80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego: PamiętaMY - wspomnienia Powstańców Warszawskich - Legia Warszawa
80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego: PamiętaMY - wspomnienia Powstańców Warszawskich

80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego: PamiętaMY - wspomnienia Powstańców Warszawskich

Jak wyglądało Powstanie Warszawskie? Oddajemy głos jego Bohaterom, przypominając materiał sprzed trzech lat.

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Archiwum Legii

Zdjęcie

Jak wyglądało Powstanie Warszawskie? Oddajemy głos jego Bohaterom, przypominając materiał sprzed trzech lat.

 

Nazywam się Roman Andrzejewski, pseudonim „Bystry”. Walczyłem na tym terenie, co mieszkam, to znaczy Żoliborz, przede wszystkim Krasińskiego 20 był nasz ostatni punkt i główny punkt naszego stacjonowania oraz wypady na Marymont, Bielany, Kampinos. To był nasz teren działania.

- Gdy wybuchło Powstanie, Pan był bardzo młody, miał pan szesnaście lat.

- Szesnaście lat, siedemnaście kończę w końcu października, a to był sierpień, wrzesień.

 

- Jakie zadania pan dostawał jako młody chłopak?

- Wszystkie normalne zadania liniowe, przede wszystkim, jeżeli chodzi o zadania liniowe, to tak: w czasie pokoju to były posterunki na linii frontu, albo były patrole, które chodziły na Bielany, na Marymont, tak że to były te zadania. W czasie drugim, to mieliśmy zadania kanałowe. Było wyznaczone – dzisiaj idę do kanału, to albo szło się na patrol, albo szło się również na posterunki, które tam utrzymywaliśmy, albo szło się również na poszukiwanie nowych dróg przejścia na Śródmieście. W moim plutonie prawie wszyscy byli tacy młodzi, byli może rok, dwa starsi. Wobec tego nie było jakiegoś rozróżnienia, młody czy nie młody, żołnierz, strzelec. Brało się broń w zależności od zadania. Jak się szło do kanału, to przede wszystkim brało się krótką broń automatyczną, to były steny albo rosyjskie „peesy”, krótka broń z łamanymi kolbami, [żeby] można było się poruszać, i granaty i inne rodzaje broni, to co było. Na polu to różnie, raz się brało karabin, raz się dostawało automat. Stałych przydziałów broni to [nie było], przede wszystkim mieli krótką broń osobistą, natomiast broń długą to się brało w zależności od zadania.

 

- Nie było problemów z bronią? Mówił pan o zrzutach...

- Tak. Rosjanie robili zrzuty broni. Z początku i tak nasz pluton, tak ja tu są opisy, nawet po skoncentrowaniu się, był dosyć dobrze uzbrojony, dlatego, że myśmy mieli już trochę [broni], a poza tym zdobyli broń. Po walce w trzecim dniu, cały dzień, wycofując się znaleźliśmy jednego trupa niemieckiego. Miał przy sobie karabin. Oczywiście [karabin] stał się naszym wyposażeniem. W międzyczasie młodzi chłopcy zrobili wypad, zniszczyli posterunek niemiecki i zdobyli erkaemy. Trochę broni żeśmy zdobywali, bo to byli młodzi chłopcy, nie bardzo sobie z tego zdawali sprawę, byli bardzo wyrywni. Trochę ich ginęło z tego tytułu, ale jak na nasze możliwości to byliśmy dobrze uzbrojeni. Pod koniec mieliśmy na wyposażeniu cztery granatniki. Cztery granatniki to jest taka siła ognia, bo to praktycznie rzuca się jeden pocisk za drugim, a byliśmy wstrzelani, bo granatniki stały już ładne tygodnie. Tak, że dowódca podawał tylko jaki namiar, nastawiało się i mój kolega, który też mieszkał ze mną, miał pseudonim „Lis”, był w obsłudze granatników. Granatniki to jest bardzo niebezpieczna broń, bo ona strzela pionowo, leci do góry i strzela tak, że nawet piechota, która szła za czołgami, była mocno rażona. Oni później musieli nawet wycofać piechotę zza czołgów. Byliśmy tak zdeterminowani i tak dobrze uzbrojeni, że nawałnica, która szła, nie wiem, czy największa, ale która szła od strony Dworca, od Instytutu, szły dwie olbrzymie jednostki, nie były w stanie wedrzeć się w nasze pozycje, bo były powstrzymywane siłą ognia.

 

- Czy był jakiś czas wolny?

- Bywały wolne chwile, ale tak w czasie... niektóre jednostki, bo tak przeważnie dowódcy myśleli, żeby dać nam zadania. Jak było wolne, to były nawet ćwiczenia. Były ćwiczenia rzutów granatem, były ćwiczenia strzelania. Tak jak w wojsku, nie dadzą [odpocząć]. Ale [jak były] wolne chwile, to graliśmy w siatkę. Budynek Krasińskiego 20 to jest budynek czworobok. Ze wszystkich stron są trzy piętra, a w środku jest wolny teren osiedlowy. To trochę zabezpieczało przed bezpośrednim rażeniem. Tam w wolnych trochę się grało w siatkę.

Całą rozmowę znajdziecie TUTAJ.

Zdjęcie

Moje nazwisko Zofia Barczyk. Byłam w czasie Powstania na jednej placówce, na Siennej, miałam szpital, bo byłam po prostu jako sanitariuszka A potem byłam już na linii frontowej Grzybowska 59, u „Lecha Grzybowskiego”, kapitana „Lecha”.

 

- Czy w czasie okupacji była Pani świadkiem jakichś łapanek czy rozstrzeliwań?

- Byłam [świadkiem] strasznych łapanek. Dobrze, że ja po prostu byłam przy bramie. Wszyscy zaczęli uciekać, krzyczeli. Ja wpadłam... Każdy wleciał gdzieś po schodach i uciekał gdzieś do jakichś domów, a wiem, że ludzie, którzy otwierali drzwi, to się narażali bardzo, no ale tylko dzięki ofiarności dobrych ludzi dużo nas przetrwało. Ale pamiętam, kiedyś wychodzimy do szkoły, szłam na te komplety, patrzę, a tu szubienica. Po dziesięć osób – było w Warszawie wtedy pięćdziesiąt czy ileś osób powieszonych, po dziesięć na każdym takim... po pięć punktów było takich. To było straszne. To były kobiety i mężczyźni, to znaczy wszystko politycznie [skazane], wszystko przeważnie z underground, znaczy z podziemia.

 

-Gdzie była ta szubienica, którą pani widziała?

-To była, wie pani, gdzieś w okolicach Koszykowej, Koszykowa i jakaś tam. Wiem, że było pięć miejsc. Jedna była na Wolskiej, ta, którą widziałam, to była tutaj w mojej dzielnicy, niedaleko, gdzie szłam do szkoły.

 

- Czy tuż przed Powstaniem, w lipcu czterdziestego czwartego roku, wyczuwało się jakiś taki niezwykły nastrój?

- Bardzo. Powiem tak szczerze, proszę pani, żeśmy czekali wszyscy. W ogóle Warszawa wrzała, Warszawa już wiedziała... Zresztą my żeśmy uważali, że przyszedł taki dzień odwetu za te morderstwa, za te wszystkie rozstrzelania na ulicach, za te łapanki, wywozy i tak dalej. To było straszne uczucie. Uważam, że Warszawa już wrzała w podstawach wtedy i czekaliśmy. My żeśmy wiedzieli, że musi się to jakoś skończyć, chociaż nie widzieliśmy jeszcze, że to Powstanie było po prostu w ostatniej chwili podane do wiadomości.

Całą rozmowę znajdziecie TUTAJ.

Zdjęcie

Nazywam się Zbigniew Ślarzyński, urodziłem się 19 grudnia 1924 roku w Warszawie, pseudonim „King”, w czasie Powstania strzelec, a obecnie major wojska polskiego.

 

- Przejdźmy do wybuchu Powstania.

- Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Powstanie wybuchnie, nie wiedzieliśmy tylko, kiedy.

1 sierpnia, w godzinach południowych przybiegła do naszego domu łączniczka. W naszym bloku był jeszcze jeden kolega z naszej drużyny, był to syn dozorcy bloku. Łączniczka powiadomiła nas, że mamy jak najszybciej zgłosić się na ulicę Grójecką, nie pamiętam dokładnie numeru – 42 albo 40, to jest wysoki, piękny narożny blok miedzy ulicą Barską i Grójecką, który stoi do dzisiaj na przeciwko Domu Akademickiego. Oczywiście chłopcy szczęśliwi, czekaliśmy tej godziny „W”. Pożegnania z rodzicami, ze łzami w oczach. Mama przygotowała wielką wałówkę. Gęsiego dotarliśmy do tego budynku wskazanego nam, gdzie miała się odbyć zbiórka naszego plutonu. Tam rozdawano nam opaski na prawą rękę i broń. Broni nie było dużo, dostałem dwa granaty, koledzy również. Na drużynę przepadał jeden karabin, dostał go dowódca drużyny. My mieliśmy „filipinki”, „sidolówki”, to były granaty produkcji konspiracyjnej. Dostaliśmy rozkaz, żeby wejść na drugie piętro do mieszkania i tam zabarykadować okna. Udaliśmy się na pierwsze piętro, zapukaliśmy do drzwi, mieszkańcy oczywiście zaskoczeni, nie wiedzieli, co się dzieje, my z bronią. Wchodzimy, w tym mieszkaniu była matka z córką, to było duże, trzypokojowe mieszkanie. Zobaczyły opaski – Armia Krajowa, zorientowały się, o co chodzi. Zabraliśmy się do barykadowania okien, barykadowaliśmy meblami, jakie się tam znajdowały – szafami, krzesłami. Właścicielka mieszkania patrząc na to wszystko była przerażona, dosłownie łzy w oczach miała, córka również, ale wytłumaczyliśmy im, że tak musi być, że zaraz będzie wojna, więc uspokoiły się. Ona w dalszym ciągu nie mogła dojść do siebie, bo mąż nie wrócił z pracy i czekały na męża i ojca. Po jakimś czasie wszystko się uspokoiło, zaczęli do nas przychodzić z innych mieszkań przede wszystkim młodzież, dziewczęta, chłopcy chcieli się przyłączyć do nas. Oczywiście nie mogliśmy ich przyjąć, wskazaliśmy, że na dole jest dowództwo i tam mogą się zgłosić i ewentualnie mogą się przyłączyć. Przynoszono nam wszystko: jedzenie i butelka wina się znalazła. Na podłodze wszystko było, bo stoły były już na oknach, jako barykady. Ludzie byli szczęśliwi, zaskoczeni, dziewczęta dosłownie nas całowały. Czekaliśmy tej godziny „W”, bo była wtedy dopiero około czternastej godziny, obserwowaliśmy dom akademicki, który za kilka godzin mieliśmy atakować. Ruch na ulicy był taki jak zwykle. Punktualnie o godzinie siedemnastej – na dole był umieszczony cekaem –i ten cekaem się odezwał. Już wiedzieliśmy, że zaczął się atak na dom akademicki. W pierwszym rzędzie musieli się rzucić saperzy, żeby wysadzić ten mur, który był wokół domu akademickiego. My mieliśmy atakować dom w drugim rzucie, według planu. To trwało może pół godziny – godzinę, szalona strzelanina. Ci chłopcy, saperzy osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt procent z nich zginęło od razu. To był wielki bunkier, w oknach karabiny maszynowe, granaty. W pierwszych minutach zginęło bardzo wielu kolegów. Dowództwo zdawało sobie sprawę z tego, że nie ma sensu dalsze atakowanie domu akademickiego przy takim uzbrojeniu, jakie mieli Niemcy. Atak się załamał, przyszedł rozkaz – przerwać atak. W pierwszych minutach byłem na dole, wtedy już miałem trzy granaty, jeszcze jeden zdobyłem. Z Okęcia przyjeżdżały posiłki, żołnierze niemieccy jechali samochodami ciężarowymi. Rzuciłem wiązankę granatów pod samochód, to były konspiracyjnej produkcji granaty. Samochód podskoczył i pojechał dalej. Granaty wybuchły, ale go nie uszkodziły. Na szczęście bliżej koledzy byli z erkaemem, serie puścili jedną, drugą, samochód się zatrzymał, kilku zabitych Niemców, kilku rannych. Ci Niemcy, którzy przeżyli zgłupieli – nie wiedzieli, w którą stronę uciekać. Uciekli w naszym kierunku i oczywiście dostali się do niewoli. To była pierwsza zdobyczna broń z tego samochodu. Szczęśliwi, zadowoleni zyskaliśmy trochę broni. Niemcy byli przygotowani, że Powstanie wybuchnie. Przed głównym wejściem do domu akademickiego rosły duże, wysokie topole. Na kilka dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego Niemcy wycieli te topole, żeby mieć lepsza obserwację. Zdawali sobie sprawę z tego, że Powstanie wybuchnie.


- Jakie jednostki niemieckie stacjonowały w domu akademickim?

- W czasie konspiracji byliśmy wyznaczani na zmianę do obserwacji domu akademickiego. Notowaliśmy ilu Niemców przyjeżdża, ilu wyjeżdża. Przeważnie te obserwacje prowadziliśmy z kościoła św. Jakuba, ponieważ stamtąd był dobry widok na główne wejście i wjazd do domu akademickiego. Tam stała żandarmeria tak zwana Schutzpolizei. W tym czasie według naszych rozpoznań było trzystu pięćdziesięciu żandarmów. Po nieudanym ataku na dom akademicki siedzieliśmy w naszym budynku.

Po lewej stronie ulicy Barskiej przy kościele św. Jakuba był park nazywany Antonin. W tym parku byli Niemcy, to była żandarmeria. Koledzy z innych plutonów zaatakowali ich i ten atak pięknie się udał. Dzięki powstańcowi przebranemu w mundur policjanta granatowej policji. Podszedł do drzwi wartownika, rozmawiał z nim, wyciągnął pistolet i zastrzelił go. W tym czasie koledzy wskoczyli do budynku, kilku Niemców zastrzelili, kilku wzięli do niewoli, a reszta przez okna uciekła. Tam dość dużo broni zdobyliśmy, zresztą nie tylko broni, bo była tam również żywność. Dowódcą ataku na Antonin był porucznik „Kalina” T. Kotecki, dowódca naszej kompanii. Od tej strzelaniny ogłuchł i pamiętam jak biegł i krzyczał, że nic nie słyszy, że ogłuchł od strzałów i wybuchów granatów. To był jeden udany atak na placu Narutowicza.

 

Inne kompanie, które były na ulicy Wawelskiej i innych ulicach na terenie Ochoty, ataki nie udały się. Wszystkie zostały załamane. W godzinach wieczornych przyszedł rozkaz do naszego zgrupowania, że mamy tyłami za kościołem św. Jakuba przejść do domów mieszkalnych ZUS na ulicę Niemcewicza 7/9. To był rozkaz dowódcy zgrupowania pułkownika „Grzymały”, po nieudanym ataku na dom akademicki ściągał wszystkie zgrupowania do osiedla domów mieszkalnych. To było bardzo duże osiedle, które stoi do dzisiaj. W nocy, to była godzina dwudziesta druga, dwudziesta trzecia, przeskakiwaliśmy z tyłu za kościołem św. Jakuba, bo cały czas nas ostrzeliwano, więc chyłkiem czasami czołgając się przedarliśmy się do ulicy Niemcewicza. Najgorsza rzeczą było przeskoczyć ulicę Grójecką. Tam już musieliśmy się czołgać, bo byliśmy ostrzeliwani w dalszym ciągu i dostaliśmy się do bloków na Niemcewicza 7/9. Gdy wchodziliśmy do bramy usłyszeliśmy głosy niemieckie Wer da? Na rogu Tarczyńskiej i Niemcewicza była szkoła, w tej szkole stała grupa esesmanów. Zobaczyli nas. Pamiętam ten krzyk Wer da? – kto tam? i z broni maszynowej zaczęli siekać do nas. Część zdążyła już wskoczyć do bramy. Przede mną kolega dostał serie w głowę, od razu trup na miejscu, to był jeden kolega, który wtedy poległ. My wszyscy wskoczyliśmy do bramy. Duże podwórko, nasze kochane sanitariuszki przygotowały nam jedzenie. Stała kuchnia polowa, zupa dobra, w ten sposób znaleźliśmy się tam gdzie był dowódca zgrupowania IV obwodu. Nie wszyscy się tam dostali, nie do wszystkich dotarły meldunki, zostały dwa bataliony – jeden na ulicy Wawelskiej, drugi na ulicy Kaliskiej. Te bataliony broniły się przez dwa tygodnie na Ochocie. Ci, którzy byli na ulicy Rakowieckiej przedarli się do Śródmieścia. Z tych, którzy byli na ulicy Kaliskiej, jedni przeszli do lasów Kampinoskich, a inni do lasów chojnowskich. To później dowiedziałem się z relacji kolegów, którzy przeżyli.

 

My czekaliśmy w domach ZUS-u, co dalej będzie, siedzieliśmy, zastanawialiśmy się. Po północy, około pierwszej godziny dowiedzieliśmy się, że cały sztab IV obwodu jest na naradzie i zastanawiają się, co mamy robić. Byliśmy odcięci od Śródmieścia, nie było z nim żadnego kontaktu, odcięci byliśmy od Woli. Oficerowie, podwładni dowódcy zgrupowania „Grzymały” mieli różne zdania: jedni byli za tym, żeby dalej bronić się na Ochocie, inni byli za tym, żeby wyjść z Ochoty, przedrzeć się do lasów sękocińskich, potem do chojnowskich, tam dozbroić się, ponieważ tam były zrzuty, przejść przez Wilanów na Mokotów i dalej walczyć w Warszawie. Pułkownik „Grzymała” był przeciwny pierwszej wersji, chciał wykonać rozkaz i bronić się dalej w Warszawie. Zdawał sobie jednak świetnie sprawę, że w tych blokach mieszkało tysiące ludzi. Chodziło o wyżywienie dla nas i dla tych ludzi. Nas w tym czasie było około sześciuset osób. Zwyciężyła wersja, żeby wycofać się z Ochoty, przejść do lasów Sękocińskich, a potem przez nie dostać się do lasów Chojnowskich. I taki rozkaz został wydany. O godzinie pierwszej, drugiej w nocy noc była paskudna, deszcz padał nastąpił wymarsz z bloków torami kolejki EKD w kierunku Szczęsliwic, a potem w kierunku Pruszkowa. Było paskudnie i zimno. Broń chowaliśmy w peleryny, że by nie zmokła, bo mogliśmy się spodziewać, że po drodze spotkamy Niemców. Dochodząc do Szcześliwic przednie zgrupowanie i czujki zobaczyły, że w naszą stronę jadą dwa wagony kolejki EKD. Oczywiście zatrzymali kolejkę. Za Szcześliwicami napotkaliśmy na bunkier Niemców, którzy zaczęli do nas strzelać. Koledzy, którzy byli w przedniej grupie bardzo szybko zorientowali się, obeszli ich z jednej i z drugiej strony i zabili dwóch, a jeden uciekł. Było ich tam tylko trzech, pilnowali torów. Koledzy zdobyli kilka granatów, erkaem, byli szczęśliwi. Wiadomość o tym rozeszła się szybko. Po tym zdarzeniu zatrzymano te dwie kolejki. Motorniczemu rozkazano, aby te kilka osób, które były w kolejce wysiadły i żeby nas dowieźć do stacji Reguły. Rozeznanie było takie, że stamtąd będzie najbliżej do lasów sękocińskich. Kilkoma rzutami kolejka przejechaliśmy do Reguł. Tam wszyscy się zgrupowaliśmy, wyznaczono zgrupowanie przednie – szpicę. Muszę zaznaczyć, że miedzy nami byli koledzy z batalionu „Zośka”, którzy w tym czasie byli na Ochocie i nie zdążyli na swoje zbiórki. To byli wielcy bohaterowie i byli świetnie uzbrojeni. Między innymi był kolega Rygiel, w czujce – tam zginął. Szliśmy od reguł w kierunku Pęcić, czyli osiedla, w którym był piękny park, wieś, kościół, cmentarz. W tym parku stał dwór. Nad wejściem do tego dworu do dziś widnieje napis: „Jam dwór polski, który mężnie broni i wiernie strzeże”. Ten dworek pochodzi z XIX wieku. Idziemy w stronę tego dworku w Pęcicach, koledzy, którzy byli na przedzie byli świetnie uzbrojenie. Gdy podchodziliśmy do parku, z jego głównej bramy wyjechały dwa samochody. W pierwszym samochodzie siedział wyższy oficer, pułkownik prawdopodobnie i kilku jego podwładnych, w drugim samochodzie jego ochrona. Koledzy natychmiast otworzyli ogień do jednego i drugiego samochodu, oczywiście ten dowódca od razu zginął i kilku jego ochroniarzy również. Koledzy zdobyli dużo broni, a samochody podpalili. Po zdobyciu broni, to były dosłownie minuty, żołnierze niemieccy, a to była dosyć duża grupa wojska w tym parku i pałacyku, otworzyli niesamowicie duży ogień w naszym kierunku. My z miejsca gdzie, kto mógł chowaliśmy się, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Byłem w głównej grupie w tym czasie. Wszyscy udaliśmy się na prawą stronę, gdzie było duże rżysko i gdzieniegdzie stały kopki zboża. Dosłownie po kilku minutach z Pruszkowa, bo to było blisko, przyjechały dwa czołgi i esesmani na samochodach. Na szczęście, gdy chowaliśmy się na tym rżysku i czołgaliśmy się deszcz przestał padać, była szósta, siódma godzina rano, widno już było.

 

Dostaliśmy niesamowity ostrzał z broni maszynowej, nie było dla nas ratunku, tylko chować się między tymi kopkami gdzie, kto mógł. Tam płynęła rzeczka Raszynka i Utrata. Oprócz posiłków, które przyjechały z Pruszkowa, nad nami natychmiast pojawił się samolot, który dosłownie kilka metrów nad ziemią latał i strzelał do nas z broni maszynowej. Byliśmy rozrzuceni na tym rżysku, przynajmniej tam, gdzie ja byłem. Później się dowiedziałem, że „Grzymała” wraz z kilkoma żołnierzami przeszedł Raszynkę i jemu szczęśliwie udało się jakoś wyjść za majątkiem w kierunku lasów sękocińskich. My byliśmy otoczeni ze wszystkich stron, z lasów komorowskich strzelano do nas z granatników. Najgorszy był ten samolot, pamiętam, od tej serii z KM byłem cały przysypany ziemią, tak jakby mnie przysypała skiba ziemi. Wtedy już miałem karabin, kolega został zabity i wziąłem od niego karabin, miałem jeszcze kilka granatów przy sobie. Czołgałem się po rżysku, oczywiście zaczęli do nas walić z czołgów, granaty rozrywały się. Cały czas nie było mowy o wstaniu, trzeba się było czołgać. Czołgając się po tym rżysku zostałem nago, zostały mi tylko slipki, skarpetki i pantofle, całe moje ubranie rozleciało się. Nie miałem innego wyjścia, doczołgałem się do kopki zboża, ukryłem się miedzy snopkami i obserwowałem, co się dzieje. Widziałem przed sobą tyralierę esesmanów, którzy szli w moją stronę. Słyszałem jęki rannych kolegów i koleżanek, słyszałem głosy: „Ratunku!”. Widziałem, czego nigdy w życiu nie zapomnę, jak Niemcy dobijali tych rannych, a żyjących brali do niewoli i słyszałem te ich głosy: Noch ein polnisch Bandit. Byłem przygotowany na najgorsze, położyłem przed sobą karabin, granaty. Przygotowany byłem na śmierć, ale myślałem, że może jeszcze kogoś zabiję przedtem, że uda mi się położyć, któregoś z esesmanów. Znałem trochę niemiecki, doszli do mnie na tyle, że słyszałem ich głosy i usłyszałem komendę dowódcy SS, że koniec akcji i wszystkich, którzy zostali wzięci do niewoli mają odprowadzić do dworku. Nie doszli do mnie, odetchnąłem szczęśliwy i odpoczywałem. Przeleżałem do zmierzchu, czyli od godziny szóstej do około osiemnastej. Nie można się było ruszyć, ponieważ ze wszystkich stron byliśmy obserwowani i otoczeni. Niemcy w dalszym ciągu wyłapywali niedobitków Powstania Warszawskiego.

Całą rozmowę znajdziecie TUTAJ.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.