Patryk Sokołowski: W piłce trzeba walczyć o swoje, ale na uczciwych zasadach - Legia Warszawa
Plus500
Patryk Sokołowski: W piłce trzeba walczyć o swoje, ale na uczciwych zasadach

Patryk Sokołowski: W piłce trzeba walczyć o swoje, ale na uczciwych zasadach

Do Warszawy wrócił w styczniu bieżącego roku i od razu chciał mocno zaznaczyć swoją obecność. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bowiem jak sam powiada - Legia to jego drugi dom. Przeszedł długą drogę, ale zawsze dookoła niego byli ludzie, którzy w niego wierzyli. Był gotowy na szczęście i każdego dnia dążył do bycia coraz lepszym piłkarzem. Zapraszamy na rozmowę z Patrykiem Sokołowskim.

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Mateusz Okraszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Do Warszawy wrócił w styczniu bieżącego roku i od razu chciał mocno zaznaczyć swoją obecność. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bowiem jak sam powiada - Legia to jego drugi dom. Przeszedł długą drogę, ale zawsze dookoła niego byli ludzie, którzy w niego wierzyli. Był gotowy na szczęście i każdego dnia dążył do bycia coraz lepszym piłkarzem. Teraz to szczęście do niego trafiło, nie tylko w życiu piłkarskim. Śmiało możemy postawić tezę, a nie hipotezę, że jego historia jest inspiracją dla wielu młodych zawodników. Poznajcie Patryka Sokołowskiego - wiernego legionistę, który swoją miłość do klubu pokazywał od najmłodszych lat, choć czasem w trochę nielegalny sposób. Być może po tym wywiadzie Miły Pan nagra kolejny hit disco polo, tak, jak miało to miejsce po kolacji w Jeffsie? Zapraszamy na rozmowę z Patrykiem Sokołowskim.

 

- Zwykle rozmowy zaczyna się od jakiegoś wyszukanego pytania, ale ja chciałbym pójść w nieco inną stronę. Czym dla Ciebie jest Legia?
- Legia to dla mnie drugi dom. Spędziłem tu mnóstwo czasu. Pasja i miłość zostały we mnie zaszczepione od najmłodszych lat. Tata zaczął zabierać mnie na mecze jak miałem trzy, cztery lata. Od tego czasu zawsze, co dwa tygodnie, byłem na stadionie i dopingowałem Legii. Nie wyobrażałem sobie, żeby nie być obecnym na meczu domowym. Później do tego doszły treningi. Na Łazienkowskiej spędzałem tyle samo czasu, co w rodzinnym domu. Czułem i czuję cały czas, że to moje miejsce.

 

- Nie będę ukrywał, że spodziewałem się podobnej odpowiedzi. Jak popatrzy się na Twoją historię, to wydaje się ona nierealna, a nawet niesamowita. Cała ta sytuacja pokazuje, jak upór i ciężka praca mogą pomóc w spełnianiu marzeń. 
- Zdecydowanie tak. Droga do zadebiutowania w pierwszej drużynie Legii była bardzo długa i kręta. Gdy zaczynałem karierę, to wyobrażałem sobie wszystko nieco inaczej. Nie będę tego ukrywał. Ta droga była jednak bardzo ciężka, ale tym samym dała mi wiele satysfakcji. Każdego dnia czerpałem coraz więcej i wiedziałem, że muszę walczyć o swoje, aby spełnić marzenia. Właśnie tak do tego podchodziłem. Przede wszystkim z wiarą. 

 

- Powiedziałeś, że „wyobrażałeś to sobie nieco inaczej”. Co miałeś na myśli? 
- Każdy młody zawodnik rozpoczynający swoją przygodę z piłką w Akademii Legii liczy na to, że uda mu się przebić do pierwszej drużyny i tam grać w podstawowym składzie. Mnie to się nie udało. Taki cel powinien mieć jednak każdy młody chłopak rozpoczynający karierę w Akademii. To nie jest nic złego. Wiem, że trzeba mierzyć siły na zamiary, ale piłkarze Legii muszą być bardzo ambitni, bo to może pozwolić osiągnąć im sukces. Moja droga była trochę inna. Szybko trafiłem do drugiej drużyny. Można powiedzieć potocznie – jak z płatka! Wszystko przebiegało harmonijnie, ale na koniec musiałem odejść z Legii, żeby wrócić tu po kilku latach.

Zdjęcie

- Miałem kilka chwil zwątpienia. W życiu tak jednak jest. Musisz przetrwać te momenty i iść dalej. Nie skupiać się na tym, że może być jeszcze gorzej, tylko cały czas iść przed siebie. Ja od samego początku miałem takie podejście.

- W pierwszej rozmowie po podpisaniu kontraktu powiedziałeś: „za trud i ciężki czas, który miałem za sobą w niższych ligach”. Od samego początku w Twojej głowie nadrzędnym celem był powrót na Łazienkowską?
- Na pewno bardzo chciałem tu wrócić. Wiedziałem jednak, że to może być bardzo trudne. Byłem świadomy, że w tej Legii już nigdy mogę nie zagrać. Skupiałem się bardziej na podnoszeniu mojego poziomu sportowego. Chciałem być z dnia na dzień coraz lepszym piłkarzem. A gdzie mnie to poniesie? Jako piłkarz musisz wiedzieć, że nie wszystko zależy od Ciebie. Twoja droga może ułożyć się na różne sposoby. Aby sobie pomóc możesz robić jedno – stale rozwijać swój poziom i nigdy się nie zatrzymywać. Chciałem być lepszym piłkarzem i na tym się skupiałem. 

 

- Jesteś ukształtowanym piłkarzem. Gdy widziałeś tych wszystkie młodych zawodników, którzy w przestrzeni mediów zostawali szybko okrzyknięci talentami, nie miałeś takiej myśli: „Kurcze, Patryk, dla Ciebie to już chyba za późno”. 
- Bywały trudne momenty. Miałem kilka chwil zwątpienia. W życiu tak jednak jest. Musisz przetrwać te momenty i iść dalej. Nie skupiać się na tym, że może być jeszcze gorzej, tylko cały czas iść przed siebie. Ja od samego początku miałem takie podejście. Byłem pewny tego, że cały czas się rozwijam i staje się lepszym piłkarzem. Gdy następowało zwątpienie, starałem się jak najszybciej je od siebie oddalać. 

 

- Pewność i świadomość piłkarska towarzyszyły Ci od samego początku, czy coś musiało się wydarzyć, abyś te cechy nabył?
- To wszystko przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Granie w niższych klasach rozgrywkowych to nie tylko dużo przeżyć piłkarskich, ale również życiowych. Kluby na tych szczeblach są zupełnie inaczej zorganizowane niż ma to miejsce np. w przypadku Legii. Trzeba swoje przeżyć i swoje zobaczyć. To kształtuje charakter, żeby dalej iść wyżej. Ja to bardzo lubię. Gdy idziesz kroczek po kroczku, to każdy kolejny awans jeszcze bardziej cieszy. Satysfakcja i motywacja są wówczas jeszcze większe. 

Zdjęcie

- Po przyjściu do liceum Pani Profesor kazała nam napisać wypracowanie. Takie, jakie później pisało się na maturze. Starałem się napisać tę pracę podobnie, jak miało to miejsce w gimnazjum. I co? Dostałem jedynkę. Pani wzięła mnie do tablicy. Główną uwagą było to, że w mojej pracy nie ma tezy. Ja byłem bardzo zdziwiony i odpowiedziałem, że nie ma tezy, bo na samym początku jest hipoteza. Pani zapytała, czy wiem co to jest hipoteza, więc ja – jako nieokrzesany młokos – odpowiadam, czy ona wie czym ta hipoteza jest. Skończyło się tak, że rodzice zostali wezwani do szkoły.

- Słucham Twojej historii i mam wrażenie, że jesteś zwykłym, zakochanym w Legii chłopakiem z Ochoty. Chłopakiem z Ochoty wychowanym w trójkącie Raszyńska, Filtrowa i Koszykowa. 
- Wszystko się zgadza! Od zawsze taki byłem, już od najmłodszych lat. Mam dwóch przyjaciół – jeden mieszka na Filtrowej, drugi na Koszykowej, a ja na Raszyńskiej. Mieliśmy taką swoją paczkę (śmiech). Właśnie tam się wychowywaliśmy. Ja spędzałem bardzo dużo czasu na Starej Ochocie. Po przyjściu do Legii wielu starych znajomych odzywało się do mnie. Są dumni, że mogę reprezentować Ochotę. Ja też się z tego powodu bardzo cieszę. Identyfikuję się z wieloma osobami, które są z Ochoty i mocno mi kibicują. 

 

- Spędzałeś dużo czasu na Ochocie robiąc kolejne graffiti?
- Ale wspomnienia (śmiech)! Bardzo dobrze to pamiętam. Za czasów gimnazjalnych mieliśmy zajawkę na to, żeby trochę pobiegać i porobić graffiti w różnych, może trochę nielegalnych miejscach (śmiech). Różne ciekawe pomysły przychodziły nam wtedy do głowy. 

 

- Wasze działa gdzieś jeszcze się zachowały? Co one w ogóle przedstawiały?
- Myślę, że większość naszych „prac” zostało już zamalowanych i ciężko będzie teraz coś znaleźć. Ewentualnie na jakichś wąskich, ochockich uliczkach, ale to już tylko dla wtajemniczonych. Najczęściej decydowaliśmy się na tematy legijne, albo po prostu ochockie. Naszym logiem było RFK od nazw wspomnianych przez Ciebie ulic – Raszyńskiej, Filtrowej i Koszykowej. Jak każda grupa musieliśmy mieć swoje logo (śmiech). Teraz wracam do tych czasów z uśmiechem na ustach. To były fantastyczne przeżycia. 

 

- Nie wiem, czy uśmiech na ustach będzie Ci towarzyszył, gdy poruszymy jeszcze jeden wątek szkolny – pomylenia tezy z hipotezą. 
- Widzę, że dokopałeś się do ciekawych informacji (śmiech). Gdy byłem w gimnazjum, to polski nie był u mnie na najwyższym poziomie. Zawsze byłem umysłem ścisłym. Po przyjściu do liceum Pani Profesor kazała nam napisać wypracowanie. Takie, jakie później pisało się na maturze. Starałem się napisać tę pracę podobnie, jak miało to miejsce w gimnazjum. I co? Dostałem jedynkę. Pani wzięła mnie do tablicy. Główną uwagą było to, że w mojej pracy nie ma tezy. Ja byłem bardzo zdziwiony i odpowiedziałem, że nie ma tezy, bo na samym początku jest hipoteza. Pani zapytała, czy wiem co to jest hipoteza, więc ja – jako nieokrzesany młokos – odpowiadam, czy ona wie czym ta hipoteza jest. Skończyło się tak, że rodzice zostali wezwani do szkoły. Po tym incydencie złapałem bardzo dobry kontakt z panią profesor, która na dalszym stopniu edukacji wiele mnie nauczyła. Później udało mi się napisać maturę na ponad 80%. Kiedyś wydawało mi się to nieosiągalnym wynikiem, a tu proszę bardzo (śmiech).

Zdjęcie

- Zdawałem sobie sprawę, co może mnie czekać po podpisaniu kontraktu z Legią. Chciałem wnieść pozytywną energię, ale przede wszystkim przekuć ją w ciężką pracę. Tylko tak mogliśmy odbić się z dna. Wszyscy wiedzieliśmy w jakiej sytuacji jesteśmy. Moim nadrzędnym celem od samego początku była pomoc zespołowi.

- Do tego zmierzałem. Na co dzień jesteś osobą bardzo spokojną i wyważoną, ale tak jak w przeszłości miałeś w sobie tego raptusa, tak ten charakter i takie „zacięcie” pokazujesz na boisku. Podczas obozu w Dubaju co chwilę otrzymywaliśmy wiadomości w stylu: „Sokół to prawdziwy szef, najgłośniejszy na boisku, cały czas podpowiada”. Od samego początku mocno chciałeś zaznaczyć swoją obecność. 
- Od samego początku chciałem mocno pomóc drużynie. Wiedziałem, w jakim momencie jesteśmy. Przede wszystkim to były kłopoty mentalne i to, co mieliśmy w głowach. Tu nie chodziło o aspekty czysto piłkarskie. Wydawało mi się po prostu nierealne, że zanotowaliśmy już tyle porażek. Chciałem szybko odcisnąć swoje piętno na zespole. Wszedłem do szatni pewny siebie. Miałem wiarę, że w szybkim czasie mogę pomóc tej drużynie. Zdawałem sobie sprawę, co może mnie czekać po podpisaniu kontraktu z Legią. Chciałem wnieść pozytywną energię, ale przede wszystkim przekuć ją w ciężką pracę. Tylko tak mogliśmy odbić się z dna. Wszyscy wiedzieliśmy w jakiej sytuacji jesteśmy. Moim nadrzędnym celem od samego początku była pomoc zespołowi. 

 

- Piłkarsko już wiemy, jak chciałeś wejść do zespołu. A co wtedy działo się w Twojej głowie? 
- Starałem się po prostu o tym nie myśleć. Szukałem pozytywów. Wiedziałem, że ta runda będzie lepsza. Przyszedł nowy trener, zespół złapał fajną energię, dobrze prezentowaliśmy się w meczach na zgrupowaniu. Nie chciałem dopuszczać do siebie widma spadku, chociaż ta myśl gdzieś z tyłu głowy siedziała. Widać to było też podczas pierwszych meczów rundy. Nie wszystko wyglądało na boisku tak, jak chociażby na w Dubaju. Nie potrafiliśmy tego przełożyć na pierwsze spotkania ligowej. Potem jednak złapaliśmy dobrą serię. Wygraliśmy kilka meczów. Teraz jest gorzej i mamy wiele do poprawy. Bardzo przeżywamy obecną sytuację. Musimy cały czas iść do przodu. To jedyna droga. 

 

- Było chyba o tyle łatwiej, że jako piłkarz nie przykładasz dużej wagi do mediów społecznościowych. 
- Zgadzam się. Staram się bardzo mało korzystać z mediów społecznościowych. Używam ich do komunikacji ze znajomymi. Nie bawię się w jakieś głębsze i częstsze używanie Instagrama, Twittera. Nie wstawiam wielu zdjęć. Po prostu nie chcę być tam aktywny. Omijam to wszystko szerokim łukiem i wtedy czuję wewnętrzny spokój. Nie zaprzątam sobie tym głowy. Co ciekawe, bardzo często jak spotykam ludzi, kibiców na mieście, to reakcje są bardzo pozytywne. Fani są z nami, wierzą w nas. Takie komentarze pojawiają się gdy spotkam kogoś twarzą w twarz. Zawsze mnie to nieco śmieszy. Słyszę, że w Internecie jest duży hejt, a potem wychodzę na ulicę i mam do czynienia z zupełnie innym nastawieniem. Ja sam chcę także chronić swoją i rodzinną prywatność. To dla mnie bardzo ważne. Internet i media społecznościowe są pomocne, ale nigdy nie przykładałem do nich dużej roli. 

Zdjęcie

- Każdy mecz przed kibicami Legii, na naszym stadionie, to niesamowite przeżycie. Czuję ciarki, jak wychodzę na boisko przy dopingu naszych fanów. Chociaż te debiuty – zarówno w Legii, jak i pierwszy, oficjalny występ na Łazienkowskiej – mam już za sobą, to cały czas odczuwam to w podobny sposób. 

- Już po tym co powiedziałeś widać, jak bardzo jesteś oddany Legii. Debiut ligowy z Zagłębiem Lubin był dla Ciebie najważniejszym piłkarskim dniem?
- Myślę, że tak. Był to dla mnie jeden z najważniejszych momentów w karierze. Wspaniałą chwilą był także debiut na Łazienkowskiej. Każdy mecz przed kibicami Legii, na naszym stadionie, to niesamowite przeżycie. Czuję ciarki, jak wychodzę na boisko przy dopingu naszych fanów. Chociaż te debiuty – zarówno w Legii, jak i pierwszy, oficjalny występ na Łazienkowskiej – mam już za sobą, to cały czas odczuwam to w podobny sposób. 

- Innym ważnym momentem było na pewno wywalczenie mistrzostwa Polski z Piastem Gliwice. Wtedy nikt na nas nie stawiał, a udało się wywalczyć to najważniejsze trofeum. Teraz chcę to samo osiągnąć z Legią. Musimy wrócić na mistrzowską drogę. 

 

- Zagrałeś z Zagłębiem, Wartą, Termalicą i Wisłą. Od rywalizacji z Górnikiem Łęczna zasiadłeś na ławce rezerwowych. Sam kiedyś powiedziałeś, że marudzenie w szatni jest czymś normalnym i często spotykanym. Czy w takiej sytuacji też zacząłeś marudzić? 
- To już trzeba by było zapytać chłopaków z drużyny (śmiech). Nie marudziłem, ale czułem lekką złość. Trzeba mnie jednak dobrze zrozumieć – to była pozytywna złość. Chciałem jak najszybciej przełożyć ją na boisko, każdy kolejny trening, aby udowodnić, że miejsce w składzie mi się należy. Nawet gdy wchodziłem z ławki rezerwowych robiłem wszystko by wrócić do pierwszej jedenastki. Obrażanie się prowadzi donikąd. Czegoś takiego nie powinno być w piłce. Pokazujesz, że Ci nie zależy? Nie powinieneś się wówczas nazywać ambitnym i profesjonalnym sportowcem. Musisz wierzyć w siebie, w swoje otoczenie, w swojego trenera, kolegów z drużyny. W piłce trzeba walczyć o swoje, ale walczyć na uczciwych zasadach. 

Zdjęcie

- Możesz mieć słaby dzień, to oczywiste. Grasz mecz, podajesz niecelnie, niewiele Ci wychodzi – okej, akceptuje to. Nie akceptuje jednego – braku zaangażowania.

- Wspomniałeś o walce, stąd moje pytanie. Czy można nazwać Cię w takim razie typem boiskowego walczaka? Niektórzy zawodnicy nie lubią tego określenia, bo może ono ujmować z czysto piłkarskich umiejętności. 
- Mnie to określenie się podoba! W Akademii Legii zawsze mi wpajano, że możesz być gorszy piłkarsko, a na swojej drodze napotkasz zawodników lepszych w jakichś aspektach futbolu. Nigdy nie może Ci jednak zabraknąć walki, determinacji i ambicji. To zawsze możesz dać z siebie. Tak byłem wychowany. Często zaangażowaniem i ambicją możesz po prostu wygrać mecze. Piłka to doskonale pokazuje. Ile razy drużyna z mniejszym potencjałem pokonała tą lepszą? Coś takiego stale ma miejsce. Z dnia na dzień trzeba rozwijać swoje piłkarskie umiejętności. To jest podstawa. Nie możesz jednak zapomnieć o innych cechach. Ja chcę pokazywać w Legii 100% swojego zaangażowania i woli walki. Ten klub nigdy nie był i nigdy nie będzie mi obojętny. Legia dała mi bardzo dużo i zamierzam tyle samo jej oddać. A może nawet więcej. 
 

- Tego przede wszystkim nauczyła Cię piłka? 
- Zdecydowanie tak. To też przekłada się na życie prywatne. Po każdej porażce musisz się podnieść. W piłce nożnej porażka jest czymś naturalnym. Może mniej np. niż w niektórych sportach indywidualnych, bo dla tego przykładu – mój brat gra w tenisa stołowego. Jak jedzie na turniej, to zwycięzca może być tylko jeden. Większość osób musi przegrać przynajmniej ten jeden mecz. W piłce jest trochę inaczej. Po każdej porażce masz kolejny mecz, który możesz wygrać i wrócić na zwycięską drogę. Dlatego też nie lubię długo przeżywać i trzymać w sobie niepowodzeń. Wstaje rano i myślę sobie, co mogę zrobić lepiej, aby tym razem wygrać. To też pokazuje swojego rodzaju szacunek dla trenerów, kibiców i wszystkich, którzy Cię wspierają. Wykonujesz swoją pracę jak najlepiej umiesz. Możesz mieć słaby dzień, to oczywiste. Grasz mecz, podajesz niecelnie, niewiele Ci wychodzi – okej, akceptuje to. Nie akceptuje jednego – braku zaangażowania. Gdy dajesz z siebie wszystko, to nie możesz mieć do siebie pretensji. A jeżeli nawet to nie pomogło? Musisz się otrząsnąć i zastanowić się, co następnego dnia możesz zrobić lepiej. 

 

- W tym całym procesie codziennego stawania się lepszym najbardziej pomaga Ci rodzina? 
- Bardzo lubię spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Jestem trochę takim domatorem. Rodzina cały czas mnie wspierała i prowadziła na piłkarskiej drodze. To dzięki nim udało mi się przebić do Ekstraklasy z tych niższych lig. Cały czas we mnie wierzyli, ale też bardzo pomagali. Przy każdym cięższym momencie miałem ich obok. Nigdy nie byłem pozostawiony sam na pastwę losu. Najbardziej pomogła mi moja żona Julka. Sama też przeszła najwięcej. Życie na odległość i wyjazdy po całej Polsce, to na pewno nie brzmi rewelacyjnie. Mieszkała w Elblągu, w Gliwicach, musiała jeździć do Suwałk. Razem ze mną poniekąd zwiedziła całą Polskę (śmiech). Julka razem ze mną dużo przeszła. Zawsze jednak byliśmy razem. To wszystko na pewno scementowało nasz związek i dzięki temu teraz jesteśmy małżeństwem. Z tego miejsca chciałbym jej bardzo podziękować, za cały trud jaki włożyła w pracę ze mną.

Zdjęcie

- W życiu każdego z nas pojawiają się szanse. Możemy przechodzić przez wiele cierpień, może się nam nie układać, ale zawsze – prędzej czy później – ta okazja się pojawi. Tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy. Musimy być na to gotowi.

- Rodzina była kluczowa, ale w swoim piłkarskim życiu trafiłeś na osoby, które cały czas mocno Ci dopingowały. To bardzo ważne, bo wielu młodych zawodników opowiada, że w ciągu swojej kariery byli wielokrotni ściągani w dół. 
- Dobrze to określiłeś. Pamiętam jak trenerem rezerw Legii był Jacek Magiera. Otrzymaliśmy wówczas od trenera książkę „Szczęście, czy fart”. Jacek Magiera wpajał nam, że zawsze powinniśmy być gotowi na szanse. Chociaż to trener Magiera mówiąc potocznie – odpalił mnie z drużyny, to właśnie u jego boku dużo się nauczyłem. Zrozumiałem, że muszę być zawsze gotowy na swój moment. W życiu każdego z nas pojawiają się szanse. Możemy przechodzić przez wiele cierpień, może się nam nie układać, ale zawsze – prędzej czy później – ta okazja się pojawi. Tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy. Musimy być na to gotowi. Ja sam natrafiłem na świetnych trenerów i wielu bardzo dobrych piłkarzy. To oni pozwolili mi także wykorzystać swoje szanse. Tak było w Olimpii Elbląg, Wigrach Suwałki i Piaście Gliwice. 

 

- Zapamiętałeś jakąś jedną myśl, cytat, sformułowanie z tej książki, która mocno utkwiła Ci w głowie?
- Myślę, że sam tytuł dużo nam mówi. Ta książka skłania do wielu refleksji. Opowiada o tym, że można mieć w życiu jednorazowe szczęście, dużo osiągnąć, a następnie spocząć na laurach. Jeżeli jednak ciężko pracujesz i cały czas jesteś gotowy na pozytywne chwile, to one do Ciebie przyjdą. Musisz być na to przygotowany, a wtedy dostaniesz swoje okazje. Jednorazowe szczęście nie jest wieczne. Na swoją pozycję musisz cały czas pracować. Nawiązując do tytułu – w życiu pojawia się fart, ale Ty jako człowiek musisz dążyć do szczęścia, a nie zadowalać się jedną, czy drugą sytuacją. Takie podejście zagwarantuje Ci osiągnięcie wymarzonych celów. 

 

- A w Twoim życiu pojawiła się sytuacja, do której nie byłeś przygotowany i której nie wykorzystałeś?
- Nie patrzę tak na to. Zawsze dawałem z siebie wszystko. Może gdybym podejmował inne decyzje, to jeszcze szybciej trafiłbym do Ekstraklasy, ale może w ogóle bym nie trafił. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Gdy podejmowałem życiowe wybory, to moje intuicja zwykle podpowiadała mi naprawdę dobrze. Koniec końców cały czas szedłem w górę. Kluczowym momentem było odejście z Olimpii Elbląg. Po dobrym sezonie otrzymałem propozycje przedłużenia kontraktu. Na tamten moment była to dla mnie naprawdę dobra propozycja. Zdecydowałem się jednak odejść, chociaż nie miałem żadnej innej opcji ze strony klubów. Pojechałem na testy do Wigier Suwałki i tam udało mi się przekonać trenera Skowronka do swojej osoby. Finalnie trafiłem do Wigier i to była bardzo dobra decyzja. Złożyło się na to wiele aspektów. Pomogło mi także szczęście, ale ono musi być obecne w takiej piłkarskiej drodze. Ja byłem na nie gotowy. 

Zdjęcie

- Pamiętam, że jechaliśmy na jeden z meczów jakieś trzy, cztery godziny, a ja założyłem już te getry. Dojechaliśmy na jeden z postojów. Trener zwołał chłopaków, pokazał na mnie palcem i śmiał się: „O proszę bardzo, Sokół już chyba gotowy na mecz”. Jak można się domyślać drużyna również wybuchła śmiechem.

- Wspomniałeś o Olimpii Elbląg. Czas w drugiej lidze był dla Ciebie bardzo ważny, ale z Twoim pobytem w Elblągu wiąże się jeszcze jedna, ciekawa historia. Chodzi o specjalne getry. 
- Tak, była taka sytuacja! Poprosiłem tatę na urodziny o specjalne getry do regeneracji. One miały jaskrawe kolory – czarno-pomarańczowo-zielone, bardzo rzucające się oczy. Pamiętam, że jechaliśmy na jeden z meczów jakieś trzy, cztery godziny, a ja założyłem już te getry. Dojechaliśmy na jeden z postojów. Trener zwołał chłopaków, pokazał na mnie palcem i śmiał się: „O proszę bardzo, Sokół już chyba gotowy na mecz”. Jak można się domyślać drużyna również wybuchła śmiechem. A co się okazało później? Z biegiem czasu coraz więcej osób zakładało te getry. Im wyższy poziom tym więcej ludzi, piłkarzy, sportowców używało podobnych rzeczy do regeneracji. Śmiechy w szatni w takim wypadku szybko wygasły. 

 

- Tych ciekawych, nieco humorystycznych historii jest w Twoim przypadku naprawdę sporo. Która gra jest teraz Tobie bliższa – FIFA czy Football Manager?
- Teraz dałeś mi do namysłu. Na komputerze Football Manager, na konsoli FIFA, chyba tak bym ostatecznie odpowiedział. 

 

- Ale ostatnio chyba częściej grasz w Football Managera. Z tego co słyszałem, Twoim pierwszym transferem do Legii był… Patryk Sokołowski.
- Po prostu chciałem, żeby był realistycznie (śmiech). Tylko o to chodziło. Teraz gram trochę mniej, ale swego czasu kilka dobrych godzin przy tej produkcji wysiedziałem. Nie jestem też aż takim gamerem, żeby poświęcać temu aż tyle czasu. Teraz wolę spędzać czas z rodziną i to jej poświęcam dużo uwagi. Ale jak byłem młodszy… oj grało się długo. Gdy mieszkałem z rodzicami to potrafiłem do późna grać w Football Managera. Ten przysłowiowy „jeden mecz” bardzo często przedłużał się do 3 w nocy (śmiech). Rodzice kazali mi iść spać, a ja zawsze musiałem dograć to ostatnie spotkanie. 

Zdjęcie

- W czasach między podstawówką, a gimnazjum mieliśmy takiego kebaba przy Placu Narutowicza, do którego czasami chodziliśmy. Zawsze braliśmy go na grubym cieście z ostrym sosem, no może czasami mieszanym. Gdy ktoś brał kebaba na cienkim cieście z sosem łagodnym to uważaliśmy takie zachowanie za…

- Przed całonocnym graniem z kolegami rytuał był prosty – carrefour przy Narutowicza, powrót do domu, szybka kolacja i można było siadać do konsoli. 
- Ale to były czasy! Spotykaliśmy się z kolegami u mnie w domu i mówiąc potocznie „zarywaliśmy nockę” przy grach. Tak jak mówisz – najpierw carrefour, potem kolacja i można było odpalać! Graliśmy na dwa czy trzy komputery. To był okres, w którym byłem trochę wciągnięty w te gry komputerowe. Bardzo dobrze wspominam te czasy nastoletnie, chociaż jestem też z tego pokolenia, które dzieciństwo spędziło na boisku i na podwórku. Tego komputera wtedy aż tak nie używałem. Gdy byłem w podstawówce, to do późnych nocy siedziałem na boisku szkolnym i kopałem piłkę. Cieszę się, że jestem z tego pokolenia, które mogło doświadczyć tych dwóch różnych specyfik.

 

- Przy nocce poświęconej na granie na pewno nie zawsze chciało wam się gotować. Wybór był prosty – kebab, ale z tego co słyszałem – w Twoim przypadku – kebab na cienkim cieście z sosem łagodnym po prostu nie wchodził w grę. 
- Teraz jest trochę inaczej, bo nawet wolę kebaba na cienkim cieście, ale z sosem mieszanym. Chociaż szczerze nie pamiętam kiedy ostatni raz go jadłem, chyba kilka lat temu. Nawet zrobiłeś mi smaka (śmiech). W czasach między podstawówką, a gimnazjum mieliśmy takiego kebaba przy Placu Narutowicza, do którego czasami chodziliśmy. Zawsze braliśmy go na grubym cieście z ostrym sosem, no może czasami mieszanym. Gdy ktoś brał kebaba na cienkim cieście z sosem łagodnym, to uważaliśmy takie zachowanie za…

 

- Mało męskie?
- Dokładnie tak, mało męskie. Zawsze w takich sytuacjach mieliśmy niezłą beczkę. Ktoś brał kebaba na cienkim cieście z łagodnym sosem, to musiał się liczyć z naszymi komentarzami. Nawet tymi pomyślanymi w głowie (śmiech).

Zdjęcie

- Pewnego dnia poszliśmy z żoną i znajomymi do Jeffsa na Polach Mokotowskich. Usiedliśmy, chcieliśmy zamówić jedzenie, a ja nagle spotkałem Miłego Pana, Piotrka Kołaczyńskiego, który nas obsługiwał. Wywiązała się bardzo śmieszna i długa rozmowa. Ja Piotra już wcześniej dobrze znałem i lubiłem. Co się okazało? Jakieś kilka miesięcy później wyszła „Królowa” – jeden z największych hitów Miłego Pana.

- Przejdźmy jeszcze na chwilę do boiska. W Legii natrafiłeś na jeszcze jedną ciekawą osobę, która Ciebie doskonale zna. Chodzi o Miłego Pana, gwiazdę sceny disco polo. 
- Bardzo dobrze znam Miłego Pana. Co więcej, mam z nim ciekawą historię. Grałem w Olimpii Elbląg, ale często wracałem do Warszawy, do rodziców. Pewnego dnia poszliśmy z żoną i znajomymi do Jeffsa na Polach Mokotowskich. Usiedliśmy, chcieliśmy zamówić jedzenie, a ja nagle spotkałem Miłego Pana, Piotrka Kołaczyńskiego, który nas obsługiwał. Wywiązała się bardzo śmieszna i długa rozmowa. Ja Piotra już wcześniej dobrze znałem i lubiłem. Co się okazało? Jakieś kilka miesięcy później wyszła „Królowa” – jeden z największych hitów Miłego Pana. Dla mnie to było niesamowite. Kilka miesięcy temu spotkaliśmy się w restauracji, a tu proszę bardzo – Piotrek jest gwiazdą disco polo. Później udało mi się spotkać z Miłym Panem. To chyba było po transferze do Piasta Gliwice. Przez jednego ze znajomych dowiedziałem się, że Piotrek będzie miał koncert. Postanowiłem zrobić mu niespodziankę. Razem z żoną pojechaliśmy i byliśmy na jego koncercie. Poszliśmy na backstage i chcieliśmy go zaskoczyć. Po całym show chwilę porozmawialiśmy i spędziliśmy super czas. Bardzo mu kibicuje. Piotrek jest naprawdę świetnym gościem, również wychowanym  na Ochocie. Cały czas mamy kontakt. Miły Pan trenował również w Legii i wiem, że jego marzeniem był debiut w pierwszej drużynie. Ta sztuka się nie udała, ale Piotrek odnalazł się w czymś innym. Trzymam za niego kciuki. 

 

- To prawda, że nawet zdarzyło Ci się przyjechać na mecze Miłego Pana?
- Graliśmy razem w Legii. Piotrek był dwa lata młodszy, więc nie występowaliśmy w jednej drużynie. Zdarzyło się jednak rywalizować w jakichś zawodach międzyszkolnych. Muszę przyznać, że on od zawsze naprawdę bardzo dobrze grał w piłkę. Miał do tego predyspozycje, ale ostatecznie poszedł nieco inną drogą. 

Zdjęcie

- Jesteśmy na siebie źli. Ten sezon jest dla nas bardzo ciężki i nieudany. To nie przystoi Legii, po prostu. Przyszłe rozgrywki muszą być zupełnie inne. Musimy wejść w sezon z nową energią i wiarą w to, że najgorsze już za nami. Legia walczy o najwyższe cele i tak musi to wyglądać w najbliższych miesiącach. 

- Ze sceny disco polo przejdziemy jeszcze na chwilę do Legii. Jak mógłbyś podsumować pierwsze miesiące po powrocie do Warszawy?
- Najważniejszym i głównym celem było wydostanie się ze strefy spadkowej i to poniekąd się udało. Na pewno chcielibyśmy, aby tych zwycięstw było jeszcze więcej. Ja nie byłem zadowolony z siebie po tych pierwszych meczach, potem czułem się zdecydowanie lepiej, ale ostanie mecze… Jesteśmy na siebie źli. Ten sezon jest dla nas bardzo ciężki i nieudany. To nie przystoi Legii, po prostu. Przyszłe rozgrywki muszą być zupełnie inne. Musimy wejść w sezon z nową energią i wiarą w to, że najgorsze już za nami. Legia walczy o najwyższe cele i tak musi to wyglądać w najbliższych miesiącach. 

 

- Co na koniec chciałbyś powiedzieć naszym kibicom?
- Bądźcie zawsze z drużyną i wierzcie w nią. Sam jestem kibicem i wiem, jak to wygląda. Każdy ma prawo do narzekania, tym bardziej w takiej sytuacji. Bierzemy odpowiedzialność na siebie. Zrobimy wszystko, aby w nowym sezonie wrócić na nasze miejsce tak, jak na Legię przystało. Wiem, że wielu kibiców daje nam duże wsparcie. Ja sam to odczuwam. Jestem pewny, że wiara i miłość do Legii się nie zmieni. Musimy być jednością. 

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Mateusz Okraszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.