Niezapomniane mecze Legii: IFK Goeteborg - Legia Warszawa (1:2). Gdzie jest ta Legia? - Legia Warszawa
Plus500
Niezapomniane mecze Legii: IFK Goeteborg - Legia Warszawa (1:2). Gdzie jest ta Legia?

Niezapomniane mecze Legii: IFK Goeteborg - Legia Warszawa (1:2). Gdzie jest ta Legia?

Goteborg, 23 sierpnia 1995 roku – rewanżowy mecz o awans do fazy grupowej Champions League. Na stadionie Gamla Ullevi w Goeteborgu, 11 tysięcy widzów było świadkami jednego z największych wydarzeń w historii polskiej klubowej piłki nożnej. Po znakomitej grze piłkarze Legii pokonali faworyzowaną drużynę gospodarzy IFK Goeteborg 2:1, a wynik otworzył przed Wojskowymi bramy piłkarskiego raju, jakim bez wątpienia w klubowej piłce jest gra w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Autor: Wiktor Bołba, JP

Fot. Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Wiktor Bołba, JP

Fot. Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Piłkarze z Łazienkowskiej w dwumeczu eliminacji Champions League z faworyzowaną drużyną mistrza Szwecji IFK Goeteborg udowodnili, że potrafią walczyć z każdym, nawet z najtrudniejszym przeciwnikiem. I to niezależnie od tego, czy grają na stadionie Legii, czy występują na boisku rywala. Bilans meczów Legii z IFK Goeteborg (1:0 i 2:1) uświadomił wszystkim, że trener Paweł Janas stworzył drużynę z charakterem, jakiej od dawna nie widziano przy Łazienkowskiej. „Bramy raju uchylone!” – krzyczał tytuł na pierwszej stronie „Przeglądu Sportowego” po zwycięstwie Legii 1:0 w pierwszym meczu eliminacji do Champions League. Zdobywca „złotej bramki” z warszawskiego spotkania Jerzy Podbrożny, zapytany przez dziennikarza sportowego dziennika o taktykę na mecz w Goeteborgu, odpowiedział: „Zaatakujemy IFK już na jego połowie. Musimy ciągle starać się wybijać Szwedów z rytmu. Nie mogą płynnie wyprowadzać piłki”.

Zdjęcie

Pod banderą Legii

 

Żaden z meczów, które Legia rozgrywała poza granicami kraju, nie wywołał tak wielkiego zainteresowania kibiców jak ten w Goeteborgu. Owszem, w czasach świetności drużyny Wojskowych bywało, że podczas niektórych pucharowych pojedynków Legii stolica wyludniała się na czas transmisji telewizyjnej. Jednak zainteresowanie kibiców Legii rewanżowym meczem rundy eliminacyjnej do Champions League rozgrywanym w Goeteborgu pomiędzy miejscowym IFK a Legią, przerosło wszelkie wyobrażenia. Od poniedziałku, 21 sierpnia 1995 roku, wszystkie drogi fanów Legii prowadziły do Goeteborga. W drodze do Szwecji warszawscy kibice korzystali ze wszelkich środków lokomocji. Jedni jechali samochodami, inni w zorganizowanych grupach wyruszyli w podróż autokarami. I tych było najwięcej, ponieważ spod stadionu Legii w kierunku Świnoujścia wyruszyło pięć autokarów. Ze względu na położenie Szwecji, wiadomym było, że kibice Legii będą podróżować drogą lądowo-morską w trzech etapach. Pierwszy do Świnoujścia, drugi promem przez Bałtyk do Malmoe, a trzeci – z Malmoe do Goeteborga. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, zanim całe towarzystwo rozlokowało się w autokarach i zanim dokooptowali spóźnialscy, pierwszy etap podróży kibice Legii rozpoczęli mocno spóźnieni. Na trasie z Warszawy do Świnoujścia oprócz kolumny autokarowej co chwilę przemykały samochody osobowe przystrojone w legijne barwy, których kierowcy mijając autokary wystukiwali na klaksonach: „Ce Ce Ce Wu Ka...!”.

Zdjęcie

Świnoujście przywitało przybyszów z Warszawy piękną słoneczną pogodą. Tego dnia miasto to przybrało czerwono-biało-zielone barwy, ponieważ na każdym kroku można było spotkać ludzi odzianych w szaliki i koszulki klubowe Legii. Już samo to było wyznacznikiem, jak dużo ludzi ze stolicy Polski postanowiło na żywo kibicować Legii i być przy tym naocznymi świadkami jednego z największych wydarzeń w historii ich ulubionego klubu oraz całej klubowej polskiej piłki nożnej. Najpierw jednak wszystkich czekała dalsza podróż promem przez Bałtyk, później dalsza jazda do Goeteborga i - co najistotniejsze - zwycięstwo lub remis piłkarzy w zielonych koszulkach. Czas oczekiwania na prom wielu warszawiaków skracało sobie kąpielą w wodach Bałtyku, inną formę oczekiwań wybrali wielbiciele nadmorskich smażalni ryb, rozkoszując się konsumpcją świeżych przysmaków. Na około godzinę przed odprawą kolejka samochodów przystrojonych w szaliki Legii i Pogoni Szczecin wydawała się nie mieć końca. Po ilości pojazdów można było odnieść wrażenie, że prom... „Polonia” nie będzie w stanie pomieścić wszystkich chętnych wjazdu w jego przepastne wnętrze. A jednak, dzięki sprawnym manewrom obsługi wszystkie auta znalazły miejsce na jego pokładzie. Podczas odprawy celnej i prześwietlenia bagażu okazało się, że w wyposażeniu każdego kibica Legii znajdowały się po dwa pakiety papierosów i butelka „czegoś mocniejszego”. To był limit przewozu bezcłowego na jaki pozwalały ówczesne przepisy, wobec czego jeden z kibiców w którego bagażu rentgen nie wykazał „obowiązkowego zestawu” wywołał ogólne zdziwienie wśród służb celnych.

 

Nie wierząc w wyświetlany obraz celniczka ponowiła pytanie, czy to prawda. Kiedy ów jegomość potakująco skinął głową, ona również wykonała gest... zdziwienia. Po raz kolejny okazało się, jak nieodgadnięci potrafią być sympatycy Legii. Z chwilą wypłynięcia promu w morze, na jego pokładach panowali już bezsprzecznie kibice Legii. Z wyjątkiem kapitańskiego mostku, wszędzie zaznaczali swoją obecność. Zdecydowana większość na miejsce umilające podróż wybrała znajdujące się na pokładach promu bary, kawiarnie i dyskoteki, zamieniając się na ten czas w lwy parkietu. Cały prom był jedną rozbawioną łajbą. Nastrój wesołej zabawy udzielił się również obsługującej „Polonię” załodze, dzięki czemu za przyzwoleniem kapitana doszło do niezwykle podniosłego i uroczystego momentu – po raz pierwszy w historii Polskiej Żeglugi wody Bałtyku przecinała jednostka płynąca... pod banderą Legii. Rano, kiedy z dobijającego do brzegu w porcie w Malmoe promu fale niosły głośne śpiewy ku czci Legii, wśród krzątających się w porcie pracowników na tyle wywołało to spore zainteresowanie, że odstępując od swoich zajęć przyglądali się cumowanej jednostce i znajdującej się na jej pokładzie niecodziennej grupie podróżnych.

Zdjęcie

Zabrakło tylko „ptasiego mleka”

 

Jako drudzy mieli wyruszyć do Goeteborga piłkarze Legii wraz z całym zarządem. Ale paradoksalnie pierwsze kroki ich podróży nie były najtrafniejsze, ponieważ okazało sie, że celnicy obsługujący lotnisko Okęcie... zapomnieli odprawić ekipę wylatującą do Szwecji. Wobec czego zaraz po wylocie z Warszawy postanowiono zawrócić samolot z powrotem do Polski, celem dokonania przeoczonej czynności celnej... Po obejrzeniu kilku filmów Barei taka sytuacja nie zrobiła większego wrażenia na ekipie legionistów. Jak zwykle tryskający humorem obrońca Legii Marek Jóźwiak zaistniałą sytuację skwitował krótko: „Nic nam nie przeszkodzi, i tak wygramy”. Dziennikarze udający się samolotem z piłkarzami w czasie podniebnej podróży próbowali nagabywać zawodników Legii o wytypowanie wyniku, przypominając, że IFK wcześniej na własnym boisku pokonało 2:1 samą Barcelonę. Leszek Pisz, którego pozycja w drużynie była niepodważalna, oznajmił: „Biorąc pod uwagę zwycięstwo w pierwszym meczu 1:0, osobiście nic bym nie miał do... zwycięskiej porażki”. Wypowiedzi „Piszczyka” wtórował partnerujący mu w roli jednego z liderów drużyny Zbyszek Mandziejewicz. Jak na kapitana przystało Jacek Zieliński stawiał na wygraną Legii, mówiąc: „Powinniśmy zagrać twardy, agresywny futbol, próbując zdobyć bramkę. Wierzę, że uda nam się strzelić gola, a wtedy awans będziemy mieli pewny. Szwedzi grają prymitywny futbol. Obstawiam wynik 2:1 dla nas” - twierdził stanowczo w rozmowie z dziennikarzem „PS”. Z kolei prezes Janusz Romanowski ucząc się na własnych błędach (Hajduk Split) przed meczem z IFK podejmował decyzje wyważone i obliczone na sukces, dlatego spokojnie podchodził do czekającego jego drużynę meczu. Wprawdzie skromnie twierdził, że szanse obydwu drużyn ocenia po równo... i pewnie dlatego zarezerwował sobie bilet na losowanie grupowe Champions League.

 

Romanowski umiejętnie podsycając zainteresowanie sobą, uwielbiał udzielać wymijających lub wręcz sprzecznych odpowiedzi. Kiedy legioniści wreszcie wylądowali w Goeteborgu, natychmiast udali się do odległej o 20 kilometrów miejscowości Kungaalv, gdzie do ich dyspozycji czekał luksusowy, XVII-wieczny hotel o nazwie „Forshatt”. Wtajemniczeni twierdzą, że jedyne czego wówczas mogło zabraknąć piłkarzom Legii, to tylko „ptasiego mleka”. Chociaż w Goeteborgu znajdował się nowoczesny, okazały stadion Nya Ullevi, to jednak gospodarze, będący tak pewni awansu do Champions League, zaplanowali rozegranie rewanżowego meczu z Legią na małym, mogącym pomieścić zaledwie 12 tysięcy widów stadionie Gamla Ullevi, rezerwując reprezentacyjny obiekt - o pojemności 40 tysięcy widzów - na rozgrywki grupowe. Przed meczem sztab szkoleniowy Legii zaskoczył wszystkich eksperymentem... sadzając swojego najlepszego piłkarza, Leszka Pisza, na ławce rezerwowych.

Zdjęcie

Z kolei trener mistrzów Szwecji Roger Gustafsson zapowiadał, że uczuli swoich piłkarzy na to, by mecz rozpoczęli rozsądnie, nie rzucając się do chaotycznych ataków na bramkę Legii. Podczas gry okazało się, że mówił prawdę, a jego słowa nie były z rodzaju „przedmeczowej zasłony dymnej”. Piłkarze IFK od pierwszych chwil spotkania grali bardzo rozważnie, narzucając legionistom swój styl gry kontrolowali sytuację. Pod bramką Macieja Szczęsnego znaleźli się dopiero po upływie około pięciu minut meczu. Od tego momentu drużyna IFK podkręciła tempo gry. Widać było, że gospodarze pragnęli jeszcze w pierwszej połowie zniwelować niekorzystny rezultat z warszawskiego spotkania. Widząc rosnącą przewagę gospodarzy kibice Legii ożywili się, by ogłuszającym dopingiem poderwać swoich pupili do walki. Atmosfera jaką stworzyli kibice Legii na kameralnym stadionie Gamla Ullevi była fantastyczna. Tak reagującej publiczności mogli nawet pozazdrościć Legii zawodnicy gospodarzy, ponieważ na ich obiekcie miejscowi kibice zostali całkowicie zagłuszeni przez sympatyków drużyny przyjezdnej. Cóż z tego, skoro napór piłkarzy odzianych w koszulki w pionowe biało-niebieskie pasy rósł z minuty na minutę. W tym okresie gry niepodzielnie na boisku panowali zawodnicy środka pola - Stefan Linqvist i Magnus Erlingmark, którzy kilkakrotnie wypracowywali sytuacje swoim kolegom z lini ataku. Na szczęście dla Legii napastnicy IFK, Stefanowie - Landberg i Petterson, wykazywali się sporą nieskutecznością. Mocno przeżywając obrazki z boiska kibice Legii zaczęli zastanawiać się, czy trener Paweł Janas nie popełnił błędu eksperymentując z Piszem. Brak na boisku „małego wielkiego człowieka” niwelowali swoją grą najaktywniejsi wśród legionistów - Jerzy Podbrożny i Jacek Bednarz, którzy starali się jak najdłużej przetrzymywać piłkę w środku pola, by nagle niespodziewanie kontratakować.

 

Po jednej z takich akcji przed szansą zdobycia bramki stanął napastnik Legii Cezary Kucharski. Tak jednak zaskoczyła go łatwość z jaką wymanewrował obrońców gospodarzy, że... nie zdołał celnie strzelić z odległości kilku metrów od bramki Dicka Lasta. To był kluczowy moment tej części gry. W myśl starego piłkarskiego porzekadła o „niewykorzystanych sytuacjach”, do kontrataku ruszyli Szwedzi, którzy wykorzystując rozkojarzenie legionistów sytuacją „Kucharza”, w 26. minucie gry za sprawą Jespera Blomqvista wyrównali straty z pierwszego spotkania. Było 1:0 dla IFK Goeteborg. Rozkrzyczany sektor kibiców Legii na moment zamarł. „Kibice IFK nagrodzili ulubieńców brawami, po czym... zamilkli. Może wyczuwali, że wybrańców Gustafsona czekają trudne chwile, w których doping będzie o wiele bardziej potrzebny?” – pisał „Przegląd Sportowy”. Rzeczywiście, zaledwie trzy minuty po zdobyciu bramki przewrotnie zaczęła się gehenna gospodarzy. Najpierw po brutalnym faulu na Jerzym Podbrożnym czerwony kartonik ujrzał stoper IFK Jonas Olsson, następnie trener Paweł Janas – jakby zdając sobie sprawę z nie najlepszego eksperymentu – postanowił od 38. minuty wpuścić na boisko Leszka Pisza, co miało ogromne znaczenie dla dalszych losów spotkania.

Zdjęcie

Marzenie stało się faktem

 

Po zmianie stron grający z przewagą jednego zawodnika legioniści, najwyraźniej umotywowani mocnymi słowami trenera Pawła Janasa, momentalnie zabrali się do odrabiania strat. Doskonale w tym okresie gry spisywał się Grzegorz Lewandowski. Jego rajdy po prawej stronie boiska i ostre dośrodkowania siały sporo zamieszania w szeregach obronnych drużyny IFK. Ale prawdziwy koncert gry dał Jerzy Podbrożny, powodując niesamowity zamęt w polu karnym bramki Lasta. Chwaląc za dobrą grę „Gumisia” należy tylko żałować, że brakowało mu szczęścia podczas oddawania strzałów. Minuty mijały, a na tablicy nadal widniał wynik 1:0 dla IFK Goeteborg. Zgromadzeni na stadionie kibice obserwowali akcje w wykonaniu obydwu drużyn, z tym, że w 57. minucie zamarły serca warszawskich fanów. Zawodnik mistrza Szwecji Pontus Kaamark potężnie uderzył z odległości około 40 metrów od bramki Szczęsnego. Pomimo tego, że była to nieprawdopodobna „bomba”, bramkarz Legii zdołał odbić piłkę. Uczynił to jednak niezbyt fortunnie i piłka trafiła na głowę Landberga, który skierował ją do siatki legijnej bramki. 2:0 dla IFK? – nie tego spodziewali się sympatycy Legii... Sektor zajmowany przez przybyszów z Warszawy ucichł ponownie, a cieszyli się sympatycy IFK. Na szczęście dla Legii arbiter David Elleray dopatrzył się pozycji spalonej!

 

Ciśnienia nie wytrzymał trener IFK Roger Gustafsson, który tak gorąco protestował, że sędzia usunął go z ławki rezerwowych na trybuny. W tym miejscu warto przypomnieć, że kiedy pełniący wówczas funkcję sekretarza generalnego PZPN Marek Pietruszka dowiedział się o obsadzie sędziowskiej i kwalifikatora arbitrów na mecz w Goeteborgu, miał powiedzieć do prezesa Romanowskiego: „Do Goeteborga z Legią powinien polecieć Zygmunt Stachura”. Marek Pietruszka jak mało kto wiedział o tym, że w piłce kontakty to podstawa, więc w mig wydedukował, że Stachura był bardzo dobrym znajomym delegata UEFA na mecz w Goeteborgu, Ślązaka z pochodzenia, obywatela Niemiec Johannesa Malki. Swoją wiedzą podzielił się z Januszem Romanowskim, a ten przystał na propozycję Pietruszki i zabrał ze sobą do Szwecji byłego arbitra Zygmunta Stachurę. W Goeteborgu okazało się, że pomysł pana Marka był „strzałem w dziesiątkę” w momencie, gdy Stachura z kwalifikatorem sędziów Malką, demonstrując swoją przyjaźń na oczach arbitrów, wykonali przysłowiowego „niedźwiedzia”. Takie przywitanie musiało wywrzeć wrażenie na tyle, że sędzia David Elleray, licząc na uznanie obserwatora i dalszą przygodę w międzynarodowej piłce, nie miał najmniejszego zamiaru faworyzować gospodarzy.

Zdjęcie

Zaskoczeni faktem usunięcia z ławki rezerwowych trenera, piłkarze mistrza Szwecji nie potrafili nawiązać równej walki z legionistami. Od tego momentu podopieczni Pawła Janasa zabrali się ostro do pracy. Niesieni ogłuszającym dopingiem swoich kibiców zepchnęli drużynę gospodarzy do głębokiej defensywy. Nic więc dziwnego, że na kwadrans przed zakończeniem spotkania potężna eksplozja niesiona z sektora kibiców Legii wstrząsnęła stadionem Gamla Ullevi. Rozgrywający doskonałe spotkanie Grzegorz Lewandowski z prawej strony dośrodkował w pole karne, a najniższy zawodnik na boisku, „rezerwowy” Legii Leszek Pisz, głową pokonał bramkarza IFK. 1:1 – gol na wagę awansu do Champions League! Całe szczęście, że trener Janas zrezygnował ze swojego wcześniejszego pomysłu trzymania „Piszczyka” na ławie. Dalsza część spotkania to był karnawał gry i kibicowania. W dalekiej Szwecji zawodnicy Legii mogli czuć się jak u siebie – i grali jak u siebie, nie dając przeciwnikowi „złapać sztycha”. To było coś nieprawdopodobnego, całkowity amok na boisku i na trybunach. Tego dnia kibice Legii byli w swoim fachu mistrzami świata. W takiej scenerii piłkarze gospodarzy, stanowiąc tło przestali wierzyć, że zmęczeni tempem narzuconym przez Legię potrafią jeszcze wykrzesać z siebie źdźbło energii. Mało tego, za faul na Tomaszu Wieszczyckim wyleciał z boiska Magnus Erilingmark i grającej z przewagą dwóch zawodników Legii nic i nikt nie był w stanie wydrzeć awansu do wymarzonej Champions League.

 

Legioniści, czego można było oczekiwać, grali ambitnie do ostatnich chwil, dzięki czemu Jacek Bednarz w końcowych sekundach spotkania golem na 2:1 przypieczętował awans Legii do fazy grupowej elitarnych rozgrywek. Po ostatnim gwizdku sędziego zapanowała nieopisana radość. Piłkarze i kibice padali sobie w ramiona, niektórzy mieli łzy w oczach. Na Gamla Ullevi wybuchło racowisko, a śpiew kibiców Legii rozniósł się po całym Goeteborgu. To o czym wszyscy marzyli, stało się faktem, a dzień 23 sierpnia 1995 roku zostanie zapisany złotymi zgłoskami w historii klubu. Komentujący spotkanie na antenie telewizji redaktor Dariusz Szpakowski, poddając się euforii, krzyknął do mikrofonu: „I na pytanie gdzie jest ta Legia, odpowiadam – w Lidze Mistrzów!”.

Zdjęcie z galerii nr 1
1 / 34

Niestety, w Goeteborgu nie obeszło się bez nieprzyjemnych incydentów. W czasie, gdy na sektorze zajętym przez kibiców Legii trwał nieustanny festiwal, kibice szwedzcy w sąsiedztwie stadionu zdemolowali ze złości kilka samochodów z warszawskimi rejestracjami. Powrót promem należy skwitować w kilku słowach – jedna wielka zabawa. Nie inaczej było na pokładzie samolotu Jak-40, którym wracała ekipa Legii. Dzień później, słowami red. Szpakowskiego krzyczał także tytuł „Przeglądu Sportowego”. Z kolei Leszek Pisz w rozmowie z dziennikarzem „PS” wyznał skromnie: „Nie jestem bohaterem. Zrobiłem to co do mnie należało. Dostałem świetne podanie z prawej strony i nie mogłem tego zmarnować”.
Oczywiście po powrocie do Polski nie mogło zabraknąć pytań dziennikarzy do trenera Pawła Janasa, dotyczących eksperymentu z kapitanem Legii. „Pisz nie wyszedł od początku, bowiem wiedziałem, że w pierwszych minutach będzie ostra walka i szykowałem go na rozstrzygające minuty gry” - tłumaczył trener Legii. „Zwycięstwo dedykuję rodzinom zawodników oraz mojej żonie, córce i synowi. Chciałbym też podziękować kibicom Legii, którzy przybyli do Goeteborga i tak wspaniale nas dopingowali” – dodał zadowolony „Janosik”. Wesoły nastrój panujący przy Łazienkowskiej popsuł incydent, do jakiego doszło podczas treningu. Grający bardzo dobre spotkanie w Goeteborgu Grzegorz Lewandowski poczuł się na tyle mocno, że pozwalał sobie na niewybredne dowcipy wobec młodszych kolegów. To z kolei nie spodobało się Jackowi Zielińskiemu, w konsekwencji czego... pod okiem „Lewego” pojawiła się sporych rozmiarów śliwka.

 

Poniżej zapis meczu IFK Goeteborg - Legia Warszawa (1:2):

El. do Ligi Mistrzów. Goeteborg, stadion Gamla Ullevi, 23 sierpnia 1995 r. 

 

IFK Goeteborg - Legia Warszawa 1:2 (1:0)
Bramki: Blomqvist (26) - Pisz (74), Bednarz (90)

 

IFK: Last - Kaamark, Nilsson, Olsson, Johansson - Landberg (68, Eriksson), Erlingmark, Lindqvist, Blomqvist - Petersson, Lilienberg (50, Wahlstedt).
Legia: Szczęsny - Mandziejewicz, Zieliński, Jóźwiak - Bednarz, Lewandowski (86, Fedoruk), Michalski, Wieszczycki, Ratajczyk (38, Pisz) - Podbrożny, Kucharski (55, Staniek).

Widzów: 11000

Udostępnij

Autor

Wiktor Bołba, JP

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.