mnie operował mówił o ośmiu, dziewięciu miesiącach, a w najlepszym razie nie mniej niż sześciu. Moim celem jest bycie gotowym na zimowy obóz. Zobaczymy jak to się potoczy, póki co wszystko wygląda okej, ale przede mną jeszcze dużo pracy. W każdym razie cel jest wyznaczony i myślę – mam nadzieję – że uda się go zrealizować. Na pewno nie zamierzam się spieszyć i głupio ryzykować. Kiedy poczuję, że jestem gotowy to wracam do gry.

 

- Zacząłem od mało chwalebnego polskiego cytatu, więc teraz pójdziemy w poezję. „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz”.

- To jest najprawdziwsza prawda. Kiedy jesteśmy zdrowi w ogóle tego nie doceniamy, kompletnie o tym nie myślimy. Ciągle chcemy więcej, szybciej, lepiej, a potem nagle tracimy zdrowie i wtedy pragniemy już tylko jednego: mieć je z powrotem. Uważam, że musimy być wdzięczni za wszystko co mamy i nauczyć się to doceniać, a nie w kółko żądać od życia czegoś jeszcze.

 

- To Twój największy głód piłki w życiu?

- Bezapelacyjnie. To najdłuższa przerwa jaką miałem, odkąd ostatni raz wybiegłem na boisko minęło naprawdę dużo czasu. Chcę wrócić, chcę grać w piłkę, chcę… chyba wszystkiego co łączy się z futbolem.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.