Paweł Wszołek: Ludzie mogą wiele nauczyć się od zwierząt - Legia Warszawa
Plus500
Paweł Wszołek: Ludzie mogą wiele nauczyć się od zwierząt

Paweł Wszołek: Ludzie mogą wiele nauczyć się od zwierząt

Jest chory na punkcie wygrywania do tego stopnia, że po zwycięstwie nad teściem namalował mu w garażu pamiątkowe graffiti. Zwierzęta kocha tak bardzo, że swoim managerem ogłosił psa. Przed rywalami nigdy nie pęka, ale panicznie boi się latać samolotem. Zdecydowanie pewniej czuje się w pociągach TLK, którym poniekąd zresztą zawdzięcza swoje małżeństwo. Uwielbia rap, choć nie przeszkadza mu to słuchać Enrique Iglesiasa i serbskiego folku. Paweł Wszołek pokazał się u nas ze strony, od której nie znają go nawet niektórzy członkowie rodziny.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Jacek Prondzynski, Mateusz Kostrzewa, Archiwum Prywatne

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Jacek Prondzynski, Mateusz Kostrzewa, Archiwum Prywatne

- Na dobry początek mam dla Ciebie kilka zdjęć.
- Ooooo! (śmiech) Dokładnie nie pamiętam, bo – jak widać na załączonym obrazku – na tym etapie życia można mieć jeszcze problemy z pamięcią, ale strzelę, że to było z 25 lat temu. Siostra lubiła się ze mną bawić i woziła mnie w swoim wózku dla lalek, a ja byłem w takich rozmiarów, że sam się kwalifikowałem jako lalka. Takie tam nasze dziecięce zabawy, oboje wyglądamy na zadowolonych! 

 

- Tutaj zresztą też Ci chyba wszystko pasuje. 
- Ej, świetne to jest, wyślij mi to potem koniecznie! Akurat mnie kumple nominowali do tego challengu na facebooku, gdzie wrzuca się swoje dawne zdjęcia z boiska, także na pewno to wstawię. To był albo jakiś juniorski turniej, albo w ogóle mecz ligowy. Tutaj akurat cieszę się po zdobytej bramce. Włosy mam na Juliusza Cezara, troszeczkę taka korona (śmiech).

Zdjęcie

- Moja przygoda z piłką zaczęła się od tego, że trenerzy chodzili po szkołach i wypatrywali zdolnych chłopaków. Organizowali turnieje na szkolnym boisku na zasadzie, że przychodził kto chciał i mógł spróbować swoich sił.

- Do Wisły Tczew, w której koszulce tutaj występujesz, nadal masz chyba zresztą ogromny sentyment?
- Jasne, w końcu tutaj stawiałem swoje pierwsze kroki, tam ktoś mnie wypatrzył, co pozwoliło mi ruszyć dalej. Moja przygoda z piłką zaczęła się od tego, że trenerzy chodzili po szkołach i wypatrywali zdolnych chłopaków. Organizowali turnieje na szkolnym boisku na zasadzie, że przychodził kto chciał i mógł spróbować swoich sił. Jeżeli ktoś się wyróżniał, to zapraszali go na treningi do Wisły Tczew, tworząc w ten sposób drużynę nowego rocznika. Ja całe dnie siedziałem na podwórku i grałem z kolegami, od czasu do czasu dzwoniąc tylko domofonem na górę, żeby mama rzuciła z okna kanapki (śmiech). Jak dowiedziałem się, że jest nabór to oczywiście poszedłem i potem zostałem przyjęty. Mam stamtąd wielu znajomych, mój brat gra tam zresztą do tej pory. Wbrew pozorom Wisła nie jest jakimś marginesem piłkarskim, bo w Tczewie mieszka 60 tysięcy ludzi i da się tam znaleźć naprawdę sporo zaangażowanych kibiców. Klub jest teraz co prawda w piątej lidze, ale wierzę, że zajdzie wyżej. Myślę, że sam będę starał się pomóc na tyle ile mogę, bo zależy mi na tym by Wisła grała na najlepszym możliwym poziomie. Ludzie potrzebują lokalnego sportu, to szalenie jednoczy. 

 

- Ale widzę, że nie tylko piłką się zajmowałeś. 
- Masz te dojścia, co? (śmiech) Myślę, że jak każdy lubiliśmy ze znajomymi jeździć pod domki nad jeziorem. To akurat było Borówno niedaleko Tczewa, ze 20 kilometrów – jak ktoś jest z okolic to pewnie będzie kojarzył. Wieczorami wiadomo: atrakcje (śmiech). A to jakieś ognisko, a to rozmowy do późna na pomoście, a my z kumplami jeszcze lubiliśmy się trochę pobić. Zabieraliśmy rękawice i boksowaliśmy, ale wiadomo, że z umiarem i szacunkiem, bo nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy. Zresztą tak się bawiliśmy nie tylko na wyjazdach, bo też często po prostu szliśmy za blok i tam stawaliśmy do naszych śmiesznych pojedynków bokserskich. Wydaje mi się nawet, że to pomogło w piłce, pozwoliło mi wypracować zadziorność i agresywność. Niczego zatem nie żałuję, poza tym bilans walk mam taki, że same wygrane jak na razie (śmiech). Wiesz, ja się wychowywałem na ciężkim podwórku, gdzie trzeba było obronić co swoje.

Zdjęcie

- Zawsze staram się być dobrym człowiekiem i nie odmawiam pomocy temu, kto o nią prosi. Jasne, że trzeba zachowywać rozsądek, bo każdemu na świecie po prostu nie da się pomóc, ale gdy tylko mogę, to wyciągnę rękę do drugiego człowieka.

- Prawdziwy Ty to grzeczny i ułożony facet w dobrze skrojonej marynarce, czy gość, który na boisku bez wahania potrafi się odwinąć rywalowi?
- Zawsze staram się być dobrym człowiekiem i nie odmawiam pomocy temu, kto o nią prosi. Jasne, że trzeba zachowywać rozsądek, bo każdemu na świecie po prostu nie da się pomóc, ale gdy tylko mogę, to wyciągnę rękę do drugiego człowieka. Zawsze wolałem dawać coś innym niż samemu mieć, chociaż wiem, że często jest to niekorzystne i już się na paru osobach w życiu przejechałem. Takie sytuacje też się zdarzały i – choć bolesne – dużo mnie nauczyły. Uważam więc się za gościa, który naprawdę stara się być fair w stosunku do innych ludzi. Boisko to trochę co innego, bo tam zdarza mi się zagotować i zgubić głowę, ale to nie wynika z agresji, a bardziej z woli walki – taki już mam charakter. Zawsze chcę walczyć, zawsze chcę wygrywać, gryźć trawę i nie odpuszczać. Nawet ta głupia sytuacja z meczu z Piastem: wiem, że głupim zachowaniem osłabiłem drużynę na kolejny mecz i ktoś może powiedzieć, że Wszołek się zagrzał. Ale przegrywaliśmy, odebrałem piłkę, mamy szansę na kontrę, a Kirkeskov – który swoją drogą był w ogóle wyłączony z gry – ciągnie mnie za koszulkę. No to pierwszy odruch masz taki żeby się uwolnić i machasz ręką. Ja tak zrobiłem, po czym sędzia przerywa grę i pokazuje mi czwartą kartkę w sezonie. Osłabiłem zespół na kolejny mecz, żałuję tego, ale nie zawsze da się takie rzeczy kontrolować. Żeby być jednak uczciwy, to muszę przyznać, że takie sytuacje przydarzają mi się też poza boiskiem, może nie wyglądam, ale naprawdę potrafię się wściec – zwłaszcza jak przegrywam. Kiedy gram to muszę wygrać za wszelką cenę, nieważne o co rywalizuję, ale muszę. Będę tak kombinował, żeby w końcu wyszło na moje. Zawsze, dosłownie zawsze . Wiem, że to głupie, ale nie umiem pogodzić się z porażką. Walczę z tym, pracuję nad sobą, ale rzadko kiedy mi się to udaje (śmiech). 

 

- Nawet teściowi nie potrafisz odpuścić. 
- Oczywiście! Często gramy razem w lotki, lubimy też pojechać na gokarty – mamy taki fajny tor w Pszczółkach obok Tczewa, 15 minut autem i jesteś. Kiedy się ścigamy to żaden nie potrafi odpuścić i ktoś powie, że zachowujemy się jak duże dzieci, ale ja uważam, że żeby iść w życiu do przodu, musisz mieć w sobie tę iskrę i wolę walki. Trzeba ciągle chcieć być lepszym, jeżeli zatracisz to uczucie, łatwo zachłysnąć się sukcesem. Strzeliłeś bramkę? Fajnie, ale strzel kolejną. Gdy zaczniesz skupiać się na tym co zrobiłeś dobrze, wtedy staniesz w miejscu. Ja zawsze patrzę tylko przed siebie i to podejście bardzo mi pomaga. 

 

- A propos dużych dzieci – trochę tak się chyba zachowujecie, skoro po wygranej w rzutki zrobiłeś mu w garażu graffiti z wynikiem. 
- Odpowiem ci na to pytanie dopiero kiedy mi powiesz skąd masz te informacje (śmiech).

Zdjęcie

- Ważne, żeby mieć w życiu miejsce na reset. Jose Kante lubi sobie posłuchać jazzu, pójść na koncert, ktoś inny lubi pograć na konsoli, jeszcze inny zaczytuje się w książkach.

- Przecież nie spalę sobie źródła. 
- Widzę, że chyba będę musiał sobie z żoną porozmawiać! Ale to prawda, rekord wisi do teraz, jak będę w domu to ci nawet podeślę zdjęcie (śmiech). My akurat nie gramy w 501 czy 301, tylko po prostu zrobiliśmy sobie takie reguły, że rzucamy dziesięć serii po trzy lotki. Każdy ma 30 rzutów i potem zliczamy sumę punktów. Ja wtedy przy 30 rzutach zrobiłem ponad 700 punktów, także nie jest źle! Lubimy z teściem rywalizować, to taka nasza odskocznia. Ważne, żeby mieć w życiu miejsce na reset. Jose Kante lubi sobie posłuchać jazzu, pójść na koncert, ktoś inny lubi pograć na konsoli, jeszcze inny zaczytuje się w książkach. Takie małe przyjemności są bardzo istotne, zwłaszcza w kontekście tego co dzieje się teraz, bo jeżeli za dużo siedzisz obecnie w mediach i śledzisz informacje, to po prostu można zwariować. Trzeba czasem wyczyścić głowę. 

 

- Dawniej robiłeś to w pociągach TLK.
- Ooo, jest i moja ekipa! Stoję z przyjaciółmi i bratem – to ten z lewej, który tak napina biceps (śmiech). Brakuje kilku chłopaków, ale to część ludzi, z którymi byłem w życiu najbliżej, kumple, na których mogłem liczyć o każdej porze dnia i nocy. Tutaj akurat przyjechali do mnie do Warszawy, a potem dostałem wolne kilka dni i pojechałem do domu. W tamtych czasach raczej mi się nie przelewało, więc zawsze wybierałem najtańsze połączenia, często musiałem jeździć z paroma przesiadkami. Ten pociąg miał przesiadkę w Kutnie i właśnie tam na peronie zrobiliśmy sobie to zdjęcie. Dziesięć godzin wracaliśmy wtedy do Tczewa, teraz dwie i pół jedziesz Pendolino. 

 

- Kolejom zawdzięczasz chyba związek ze swoją żoną. 
- Oczywiście! Z Warszawy do Tczewa jeździłem najpierw do rodziny, ale potem również do dziewczyny. Poznaliśmy się w dość młodym wieku, gdzie człowiekowi zwykle szumi trochę w głowie, jest gotowy do poświęceń i przede wszystkim ma końskie zdrowie. Zdarzało się więc, że gdy miałem wolny dzień, to potrafiłem po treningu wsiąść w pociąg, jechać te dziesięć godzin, wpaść do Magdy na dwie godziny i potem nocnym wracać z powrotem na trening. Szalone czasy, ale – jak widać – było warto.

Zdjęcie

- Rap to moja odskocznia, kiedy sam jadę autem lubię odpalić głośniki na full i w trasie potrafię przesłuchać tak całą płytę. To mnie trochę resetuje, oczyszcza, daje powody do przemyślenia pewnych spraw.

- Szalone czasy dobrze przechodzi się z szalonymi ludźmi. 
- No tak, mówili na nas wtedy ekipa wariatów (śmiech). Z Łukaszem Teodorczykiem wspólnie chodziliśmy na pierwsze zakupy, układaliśmy pierwsze stylówki. Łukasz słucha bardzo dużo rapu, ja też go uwielbiam i z tego co pamiętam to na tym zdjęciu udawaliśmy jakiegoś wykonawcę. Niektórzy nam zarzucali, że za dużo łazimy po galeriach, ale to nawet nie chodziło o robienie zakupów, tylko spędzenie razem czasu, przymierzanie jakichś fajnych ubrań i wspólne wygłupy. Chociaż no dobra, przyznam też, że trochę lubiliśmy się polansować, ale nigdy nie przybrało to jakichś niepokojących rozmiarów. Wszystko robiliśmy z umiarem. 

 

- Mówisz tutaj o miłości do rapu, ale na playlistach masz nawet Iglesiasa. 
- Rap to moja odskocznia, kiedy sam jadę autem lubię odpalić głośniki na full i w trasie potrafię przesłuchać tak całą płytę. To mnie trochę resetuje, oczyszcza, daje powody do przemyślenia pewnych spraw. Nie przeszkadza mi to jednak słuchać klimatów latino, Enrique Iglesiasa to mam akurat tylko jedną piosenkę, ale mam sporo kawałków Don Omara czy Daddy Yankee. Trochę się tym zaraziłem we Włoszech, bo chłopaki z latynoskich krajów często puszczali to w szatni. Do tej pory mam w telefonie sporo włoskiej muzyki, jak ktoś ma ochotę posłuchać to niech pisze, na pewno polecę (śmiech). Jest bardzo fajny włoski wykonawca Biagio Antonacci, Eros Ramazzotti – ale to wiadomo, każdy zna – jest Laura Pausini. No lubię, lubię sobie posłuchać czasami takich włoskich smutów, muzykę dobieram sobie w zależności od nastroju. Rap na pewno jest numerem jeden, ale – jak widzisz – nie ograniczam się tylko do niego (śmiech). 

 

- Najbardziej egzotyczną pozycją na Twojej liście była piosenka „Beograd” serbskiej piosenkarki Cecy. 
- Słuchałeś tego kiedyś? (śmiech)

 

-  Nie wiem czy Cię zaskoczę, ale tak. 
- No i nie wierzę, że przesłuchałeś tylko raz, to cholernie wpada w ucho. Pierwszy raz usłyszałem ją jeszcze jak byłem w Sampdorii. Lubię sobie zostawać po zajęciach na siłowni i robić swoje ćwiczenia, a po treningu ćwiczył też trener Sinisa Mihajlović. Facet pakował jak zły, naprawdę (śmiech). Zawsze puszczał do tego serbską muzykę i każdego dnia, dosłownie każdego dnia z głośników odpalonych na maksa leciała Ceca. „Beograd” spodobał mi się szczególnie, ściągnąłem to sobie na playlistę, w końcu nawet przetłumaczyłem tekst na polski – naprawdę piękna piosenka.

Zdjęcie

- Czasem włącza mi się wewnętrzny filozof (śmiech). No i właśnie dlatego osobiście uważam, że – jakkolwiek głupio to nie zabrzmi – ludzie mogą się bardzo dużo od zwierząt nauczyć, przede wszystkim od psów. Zobacz jaką one mają miłość do człowieka, jak bardzo w niego wierzą.

- To ja zatem mam piękne zdjęcie.
- No zobacz, wyglądamy jak dwa aniołki! Zanim zaczął się sezon, chodziliśmy na mszę pomodlić się przed startem rozgrywek. Taka była tradycja – wiemy gdzie (śmiech) – ale nie tylko, bo we Włoszech też zawsze szliśmy do kościoła w intencji dobrej rundy. W Sampdorii  chodziliśmy do Madonna Della Guardia, przepięknego sanktuarium położonego na górze, swojego czasu odwiedził je nawet Jan Paweł II. W Hellasie też resztą jeździliśmy do kościoła, ja pamiętam, że zawsze modliłem się przede wszystkim o zdrowie, żeby móc dać potem z siebie maksa na boisku no i żeby kontuzje mnie omijały. Dobrze było się tak wyciszyć, ale na tej fotce to nie ukrywam, że trochę podkoloryzowaliśmy (śmiech). Widzieliśmy, że robią zdjęcia i specjalnie tak złożyliśmy ręce, zobacz, Teo skupiony jak mnich, ja tam gdzieś oczy wznoszę do góry (śmiech). Ustawiliśmy to zdjęcie naprawdę bezczelnie! 

 

- A mówiąc szczerze i poważnie – wiara odgrywa dużą rolę w Twoim życiu?
- Jasne. Nie będę udawał świętego i mówił, że chodzę codziennie do kościoła, bo czasem mam problemy żeby pójść chociaż w niedzielę. Ale wiara jest dla mnie ważna, niesamowicie umacnia, szalenie pomaga. Uważam, że trzeba w coś wierzyć. Jedni wierzą w słońce, inni w ziemię, ale mimo wszystko sądzę, że jeśli człowiek w coś wierzy to ma przed sobą jakiś cel i jest mu w życiu łatwiej. Kiedy nie wierzysz w nic, stajesz się obojętny. Nikogo do niczego nie namawiam, każdy ma swoje zdanie na ten temat, jest przecież sporo głosów krytycznych wobec Kościoła. Ja zresztą sam na swojej drodze i w Polsce i za granicą spotkałem księży, którzy po prostu nie powinni nimi być. Miałem sytuację, że wyszedłem nawet z kościoła, bo kapłan zamiast opowiadać ludziom o Bogu, za bardzo skupiał się na – nazwijmy to ładnie – aspektach materialnych. Z księżmi jest jak z ludźmi, są dobrzy i źli. Na drugim biegunie jest ksiądz, którego poznałem wiele lat temu, mam z nim bardzo dobry kontakt, uważam, że jest świetnym kapłanem. Poprosiłem go zresztą nawet, by udzielił mi i Magdzie ślubu. I właśnie dzięki takim ludziom jak on, tym, którzy potrafili jakoś umacniać moją wiarę, jestem tu gdzie jestem obecnie. Miałem trudne momenty, bywałem na zakrętach i sądzę, że gdyby nie Bóg, wszystko mogłoby się potoczyć w niewłaściwą stronę.

Zdjęcie

- - Czasem włącza mi się wewnętrzny filozof (śmiech). No i właśnie dlatego osobiście uważam, że – jakkolwiek głupio to nie zabrzmi – ludzie mogą się bardzo dużo od zwierząt nauczyć, przede wszystkim od psów. Zobacz jaką one mają miłość do człowieka, jak bardzo w niego wierzą.

- Skoro już wywołałeś temat ślubu, to mam tutaj ostatnią fotografię. Parę lat minęło, co?
-  Oj, minęło, minęło! Nie chcę skłamać, ale to chyba zdjęcie z naszej podróży poślubnej sprzed sześciu lat. W dzisiejszych czasach to już można powiedzieć, że stare z nas małżeństwo (śmiech). Teraz jak sobie na to patrzę, to rzeczywiście niesamowicie ten czas leci i mam taką refleksję, że faktycznie trzeba się cieszyć każdym momentem. Zobacz, co się dzieje teraz na świecie – dopiero teraz widać jak fajne i poukładane mieliśmy życie. Uważam, że nie ma co go marnować na spory z innymi ludźmi, dużo sobie o tym ostatnio rozmyślam i tylko utwierdzam się w przekonaniu, że warto wyciągać rękę do drugiego człowieka. Czasem trzeba schować dumę do kieszeni, by dzięki temu żyć z kimś potem w zgodzie. 

 

- W zgodzie wybraliście też miejsce na podróż, tak by broń Boże nie lecieć więcej niż 3 godziny?
- No właśnie, strasznie się boję latać (śmiech)! Zawsze panikuję w samolocie, stracha mam za każdym razem i szczerze mówiąc nawet nie wiem skąd mi się to wzięło, bo pierwszy w życiu lot bardzo mi się podobał. Jak miałem 19 lat to poleciałem do Hurghady w Egipcie na wakacje, przeleciałem w obie strony i nic mi nie przeszkadzało. Jak tak sobie myślę teraz, to wszystko się chyba zaczęło w momencie, gdy lecieliśmy z młodzieżową reprezentacją na mecz i mieliśmy straszne wstrząsy. Od tej pory mnóstwo latałem, ale nie potrafię się wyzbyć niepokoju. Jak tylko są jakieś turbulencje, to sam się trzęsę jak osika (śmiech). Rozmawiałem o tym nawet z naszym klubowym psychologiem, Michałem Dąbskim i tłumaczył mi, że nie mam żadnego wpływu na lot. Pomogły mi te nasze spotkania i teraz lepiej radzę sobie z podróżami, ale ciągle nie mogę do końca wyzbyć się tego lęku. Na swoją obronę powiem, że nie jestem jedyną osobą, która boi się latać, mnóstwo jest takich piłkarzy, ale nie powiem nazwisk, bo się chłopaki poobrażają (śmiech). Jak lataliśmy na reprezentację to bywało, że we dwóch siadaliśmy obok siebie i to już w ogóle była tykająca bomba – dwóch przerażonych gości się nawzajem nakręca – dwóch się boi, nie wiadomo, który bardziej (śmiech). Patrzysz przez okno: Jezu, skrzydło się porusza, pewnie odpada! Ale trudno, trzeba się w życiu czegoś bać, jeden się boi pająków, inny się boi żony.

 

- Ale Ty się chyba żony nie boisz, Magda zawsze mówi o tobie w samych superlatywach. Bardzo chwaliła Cię za miłość do zwierząt. 
- Czasem włącza mi się wewnętrzny filozof (śmiech). No i właśnie dlatego osobiście uważam, że – jakkolwiek głupio to nie zabrzmi – ludzie mogą się bardzo dużo od zwierząt nauczyć, przede wszystkim od psów. Zobacz jaką one mają miłość do człowieka, jak bardzo w niego wierzą. Wyjdziesz z domu po bułki, wracasz, a pies się cieszy jakbyś wrócił z wojny. Zwierzę kocha bezwarunkowo, jest przywiązane nawet do kogoś, kto potrafi je krzywdzić. Myślę, że jakbyśmy wszyscy żyli z takim dobrem w sobie jak psy, to świat byłby piękniejszym miejscem. Uważam, że psy są na świecie po to, by pokazywać ludziom jak żyć i jak kochać.

Zdjęcie

- Jechaliśmy drogą na Gdańsk i nagle zobaczyłem, że na szosę wybiega pies. Poruszał się między rozpędzonymi autami, o mały włos a wpadłby pod TIR-a. Zatrzymałem się na poboczu, wyszliśmy z auta i z godzinę próbowaliśmy go złapać, co wcale nie było takie proste, bo był bardzo wystraszony

- To jak się miewa Leo, piesek którego uratowałeś?
- Bardzo dobrze, mieszka sobie w Tczewie, został u mojej cioci. Jechaliśmy drogą na Gdańsk i nagle zobaczyłem, że na szosę wybiega pies. Poruszał się między rozpędzonymi autami, o mały włos a wpadłby pod TIR-a. Zatrzymałem się na poboczu, wyszliśmy z auta i z godzinę próbowaliśmy go złapać, co wcale nie było takie proste, bo był bardzo wystraszony – bał się ludzi, ktoś go musiał naprawdę niesamowicie źle traktować. Później się okazało, że był tak zaniedbany, że miał na sobie 30 kleszczy, zapalenie skóry, nie był odrobaczany – no cała masa chorób. Zabraliśmy go ze sobą, teraz jest szczęśliwy, nie ma żadnych lęków, nigdzie nie ucieka. Nie rozumiem, nigdy nie zrozumiem i nigdy nie będę szanował ludzi, którzy krzywdzą zwierzęta. Jakbym widział, że ktoś robi zwierzęciu krzywdę, to naprawdę nie wiem co bym zrobił i jak bym zareagował. Robienie okrutnych rzeczy niewinnym stworzeniom jest obrzydliwe. Trzeba z tym walczyć, już nawet chyba weszło to prawo, że krzywdzenie zwierząt jest karane więzieniem. I bardzo dobrze, tak powinno być. 

 

- Rozumiem zatem, że w Twoim domu w hierarchii osób, które kochasz, pierwsze miejsce zajmuje żona, a zaraz potem Lucy.
- Rodzina to rzecz święta, ale tutaj w mieszkaniu w Warszawie rzeczywiście tak jest. Zobacz, nawet Ci ją pokażę. Lucy, powiedz coś! Oho, chyba nie chce, pewnie nie jest zainteresowana wywiadem (śmiech). To mój manager, trzeba jej słuchać! Tak ją nazywam od momentu wywiadu, który Foot Truck nagrał ze mną w Gdańsku, tam jako manager siedziała właśnie ona.

Zdjęcie

- Fajne są te wszystkie akcje, gdzie pomaga się innym i trzeba to robić, ale czasami pięć minut rozmowy z innym człowiekiem może dać mu więcej niż jakakolwiek pomoc materialna. Dbajcie o ludzi dookoła was. Nie ma nic cenniejszego niż drugi człowiek.

- W sprawach mody też Ci doradza?
- Tutaj doradców mam innych, ale fakt, lubię się dobrze ubrać. Kiedy jestem schludnie ubrany sam czuję się ze sobą lepiej. Jasne, że nie szata zdobi człowieka, ale każdy lubi kupić sobie coś ładnego i potem się w tym pokazać. Myślę, że moje wydawanie pieniędzy na ciuchy wynika też po części z tego, że mojej rodzinie się w życiu nie przelewało. Mama harowała od rana do wieczora żeby niczego nam nie brakowało, ale i tak czasem nie starczało pieniędzy i trzeba było pożyczać. Po czasie dowiedziałem się nawet, że mama zaciągała pożyczki, żeby tylko móc zapewnić nam byt. Teraz lubię obdarowywać ją prezentami, pomagać jej w każdy sposób, żeby wynagrodzić te wszystkie lata poświęceń. Ale – czego nie ukrywam – tez pewne rzeczy chcę wynagrodzić czasem samemu sobie. Byłem dzieciakiem, marzyłem o ciuchach, na które nie było mnie stać, więc teraz po prostu chcę kupić sobie to, czego wtedy nie mogłem. Mam też słabość do jedzenia, lubię dobrze zjeść, ale we wszystkim zachowuję rozsądek. Nigdy nie byłem rozrzutny, nigdy nie pozwalałem sobie wydawać zbyt dużej ilości pieniędzy, cały czas mam z tyłu głowy to, że muszę sam zabezpieczyć się na okres emerytury. Czytałem o wielu sportowcach, którzy zarabiając miliony bankrutowali, w Anglii było mnóstwo takich przypadków. I to nie tyczy się tylko piłki, bo ostatnio słuchałem rozmowy z koszykarzem grającym w NBA, który powiedział, że jak kluby mogą ucinać im zarobki, skoro 90 procent zawodników żyje od pensji do pensji. Nie wiem jak można postępować w taki sposób, przecież tam w grę wchodzą gigantyczne sumy. Ja więc swoje pieniądze wydaję rozsądnie, a z modą, o której rozmawiamy, chciałbym się związać po zakończeniu kariery. Sporo osób mówi mi, że to szaleństwo, ale to samo słyszałem, kopałem na boisku w Tczewie i marzyłem o karierze piłkarza. Modą zaraziły mnie Włochy, tam każdy zawsze chodzi bardzo zadbany. Ja sam zresztą jestem pedantem – koszulki muszę mieć poukładane w kostkę, jak się ubieram to buty muszą pasować do góry – zdarzało mi się nawet kupować pół numeru za małe, żeby tylko pasowały do dżinsów (śmiech). 

 

- Ubrania w szafie trzymasz w pokrowcach?
- No! (śmiech) Ale uważam, że taka pedantyczność ma dobry wpływ nawet na piłkę. Zawsze powtarzam, że jak masz czysto w mieszkaniu, samochodzie, czy szafce w szatni, to masz też czysto w głowie i w życiu, a to przekłada się na boisko. Porządek w życiu to porządek na boisku. Jak masz niepoukładane w głowie, to nie jesteś w stu procentach zaangażować się w treningi i grę, bo myślami jesteś gdzie indziej. Małe rzeczy mają wpływ na duże. Porządek w życiu musi być zachowany. 

 

- To życzę Ci zatem tego porządku. 
- Poczekaj, daj mi jeszcze coś powiedzieć zanim się pożegnamy (śmiech). Każdemu z naszych kibiców i ich rodzinom chciałbym życzyć zdrowia. Minął już ponad miesiąc tego zamknięcia, jest ciężko, ale wspierajmy się w tym wszyscy nawzajem. Fajne są te wszystkie akcje, gdzie pomaga się innym i trzeba to robić, ale czasami pięć minut rozmowy z innym człowiekiem może dać mu więcej niż jakakolwiek pomoc materialna. Dbajcie o ludzi dookoła was. Nie ma nic cenniejszego niż drugi człowiek.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.