Sanogo: Musiałem bić się o swoje - Legia Warszawa
Plus500
Sanogo: Musiałem bić się o swoje

Sanogo: Musiałem bić się o swoje

- Może po prostu jeszcze nie nadszedł mój czas, że musiałem przejść przez wszystkie trudne doświadczenia, żeby teraz stać się lepszym i silniejszym człowiekiem, piłkarzem. Mam nadzieję, że najgorsze już za mną, teraz wszystko idzie ku dobremu i wreszcie będę mógł pokazać każdemu, że wróciłem na dobre, że potrafię grać – mówi napastnik Legii Vamara Sanogo.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski

Sezon rozpoczął meczem na Gibraltarze i od razu go zakończył. Diagnoza była brutalna – zerwane więzadła krzyżowe i ponad pół roku żmudnej rehabilitacji. To nie był dla niego pierwszy raz, bo już wcześniej zdrowie nie pozwalało mu grać przez długie miesiące. Mimo wszystko na życie patrzy z pozytywnym nastawieniem i przekonuje, że jego czas jeszcze nadejdzie. Z Vamarą Sanogo porozmawialiśmy o tym, ile razy można się podnosić. O tym, jak to się w ogóle stało, że trafił do kraju, o którym wiedział tyle, że istnieje. O tym, jak można zahartować się w podparyskim getcie. Zapraszamy.

 

- O swoim piłkarskim życiu przed przyjazdem do Polski powiedziałeś kiedyś: „Wcześniej nie miałem nic”. To był rzeczywiście aż taki przeskok?
- Może trochę źle się wyraziłem, bo to jednak w Anglii zacząłem profesjonalnie grać w piłkę, ale rzeczywiście przyjazd do Polski był ogromnym krokiem. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem co prawda na Wyspach, jednak to tutaj zacząłem grać na wyższym poziomie. W Anglii wystąpiłem w League One, byłem wypożyczany jeszcze niżej, a tutaj zagrałem na najwyższym poziomie w kraju.

Zdjęcie

- Jasne, że kontuzje, a zwłaszcza te trwające tak dużo czasu, nie są niczym przyjemnym. Tłumaczę sobie jednak, że może po prostu jeszcze nie nadszedł mój czas, że musiałem przejść przez wszystkie trudne doświadczenia, żeby teraz stać się lepszym i silniejszym człowiekiem, piłkarzem.

- Wiedziałeś w ogóle cokolwiek o Polsce zanim tu przyjechałeś?
- Praktycznie nic. W Anglii kończył mi się kontakt, nie miałem tam wielkiej perspektywy na grę i nagle agent dał mi znać, że ma fajną propozycję z Polski. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć, szczerze mówiąc początkowo w ogóle nie zamierzałem tam jechać. Zacząłem na szybko googlować informacje o tym jak ten kraj wygląda, bo chociaż wiedziałem, że Polska leży na wschód od Francji, to w zasadzie na tym kończyła się moja znajomość tematu. Niektórzy bardzo mnie przestrzegali, mówili: Stary, co ty wiesz o tym kraju, to Europa Wschodnia, nie jedź tam. Rozmawiałem z paroma kolegami, i gdy tylko wspomniałem im, że mam szansę na grę w Polsce, to wszyscy byli bardzo sceptycznie nastawieni. 

 

- To czemu w końcu u nas wylądowałeś?    
- Jedyną osobą, która była na tak, był mój brat. Powiedział żebym po prostu spróbował i najwyżej nie podpiszę kontraktu, a głupio byłoby stracić szansę gry na dobrym poziomie. Pojechałem do Sosnowca i od razu wiedziałem, że chcę tam zostać. Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie organizacja klubu, cała infrastruktura treningowa, warunki do gry, a przecież miałem świadomość, że to drugi poziom rozgrywkowy. Od razu podpisaliśmy umowę i moja podróż na dobre się zaczęła. 

 

- Plany trochę krzyżował Ci jednak los. We Fleetwood z powodu kontuzji pauzowałeś cztery miesiące, w Sosnowcu siedem miesięcy, teraz nie grasz już prawie rok. Jesteś pechowcem?
- Nie ująłbym tego w ten sposób, powiedziałbym, że raczej mam w życiu szczęście. Mogę robić co chcę, chodzić gdzie chcę, jeść co chcę – to jest dla mnie definicja szczęścia. Zobacz ilu ludzi na świecie żyje w niewoli, ilu w skrajnej biedzie, ilu cierpi na poważne choroby. Ja w porównaniu do nich nie mam się czym przejmować. Jasne, że kontuzje, a zwłaszcza te trwające tak dużo czasu, nie są niczym przyjemnym. Tłumaczę sobie jednak, że może po prostu jeszcze nie nadszedł mój czas, że musiałem przejść przez wszystkie trudne doświadczenia, żeby teraz stać się lepszym i silniejszym człowiekiem, piłkarzem. Mam nadzieję, że najgorsze już za mną, teraz wszystko idzie ku dobremu i wreszcie będę mógł pokazać każdemu, że wróciłem na dobre, że potrafię grać.

Zdjęcie

- Faktem jest jednak, że mieszkaliśmy w miejscu, które nazywano „gettem”. Tam sporo osób robiło złe rzeczy, w niebezpieczne tematy pakowali się też moi koledzy, z którymi dorastałem – czasem bywało więc nie za ciekawie.

- 45 minuta meczu na Gibraltarze to Twoje najtrudniejsze doświadczenie?
- Sportowo na pewno tak, pamiętam każdą sekundę, chociaż staram się w ogóle o tym nie myśleć. Ale czy życiowo? Mając świadomość, ile złego przeszła moja rodzina, trudno odpowiedzieć mi na to pytanie. 

 

- Ciężko jest dorastać w imigranckiej dzielnicy?
- I tak i nie, bo może nie jest to najłatwiejsze środowisko, ale ja nigdy nie narzekałem. Poza tym trudno mi nazywać siebie imigrantem. Urodziłem się we Francji, kiedy moi rodzice mieli już zresztą francuskie obywatelstwo. Faktem jest jednak, że mieszkaliśmy w miejscu, które nazywano „gettem”. Tam sporo osób robiło złe rzeczy, w niebezpieczne tematy pakowali się też moi koledzy, z którymi dorastałem – czasem bywało więc nie za ciekawie. Dzięki temu jestem jednak silniejszym człowiekiem, wiem, że muszę bić się o swoje, bo w życiu nic nie przychodzi łatwo.

 

- Miałeś trudne dzieciństwo?
- Nie, nie powiedziałbym tak. Miałem mamę i tatę, którzy zawsze robili wszystko żebyśmy byli najedzeni, chodzili w czystych ubraniach i regularnie uczęszczali do szkoły. To oni musieli pokonywać prawdziwe trudności, bo zależało im na tym, by ich dzieci wyszły na ludzi. Mieliśmy kłopoty, ale kiedy masz silną i kochającą rodzinę, wszystko jest łatwiejsze. Moi rodzice każdego dnia walczyli, by zapewnić mi i rodzeństwu jak najlepsze życie. Gdyby nie oni, Bóg i dobrzy ludzie, których spotkałem na swojej drodze, na pewno nie byłbym w miejscu, w którym jestem teraz.

Zdjęcie

- Kiedy trafiasz do obcego kraju i masz w szatni rodaka zawsze jest fajnie, a co dopiero gdy pochodzicie praktycznie z tej samej dzielnicy.

- Rozmawiamy o dorastaniu w biednej i niebezpiecznej dzielnicy, ale nawet tam lubiłeś popisać się nową fryzurą. 
- To prawda, ale to dlatego, że barber kosztował tam kilka euro, więc nie był to jakiś ogromny wydatek. Pamiętam, że zawsze kolejka do fryzjera ustawiała się pierwszego dnia szkoły, żeby można się było pokazać na rozpoczęciu roku (śmiech). Dobra prezencja w szkole dla każdego z nas była bardzo ważna, także od najmłodszych lat lubiłem zmieniać sobie fryzurę i to upodobanie zostało mi do teraz. 

 

- Twój kuzyn raczej go nie podziela. 
- On w tej kwestii jest bardziej konserwatywny (śmiech). 

 

- Jesteście ze sobą blisko?
- Yaya Sanogo to moja bliska rodzina, ale nie jest też tak, że gadamy codziennie. Utrzymujemy jednak kontakt, od czasu do czasu lubimy ze sobą porozmawiać, wymienić się doświadczeniami. On grał w piłkę na bardzo wysokim poziomie, był piłkarzem Ajaxu, Arsenalu, teraz gra w Touluse w League 1. Ja z kolei opowiadałem mu o tym jak wygląda życie w Polsce, na jakim poziomie rzeczywiście jest nasza liga. Yaya był moimi opowieściami trochę zaskoczony, bo on też patrzył na Polskę przez pryzmat tych negatywnych stereotypów, o których zresztą już rozmawialiśmy. 

 

- Podejrzewam, że aklimatyzację w Legii ułatwił Ci William Remy. 
- Oj tak, we dwóch wszystko jest łatwiejsze – i dla mnie i dla niego (śmiech). Kiedy trafiasz do obcego kraju i masz w szatni rodaka zawsze jest fajnie, a co dopiero gdy pochodzicie praktycznie z tej samej dzielnicy. Od razu się zakumplowaliśmy, to bardzo dobry i uczynny facet, staramy się pomagać sobie nawzajem.

Zdjęcie

- Jasne, spotykałem się z dziewczynami, ale nigdy nie traktowałem tego w kategorii życia i śmierci. Największymi priorytetami są dla mnie piłka – bo to moja pasja i zawód – oraz rodzina, bo przez środowisko, w którym się wychowywałem, między mną, rodzeństwem a rodzicami, ukształtowała się szczególna więź.

- Poważna okazja do pomocy pojawiła się przed wylotem na zgrupowanie do Austrii. 
- Oj tak (śmiech)! Mieliśmy na stadionie zbiórkę o piątej rano, dzień wcześniej mówię mu: Willy, pamiętaj, nie spóźnij się. No i on sobie wziął to do serca bardziej niż ja, bo chwilę przed piątą obudził mnie telefon od niego z pytaniem gdzie ja do cholery jestem. Spojrzałem na zegarek i zerwałem się z łóżka, ale nie miałem już szans dojechać na zbiórkę. Poprosiłem go żeby wytłumaczył mnie przed trenerem i spakował moje rzeczy, a ja pojadę taksówką prosto na lotnisko. Powiedział, że miałem problem z transportem i pojadę prosto na Okęcie. Jakoś mi to wszystko uszło na sucho, gdyby nie jego pomoc to pewnie musiałbym szukać sobie innego lotu do Austrii (śmiech). 

 

- Kiedy na zgrupowaniu zrobiliśmy z Wami nagranie, w trakcie którego obaj zadawaliście sobie pytania, strasznie zmieszałeś się na pytanie o pierwszą miłość. 
- Mogło tak być. Jasne, spotykałem się z dziewczynami, ale nigdy nie traktowałem tego w kategorii życia i śmierci. Największymi priorytetami są dla mnie piłka – bo to moja pasja i zawód – oraz rodzina, bo przez środowisko, w którym się wychowywałem, między mną, rodzeństwem a rodzicami, ukształtowała się szczególna więź. Na prawdziwą miłość i poważny związek jeszcze kiedyś przyjdzie czas.

Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.