
Po zielonej trawie piłka goni? Cóż, nie zawsze
Jaka jest idealna pogoda do gry w piłkę nożną? Gdyby wysłuchać wszystkich piłkarzy, to takowa praktycznie nie istnieje. Każda ocena warunków atmosferycznych umożliwiających grę w piłkę jest oceną subiektywną. Jedni lubią słońce, innu deszcz, a jeszcze inni bardziej ekstremalne warunki. A co z zimą? Jeszcze kilkanaście lat temu gra na śniegu była w Polsce codziennością. Dziś zmierzyć się z tym będą musiały jedenastki ŁKS-u i Legii Warszawa.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Janusz Partyka, Mateusz Kostrzewa, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Janusz Partyka, Mateusz Kostrzewa, Włodzimierz Sierakowski, Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
„Po zielonej trawie piłka goni, albo my wygramy, albo oni. Albo będzie dobrze, albo będzie źle, piłka jest okrągła, a bramki są dwie” - pisał Ludwik Jerzy Kern. Czy jednak zawsze po zielonej? Fachowe wyliczenia uwzględniają warunki pogodowe, które są szczególnie istotne dla piłkarzy podczas rozgrywania zawodów. „'Pogoda na piłkę nożną' jest obliczana na podstawie warunków panujących latem w Polsce pomiędzy 8 a 20 (6-18.00 Greenwich Mean Time (GMT)). Zimą czas ten zaczyna się i kończy o godzinę wcześniej. Najlepszym wynikiem dla prognozy pogody jest 10 punktów. Punkty są odejmowanie jeżeli warunki pogodowe uniemożliwiają przyjemną grę w piłkę. Minimalna liczba punktów to 1. Przy ocenianiu prognozy 'Pogoda na piłkę nożną' uwzględniane są następujące warunki pogodowe: ilość opadów atmosferycznych, siła wiatru, liczba godzin ze słońcem, temperatura, mgła oraz ryzyko wystąpienia burz” – pisze portal meteovista.pl.

Jak jednak wiadomo teoria sobie, a praktyka sobie. Z doświadczenia wiemy, że nie ma idealnej, czy wręcz wzorcowej pogody do uprawiania futbolu. Jedni wolą upał, inni mróz, a jeszcze inni – szczególnie niektórzy bramkarze – gustują w lekko grząskiej i mokrej murawie. Znamy różne historie naszych ligowców, którzy lubią sobie pomarudzić, że ciężko gra im się w piłkę w zbyt wysokiej temperaturze czy pełnym słońcu. W zasadzie nie istnieje więc pogoda czy temperatura idealna, bowiem znajdą się i tacy, którym podczas spotkania będzie za chłodno. Cóż, jedno jest pewne – dobrym piłkarzom warunki pogodowe nie powinny szczególnie przeszkadzać w stopniu wpływającym na ich ogólne umiejętności.

Wracając do sedna sprawy, to i tak koniec końców o przydatności pola do gry rozstrzyga sędzia w dniu zawodów. Oceniając boisko arbiter bierze pod uwagę stan nawierzchni, jego niezbędne wyposażenie oraz oznakowanie. Ocenia również, czy stan przygotowanego do meczu pola gry nie zagraża bezpieczeństwu jego uczestników. Decyzja podjęta przez sędziego jest ostateczna. Tyle teorii. W praktyce to dużo trudniejszy temat, który powrócił także dziś, w trakcie szalejącej w Polsce i Europie zimy. Temperatura poniżej dziesięciu stopni Celsjusza i śnieg zalegający na... podgrzewanych murawach, to nie lada kłopot, a dla niektórych także wymówka, żeby móc tylko przełożyć spotkanie na inny termin. A warto wiedzieć, że jeszcze 15 lat temu mecze rozgrywane pomarańczową piłką na przykrytych grubą warstwą śniegu boiskach, to chleb powszedni. Zimą śnieg w Polsce leżał praktycznie od listopada do marca, a systemu podgrzewania murawy nie miały nawet największe rodzime kluby. Jako pierwsza wprowadziła go dopiero do użytku Legia - jesienią 2004 roku.

Jak więc było dawniej? W roku 1955 legioniści zdobyli pierwsze mistrzostwo i Puchar Polski w historii. Bardzo często grali w fatalnych warunkach, szczególnie na śląskich boiskach. Błoto było wówczas dosłownie wszędzie... Bez względu na warunki atmosferyczne warszawscy piłkarze jednak najczęściej górowali nad rywalami. Pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu stan polskich boisk pozostawiał wiele do życzenia. Wczesną wiosną oraz późną jesienią trawa była towarem deficytowym i prawdziwym zjawiskiem, ale piłkarze byli do tego przyzwyczajeni. Swoją drogą przepisy regulujące kwestie bezpieczeństwa samych zawodników podczas meczu były frywolne. W latach 80. przy śliskiej nawierzchni betonowy krawężnik na murawie przy Łazienkowskiej oddalony od linii bocznej o półtora metra, wywoływał ciarki na plecach.

W rundzie wiosennej, która startowała na przełomie lutego i marca, na boisku zazwyczaj zalegał śnieg. Co prawda piłka płatała figle, ale zdecydowanie lepiej (i przyjemniej) było się wyłożyć w białym puchu niż błotnej brei. Wojskowi na przełomie lat 60. i 70. prezentowali najwyższy piłkarski kunszt. W roku 1969 i 1970 zdobywali tytuły mistrza Polski, często grając w urągających dzisiejszym standardom warunkach. Z kolei w marcu 1996 roku w Warszawie panował siarczysty mróz (ponad 20 stopni na minusie), a Wojskowi szykowali się do rozegrania ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Panathinaikosem Ateny. Boisko było skute lodem, a murawa nie przypominała placu do gry w piłkę. W stolicy rozpoczął się wyścig z czasem, by spotkanie w ogóle mogło dojść do skutku. O tym, że mecz się odbędzie sędzia zadecydował kilka godzin przed jego rozpoczęciem. Dwa dni wcześniej na linię frontu przy Ł3 rzucone zostało wojsko. Żołnierze ręcznie skuwali lód, ale bez większych efektów. Działacze Legii rozważali wprowadzenie na murawę ciężkiego sprzętu i specjalnych dmuchaw z lotniska tłoczących gorące powietrze. Nie pomogło. Swoje zrobiły dopiero tony amoniaku, który stopił lód, zniszczył trawę, a wokół pozostawił niewyobrażalny smród. Bagnistą nawierzchnię starano się ratować wysypując na nią trociny oraz piasek.

W polskiej ekstraklasie czy Pucharze Polski często się więc grało w kopnym śniegu. Zmarznięte murawy boisk, które nie posiadały jeszcze w tamtych latach instalacji ich podgrzewania, bardziej przypominały stoki narciarskie, niż boisko do gry w piłkę. A jak będzie wyglądać murawa boiska na stadionie w Łodzi, gdzie we wtorek ŁKS podejmie w 1/8 finału Pucharu Polski Legię Warszawa, przekonamy się już za kilkanaście godzin.
Autor
Janusz Partyka