Tomáš Pekhart : Wiem, czego chcę od życia - Legia Warszawa
Plus500
Tomáš Pekhart : Wiem, czego chcę od życia

Tomáš Pekhart : Wiem, czego chcę od życia

Mimo, że ma już trójkę z przodu, w tym sezonie wykręca najlepsze liczby od dekady. Spytaliśmy więc o to, gdzie leży źródło tak dobrej formy naszego napastnika. Oprócz tego wyszliśmy trochę poza piłkę, ustępując miejsca rodzinie, marzeniom i planom na przyszłość. Są rzeczy, z których jest dumny, są i takie, których żałuje. Przed Wami Tomáš Pekhart – nieco inny niż ten, którego co tydzień widzicie na boisku.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

- To prawda, że życie zaczyna się po trzydziestce?

- Bardzo dobre pytanie! (śmiech) Szczerze mówiąc, jakoś szczególnie na to nie patrzę. Czuję się dobrze, nie widzę wielkiej różnicy między tym co było przed tym zanim skończyłem 30 lat i po. Użyję pewnie oklepanego stwierdzenia, ale dla mnie naprawdę wiek jest tylko liczbą.

 

- Wydaje mi się jednak, że ta trzydziestka i na boisku i w życiu prywatnym sporo jednak zmieniła.

- Jeśli spojrzeć w ten sposób, to w końcu po niej zaczął się kolejny piękny etap mojego życia. Urodziła mi się córeczka, trafiłem do Legii, wszystko naprawdę bardzo dobrze się układa.

 

- Tak dobrze, że sezon zacząłeś z liczbami, które ostatni raz udało Ci się wykręcić w 2010 roku. Gdzie tkwi tego przyczyna?

- Gdziekolwiek nie grałem zawsze strzelałem gole, ale czasami – właściwie to częściej niż rzadziej – natrafiałem na kluby, gdzie były rozmaite zawirowania: zmiany trenerów, rewolucje kadrowe i tak dalej. Działy się rzeczy, na które po prostu nie miałem wpływu, z którymi nic nie mogłem zrobić. Pracowałem najlepiej jak mogę, co jakiś czas trafiałem do siatki, ale brakowało mi po prostu spokoju dookoła. Teraz jest zupełnie inaczej – zacząłem sezon bardzo dobrze i w lidze mam 7 goli w 7 meczach, co na pewno mnie cieszy. Idzie mi dużo lepiej niż w poprzednich latach, bo w klubie trafiłem na odpowiednie osoby. I nie mówię tylko o kolegach w drużynie – choć oczywiście też – ale również ludziach pracujących w Legii. Kiedy trafiasz do nowego zespołu od razu czujesz, czy ktoś ci ufa czy nie. A mi tutaj po prostu zaufano.

Zdjęcie

Nasze podejście do meczów i treningów nie zmieniło się ani trochę – nadal robiliśmy wszystko tak samo jak w poprzednich rozgrywkach. Z tego co słyszałem, w Legii działo się tak również w ostatnich paru latach. Trener Vuković mówił nam, że rok temu początki były jeszcze gorsze, a zespół wkrótce wyszedł na prostą i zaczął dominować nad całą ligą.

- Tydzień temu rozmawiałem z Bartkiem Sliszem, który również bardzo chwalił sobie szatnię i atmosferę dookoła niej. Zadam Ci teraz to samo pytanie co jemu: dlaczego zatem tak słabo weszliśmy w sezon?

- Gdybym znał przyczynę, bardzo łatwo byłoby to zmienić. Nasze podejście do meczów i treningów nie zmieniło się ani trochę – nadal robiliśmy wszystko tak samo jak w poprzednich rozgrywkach. Z tego co słyszałem, w Legii działo się tak również w ostatnich paru latach. Trener Vuković mówił nam, że rok temu początki były jeszcze gorsze, a zespół wkrótce wyszedł na prostą i zaczął dominować nad całą ligą. Myślę sobie nad tym jak jeszcze odpowiedzieć na to pytanie – może to jest kwestia krótkiego okresu pomiędzy końcem starego sezonu a początkiem nowego? Nie jest łatwo wskoczyć na pełne obroty tuż po wygraniu trofeum, a twoi przeciwnicy przy okazji meczów z tobą już na nich są, no bo przecież grają przeciwko mistrzowi. Zresztą nawet nie mamy tytułu, to nadal po prostu Legia z którą każdy chce wygrać. Z eliminacjami do europejskich pucharów było jeszcze inaczej. Tam bardzo wiele czynników złożyło się na to, że wszystko poszło nie tak jak chcieliśmy. Boli mnie to, wkurza, ale nic już z tym nie zrobimy. Jedynym sposobem żeby zawalczyć o nie znowu, jest wygranie ligi i pucharu. Innej drogi po prostu nie ma.

 

- Zaskoczyło Cię jak łatwo w Legii przebyć drogę od zera do bohatera i z powrotem?

- Nie czytam i nie oglądam niczego dookoła, staram się po prostu robić swoje. Takie podejście mam odkąd wyjechałem z Czech i bardzo je sobie chwalę. Nie mam pojęcia co mówią osoby dookoła klubu, wiem co mówią ludzie w nim i to są głosy, które zawsze biorę sobie do serca. Mam rodzinę, która zawsze jest ze mną szczera, rozmawiam z kolegami z zespołu, sztabem – ich opinia liczy się dla mnie najbardziej.

 

- Tylko to pytanie nie miało być personalne, a bardziej skierowane do Was jako drużyny. Bo presja wokół niej nie należy do małych.

- Tak, ale to normalne kiedy grasz w wielkim klubie, któremu towarzyszą wielkie oczekiwania. Teraz oczywiście odczuwamy ją mniej, bo gramy przy pustych trybunach – na pewno byłoby inaczej, gdybyśmy wyszli na pełen stadion. Oczywiście myślę też o tym, co by było gdyby kibice towarzyszyli nam od początku eliminacji do Ligi Mistrzów, bo na pewno bardzo by nam pomogli. Teraz te mecze graliśmy przy ciszy jak w kościele.

Zdjęcie

W Czechach od paru dni masz już kompletny lockdown – sport stanął, zamknięto knajpy, wprowadzono godzinę policyjną. Ale – co ciekawe – mimo tego wszystkiego czeskie kluby mogą rozgrywać mecze w Lidze Europy. Kraj zamknięty na cztery spusty, ale możemy grać w Europie – zwariowane jest to wszystko.

- Akurat w kwestii grania bez kibiców to masz już pewne doświadczenie z Grecji.

- Tak, ale to nigdy nie jest komfortowa sytuacja, poza tym gdy grałem w AEK-u, stadiony zamykali z powodu pojedynczych przypadków, teraz z kolei trwa to bardzo długi czas. Szczerze? Staram się cieszyć każdym meczem jakby miał być ostatnim w sezonie, bo wiem, że rzeczywiście może się nim stać. Sytuacja z covidem jest bardzo trudna, cały czas obserwuję to co dzieje się w moim kraju, gdzie piłka znów została wstrzymana. Mam nadzieję, że w Polsce do tego nie dojdzie. W Czechach od paru dni masz już kompletny lockdown – sport stanął, zamknięto knajpy, wprowadzono godzinę policyjną. Ale – co ciekawe – mimo tego wszystkiego czeskie kluby mogą rozgrywać mecze w Lidze Europy. Kraj zamknięty na cztery spusty, ale możemy grać w Europie – zwariowane jest to wszystko.

 

- Bardziej się martwisz o sytuację w Czechach czy w Polsce?

- Tutaj mam żonę, dziecko i tutaj gram w piłkę. Liczę na to, że sytuacja się nie pogorszy, że znowu nie zostaniemy zamknięci w domach. Oczywiście codziennie śledzę wszystko co dzieje się w Czechach – tam są moi rodzice z babcią i oni wszyscy należą do grupy ryzyka. Najgorsze jest to, że nasz kontakt przez całą tę sytuację stał się bardzo utrudniony – odkąd trafiłem do Polski widzieliśmy się może raz i to na pewno bardzo mnie boli. Babcia ma już 86 lat, więc nie chcemy ryzykować i praktycznie w ogóle jej nie odwiedzamy. To trudna sytuacja dla całej rodziny, ale mamy świadomość tego co mogłoby się stać gdyby zachorowała.

 

- Za czym oprócz rodziny tęsknisz w Czechach najbardziej?

- Przez pierwsze lata poza krajem w ogóle nie czułem czegoś takiego, ale teraz rzeczywiście więcej o tym myślę. Podczas ostatniej przerwy na kadrę pojechaliśmy z żoną do domu i ona została na miejscu przez tydzień. Mówiła mi potem, że na tam wszystko jest łatwiej ogarnąć – znasz język, znasz mnóstwo ludzi, oprócz tego mamy w kraju jeszcze swoje sprawy, o które bardzo trudno jest zadbać zza granicy. Bycie tam bardzo ułatwia sprawę, tutaj wiele rzeczy staje się po prostu skomplikowane. Na przykład stąd załatwienie sprawy z prawnikiem to procedura potrafiąca trwać dwa tygodnie, na którą tracisz dużo pieniędzy i dużo czasu. W Czechach idziesz na pocztę, podpisujesz dokument i wszystko gra. Jeśli więc za czymś tęsknię to właśnie za takim prostszym życiem.

Zdjęcie

Bo presji nie czujesz tylko przez 90 minut meczu. Presję odczuwasz każdego dnia, na każdym treningu. Mamy szeroką kadrę i każdy chce grać, więc codziennie musisz pokazywać, że to ty prezentujesz się lepiej od kolegi. Ja nie mam z tym problemu, chyba nawet polubiłem to na tyle, że gdy odwieszę buty na kołku, będzie mi tego brakowało.

- Żałujesz, że wyjechałeś z kraju tak wcześnie?

- Nigdy nie żałowałem. Cała moja kariera to nie tylko ciekawe piłkarskie doświadczenia, ale także właśnie te ludzkie. Mieszkam za granicą od wielu lat, poznałem mnóstwo kultur, zrozumiałem czego chcę od życia tak naprawdę. Czasem niektórzy nigdy nie potrafią tego odnaleźć, a ja już w bardzo młodym wieku zrozumiałem jakie mam oczekiwania. To na pewno bardzo pomaga mi utrzymać porządek w głowie.

 

- To czego chcesz w życiu najbardziej?

- Pozwól, że zachowam to dla siebie (śmiech) Nikomu o tym nie mówię, ale moja rodzina i ja dokładnie wiemy co chcemy robić w momencie, gdy skończę grać w piłkę. A dopóki nie skończę, nie mogę ci nic powiedzieć!

 

- Masz dopiero 31 lat i naprawdę tak jasno sprecyzowane plany na koniec kariery?

- Mam nadzieję, że nie będę musiał więcej pracować i po prostu zacznę cieszyć się życiem (śmiech). Nie no, oczywiście żartuję. Jestem świadomy tego jakie mam szczęście grając w piłkę. Dzięki temu mogę znacząco zabezpieczyć się na przyszłość – spokojnie pracować, nie czuć już żadnego ciśnienia. To na pewno jest coś, co chciałbym wynieść z futbolu.

 

- Presja z czasem zaczyna przytłaczać?

- To trochę dziwne, bo z jednej strony kiedyś chciałbym się od niej uwolnić, ale z drugiej – w tym momencie – nawet ją lubię. Wydaje mi się, że jeśli się z nią nie oswoisz, wówczas nigdy nie zagrasz w wielkim klubie. Niektórzy zawodnicy grają świetnie w przeciętnych zespołach, po czym idą do większego i totalnie nie potrafią sobie poradzić. Bo presji nie czujesz tylko przez 90 minut meczu. Presję odczuwasz każdego dnia, na każdym treningu. Mamy szeroką kadrę i każdy chce grać, więc codziennie musisz pokazywać, że to ty prezentujesz się lepiej od kolegi. Ja nie mam z tym problemu, chyba nawet polubiłem to na tyle, że gdy odwieszę buty na kołku, będzie mi tego brakowało. Trudno będzie zastąpić sobie czymś takie uczucie – nie tylko w kwestii presji, ale tych ciarek, które przed meczem przebiegają ci po plecach. Tych emocji, które wylewają się z ciebie po każdym strzelonym golu. Wydaje mi się, że tak silne odczucia zawiera w sobie wyłącznie piłka.

 

- Boisz się tego dnia kiedy już ich nie będzie?

- Nie, ale to się wiąże z tym czego nie mogłem ci powiedzieć – mam przygotowane inne tematy, które utrzymają mój poziom adrenaliny (śmiech). Myślę, że nie będę tym gościem, który po zakończeniu kariery następnego dnia pójdzie na boisko zagrać z kolegami. Mam wielu znajomych, którzy skończyli grać i o pokopaniu dla zabawy pomyśleli dopiero po dwóch, trzech latach. Nie widzę siebie w roli kogoś, kto za wszelką cenę będzie ciągnął karierę do czterdziestki, a potem załamie się z powodu jej końca.

Zdjęcie

Bardzo wcześniej wyjechałem za granicę i musiałem dorosnąć dużo szybciej niż moi rówieśnicy. Pewnie gdybym został w domu przyszłoby to później, a tak odkąd skończyłem 16 lat musiałem troszczyć się sam o siebie.

- Dojrzałe podejście. W osiągnięciu tej dojrzałości pomogły Ci narodziny dziecka?

- Bardzo wcześniej wyjechałem za granicę i musiałem dorosnąć dużo szybciej niż moi rówieśnicy. Pewnie gdybym został w domu przyszłoby to później, a tak odkąd skończyłem 16 lat musiałem troszczyć się sam o siebie. Z dojrzałością jako tako nigdy więc nie miałem problemów, ale niewątpliwie narodziny córeczki i cała historia z nimi związana na pewno jeszcze mocniej mnie ukształtowały.

 

- Jest coś, czego w trakcie swojej kariery żałujesz?

- Kiedy patrzę wstecz, jedyną rzeczą, której żałuję jest transfer do Ingolstadt. Od początku miałem złe przeczucia i nawet gdy pakowałem rzeczy wyprowadzając się z Norymbergii, nadal nie byłem co do tego przekonany. Chcieli żebym z nimi został, ale ja z kolei nie miałem ochoty grać na drugim poziomie rozgrywkowym, a po sezonie odeszło 22 zawodników i wiedziałem, że nie wrócimy do Bundesligi po roku. Mimo chęci przedłużenia kontraktu ze strony klubu odszedłem do Ingolstadt i… no nie zadziałało. Zrobiliśmy co prawda awans do Bundesligi, ale ja przyszedłem w momencie gdy rozgrywki już trwały, a drużyna grała dobrze. Zespół wygrywał, skład się scementował i nie miałem większych szans na to żeby do niego wskoczyć. Z jednej strony więc żałuję, że poszedłem do Ingolstadt, ale z drugiej gdyby nie ten transfer, to nigdy nie trafiłbym potem do AEK Ateny – a z kolei przejście tam było chyba najlepszą decyzją mojego życia. Znów zacząłem grać, znów zacząłem strzelać gole i wszystko się poukładało. No i razem z żoną uważamy, że pobyt w Grecji zupełnie odmienił nasze życie.

 

- Jak się tak cofamy w czasie, to chciałbym spytać o same początki. Kapitalne występy w Czechach, w kadrze U-21 strzelałeś niemal co mecz… swoją drogą – prowadził Cię tam obecny trener Śląska, Vitezlsav Lavicka.

- Dokładnie, cały czas mamy ze sobą kontrakt. Szczerze mówiąc, kiedy podpisywałem kontrakt z Legią nawet nie wiedziałem, że trener Lavicka też pracuje w Polsce. Od razu po ogłoszeniu transferu zadzwonił do mnie, porozmawialiśmy chwilę i cały czas jesteśmy na łączach. Kiedy zdobędę bramkę, zawsze napisze mi wiadomość. Gdy Śląsk przedłużył z nim umowę, wtedy to ja zadzwoniłem z gratulacjami. To niesamowity trener, naprawdę. I co najważniejsze – jeszcze lepszy człowiek. Nigdy w życiu nie spotkałem w piłce kogoś takiego. Kiedy Mateusz Praszelik dopinał swój transfer, powiedziałem mu: idź chłopaku, zagrasz u fantastycznego trenera, on chętnie stawia na młodzież, na pewno dostaniesz szansę. Gdy teraz graliśmy przeciwko sobie w Warszawie i czekaliśmy na rozpoczęcie drugiej połowy, powiedziałem mu tylko: i co ci mówiłem? Od razu uśmiechnął się mówiąc, że miałem rację.

Zdjęcie

Myślę, że głowa to dla każdego piłkarza jakieś 75% formy. Pamiętam kiedy byłem królem strzelców w Czechach – strzelałem z taką łatwością, jakbym się tym wszystkim po prostu bawił. W takich momentach umiesz uderzyć z każdej pozycji, czujesz flow, które pozwala ci odkryć w sobie umiejętności, o które wcześniej byś siebie nie podejrzewał. Wszystko staje się łatwe w momencie, gdy zaczynasz regularnie strzelać. Dojście do takiego stanu jest jednak bardzo trudne.

- Chciałem wrócić o kwestii tych początków. Po świetnych sezonach w Czechach i reprezentacjach młodzieżowych nagle przestałeś regularnie strzelać. Trudno było zejść z topu?

- Tylko, że ja nigdzie nie zszedłem. Zszedłem z liczbą goli, okej, ale przecież trafiłem do Bundesligi, gdzie w pierwszym sezonie zdobyłem dwanaście bramek. I zacząłem dostawać o wiele lepsze oferty niż wtedy, kiedy w Czechach strzeliłbym ich 50. Po pierwszym sezonie w Bundeslidze wystąpiłem na Euro 2012, miałem wiele ciekawych propozycji z innych zespołów, których ostatecznie nie przyjąłem, bo z ówczesnym menadżerem doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie gdy zostanę w Nurnberg jeszcze na jeden sezon. Zaczęliśmy jednak słabo, paru chłopaków odeszło i ja też przestałem strzelać, bo napastnikowi zawsze gra się lepiej, kiedy jest w drużynie, która dominuje, a tam liczyliśmy tylko na kontry. W końcu spadliśmy, piłkarze zaczęli odchodzić, część wróciła do swoich krajów. Ale ja nigdy nie chciałem zrobić czegoś takiego – chciałem grać w piłkę na najwyższym możliwym poziomie, a nie wracać do Czech.

 

- Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Jose Kante, który pierwszy sezon w Polsce miał koszmarny – w 16 meczach dla Górnika nie zdobył ani jednej bramki. Kiedy napastnik przestaje strzelać, to rzeczywiście kwestia głowy?

- Tak, myślę, że głowa to dla każdego piłkarza jakieś 75% formy. Pamiętam kiedy byłem królem strzelców w Czechach – strzelałem z taką łatwością, jakbym się tym wszystkim po prostu bawił. W takich momentach umiesz uderzyć z każdej pozycji, czujesz flow, które pozwala ci odkryć w sobie umiejętności, o które wcześniej byś siebie nie podejrzewał. Oczywiście musisz wierzyć w siebie zawsze, ale wszystko staje się łatwe dopiero w momencie, gdy zaczynasz regularnie strzelać. Dojście do takiego stanu jest jednak bardzo trudne.

 

- To co się w takim razie zmieniło w Twojej głowie, że wykręcasz najlepsze liczby od dekady?

- Dochodzimy tutaj do tematu, który właściwie poruszyliśmy już na początku. Kiedy ludzie w klubie ci ufają, sprowadzają cię w konkretnym celu, a styl zespołu jest dla ciebie stworzony, wówczas wszystko staje się prostsze. Tutaj drużyna chce grać częstymi dośrodkowaniami, potrzebuje wysokiego napastnika o moim profilu. W Hiszpanii na przykład tacy goście jak ja to raczej plan B – oni stawiają na tiki-takę z niskimi atakującymi i dopiero kiedy to nie zadziała, wówczas ktoś taki jak ja dostaje szansę. Polska piłka jest jednak inna, powiedziałbym, że podobna do czeskiej i to też pewnie powód, dla którego tak dobrze się tutaj czuję. Oczywiście swoje robią również początki – kiedy przez 20 meczów nie strzelasz, to nie masz co liczyć na cud, ale ja grę dla Legii zacząłem bardzo dobrze: Wszedłem na 10 minut i skończyłem z bramką, więc nie musiałem mierzyć się z taką negatywną presją.

Zdjęcie

Jasne, że każdy napastnik chce być królem strzelców, ale to jest tylko statuetka, którą stawiasz w domu na półce. Prawdziwe znaczenie mają trofea, które do późnej nocy świętuje się na barce.

- Ty się jeszcze piłkarsko rozwijasz w wieku 31 lat? Wcześniej strzelałeś głównie głową, mecz z Zagłębiem pokazał natomiast, że potrafisz też trafić z dystansu.

- Myślę, że to kwestia pewności siebie. Jeśli jest ona duża, to automatycznie przekłada się to na liczbę sytuacji, które będziesz miał w meczu. Wiem, że można mi zarzucić „przyklejenie się” do pola karnego, ale jak mam nie być w szesnastce, skoro trener mi każe (śmiech). My naprawdę rzadko gramy z kontry, więc ktoś w tym polu karnym musi być i jeśli nie ja, to kto? Takie mam zadania i naprawdę nieważne skąd padnie bramka – ważne, że przeciwnik wyciąga piłkę z siatki. Poza tym nie znam przykładu napastnika, który miałby więcej goli zza pola karnego niż z niego(śmiech).

 

- Teraz w lidze masz ładną statystykę, 7 na 7. Jaką musisz wykręcić żeby pod koniec sezonu być zadowolony?

- Nie patrzę na to w ten sposób, funkcjonuję raczej w systemie od meczu do meczu. Wszystko po to, że na koniec chcę znowu poczuć to co czułem po meczu z Cracovią pod koniec zeszłego sezonu. W meczu u siebie wygraliśmy mistrzostwo – dla takich chwil gra się w piłkę. Nigdy nie zapomnę tego co wtedy czułem, tej radości, która przepełniała zespół. Jasne, że każdy napastnik chce być królem strzelców, ale to jest tylko statuetka, którą stawiasz w domu na półce. Prawdziwe znaczenie mają trofea, które do późnej nocy świętuje się na barce.

 

- Jak się strzela najważniejszą bramkę sezonu z połamanymi żebrami?

- Trudno (śmiech). Przede wszystkim najważniejsze było to żeby nikt się nie dowiedział, bo musiałem tak grać dwa, trzy mecze i gdyby to wypłynęło, rywale pewnie by mnie zniszczyli. Nie mogłem normalnie trenować, a parę godzin przed meczami wieziono mnie do szpitala, gdzie miałem wykonywany zabieg ultradźwiękami, w trakcie którego robiono mi między żebra zastrzyki przeciwbólowe. Cała operacja była więc trudna, ale potem na Wiśle nie było już żadnego bólu (śmiech).

 

- Co Cię nie zabije to cię wzmocni. Po tym jak byłeś zły o niewykorzystaną sytuację z Pogonią, wysłałem Ci video z obroną Stipicy z meczu z Piastem.

- I gdy to obejrzałem poczułem się jeszcze gorzej (śmiech). Szkoda, że nie miałem w tym meczu drugiej okazji. Kiedy oglądałem skrót widziałem, że miałem tam naprawdę mało miejsca, żeby zawinąć piłkę przy prawym albo przy lewym słupku. W trakcie rozgrzewki rozmawiałem z Antolą, który powiedział, że Stipica rzuca się bardzo wcześnie. Przed strzałem podniosłem głowę i zobaczyłem, że już leci na prawo, więc uderzyłem w środek – na moje nieszczęście zostawił tam jednak rękę. Interwencja wyszła z tego niesamowita – mam tylko nadzieję, że to taka ostatnia przeciwko moim strzałom w tym sezonie!  

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.