Tomas Pekhart: Ludzie mówili, że nigdy nie będę piłkarzem
Konia z rzędem temu kto obstawiłby, że po dziewięciu latach przerwy znów zagra na wielkim turnieju. Zagrał, spełnił marzenia, choć jak sam mówi, Mistrzostwa Europy były dla niego jednym z najcięższych emocjonalnie wydarzeń. Dlaczego na Euro było mu tak ciężko? Jak to jest słuchać, że nigdy nie zrobisz kariery, a potem udowodnić wszystkim, że nie mieli racji? To nie będzie zwykła rozmowa, bo oprócz piłki pogadaliśmy o psychologii, życiowej stabilizacji, czy rodzicielstwie. Najlepszy strzelec sezonu 2020/2021 w kompletnie innym wydaniu – spędźcie kilka minut z Tomasem Pekhartem. Zapewniamy, że warto.
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka
Konia z rzędem temu kto obstawiłby, że po dziewięciu latach przerwy znów zagra na wielkim turnieju. Zagrał, spełnił marzenia, choć jak sam mówi, Mistrzostwa Europy były dla niego jednym z najcięższych emocjonalnie wydarzeń. Dlaczego na Euro było mu tak ciężko? Jak to jest słuchać, że nigdy nie zrobisz kariery, a potem udowodnić wszystkim, że nie mieli racji? To nie będzie zwykła rozmowa, bo oprócz piłki pogadaliśmy o psychologii, życiowej stabilizacji, czy rodzicielstwie. Najlepszy strzelec sezonu 2020/2021 w kompletnie innym wydaniu – spędźcie kilka minut z Tomasem Pekhartem. Zapewniamy, że warto.
- Gdybym rok temu powiedział ci, że zagrasz na Euro, pomyślałbyś…
- …że zwariowałeś. Nie myślałem już o powrocie do kadry, traktowałem to raczej jako coś w rodzaju bonusu, bo skupiałem się przede wszystkim na grze tutaj. Wiadomo, że jeśli dobrze radzisz sobie w klubie, to możesz zostać nagrodzony grą w reprezentacji. Ostatecznie moje dobre występy sprawiły, że trafiłem na Mistrzostwa Europy. Ba, nawet wszedłem na boisko, więc naprawdę mogę być zadowolony. Od ostatniego takiego momentu minęło prawie 10 lat – jeśli ktoś jeszcze przed rokiem powiedziałby, że znowu doświadczę gry na wielkim turnieju… nie ma opcji, żebym wziął to na poważnie. A teraz, zobacz, nadchodzą kolejne mistrzostwa i – jeśli się zakwalifikujemy – być może uda mi się nawet znaleźć w kadrze na Mundial. Być może, bo nie wiem co się wydarzy, ale pożyjemy i zobaczymy (śmiech). W każdym razie było to świetne doświadczenie, niewielu piłkarzy może się pochwalić grą na dwóch takich imprezach.
- Pamiętasz swoją pierwszą myśl, gdy dowiedziałeś się o powołaniu?
- Byłem w kontakcie z trenerem po meczach reprezentacji, które odbywały się jakoś na przełomie marca i kwietnia. Cały czas wiedziałem mniej więcej, czy mam szansę na powołanie czy nie. Jasne, że się cieszyłem, ale o tym, że jadę na Euro nie dowiedziałem się w momencie ogłoszenia kadry. Covid spowodował specyficzną sytuację związaną z kwarantannami przy przekraczaniu granic, więc dostałem sygnał już wcześniej. Dzięki temu mogłem spokojnie wziąć wolne na tydzień przed końcem sezonu, żeby złapać trochę świeżości przed turniejem. Tak czy inaczej znalezienie się w reprezentacji było wspaniałym przeżyciem. Zagrałem nawet na Wembley przeciwko Anglii, a to marzenie każdego dzieciaka. Żałowałem tylko, że stadion nie był pełen.
- W życiu czy po prostu w piłce, mam swoje długoterminowe cele, które ciągle mam w głowie. Nie mówię, że myślę o nich non stop, ale cały czas są one w mojej podświadomości. Dobrze jest mieć z tyłu głowy to, co chcesz osiągnąć w życiu.
- Wembley było momentem, w którym znowu poczułeś się jak zakochany w piłce dziewięciolatek?
- Grałem na nim już z Tottenhamem, wygraliśmy tam Carling Cup. Tylko, że wtedy byłem jako 23. w składzie i oglądałem spotkanie z trybun, ale nawet będąc z boku tego wszystkiego mogłem poczuć atmosferę pełnego stadionu. Potem przyjeżdżałem tam jeszcze z zespołami młodzieżowymi, tylko oczywiście trybuny były wtedy praktycznie puste. Teraz było inaczej, wyszedłem grać na Wembley przeciwko Anglii. Niewielu może powiedzieć te słowa.
- W życiu jest tak, że jak się za bardzo czegoś chce, to nie wychodzi. Ludzie ze wszystkich sił chcą kogoś poznać, starają się o dziecko i nic. A potem po prostu przestają o tym myśleć i wszystko wydarza się samo. Miałeś tak z reprezentacją?
- Myślę, że w pewien sposób musisz być przywiązany do tego co chcesz osiągnąć w życiu. Nawet jeśli mówisz sobie, że nie chcesz, to podświadomie cały czas o tym myślisz. Wierzę, że przyciągamy rzeczy, o których myślimy i w które wierzymy. Jeśli chodzi o moją historię reprezentacyjną, to może nie tyle, że się poddałem, co po prostu w ogóle przestałem się nad nią zastanawiać. Skupiałem się wyłącznie na pracy tutaj i odebrałem swoją nagrodę w postaci powołania. W życiu czy po prostu w piłce, mam swoje długoterminowe cele, które ciągle mam w głowie. Nie mówię, że myślę o nich non stop, ale cały czas są one w mojej podświadomości. Dobrze jest mieć z tyłu głowy to, co chcesz osiągnąć w życiu.
- No to mamy dwie szkoły. Jedna mówi, żeby nie myśleć za dużo o tym, co chce się osiągnąć, druga cały czas każe mieć to w głowie. Masz dowody na to, że ta druga działa?
- Mam, ale to bardzo wrażliwy temat. Kiedy miałem dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat, w reprezentacji zaczęliśmy pracować z trenerami mentalnymi. Otworzyli mi głowę na wiele spraw i choć nie chciałbym za dużo o nich mówić – bo jak wspomniałem, to dla mnie bardzo delikatna sfera – mogę powiedzieć, że to naprawdę działa. Na przykład odkąd pamiętam chciałem grać w piłkę, co było moim długoterminowym celem. Niektórzy mając pięćdziesiąt lat nadal nie wiedzą co chcą zrobić, żyją z dnia na dzień i znudzeni po prostu płyną przez życie. Ja od małego chciałem robić tylko jedno, a ludzie – nawet moi rodzice – mówili mi: „jesteś z zadupia, nigdy ci się nie uda zostać profesjonalnym piłkarzem”. A ja po prostu ich nie słuchałem i cały czas podtrzymywałem swoje marzenia, nie pozwoliłem innym na nie wpłynąć. Ostatecznie spełniłem je, a to tylko jeden z przykładów. Jasne, że trzymanie czegoś z tyłu głowy nie oznacza, że musisz myśleć wyłącznie o tym. Zresztą, kwestia dzieci, którą poruszyłeś, u mnie przecież też tak było. Długo się o nie staraliśmy, aż w końcu odpuściliśmy skupianie się na tym temacie i wtedy się udało. Tak jak mówię – wrażliwy i przede wszystkim długi temat. Moglibyśmy siedzieć tu i gadać ze dwie godziny.
- Widziałem chłopaków mających po dwadzieścia lat, którzy kończyli grę w piłkę z powodu kontuzji, albo trybu życia, który wykluczył ich z profesjonalnego sportu. Musisz dobrze jeść, dobrze spać, nie pić, nie imprezować – to wszystko łatwiej jest spełnić, jeśli masz w życiu stabilizację opierającą się na rodzinie.
- Od przedszkola wiedziałeś czym chcesz się zajmować, żonę poznałeś na początku liceum. Szybko zorganizowałeś sobie życie.
- Tak i uważam, że to bardzo ważne. Zwłaszcza jeśli jesteś za granicą, niesamowicie istotnym jest mieć takie swoje gniazdo, do którego wracasz po każdym treningu, które daje ci stabilizację i jest w nim ktoś, kto się o ciebie troszczy, ktoś kto cię kocha. Nie masz obok siebie przyjaciół, nie masz rodziny, praktycznie wszyscy bliscy ci ludzie są gdzieś daleko. Ale świadomość, że w domu czeka na ciebie żona i córka oznacza, że tak naprawdę masz w nim wszystko, a to bardzo pomaga w piłce – musisz po prostu dawać z siebie maksa na boisku. Nie wychodzisz na imprezy, nie robisz rzeczy, które mogłyby źle na ciebie wpłynąć. Wiedziesz spokojne życie i wiesz, że nic więcej nie potrzebujesz. Wybrałem taką drogę i za nic w świecie bym jej nie zmienił. Widziałem chłopaków mających po dwadzieścia lat, którzy kończyli grę w piłkę z powodu kontuzji, albo trybu życia, który wykluczył ich z profesjonalnego sportu. Musisz dobrze jeść, dobrze spać, nie pić, nie imprezować – to wszystko łatwiej jest spełnić, jeśli masz w życiu stabilizację opierającą się na rodzinie.
- Łatwo jest wieść to spokojne życie?
- Mi było łatwo, bo sukces i cel, które chciałem osiągnąć, były ważniejsze niż rozrywka. Jasne, kiedy wygraliśmy mistrzostwo to też się napiłem. Sporo (śmiech). Tylko to jest inna sytuacja, świętujesz osiągnięcie czegoś, na co pracowałeś cały rok. Ale takie codzienne łażenie po klubach jest dla mnie po prostu głupie i kompletnie mnie do tego nie ciągnie.
- Jakie cele masz jeszcze przed sobą?
- Obecnie akurat myślę dosyć krótkoterminowo, bo walcząc o puchary inaczej się nie da. Przed nami bardzo ważne i trudne zadanie, by w końcu wprowadzić Legię do Europy. Oprócz tego jak co roku – każdy z nas chce znowu zostać mistrzem. I szczerze mówiąc, teraz nie spoglądam jakoś dalej. Cieszę się każdym dniem, doceniam to, że jestem zdrowy i mogę robić rzecz, którą kocham. Czerpię radość z treningu, meczu, bo tego nauczył mnie zeszły sezon i covid. Siedzieliśmy w domu nie wiedząc, czy kiedykolwiek wrócimy na boisko. Potem graliśmy z przeświadczeniem, że to może być nasz ostatni mecz i znowu wszystko pozamykają. Żyję więc dzień po dniu i staram się tym cieszyć.
- - Cieszyłem się, że znów mogłem doświadczyć takiego turnieju, ale drugiej strony chciałem po prostu grać więcej. Z trzeciej strony jest jeszcze aspekt, którego nie widział nikt poza nami – przez sześć tygodni byliśmy kompletnie odseparowani od normalnego życia. Siedzieliśmy w hotelu, nie mogliśmy spotykać się z nikim spoza drużyny i całe nasze życie toczyło się w systemie trening-pokój-trening-pokój.
- To jak w skali 1-10 cieszyłeś się tym Euro? Żartowaliście z Jurą, który stwierdził, że po turnieju jesteś wart 10 milionów. Ty odpowiedziałeś, że chyba wtedy jeśli płacą milion za każdą minutę gry.
- Cieszyłem się, że znów mogłem doświadczyć takiego turnieju, ale drugiej strony chciałem po prostu grać więcej. Z trzeciej strony jest jeszcze aspekt, którego nie widział nikt poza nami – przez sześć tygodni byliśmy kompletnie odseparowani od normalnego życia. Siedzieliśmy w hotelu, nie mogliśmy spotykać się z nikim spoza drużyny i całe nasze życie toczyło się w systemie trening-pokój-trening-pokój. Nie można było robić kompletnie nic innego i szczerze mówiąc, to był dla mnie naprawdę trudny czas. Sześć tygodni widziałem córeczkę tylko na FaceTime albo WhatsAppie, brak rodziny stanowił spore obciążenie. Wszyscy widzą tylko pozytywy – wielki turniej, dobre mecze. Ale druga strona już nie była taka pozytywna, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że wiem, jak Euro wyglądało normalnie. Byłem w Polsce w 2012 roku i to było coś wspaniałego. Atmosfera była zupełnie inna, mogłeś ją poczuć, bo po prostu chodziłeś po ulicach. Mieliśmy bazę w kraju gospodarza, mieliśmy czas dla siebie, poznawaliśmy nowy kraj, kulturę, ludzi, chłonęliśmy ten turniej. A teraz po prostu dolatywaliśmy na mecze z bazy w Czechach. Siedząc zamkniętym w hotelu raczej trudno poczuć ci atmosferę Mistrzostw. Restrykcje były szalone – robili nam testy praktycznie dwa razy dziennie, a wspólnie z nami mieszkał jeden facet z UEFA, który codziennie pisał raporty i wysyłał przełożonym. Tego wszystkiego nie widzisz w momencie, gdy po prostu siedzisz przed telewizorem. Wracając do twojego pytania – z jednej strony super doświadczenie, z drugiej strony ominęło nas dużo i było naprawdę ciężko. Trudno mi to oznaczyć na skali 1-10. Na przykład: ostatni mecz Mistrzostw Europy graliśmy w Baku, które przecież… nie leży nawet w Europie. Druga sprawa – kibice. Mogli być z nami tylko podczas meczu w Budapeszcie, resztę graliśmy bez nich. Gdyby na przykład wjechali do Wielkiej Brytanii, musieliby siedzieć 10 dni na kwarantannie. Szaleństwo. I jasne, cieszyłem się grą na Euro, ale drugą stroną medalu było bardzo ciężkie emocjonalnie sześć tygodni. Może gdybym nie miał córki, to odbierałbym to inaczej. Brak żony też nie jest super sprawą, ale to do przetrwania. Jednak kiedy masz maleńkie dziecko czujesz tę świadomość, że nikt nie odda ci już spędzonego bez niej czasu, w trakcie którego ogromnie się rozwinęła. Serio, widziałem ją na ekranie smartfona i pękało mi serce.
- Po powrocie do domu zastałeś inne dziecko?
- Rozwinęła się niesamowicie. Przez cały czas mojego pobytu na Euro żona z córką siedziały w Grecji. Mała ma półtora roku, a już na przykład nauczyła się pływać – jak na tak dziecko w tym wieku, to naprawdę jest coś. Codziennie rozmawiałem z nią przez telefon, ale nawet na video nie jesteś w stanie zobaczyć wszystkich zmian, których u małego człowieka zachodzą błyskawicznie. Gdybym nie widział jej codziennie w telefonie, to w domu przeżyłbym szok. Nie tylko urosła, ale nauczyła się tak wielu rzeczy, że ciężko mi teraz wymienić wszystkie. Brakowało mi czasu z nią, wspólnych zabaw, uczenia się razem nowych rzeczy. To było chyba najtrudniejsze w trakcie tego okresu.
- Wiem, że twoja córka zawsze celebruje z tobą strzelone bramki. Żona nagrała ci jej reakcję po Bodø?
- Akurat wtedy już spała, bo mecz był bardzo późno (śmiech). Rozmawiałem już z żoną, że jeśli w końcu zagramy wcześniej, musimy zabrać ją na mecz. Te wieczorne spotkania to dla niej za dużo, bo wciąż jest bardzo mała i po ósmej, góra dziewiątej kładziemy ją spać. Ciągle czekam żeby móc wziąć ją na stadion – to takie moje marzenie na ten sezon, by zobaczyła z trybun jak gram, jak strzelam gola. A potem zabrać ją na murawę i trochę pokopać z nią piłkę – to by było coś.
- Żeby nie wiadomo jak ważny był mecz, przy pustych trybunach czułem się jak na treningu. Niby twoje trafienia są decydujące, strzelasz na wagę zwycięstwa i fajnie, ale z fanami na stadionie to jest kompletnie inne uczucie.
- Kiedyś powiedziałeś, że w piłce czysta głowa i pewność siebie to 70% sukcesu. Twój gol z Bodø dobrze to pokazał – chciałeś uderzyć prawą, strzeliłeś gola lewą.
- Nie wiem jak to się stało. Idąca na mnie piłka była bardzo trudna, leciałem do dośrodkowania i kątem oka zobaczyłem robiącego to samo bramkarza. Pomyślałem, że połamie mi nogi, Mladen zresztą powiedział po meczu: chłop tam poszedł jak dziki, myślałem, że cię zabije. Ja po prostu wyciągnąłem stopę, to się chyba jakoś jeszcze odbiło od bramkarza. Ale czy strzeliłem lewą? Chyba nie, nie wiem (śmiech). Na pewno uderzyłem prawą, ale ona została bardziej trącona, poza tym leciał też na mnie Haikin. Koniec końców trącił ten strzał, tylko to nie wystarczyło. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem nawet do końca co tam się stało. Najważniejsze, że wpadło, a ja w końcu po długim czasie mogłem świętować z kibicami.
- W Legii strzeliłeś 30 goli. Ale nigdy nie widziałem cię tak szczęśliwego, jak przy tym ostatnim.
- Żeby nie wiadomo jak ważny był mecz, przy pustych trybunach czułem się jak na treningu. Niby twoje trafienia są decydujące, strzelasz na wagę zwycięstwa i fajnie, ale z fanami na stadionie to jest kompletnie inne uczucie. Moja ostatnia bramka nie była aż tak ważna jak poprzednie, ale smakowała lepiej niż większość trafień z poprzedniego sezonu.
- Kiedy siedząc na Euro widziałeś wyniki naszych meczów, w których powtarzało się nazwisko Emreli, co sobie wtedy myślałeś?
- Nic (śmiech). Szczerze mówiąc nie oglądałem dużej liczby meczów – próbowałem, tylko za granicą jeszcze przy marnym łączu internetowym, nie było to takie proste. Ale jasne, widziałem każdy rezultat i cieszyłem się. Wiedziałem, że klub szuka kogoś bramkostrzelnego, bo poprzednio ten obowiązek spoczywał w większości na mnie. Różnica między najlepszym strzelcem a resztą stawki była spora, a to ważne, by nie polegać w tej kwestii tylko na jednym zawodniku. To ułatwia sprawę rywalom, bo po prostu odcinają napastnika i znacząco w ten sposób neutralizują zagrożenie. Wraz z upływem sezonu było mi coraz trudniej, bo zawsze grałem przeciwko trzem, czterem obrońcom. Teraz pewnie będzie tak samo, ale oprócz mnie będzie jeszcze Mahir. Cieszę się, że do nas trafił, bo wspólnie będziemy mogli być bardzo niebezpieczni. To wciąż młody chłopak, tak naprawdę cały czas jest na początku swojej kariery piłkarskiej. Będzie jeszcze lepszy.
- W poprzednim sezonie miałem nadzieję, że pojawi się w drużynie ktoś tak bramkostrzelny jak Mahir. Musisz mieć w zespole rywalizację, zwłaszcza, jeśli chcesz grać w Europie.
- Oglądasz czasem Formułę 1?
- Bardzo często.
- To wiesz, że największym rywalem zawsze jest kolega z zespołu. Przy 3-5-2 będziecie grać razem, ale przy 3-4-3 robi się ciasno.
- W ogóle nie jestem takim typem człowieka. W poprzednim sezonie miałem nadzieję, że pojawi się w drużynie ktoś tak bramkostrzelny jak Mahir. Musisz mieć w zespole rywalizację, zwłaszcza, jeśli chcesz grać w Europie. Zobacz co się stało z Lechem Poznań – fajnie zaczęli, ale nie mieli wystarczająco szerokiego składu i skończyli ligę na 11. miejscu, bo nie da się w tak okrojonej kadrze grać co trzy dni. Liczę co najmniej na fazę grupową Ligi Europy. Szeroki skład i rywalizacja w nim zawsze pozytywnie wpływa na zespół. Nigdy nie miałem problemu z nikim, kto gra na mojej pozycji – na przykład kiedy jeszcze był z nami Jose Kante, byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Nie jestem typem, który będzie bił się z kimś o miejsce w składzie innym sposobem niż praca na treningach. Z Mahirem znam się od tygodnia, a już mamy bardzo dobrą relację. To niezwykle fajny facet i sądzę, że zatrybi między nami zarówno na boisku jak i poza nim.
- Zakończmy tę rozmowę kolejnym porównaniem do F1. Po powrocie z mistrzostw wsiadłeś do lepszego samochodu niż ten z poprzedniego sezonu?
- Na pewno do nowego (śmiech). Opuściła nas spora grupa zawodników, w ich miejsce pojawiło się dużo nowych twarzy. Tak jest jednak co roku, zobaczymy co przyniesie nam przyszłość. Jestem tutaj od tygodnia, tak naprawdę przepracowałem z drużyną tylko kilka sesji, bo kiedy grasz tak często, masz bardzo mało czasu na trening. Nowi zawodnicy potrzebują trochę czasu i tak naprawdę dopiero nadchodzące miesiące powiedzą nam jak naprawdę mocni jesteśmy. Wiele zależy też od eliminacji.
- To jak szybko możemy się ścigać i jak daleko zajechać?
- Celem jest faza grupowa… czegoś. Czyli Liga Konferencji to nasze minimum, ale każdy z nas ma swoje cele, marzenia, a w piłce wszystko jest możliwe. Sądzę, że jeśli utrzymamy trzon zespołu – a to się udaje - wtedy może być naprawdę dobrze. Na Euro graliśmy tylko ja i Jura, chłopaki mogli więc trenować w praktycznie pełnym składzie i na razie wszystko idzie dobrze – no może poza meczem o Superpuchar, można mieć wrażenie, że faktycznie ciąży nad nim jakaś klątwa (śmiech). Gadałem z Jędzą, mówił, że grał o niego sześć czy siedem razy i nic, czterokrotnie przegrał go w karnych. To było kolejne trofeum do wygrania, każde z nich trzeba szanować, ale teraz nadchodzą jeszcze ważniejsze spotkania. Mam nadzieję, że zagramy ich w tym sezonie naprawdę dużo.
Autor
Jakub Jeleński