Valeriane Gvilia: Chcę zagrać z Legią w Europie - Legia Warszawa
Plus500
Valeriane Gvilia: Chcę zagrać z Legią w Europie

Valeriane Gvilia: Chcę zagrać z Legią w Europie

Za rodzinę dałby się pokroić. Jest wielbicielem literatury pięknej, wiersze zna na pamięć, a do jego ulubionych filmów należą „Pianista” i... „Kevin sam w domu”. Prawdopodobnie jest jedynym piłkarzem Legii, który pisze pamiętnik, ba, zastanawia się nawet nad wydaniem książki. Dziś poznacie Vako Gvilię z nieco innej strony, cofnęliśmy się bowiem do czasów, kiedy nosił długie i bujne włosy.

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Archiwum VG

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Mateusz Kostrzewa, Archiwum VG

- Vako, co jest w życiu najważniejsze?
- Pytasz, bo pewnie wiesz co powiem (śmiech). Myślę, że hierarchii ważności na początku powinniśmy postawić zdrowie. Wychodzę z prostego założenia: masz zdrowie – możesz wszystko. Nie masz – nie możesz nic. To w takim razie postawiłbym na pierwszym miejscu, wszystko inne zaczyna się od tego. 

 

- Szczerze mówiąc spodziewałem się odpowiedzi: rodzina. 
- Mówiąc o zdrowiu nie myślałem wyłącznie o sobie, ale rodzinie, przyjaciołach, kumplach, więc myślę, że to nie wyklucza mojej pierwszej odpowiedzi. To jasne, że bardzo troszczę się o swoich bliskich i nie wstydzę się tego okazywać. Pewnie dlatego niektórzy myślą, że jestem bardziej rodzinny niż inni, ale chyba każdy kocha swoją rodzinę.

 

- Ale nie każdy wypisuje sobie jej imiona na butach. 
- Oj, myślę, że paru innych piłkarzy też by się znalazło. Ten zwyczaj wyszywania imion na korkach pojawił się już jakiś czas temu i moi koledzy często grali z imieniem żony, syna, córki czy rodziców. Oczywiście ja też miałem parę, na której towarzyszyła mi siostra, mama i tata. Dla mnie to jednak tylko prosty symbol - bliskich nie masz mieć na butach, ale w sercu.

Zdjęcie

- Najważniejsze tego wieczoru było jednak przede mną – to właśnie przeciwko Austrii zdobyłem pierwszą bramkę dla reprezentacji. Olbrzymia duma.

- Kiedy pierwszy raz mogli przekonać się jak korki z nimi sprawują się w meczu za granicą?
- To było chyba na Białorusi, kiedy występowałem w BATE. Cała trójka odwiedziła mnie w bardzo ważny dla mnie dzień, bo tata świętował akurat swoje urodziny. Byłem bardzo nakręcony, bo wiadomo, że przed bliskimi chciałem się pokazać. I najfajniejsze jest to, że udało mi się strzelić gola. Pod koszulką miałem t-shirt z napisem: „Sto lat, tato!” i jak tylko trafiłem, od razu podbiegłem pod trybunę pochwalić się ojcu (śmiech). Wszystko wtedy wyszło idealnie, no zagrało jak w zegarku. Niesamowicie byłem wówczas szczęśliwy, naprawdę.  

 

- Ciekawie było też na meczu z Austrią.
- Oj tak! Wtedy również wszyscy przyjechali mnie dopingować, do siostry na trybunach dołączył też jej mąż, więc czułem, że mam za sobą naprawdę ogromne wsparcie. Śmiesznie wyszło, bo kiedy kamera podczas śpiewania hymnu przejeżdżała po twarzach zawodników, równolegle z innego ujęcia pokazywano poszczególnych kibiców. I zdarzyło się tak, że najpierw zbliżenie w telewizji było na mnie, a zaraz potem – zupełnym przypadkiem – na moją siostrę, która dopingowała nas z trybun. Znajomi, którzy oglądali mecz w telewizji wysyłali nam potem mnóstwo zdjęć, że oboje załapaliśmy się do transmisji (śmiech). Najważniejsze tego wieczoru było jednak przede mną – to właśnie przeciwko Austrii zdobyłem pierwszą bramkę dla reprezentacji. Olbrzymia duma.

Zdjęcie

- Opowiadamy sobie o wszystkim, dajemy rady, dzielimy się codziennym życiem i... książkami. Często wymieniamy się tytułami, mnóstwo gadamy o literaturze, bo moja siostra jest naprawdę bardzo inteligentna.

- Siostra jednak nie wspiera Cię tylko na meczach. 
- Wydaje mi się – i chyba mogę tak powiedzieć – że to jest moja najlepsza przyjaciółka. Rozmawiamy praktycznie codziennie, co wbrew pozorom nie jest takie proste, bo ona mieszka w USA i między nami jest ogromna różnica czasu. Opowiadamy sobie o wszystkim, dajemy rady, dzielimy się codziennym życiem i... książkami. Często wymieniamy się tytułami, mnóstwo gadamy o literaturze, bo moja siostra jest naprawdę bardzo inteligentna. Jak któreś z nas znajdzie coś fajnego do przeczytania, od razu podsyłamy sobie tytuły. 

 

- Słyszałem, że poleciłeś jej dwie książki – która lepsza?
- Widzę, że dobrze się przygotowałeś (śmiech). Jakiś czas temu podesłałem jej dwa tytuły – „Bogaty ojciec, biedny ojciec” i „Mnich, który sprzedał swoje ferrari”. Obie są świetne, ale dla mnie wygrywa jednak Mnich. To zresztą chyba jedna z najlepszych książek jakie czytałem, teraz sobie nawet myślę, że śmiało zaliczył bym ją do swojego TOP3. 

 

- W takim razie jakie pozycje jeszcze tam znajdziemy?
- Myślę, że oprócz „Mnicha, który sprzedał swoje ferrari” dałbym tam jeszcze „Alchemika” Paulo Coelho i „Martin Eden” Jacka Londona. Lubię do niech wracać, ale cały czas szukam nowych książek. Obecne czasy bardzo sprzyjają czytaniu.

Zdjęcie

- Ja po prostu staram się lepiej rozumieć świat i sądzę, że poezja w tym pomaga. Wydaje mi się, że jeżeli ją czytasz, to stajesz się przez to lepszym człowiekiem, nabierasz zupełnie innego spojrzenia na świat, a to pomaga w życiu. 

- Pisaniu zresztą też. Nie znam drugiego piłkarza, który prowadziłby pamiętnik. 
- Jezus Maria, kto ci o tym powiedział? (śmiech) To prawda, mam specjalny zeszyt, gdzie codziennie zapisuję różne rzeczy. Luźne przemyślenia, cele, które mam przed sobą, marzenia, czy plany na przyszłość. Oczywiście za dużo nie powiem, bo to są bardzo prywatne rzeczy. Może kiedyś pomoże mi to napisać książkę? Szczerze mówiąc czasem się nad tym zastanawiam, nie podchodzę do tego jakoś szczególnie poważnie, ale mam takie myśli, żeby może spróbować coś stworzyć po zakończeniu kariery. Kiedyś Og Mandino stwierdził, że nikt nie zna cię lepiej niż ty sam, więc jeżeli ktoś miałby opisać wszystko to co przeżyłem, to raczej ja sam będę najbliższy prawdy (śmiech). 

 

- Literatura przypadła Ci do gustu tak bardzo, że stałeś się nawet wielbicielem poezji.
- Może nie jestem jakimś ekspertem, ale rzeczywiście, lubię czytać poezję. Głównie gruzińską, choć czasami przeglądam też rosyjską. Wiesz, ja po prostu staram się lepiej rozumieć świat i sądzę, że poezja w tym pomaga. Wydaje mi się, że jeżeli ją czytasz, to stajesz się przez to lepszym człowiekiem, nabierasz zupełnie innego spojrzenia na świat, a to pomaga w życiu. 

 

- Widziałem też, że w wieku 16 lat udostępniałeś na Facebooku fragmenty „Pianisty”. 
- Mogło tak być, bo ten film zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, bardzo mocno mną ruszył. Co prawda oglądałem go już dość dawno, ale skoro mi o nim przypomniałeś, to chyba zobaczę go znowu. Generalnie wychodzę z założenia, że takie rzeczy jak literatura, muzyka czy filmy, pozwalają człowiekowi na rozwój. Ja po prostu lubię rzeczy niekoniecznie związane z piłką. Oczywiście, jak jestem na boisku to nie ma przebacz, robię wszystko najlepiej jak mogę. Kocham futbol, on w moim życiu jest na samym szczycie i pewnie tak będzie już do końca. Ale na nim świat się nie kończy i sądzę, że ważne jest, żeby rozwijać się też w innych dziedzinach. Chcę być lepszy jako piłkarz, to oczywiste. Ale chcę być też lepszy jako człowiek.

Zdjęcie

- Z siostrą faktycznie byliśmy blisko, czasem za blisko, bo jako dzieci ciągle się biliśmy i kłóciliśmy, ale zawsze na koniec dnia byliśmy pogodzeni. Nasza dobra relacja wynika też z tego, że bardzo szybko opuściliśmy rodzinny dom i zostaliśmy zdani sami na siebie.

- Żeby nie zrobiło się za poważnie – jednym z Twoich ulubionych filmów jest... „Kevin sam w domu”. W Stanach dałeś przez to niezły popis. 
- Oj, to prawda! Dlatego jak nasz fotograf, Mateusz, zrobił mi i Luisowi to zdjęcie na Święta, byłem w siódmym niebie – nie spodziewałem się, że to może wyjść aż tak fajnie (śmiech). A co do USA, to – jak wspominałem – mieszka tam moja siostra. Byliśmy wspólnie w Nowym Jorku, więc nie mogłem przepuścić takiej okazji. Musiałem odwiedzić wszystkie miejsca, gdzie kręcony był film, jeździliśmy do hotelu, parku, dosłownie wszędzie, gdzie realizowano zdjęcia. Dla mnie to było spełnienie marzenia, bo Kevina pierwszy raz oglądałem jako dziecko i pamiętam, że szalenie ten film polubiłem. Zresztą, co tu dużo gadać, do tej pory oglądam go w każde Święta (śmiech).  

 

- To siostra musiała wykazać się dużą cierpliwością. Patrzę na to zdjęcie i myślę, że zawsze byliście bardzo blisko. 
- O matko! (śmiech) Miałem tutaj pewnie rok, byłem w każdym razie bardzo mały. Kurczę, słodki był ze mnie dzieciak, co? I jeszcze miałem włosy na głowie (śmiech). Z siostrą faktycznie byliśmy blisko, czasem za blisko, bo jako dzieci ciągle się biliśmy i kłóciliśmy, ale zawsze na koniec dnia byliśmy pogodzeni. Nasza dobra relacja wynika też z tego, że bardzo szybko opuściliśmy rodzinny dom i zostaliśmy zdani sami na siebie. Ja miałem 16 lat, kiedy wyjechałem grać na Ukrainę, ona miała 18 albo 19, kiedy wyemigrowała do USA. Szybko się więc rozdzieliliśmy, rzadko mamy okazję się spotkać i pewnie dlatego zawsze chętnie ze sobą gadamy i obu stronom bardzo zależy na podtrzymywaniu tego kontaktu. To zdjęcie rzeczywiście dobrze oddaje istotę tego kim dla siebie jesteśmy.

Zdjęcie

- Kiedy wyjechałem za granicę, byłem zaskoczony, że ludzie nie żyją ze sobą tak blisko. W Gruzji wszyscy jesteśmy ze sobą niesamowicie zżyci, z kuzynami mamy relację jak z rodzeństwem, a ciocia czy wujek są jak mama i tata.

- Tutaj też mam Waszą fotografię, ale jesteście już trochę starsi. 
- Trochę tak! Zobacz jakie miałem długie, kręcone włosy. No ale potem do głosu doszła genetyka, nie zostawiając mi zbyt wiele do powiedzenia (śmiech). Zacząłem tracić włosy podobnie jak mój tata, bywa. A samo zdjęcie zostało zrobione jak miałem jakieś 17 lat. Siostra wróciła do Gruzji ze Stanów, ja z Ukrainy i to było chyba jakieś spotkanie rodzinne.

 

- Gruzini to najbardziej rodzinny naród na świecie?
- Myślę, że tak. To kraj w którym rodzina jest naprawdę arcyważna. Kiedy wyjechałem za granicę, byłem zaskoczony, że ludzie nie żyją ze sobą tak blisko. W Gruzji wszyscy jesteśmy ze sobą niesamowicie zżyci, z kuzynami mamy relację jak z rodzeństwem, a ciocia czy wujek są jak mama i tata. Gruzińska mentalność jest pod tym względem bardzo specyficzna, zupełnie inna niż w krajach słowiańskich. Nie oceniam tego, absolutnie nie chodzi mi to to żeby mówić, że jedni robią lepiej, a drudzy gorzej. To po prostu kwestia mentalności – każdy kraj ma swoją, każdy ma swoje tradycje i swoje różnice. 

 

- To prawda, ciężko mi sobie wyobrazić żeby w Polsce ktoś umówił się z obcą osobą tylko dlatego, że nosi takie same nazwisko. 
- Wiem o czym mówisz (śmiech). Kiedyś jechałem metrem w Charkowie i zobaczyłem reklamę, na której widniało moje nazwisko. Zdziwiłem się, bo w Gruzji jest ono dość rzadkie. Zadzwoniłem więc pod podany numer i skontaktowałem się z facetem, który był cukiernikiem, zajmującym się produkcją i sprzedażą gruzińskich słodkości. Spotkaliśmy się, dużo rozmawialiśmy, ba odwiedził nawet moją rodzinę w Zugdidi, mimo tego, że ja akurat nie mogłem przyjechać do domu, bo był środek sezonu. Rodzina oczywiście bardzo ciepło go przyjęła. Gość ciężko pracował, prowadził manufakturę w obcym kraju i bardzo się cieszę, że go poznałem. Byłem też dumny, bo w końcu swoją pracą rozsławiał moje nazwisko (śmiech). 

Zdjęcie

- Babcia opowiadała o wszystkim rodzicom i nalegała, żeby kupić mi piłkę. W końcu sama ją kupiła i graliśmy razem – ja kopałem do niej, ona mi odrzucała i tak zaczęła się moja kariera (śmiech).

- Więzi rodzinne są u was tak mocne, że Twoim pierwszym trenerem została babcia. 
- Za dobrze nie pamiętam tej historii, bo byłem bardzo mały, ale znam ją z opowieści rodziców. Miałem jakieś dwa lata i często za rękę chodziłem z babcią na spacery. Podobno jak przechodziłem obok jakichś papierków czy śmieci leżących na chodniku, to zawsze lubiłem je kopać. No i jesienią, kiedy na ziemię spadały liście, to już w ogóle miałem raj, dlatego że biegałem po parku i kopałem kupki z liści raz za razem. Babcia opowiadała o wszystkim rodzicom i nalegała, żeby kupić mi piłkę. W końcu sama ją kupiła i graliśmy razem – ja kopałem do niej, ona mi odrzucała i tak zaczęła się moja kariera (śmiech). W wieku sześciu lat poszedłem do szkoły w Zugdidi i tam trafiłem na zajęcia do człowieka, o którym śmiało mogę powiedzieć, że został moim drugim ojcem. Trener Zaur Bulia przekazał mi ogrom wiedzy nie tylko jeżeli chodzi o piłkę, ale również o życie. Uczyłem się u niego do 16 roku życia i przez te dziesięć lat otrzymałem od niego szereg niezwykle cennych lekcji. Jako dziecko chłoniesz najwięcej nie tylko z futbolu, ale przede wszystkim z wychowania i bycia dobrym człowiekiem. Trenera niesamowicie za to doceniam i kocham jak ojca. 

 

- Ale Twój prawdziwy tata też miał chyba duży wkład w to kim teraz jesteś.
- Zacząłem może trochę niezręcznie, bo od trenera, ale sam wiesz jak ważna jest dla nas, Gruzinów, rodzina. Tata to główny sprawca całego zamieszania, jakim jest moja gra w piłkę. On sam bardzo chciał zostać profesjonalnym zawodnikiem, ale mój dziadek nie pozwolił mu grać. Wtedy w Gruzji futbol nie był tak popularny, nie grano też zawodowo, więc jego ojciec uznał, że to słaba ścieżka kariery dla syna. Tata jednak wymykał się z domu na boisko, ale za każdym razem jak wracał, to dziadek surowo go karał. W końcu się poddał i zrozumiał, że nigdy nie uda mu się zostać piłkarzem, grał tylko amatorsko w drużynie uniwersyteckiej. Ostatecznie został lekarzem, ale cały czas futbol pozostał jego niespełnionym marzeniem i chyba chciał, żeby zrealizowało się ono w synu. Ja starałem się sprostać jego oczekiwaniom i spełnić je, ale zaznaczam, że to nie było działanie wbrew sobie. Tata też do niczego mnie nie zmuszał, to mój największy kibic, który zrobił wszystko, żeby umożliwić realizację moich i swoich marzeń. Wbrew pozorom nie było to łatwe, bo treningi piłkarskie w Gruzji lat 90. hmm... powiedzmy, że pozostawiały wiele do życzenia. Boisko było dość daleko od domu, więc tata woził mnie na każdy trening, poświęcając swój czas. Plac był w strasznym stanie, więc po każdych zajęciach wszyscy byliśmy czarni od błota. Do tej pory mam przed oczami tatę rozkładającego reklamówki w samochodzie, żebym nie zabrudził go od środka (śmiech). Ale tata nigdy nie kazał mi wracać samemu i choć wiem ile go to kosztowało, woził mnie na każdy trening. 

Zdjęcie

- Wychodzę z założenia, że jeżeli patrzysz na problem jako na problem, to rzeczywiście ten problem masz. Ale jeżeli spojrzysz na niego jak na szansę, żeby stać się silniejszym, to tylko umacnia cię jako piłkarza, ale przede wszystkim jako człowieka.

- Wbrew pozorom tych trudnych momentów miałeś w życiu sporo. Najgorzej było wtedy, kiedy odrzuciła Cię młodzieżowa kadra Gruzji?
- To był jeden z najtrudniejszych momentów, cholernie mocny cios. Myślisz sobie wtedy o wielu rzeczach i ja też zastanawiałem się nad tym, że może to nie jest moja droga, że może po prostu jestem za słaby żeby grać w piłkę. Ale potem się pozbierałem i zacząłem szukać rozwiązania. Wiesz, wychodzę z założenia, że jeżeli patrzysz na problem jako na problem, to rzeczywiście ten problem masz. Ale jeżeli spojrzysz na niego jak na szansę, żeby stać się silniejszym, to tylko umacnia cię jako piłkarza, ale przede wszystkim jako człowieka. Pomyślałem sobie – dobra, jest słabo, ale jeżeli to pokonam, to nie dość, że wyjdę na prostą, to jeszcze będę miał za sobą kolejne doświadczenie, na które w przyszłości będę bardziej odporny. Podjąłem decyzję żeby wyjechać za granicę, miałem w Charkowie wujka, więc starałem się o przyjęcie do juniorów Metalista. Udało mi się, dostałem nawet powołanie do młodzieżowej reprezentacji Ukrainy i oczywiście się zgodziłem. Wiedziałem, że to silny zespół, że regularnie grają na poważnych imprezach i może ktoś mnie w końcu zauważy, bo celem zawsze była dla mnie pierwsza reprezentacja Gruzji. Potem z rezerw trafiłem do pierwszego zespołu, przeskakiwałem do wyższych roczników reprezentacji i życie zaczęło mi się prostować. Jestem wdzięczny za te trudności, bo to one zbudowały nie tylko moje umiejętności ale i mój charakter. Dzięki temu jestem dzisiaj tym, kim jestem. 

 

- Kiedyś opisałeś to fajną metaforą gąsienicy w kokonie. 
- Tak, często jej używam, uważam, że jest bardzo trafna. Chodzi o to, że jeżeli czasem chcesz komuś pomóc, to wbrew pozorom tylko utrudniasz. Niekiedy człowiek musi sam przejść przez wszystkie trudności, walczyć ze wszystkim w pojedynkę, żeby zbudować charakter i osiągnąć cel. Wyobraź sobie gąsienicę, która walczy o to, żeby wydostać się z kokona. Jest jej trudno, ale jeśli pomożesz i otworzysz go za nią, to owad będzie miał za słabe skrzydełka i nigdzie nie odleci. Ale jeżeli w końcu samemu wyrwie się z niego, wtedy dopiero będzie mógł się stać pięknym motylem. Czasem po prostu przez wszystkie trudności trzeba przejść samemu.

Zdjęcie

- W życiu mam taką zasadę, że muszę dać z siebie absolutne sto procent, żeby na koniec kariery stanąć przed lustrem, popatrzeć sobie w oczy i powiedzieć: Vako, zrobiłeś wszystko co mogłeś.

- Ty w ogóle lubisz chyba przebywać sam. Grając w BATE praktycznie nie ruszałeś się z pokoju w bazie treningowej pod miastem. 
- Mieliśmy ośrodek w wiosce Dudinka położonej w lesie, godzinę jazdy od Mińska. Nie chciałem tracić czasu na jazdę do miasta tam i z powrotem, bo to już dwie godziny dziennie i wyszedłem z założenia, że lepiej można wykorzystać ten czas. Poza tym rzeczywiście dobrze mi było samemu – skupiałem się na piłce, trenowałem indywidualnie, wiele czytałem, miałem czas na odpowiednią regenerację. Wiem, że nie ja jeden tak robiłem, bo na przykład Mkhitaryan grając w Szachtarze miał podobną sytuację i też mieszkał w bazie treningowej, skupiając się tylko na przygotowaniach. W ogóle w życiu mam taką zasadę, że muszę dać z siebie absolutne sto procent, żeby na koniec kariery stanąć przed lustrem, popatrzeć sobie w oczy i powiedzieć: Vako, zrobiłeś wszystko co mogłeś. Jasne, że nie masz na wszystko wpływu, nie o wszystkim możesz decydować, ale możesz sprawić, by w tym na co masz wpływ, dawać z siebie absolutnego maksa. Pamiętam, że jak wyjeżdżałem na Ukrainę jako szesnastolatek, podeszła do mnie kobieta ze straży granicznej i spytała: Mały, a gdzie ty tak sam lecisz? Odpowiedziałem jej, że lecę spełniać marzenia i będę grał w piłkę. W życiu wychodzę z założenia, że zawsze lepiej spróbować i może nawet zawalić, ale mieć tę świadomość, że zrobiło się wszystko dla osiągnięcia celu, jak nie wyjdzie, to trudno – próbowałeś. To jest sto razy lepsze niż brak działania, bo potem do końca życia bym pewnie siedział i płakał, że nie spróbowałem. Zawsze trzeba próbować zrobić wszystko na sto procent - to wszystko zresztą powiedziałem tej kobiecie.  

 

- W końcu dopiąłeś swego. 
- Telefon, który dostałem w Dudince od selekcjonera, był dla mnie jedną z najważniejszych chwil w życiu. Marzyłem o graniu dla Gruzji już jako dziecko, kiedy na stadionie w Tbilisi oglądałem mecz kadry z Francją. Tam wtedy po boisku biegały takie nazwiska jak Henry czy Ribery i ja stwierdziłem, że też kiedyś chcę tu zagrać, usłyszeć hymn i bronić swojej flagi. To zawsze był mój cel i kiedy go zrealizowałem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Takiego uczucia nie potrafię opisać słowami.

Zdjęcie

- Nie patrz tylko na szczyt góry, ale ciesz się też drogą, bo na niej jest wiele pięknych widoków. Poza tym jeżeli tylko główny cel czyni cię szczęśliwym, to gdy już go osiągniesz, nagle możesz stracić wszystko.

- A jaki masz w takim razie największy cel?
- Każdego dnia próbuję stawać się lepszym i dbać o to, żeby być szczęśliwym dzisiaj. Nie patrz tylko na szczyt góry, ale ciesz się też drogą, bo na niej jest wiele pięknych widoków. Poza tym jeżeli tylko główny cel czyni cię szczęśliwym, to gdy już go osiągniesz, nagle możesz stracić wszystko. Trzeba cieszyć się każdym dniem, przyszłość jest tajemnicą, wiemy tylko co jest tu i teraz. Jasne, że mam jakieś wielkie marzenia, od dziecka na przykład chciałem zagrać dla „Juve”. To już raczej będzie trudne, ale piękno życia polega na tym, że wszystko jest w nim możliwe. Gdy byłem mały, wiele osób mówiło mi, że niemożliwe żebym zagrał dla reprezentacji, ale ja walczyłem o swoje marzenia. Teraz też walczę i mam przed sobą szereg celów. Chcę wygrać z Legią puchar, mistrzostwo, zagrać w Europie. I oprócz tego chcę być po prostu szczęśliwym człowiekiem.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.