Radosław Kucharski: W tym okienku się wzmocnimy, a nie osłabimy (cz. 1) - Legia Warszawa
Plus500
Radosław Kucharski: W tym okienku się wzmocnimy, a nie osłabimy (cz. 1)

Radosław Kucharski: W tym okienku się wzmocnimy, a nie osłabimy (cz. 1)

- Dla mnie w transferze najważniejsze jest to, by piłkarz miał jakość. Jeżeli taką jakość na tle konkurenta zza granicy prezentuje piłkarz z ligi polskiej, to chciałbym żeby u nas zagrał właśnie on. Sam tok naszego myślenia jest taki, że pierwszą wytyczną jest porównanie Polaków do obcokrajowców z ligi polskiej, a dalej zestawienie graczy z Ekstraklasy na tle zawodników zagranicznych, wkładając w to oczywiście możliwości finansowe i budżetowe - mówi Radosław Kucharski. Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z dyrektorem sportowym Legii Warszawa.

Autor: Jakub Jeleński, Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński, Przemysław Gołaszewski

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

- Zacznijmy od Pańskiego cytatu sprzed roku: „Kiedy jeździsz autem musisz czasem wyjść, stanąć obok i sprawdzić czy wymaga poprawek, choćby małego polerowania. Kibic jest wymagający – rozumiem to – ale wszystko kosztuje i to nie mało”. Kiedy staje Pan po sezonie obok tego samochodu, to w jakim stanie jest to auto?

- Widzę, że zaczęliśmy z przytupem. Auto jest w dobrym, bardzo dobrym stanie, ale trzeba o nie dbać, polerować i cały czas usprawniać silnik. Podnosić poziom zespołu, podnosić poziom klubu, bo tylko w ten sposób można mądrze wymieniać części tak, by auto było coraz szybsze i coraz bezpieczniejsze. 

 

- Tylko, że po końcówce tego sezonu ma do pokonania bardzo wyboistą drogę. Na odpadnięcie jakich części jesteście przygotowani?

- Jak widać, już zrobiliśmy krok do przodu. Dwa mecze przed końcem wygraliśmy mistrzostwo i dzięki temu część zawodników wcześniej dostała wolne, by móc zacząć regenerować się przed nadchodzącym sezonem. Dla nas, sztabu, trenera i samych piłkarzy było bardzo ważne, by zdobyć ten tytuł jak najszybciej - wszyscy wiemy jak napięty kalendarz będziemy mieć przez najbliższe pół roku. To także element naszego świadomego działania w klubie – dzięki temu auto nadal będzie jechało z dobrą prędkością. 

 

- Tą metaforą auta sprytnie objechał Pan bezpośrednią odpowiedź na pytanie, stąd zapytamy wprost: na jakie osłabienia jesteście przygotowani i z iloma piłkarzami trzeba się będzie pożegnać?

- Uważam odwrotnie – w tym okienku się wzmocnimy, a nie osłabimy. 

 

- W takim razie które pozycje wymagają wzmocnienia?

- Nie powiem konkretnie, ale myślę, że oprócz będącego już z nami Filipa Mladenovicia, będziemy chcieli pozyskać jeszcze czterech, być może pięciu piłkarzy, którzy naprawdę będą mogli podnieść jakość zespołu. 

 

- Mówimy o zawodnikach z Polski czy zza granicy?

- O jednych i o drugich. W tym klubie skauting zawsze szedł dwutorowo – mocno monitorujemy ligę polską, ale także cały czas obserwujemy ligi zagraniczne. Widać było to w letnim okienku, gdzie mieliśmy dwa transfery z Ekstraklasy, a cała reszta graczy trafiła do nas zza granicy.

Zdjęcie

- Jesteśmy skupieni na kilku ligach, aczkolwiek w okresie pandemii skauting wykonał fenomenalną pracę. Tylko to nie jest praca, którą wszyscy zobaczą za pół roku - jej efekty zobaczymy w przeciągu czterech, pięciu okienek.

- Po transferach graczy z Ekstraklasy zaczęły pojawiać się porównania do Bayernu, który praktycznie co sezon zgarnia najlepszych piłkarzy z ligi. To takie gadanie na wyrost, czy jednak widać pewne podobieństwa?

- Nie wiem jak działa Bayern Monachium, nie pracowałem tam. Mogę obserwować i analizować prowadzoną tam politykę transferową. Pomiędzy klubami jest bardzo duża różnica. Dla mnie w transferze najważniejsze jest to, by piłkarz miał jakość. Jeżeli taką jakość na tle konkurenta zza granicy prezentuje piłkarz z ligi polskiej, to chciałbym żeby u nas zagrał właśnie on. Sam tok naszego myślenia jest taki, że pierwszą wytyczną jest porównanie Polaków do obcokrajowców z ligi polskiej, a dalej zestawienie graczy z Ekstraklasy na tle zawodników zagranicznych, wkładając w to oczywiście możliwości finansowe i budżetowe. Taką drogę będziemy obierali w naszych działaniach, bo wydaje mi się, że jest ona słuszna. Musimy jednak pamiętać, że nie zawsze będzie się dało przetransferować piłkarza z ligi polskiej. 

 

- Teraz w końcu nastąpiła ta słynna stabilizacja? Trener z Chorwacji ściągał piłkarzy z Bałkanów, trener z Portugalii brał ich z Portugalii, a ostatnie okienko to takie nazwiska jak Slisz, Pyrdoł, Cholewiak czy Pekhart. Został wypracowany własny model skautingowy?

- Model i założenia pracy skautów się nie zmienił. Jesteśmy skupieni na kilku ligach, aczkolwiek w okresie pandemii skauting wykonał fenomenalną pracę. Tylko to nie jest praca, którą wszyscy zobaczą za pół roku - jej efekty zobaczymy w przeciągu czterech, pięciu okienek. Zrobiliśmy kompletną podstawę do tego by ten klub był dużo mocniejszy w nadchodzącym czasie. 

 

- No dobrze, ale poza Białorusią i krajami dalekiej Azji w piłkę nie grał wtedy nikt. Jak skautować piłkarzy, skoro żaden z nich nie powąchał nawet boiska?

- Korzystamy z narzędzi typu wyscout czy instat, gdzie analizowaliśmy wszystkie ligi. Dziewięciu naszych skautów przestudiowało od podszewki 32 ligi europejskie. To jest ogromna baza nazwisk, porównań, możliwości i nasi skauci wypracowywali ją od samego początku pandemii właściwie do dzisiaj. Nie można obejrzeć nikogo ze stadionu, ale prędzej czy później pojawi się ku temu sposobność, a już teraz mamy solidne informacje do obserwacji na żywo. Wcześniej również działaliśmy w ten sposób, jednak nigdy w takim wymiarze. Te trzy miesiące pandemii zostały przez nas przepracowane z bardzo, bardzo dużą jakością. 

 

- Gdyby w tym momencie drzwi otworzył prezes Mioduski i powiedział: „Panie dyrektorze, poproszę konkretne nazwiska na już”. Ile z nich znalazłoby się na liście?

- Najpierw spytałbym pana prezesa jaki mam budżet. A wtedy odpowiedziałbym z jakiego rankingu biorę piłkarzy. Bo te rankingi są już zrobione. Prezes Mioduski nie musi otwierać drzwi, jest na bieżąco włączony w nasze działania. Dzięki temu przepływ informacji jest płynny, a proces podjęcia decyzji ulega skróceniu.

 

- Ostatnio wspominaliśmy Michała Żewłakowa, który pytając poprzedniego prezesa o kwoty, jakie może przeznaczyć na ruchy transferowe, usłyszał: ile sobie nar***asz, tyle masz. Mamy jakąś przybliżoną kwotę, wokół której możemy się poruszać?

- To wszystko jest jeszcze w fazie pewnych uzgodnień, ale też dochodzą do tego możliwości rynkowe, a proszę mi wierzyć, że nowe pojawiają się każdego dnia. Nie jest tak, że skoro pozyskaliśmy 20 milionów, wszystko możemy przeznaczyć na transfery. Niemal codziennie dostajemy nowe informacje na potencjalne wzmocnienie zespołu. Natomiast na dziś nie mamy jeszcze sprecyzowanego stanowiska klubu, dotyczącego dokładnej kwoty, którą będziemy mogli zainwestować w letnie okienko.

Zdjęcie

- Po pierwsze nie z każdego, naprawdę nie z każdego zawodnika z polskiej ligi można ściągnąć do Legii. Ktoś bowiem z jednej strony może zarobić, ale z drugiej osłabia się i wzmacnia konkurencję w drodze do mistrzostwa.

- Bodajże Damian Zbozień powiedział kiedyś, że w Polsce każdy piłkarz chciałby grać w Legii, a jeżeli mówi, że nie, to znaczy, że kłamie. W takim razie z czego wynika to, że nie wszystkich piłkarzy z polskiej ligi da się kupić?

- Z dwóch rzeczy. Po pierwsze nie z każdego, naprawdę nie z każdego zawodnika z polskiej ligi można ściągnąć do Legii. Ktoś bowiem z jednej strony może zarobić, ale z drugiej osłabia się i wzmacnia konkurencję w drodze do mistrzostwa. Po drugie, jeżeli mówimy o najlepszych piłkarzach w Ekstraklasie, musicie wziąć pod uwagę, że nie rywalizujemy o nich z resztą ligi, ale z klubami zagranicznymi. I cena bywa wtedy taka, że po prostu nie stać nas na takich graczy. Mamy kilka nazwisk, które jakościowo na pewno by nas wzmocniły, ale na przeszkodzie stają finanse. I to jest właśnie ta pierwsza różnica dotycząca pytania o Bayern. On może sobie kupić piłkarza Borusii za 40 milionów euro – my nie.  

 

- Ile razy odbiliście się od ściany w negocjacjach z innymi polskimi klubami?

- Bardzo często. Prawo futbolu jest bowiem prawem pieniądza. Jeżeli klub ma inne możliwości, albo ofertę zza granicy – nawet gdy kwota transferu jest podobna – to zespoły raczej idą w sprzedaż swojego piłkarza poza Polskę. I okej, jest to dla mnie zrozumiałe, bo przecież nikt nie chce wzmacniać konkurencji. Między innymi dlatego tak często z naszymi ofertami odbijamy się od ekstraklasowych klubów. 

 

- Ile jest prawdy w tym, że gdy wychodzi na jaw zainteresowanie piłkarzem ze strony Legii, to jego cena wzrasta?

- Są takie sytuacje, ale to wszystko kwestia negocjacji i dobrej woli – czy znajdujemy się po tej samej stronie barykady i zamykamy transfer, czy nie. Przecież nie będziemy przepłacać za piłkarzy – tak nie jest i ja nigdy się pod przepłacaniem nie podpiszę. No dobrze, jeżeli nas stać, mam na niego budżet, wiem co dany zawodnik prezentuje i ile w przyszłości na nim zarobię, to jestem w stanie coś takiego zaakceptować. Ale przepłacanie tylko po to, żeby pozyskać jednego gracza, nie jest drogą, jaką będziemy szli w tym klubie. 

 

- Aleksandar Vuković powiedział, że 1,5 miliona euro za Bartka Slisza to najlepiej wydane pieniądze w historii klubu. Twierdzenie na wyrost, czy nie?

- Absolutnie nie. Robiliśmy ten transfer w lutym i cieszę się, że trener po kilku miesiącach pracy z nim widzi to, co powiedział. Kwota 1,5 miliona z jednej strony może odstraszyć, ale my podpisaliśmy się z chłopakiem oceniając jego mentalny i sportowy potencjał. Za Bartkiem przemawia jeszcze jedna rzecz. Jasne, suma wydanych pieniędzy to dużo jak na polski klub, ale on na tej pozycji wygrał rywalizację z piłkarzami z całej Europy. Nie ma dziś problemu, by za 1,5 miliona ściągnąć zawodnika z Belgii, Włoch, czy Hiszpanii. My postawiliśmy na niego, bo po prostu najbardziej pasował do tego zespołu. 

 

- Ilu graczy wchodziło wtedy w grę?

- Na pozycję „sześć/osiem” mieliśmy sześciu, ośmiu piłkarzy. Mówię tutaj o graczach po weryfikacjach, którzy mieli podobne predyspozycje motoryczno-fizyczne i prezentowali zbliżony piłkarski poziom. 

 

- Co w takim razie przemówiło za Sliszem?

- Najbardziej cenię u niego inteligencję boiskową i szybkość czytania wydarzeń na placu. To jest coś co go prowadzi i myślę, że zajdzie dzięki temu bardzo daleko. Ma niesamowitą zdolność obserwacji całego boiska. Pozycja na której gra jest kluczowa dla zespołu, a prędkość czytania gry i wartości motoryczne – a wiemy, że na bardzo dobrej intensywności potrafi przebiec w meczu około 13 kilometrów 
– to rzeczy, które już dawno temu rzuciły nam się w oczy.

Zdjęcie

- W naszej siatce mamy jednak nie tylko skautów w Polsce i nie tylko polskich skautów. To właśnie oni zajmują się obserwacjami, które robimy za granicą i Luquinhas jest tego produktem.

- Sprawdziły się praktycznie wszystkie transfery z minionego sezonu. Który z nich był kluczowy?

- Nie umiem wskazać jednego nazwiska, bo każdy z tych chłopaków włożył bardzo dużo w końcowy sukces. I każdy z nich w odpowiednim momencie sezonu odgrywał inną rolę. Luquinhas – pierwszy sezon w życiu z taką statystyką. Gvilia – 20 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, bardzo ważny dla nas piłkarz. Paweł Wszołek – dołączył najpóźniej, bez okresu przygotowawczego, a momentalnie wkomponował się w zespół i zaczął robić różnice. Liczymy na więcej od Arviego Novikovasa, który potrafi grać w piłkę, ale w ostatnich miesiącach z powodu kontuzji nie mógł pomóc zespołowi. Tomas Pekhart również doszedł do nas bez okresu przygotowawczego, a mimo to swoją wartość potwierdził w końcówce sezonu, gdy zdobywał dla nas bardzo, bardzo ważne bramki. Mateusz Cholewiak – żołnierz, chłopak, który pewne rzeczy przypieczętował na boisku. Spośród tych ośmiu, dziewięciu transferów, nie mam takiego, o którym mógłby powiedzieć: o, ten to był najważniejszy. Nie, każdy był ważny. Nie kupowaliśmy piłkarzy, którzy mieli być jednostką. Od samego początku staraliśmy się zrobić zespół i to było widoczne w trakcie tego sezonu. 

 

- Wszołek, Gvilia, Novikovas czy Cholewiak, to nazwiska kojarzone przez polskiego kibica. Skąd w takim razie wytrzasnęliście Luquinhasa? Tym bardziej, że – nie oszukujmy się – przed podpisaniem kontraktu z Legią nie miał praktycznie żadnych statystyk. 

- Miał cztery asysty w lidze portugalskiej (śmiech). 

 

- Cztery asysty owszem, ale bramkę zdobył jeszcze w III lidze. W najwyższej klasie rozgrywkowej pierwszy raz trafił przeciwko Wiśle Kraków. 

- Kibice znają nasz rynek. O tym się czyta, o tym wy piszecie, o tym się mówi w polskich telewizjach. I to jest ta pierwsza część pracy, którą skauting wykonuje w klubie. W naszej siatce mamy jednak nie tylko skautów w Polsce i nie tylko polskich skautów. To właśnie oni zajmują się obserwacjami, które robimy za granicą i Luquinhas jest tego produktem. Widzieliśmy chłopaka cztery czy pięć razy, na początku zeszłego sezonu był na bardzo mocnej fali wznoszącej, zareagowaliśmy szybko i wygraliśmy o niego rywalizację z innymi europejskimi markami. Tak się stworzył Luquinhas – nie był to przypadek, chłopak profilowo do nas pasował, miał odpowiednie umiejętności i zdecydowaliśmy się na transfer. 

 

- Tuż po transferze mówił nam, że był już praktycznie w samolocie do Łudogorca. Ile w tym jest prawdy?

- Dużo, bo... taka jest prawda. Było zainteresowanie różnych klubów, a Łudogorec był jednym z nich. Ostatecznie kontrakt podpisał z nami i jestem przekonany, że tego nie żałuje – jest bowiem w lepszym miejscu i lepszym zespole. Przy dopinaniu transferu coś rzeczywiście mogło się wydarzyć, ale to nie był odosobniony przypadek. Tak było na przykład z Gvilią – wypisz, wymaluj identyczna sytuacja. 

 

- To co się dzieje, że zawodnik wchodzi do hali odpraw, a tam czeka na niego dyrektor Kucharski i mówi: „poczekaj, kolego, bo mam tutaj bilet do Warszawy”? To tylko kwestia lepszego kontraktu?

- Na pewno też, ale chodzi także o szybkość decyzji, czy pokazania zawodnikowi jego ważności w całym projekcie. A, proszę uwierzyć – piłkarze to czują. Jeżeli jest bardzo duże zainteresowanie ze strony klubu i taki dobry feeling od pracujących w nim ludzi, którzy na co dzień pokazują, że chcą tego zawodnika i pokazują mu to nie tylko na zasadzie cyfr, ale też – nazwijmy to – miękkich rzeczy, wówczas zawodnik wie, że nie tylko będzie mógł fajnie zarobić. Wie, że ma przed sobą perspektywę rozwoju, bardzo dobry klub i bardzo dobre miejsce do życia. Na końcowe postanowienie o transferze składa się wiele czynników, jednak moim zdaniem bardzo dużą rolę odgrywa szybkość decyzji – przekonanie i pokazanie piłkarzowi, że zależy na nim zespołowi, trenerowi, dyrektorowi sportowemu, a wszyscy w klubie wiedzą, że idziemy w tą samą stronę. I to się wtedy czuje.

Zdjęcie

- Ale cieszę się, że mam na koncie te błędy i cieszę się, że mam możliwość je popełniać. Nikt nie musi mnie ochrzaniać, bo taki niewypał sam w sobie motywuje mnie, żeby to wszystko odrobić z nawiązką.

- Z którego transferu do klubu jest Pan najbardziej dumny, a który jest z kolei największym wyrzutem sumienia?

- Największą satysfakcję odczuwam chyba z tego, że w skautingu mogłem kiedyś zatrudnić Krzysztofa Tańczyńskiego, który dzisiaj pełni funkcję koordynatora skautingu w naszej Akademii. Uważam, że to nasza bardzo duża siła rażenia Legii, tak duża, że zdecydowałem się rozszerzyć trochę to pytanie. Moje najsłabsze transfery... Może to nawet nie kwestia ich słabości, ale tego, że nie wypaliło, a powinno wypalić. Tego, że oczekiwania były inne, a – z różnych względów – zupełnie się nie dojechało. Trudne pytanie, bo na koszulce mam zapisane kilka błędów. Ale powiem chyba, że największym był Daniel Chima Chukwu. Nie sportowo, bo mocno go analizowaliśmy i znaliśmy, tylko pod zupełnie innym względem – nie było głodu gry w piłkę. To mnie strasznie boli, bo mogę się sportowo pomylić, ale jeżeli pomylę się w kontekście tego, że piłkarz przychodzi, jest wygodny, nie chce grać, to boli jak cholera. Boli tak, że nie śpisz po nocach i myślisz. Dużo myślisz. Jeżeli zrobię błąd sportowy, to okej, po jakimś czasie wiem dlaczego go popełniłem i na pewno odrobię go razy dwa, albo razy trzy – również finansowo dla klubu. To są rzeczy, które mnie dotykają i które odczuwam też personalnie. Ale cieszę się, że mam na koncie te błędy i cieszę się, że mam możliwość je popełniać. Nikt nie musi mnie ochrzaniać, bo taki niewypał sam w sobie motywuje mnie, żeby to wszystko odrobić z nawiązką. 

 

- Skoro już weszliśmy na taki grząski grunt – co się stało z Ivanem Obradoviciem?

- Wydarzyło się dużo rzeczy. Po pierwsze, dołączył do nas późno, było już po okresie przygotowawczym, a my weszliśmy w sezon. Gdy tylko zaczął trenować, momentalnie doznał urazu, więc wszystko bardzo się opóźniło. Oczekiwania były dużo, dużo większe, przyszedł do nas chłopak, który miał 27 meczów w reprezentacji, więc nie był to żaden kot w worku, a osoba z dobrym nazwiskiem znana na rynku europejskim. Gdy tracisz okres przygotowawczy i później nie możesz nadrobić braków w treningu, masz uraz za urazem, to pociąg odjeżdża. I Ivanowi ten pociąg odjechał. Zrobiło się dużo frustracji, niezadowolenia, niesmaku i musieliśmy przetrwać okres z Ivanem do końca sezonu, by potem rozwiązać kontrakt, podać sobie rękę i się rozejść. Takie sytuacje zdarzają się w piłce wszędzie, nie tylko w Legii Warszawa. Smutek, choć właściwie nie tyle smutek ile złość. Inaczej jest, gdy piłkarz gra a nie umie – i tutaj możemy się pomylić – ale tutaj zawodnik do tej pory umiał grać w piłkę, natomiast rzeczy w szatni i wokół potoczyły się tak, że nie było sensu dalej kontynuować tej współpracy. 

 

- Ten transfer był obarczony ryzykiem, czy w ogóle nie spodziewaliście się problemów?

- Myślę, że nie. Gdy przychodził do nas w lipcu, ostatni mecz miał na początku kwietnia. Więc on w tej Belgii grał, mieliśmy też sporo informacji od ludzi z Anderlechtu, którzy mają dobre relacje z prezesem Mioduskim, dobrze wypowiadali się o nim chociażby nasi – nazwijmy to – serbscy przyjaciele Legii Warszawa, gratulując nam dopięcia takiego transferu. Natomiast z czasem każdy stał się tym ruchem zawiedziony, na czele z nami. Nie oszukujmy się, przychodził do nas jako podstawowy lewy obrońca, a po pewnym czasie pierwszym stał się Karbownik. Ivan nie był już nawet trzeci.

Zdjęcie

Druga część rozmowy z Radosławem Kucharskim w piątek, 24 lipca, na Legia.com.

Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński, Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.