Nieśmiertelny - Legia Warszawa
Plus500
Nieśmiertelny

Nieśmiertelny

W ciągu 12 lat zdobył z Wojskowymi dwa mistrzostwa. W swoim czasie zapracował na miano trzeciego piłkarza świata, po Cruyffie i Beckenbauerze. Do tego grał, tak jak się nosił – elegancko. Ale Kazimierz Deyna to więcej niż statystyki i lista osiągnięć. Taki piłkarz rodzi się na raz na kilkadziesiąt lat. Taka postać – jeszcze rzadziej.

Autor: Marcin Węcławek/Archiwum Legia.com

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Marcin Węcławek/Archiwum Legia.com

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Jego pomnik stanął przy stadionie na Łazienkowskiej w 2012 roku. Ale wcześniej wystawiono mu pomnik inny, kto wie, czy nie trwalszy, bo ze słów. Włodzimierz Lubański otwarcie przyznawał, że w środku pola nigdy nikogo lepszego w Polsce nie mieliśmy. Stefan Szczepłek, poszukując współczesnej piłkarskiej analogii, wskazał na Zinedine'a Zidane’a. Skala talentu „Kaki” wykraczała zresztą poza Polskę, mówimy bowiem o pomocniku, którego starały się zwerbować potęgi takie jak AC Milan, Inter Mediolan, Bayern Monachium i Real Madryt.
Michel Platini przyznał, że się na Deynie wzorował. Dla Franza Beckenbauera był „rozgrywającym światowego formatu”. Dla Pele „największą rewelacją mistrzostw świata”. I laudacja mogłaby trwać dalej. A my byśmy podziwiali świadomi, że to coś więcej, niż tylko kurtuazja...

Zdjęcie

Zamiast tego cofnijmy się jednak do czasów, gdy młody starogardzianin strasznie męczył się w szkolnej ławie. Myślał tylko o sporcie, swoją drogą początkowo wcale nie o piłce nożnej. Długonogi i powolny, przez własnego brata nazywany „galameją”, grał jakby nieświadomy tego, ile ma lat, jakie warunki fizyczne i na ile może sobie pozwolić. Motywowany wolą zwycięstwa – czy jak kto woli zupełną nieumiejętnością przegrywania, bo ponoć od małego płakał, kiedy tylko komuś udało się zabrać mu piłkę – dawał z siebie wszystko. A odpoczynkiem po treningu był kolejny trening.

Zdjęcie

Rozwijał się w oczach, będąc na tyle pewnym siebie, by zawstydzać na boiskach lokalnych bohaterów – kombinacja chłodnej głowy i silnego, precyzyjnego uderzenia pozwalała mu narzucać z miejsca własne tempo gry. A że młodych obserwowano wówczas bacznie, zaś wieści rozchodziły się szybko, to z czasem zaczęły się starać o niego kluby spoza północy, stosując przy tym zakulisowe zabiegi. Do Legii trafił po jednym raptem meczu w ŁKS-ie. Rozkwitł dzięki manewrowi trenera Vejvody – Czech błyskawicznie dostrzegł w nim bowiem „urodzonego pomocnika”. Nie bez znaczenia była też anielska cierpliwość „Pepika”. Dzięki niej z żółtodzioba piętnowanego przez Przegląd Sportowy za to, że wchodzi nie dość energicznie i strzela za słabo, irytującego Janusza Żmijewskiego „kręceniem kółeczek” sprawiających, że ten biega na próżno, a Jacka Gmocha brakami w indywidualnym kryciu, wyrósł Pan Piłkarz. Ktoś, kogo kibice wywoływali z trybun, a koledzy z drużyny podziwiali świadomi, że przerasta ich potencjałem. Reszta to już historia.

Zdjęcie

„W 1969 legioniści wywalczyli tytuł mistrzowski i dotarli do finału rozgrywek o Puchar Polski. W 1970 drugi tytuł mistrza i półfinał rozgrywek o Puchar Mistrzów. Rok 1971 – wicemistrzostwo i ćwierćfinał Pucharu Mistrzów. Kiedy skończyły się sukcesy klubu, laury zaczęła zbierać reprezentacja Polski. Deyna był przy każdym z nich i do każdego się przyczynił” – pisał Stefan Szczepłek, mając na myśli olimpijskie mistrzostwo w Monachium (1972), wicemistrzostwo olimpijskie w Montrealu (1976) i trzecie miejsce na mistrzostwach świata w RFN (1974). „W tamtym zespole, który miałem szczęście prowadzić, a którzy inni nazywali wielkim, Kazik stanowił oś (...).  On był jak szachista, który potrafi przewidzieć kilka ruchów przeciwnika. Miał jakąś nieprawdopodobną intuicję, która pozwalała mu w danej chwili zagrać tak, by zespół miał z tego podania czy strzału największe korzyści” – przyznał Kazimierz Górski. Co jeszcze? Wiele, choćby znaczący transfer do Manchesteru City...

Zdjęcie

- W momencie, w którym Deyna przechodził do Manchesteru City, był w absolutnym światowym topie. Działo się to w 1979 roku, po mistrzostwach świata w Argentynie, w których Polska co prawda zawiodła, ale pamięć o '74 wciąż była bardzo świeża. To był zresztą czas, kiedy do First Division zaczęto wpuszczać piłkarzy z zagranicy, to był ten pierwszy zaciąg. Transfer Deyny do City był gigantycznym wydarzeniem. Nie to, że przychodził 30-letni pomocnik z Polski, będąc u schyłku kariery, tylko trzeci piłkarz świata, zdobywca trzeciego miejska w plebiscycie o złotą piłkę, za Cruyffem i Beckenbauerem, człowiek porównywany z nimi. Gary Owen, piłkarz dziś znany, wtedy u progu kariery, mówi, że gdyby nie to, że wchodził do pierwszej drużyny i wszyscy by się z niego śmiali, to widząc Deynę na treningu podszedłby i poprosił o autograf – mówi legia.com Piotr Żelazny, ekspert, dziennikarz Rzeczpospolitej odpowiedzialny (wraz z Markiem Wawrzynowskim) za serię publikacji o zagranicznych latach Kazika.

Zdjęcie

Co było wizytówką Kaki? To, czym mogłaby się pochwalić tradycyjna wielkopolska restauracja – „kaczki” i „rogale”. „Po tym, jak Kazimierz Deyna z dziewięcioma golami został królem strzelców turnieju olimpijskiego, nie brak było takich, którzy usiłowali zgłębić fenomen jego strzałów. Pytano, jak to robi, że po jego 'rogalu' piłka początkowo leci tak, jakby dość daleko miała minąć bramkę, a potem nagle, właściwie wbrew prawom fizyki, potrafi skręcić na tyle gwałtownie, że wpada do siatki tuż obok zdezorientowanego bramkarza. Czy w przypadku 'kaczki', jak udaje mu się nadać piłce taki lot, że ta odbija się od murawy boiska tuż przed zdumionym bramkarzem i myląc go wpada do bramki” – pisał Wiktor Bołba. Najlepszym będzie tu obrazek z czerwca 1969 roku, z meczu z Pogonią. W 87. minucie spotkania Deyna egzekwuje rzut wolny zdobywając bramkę „rogalem”. Sędzia każe powtórzyć strzał. Tym razem „kaczka” i znowu bramka, ustalająca wynik meczu na 6:0 dla Wojskowych.

Zdjęcie

„Kaka” był generałem piłki nożnej, ale i marszałkiem paradoksów. Olbrzymi talent, od początku pozwalający przesądzić losy meczu jedną akcją, na którym nie poznano się jednak ani na zgrupowaniu juniorów, ani w ŁKS-ie i który zarówno u Wojskowych, jak też w reprezentacji, potrzebował czasu, żeby do siebie przekonać. Klasyk, zdaniem Harry’ego Valeriena, niemieckiego dziennikarza i teoretyka futbolu, artysta większy od Gersona i Netzera, u nas wyczekiwany na lotniskach i „eskortowany” po meczach Legii aż pod dom, ale też wygwizdywany na Śląsku, w Poznaniu, na północy oraz w Manchesterze, gdzie Kazik nie grał oczekiwanych długich piłek. Reżyser spotkań, wzór, kapitan, opuszczający treningi bądź odsypiający na nich noce i znikający ze zgrupowań. Zimnokrwisty mistrz zakładający siatki angielskim gwiazdom, zdolny w ważnym meczu stracić piłkę pod swoją bramką, wyjść przed wyznaczonego do wykonania karnego Brychczego (i... nie trafić), rzucić się do trenerów z pięściami. Na Wembley zafundował Anglikom „koniec świata”, na mundialu w Argentynie nie był w stanie wyjść z cienia Bońka. Na Wyspach pisano, że cztery miesiące Manchester City próbował wyrwać Deynę zza żelaznej kurtyny, po czym po czterech tygodniach zorientował się, że gra nie była warta świeczki, bo – jak mówi nam Żelazny - Kazik pojechał tam na emeryturę, nie żeby się wysilać, tylko zarobić godne pieniądze. Nie miał ochoty ani nauczyć się języka, ani dostosować do panującego na Wyspach stylu gry, do reżimów treningowych.

Zdjęcie

Człowiek odpowiedzialny za strzały mierzone idealnie w odpowiedni centymetr kwadratowy piłki, takie od których but pękał i nad którymi pochylali się profesorowie fizyki. Ale także posunięcia, którym mogliby się przyjrzeć dla odmiany profesorowie psychologii. Łatwo pójść w skrajne tony, właściwą naszemu kibicowaniu emocjonalną huśtawkę, zwłaszcza nie rozumiejąc czasów i presji. „Przed Deyną pochylam głowę. Ten człowiek, także przez was, tak wiele i tak niezasłużenie wycierpiał. Nie myślcie, że odkupicie winy, zapalając raz w roku lampkę. Ci wszyscy, którzy na niego gwizdaliście. I którzy w niego zwątpiliście” – pisał Paweł Zarzeczny w Polsce The Times, komentując czas niełaski, po którym przyszło dla odmiany uwielbienie, również ze strony tych, którzy na boisku nigdy „Kaki” nie widzieli.

Zdjęcie

Warto też przytoczyć ponad 30 lat wcześniejszą opinię Krzysztofa Mętraka: „Artystą w dzisiejszym futbolu nie jest wcale ten, który czubkiem buta podbija piłkę 1064 razy, ale ten, kto czuje rytm gry i wykazuje w każdej sytuacji piłkarską mądrość. Takim graczem był i pozostaje Deyna” – pisał w „Przeglądzie Sportowym”, dodając: „Wielkiego gracza, podobnie jak wielkiego poetę, rozpoznaje się nie po całej jego twórczości, ale po jego szczytowych osiągnięciach”.

Zdjęcie

„Kaka” to również symbol określonej epoki dziejów Legii. - Z Deyną grało genialne pokolenie piłkarzy, ale nie zrobisz bohatera zbiorowego, musisz mieć postać. Symbolem podziwianej Barcelony na zawsze będzie Messi. A nasza warszawska narracja na piedestale postawiła właśnie Deynę – przyznaje Żelazny. Piłkarz bez skazy? Z pewnością nie. Geniusz? Tu można i może nawet trzeba dyskutować, niemniej jeśli przyjąć za Mętrakiem, że decydujące są wybitne momenty, to odpowiedź jest jasna. Legenda wykraczająca poza sport? Absolutnie tak.

Zdjęcie

- Deyna idealnie na legendę się nadaje, wydaje się wzorcowym przykładem. Również z racji na jego podejście do zawodu, etykę pracy, fakt, że oprócz bycia genialnym piłkarzem, był jeszcze genialnym kobieciarzem i nie tylko fantastycznie wykonywał rzuty wolne, ale też fantastycznie sprawdzał się przy barze. Futbol lubi złych chłopców, dlatego też Wojtek Kowalczyk będzie większą legendą niż ktokolwiek, kto przyjdzie nam do głowy z tamtego czasu. Marek Jóźwiak stał się ostatnio postacią niemalże ikoniczną za sprawą zdjęcia bez zęba na przedzie - bycie fantastycznym zawodnikiem nie wystarczyło. Może ten przykład nie jest najbardziej fortunny, ale futbol kocha mity, a Deyna jest świetnym materiałem na mit, gotowym scenariuszem filmowym, kanwą znakomitej powieści. To był człowiek, który był jednym z nas, kibiców, zwykłym gościem lubiącym zwykłe życie, zaś z drugiej strony geniuszem piłkarskim – mówi Piotr Żelazny.
Bo Deyna był jaki był. A teraz jest nieśmiertelny.

 

* Korzystałem z wielu źródłem, a wśród nich kluczową rolę odgrywały następujące książki i publikacje: Stefan Szczepłek „Deyna”, wyd. Marginesy; Wiktor Bołba „Deyna. Geniusz futbolu, książe nocy”, wyd. The Facto; Roman Hurkowski „20 lat bez Deyny” Tygodnik Przegląd 35/2009; Piotr Żelazny, Marek Wawrzynowski „Legenda Deyny”, Magazyn Sportowy 2009.

Udostępnij

Autor

Marcin Węcławek/Archiwum Legia.com

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.