Widzew Łódź vs Legia Warszawa: Piłkarze z biletem nie zawsze w jedną stronę [HISTORIA]

Widzew Łódź vs Legia Warszawa: Piłkarze z biletem nie zawsze w jedną stronę [HISTORIA]

Legię i Widzew dzieli dziś niemal wszystko, ale w przeszłości bywało inaczej. Walka o prymat na krajowym podwórku oraz boje w Europie sprawiały, że to właśnie w tych dwóch zespołach występowali najlepsi polscy piłkarze. Nie dziwi zatem fakt, że zawodników mających oba kluby w swoim CV jest naprawdę wielu. Wybraliśmy kilku z nich.

Autor: Janusz Partyka, Przemysław Gołaszewski/Arch. Legia.com

SPONSOR GŁÓWNYGłówny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Janusz Partyka, Przemysław Gołaszewski/Arch. Legia.com

Legię i Widzew dzieli dziś niemal wszystko, ale w przeszłości bywało inaczej. Walka o prymat na krajowym podwórku oraz boje w Europie sprawiały, że to właśnie w tych dwóch zespołach występowali najlepsi polscy piłkarze. Nie dziwi zatem fakt, że zawodników mających oba kluby w swoim CV jest naprawdę wielu. Wybraliśmy kilku z nich.

Jakub Rzeźniczak

Niektórym, szczególnie młodszym kibicom, prawdopodobnie ciężko będzie w to uwierzyć, ale jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii Legii seniorską karierę rozpoczynał właśnie w Widzewie. Rzeźniczak twierdzi nawet, że jest wychowankiem właśnie tego klubu, choć tak naprawdę przygodę z piłką zaczynał w ŁKS-ie. Mimo, że zespół czterokrotnego mistrza Polski darzy dużym sentymentem, nie mógł liczyć przy Alei Piłsudskiego na łagodne traktowanie. - Gówniarzu z Łodzi, do Legii się nie odchodzi - skandowali kibice Widzewa, gdy 20-letni wówczas obrońca wrócił do niego na zasadzie wypożyczenia. Do Legii trafił w roku 2004. Nie był jeszcze pełnoletni, warunki jego kontraktu dogadywała mama. - Wcześniej, w Widzewie, proponowali mi pięcioletni kontrakt. Miałem zarabiać 400 czy 500 złotych miesięcznie. Decyzja mogła być tylko jedna. W Łodzi zbierałem obelgi, ale do tego się przyzwyczaiłem - przyznał po latach w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Łącznie w barwach łódzkiego Widzewa Jakub Rzeźniczak rozegrał 36 meczów. Z Legią mierzył się dwukrotnie, oba spotkania miały miejsce już wtedy, gdy był on z niej do Łodzi wypożyczony. Przed pierwszym z nich w „Fakcie” ukazała się sesja zdjęciowa, a nad nią tytuł: „Zrobię Legii rzeźnię”. - I rzeźnia rzeczywiście była. Pod koniec meczu doszło do przepychanek, pięści poszły w ruch. Poskrobałem trochę Eltona Brandao, od tego się zaczęło. Ówczesny kierownik Ireneusz Zawadzki powiedział mi: W Legii już nie zagrasz. Bardzo to przeżywałem. Na początku się bałem, że faktycznie tak będzie, ale z czasem sprawa rozeszła się po kościach - wspominał.

Zdjęcie

Całe szczęście, chciałoby się rzec. Rzeźniczak na stałe zapisał się na kartach jej historii. 357 meczów, pięć mistrzostw kraju, sześć Pucharów Polski oraz Superpuchar. Na tę chwilę 38-latek jest jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w historii Legii (pięć mistrzostw kraju, sześć Pucharów Polski i jeden Superpuchar).

Zdjęcie

Marek Citko

Polskie społeczeństwo w drugiej połowie lat 90. ubiegłego stulecia opanowała „Citkomania”. Jej początek datuje się na rok 1996, a konkretnie na mecz Polski z Anglią w ramach eliminacji mistrzostw świata. Już na kilka tygodni przed jego rozpoczęciem w mediach rozpoczęła się kampania, która przypominała legendarne spotkanie na Wembley. To, w którym Jan Tomaszewski w pojedynkę zatrzymywał ataki Synów Albionu, a trafienie Jana Domarskiego dało nam awans na mundial w Niemczech.

- Ten mój gol to była bomba, spadł jak grom z jasnego nieba. Bo ledwie wszyscy usiedli, a my od 7. minuty prowadzimy i mamy tego upragnionego gola na Wembley, na którego wszyscy czekali - wspominał po latach na łamach „Przeglądu Sportowego”. Do historycznego, lecz finalnie przegranego meczu z Anglikami doszły jeszcze występy z Widzewem Łódź w rozgrywkach Ligi Mistrzów i kolejny pamiętny gol, lobem, w spotkaniu z Atletico Madryt. Wieść o utalentowanym polskim napastniku błyskawicznie rozniosła się po Europie. Wśród zainteresowanych wymieniało się marki takie jak Inter, Liverpool, Blackburn czy Arsenal.

Włodarze Widzewa za transfer Citki żądali bardzo dużych pieniędzy i to głównie przez ich pazerność ten ostatecznie na Zachód nie wyjechał. Co więcej, w maju 1997 roku doznał poważnej kontuzji i już nigdy później nie zdołał nawiązać do swoich najlepszych czasów.

Zdjęcie

W styczniu 2000 roku, za kadencji Franciszka Smudy, Citko dołączył do zespołu Legii. Tajemnicą poliszynela było to, że to właśnie dzięki ówczesnemu szkoleniowcowi zawodnik ten trafił do Warszawy. W prasie mówiło się zresztą o „widzewskim zaciągu”, bowiem wraz z napastnikiem, w odstępie kilku dni, na Łazienkowską zawitali Tomasz Łapiński, Rafał Siadaczka oraz Paweł Wojtala, czyli zawodnicy, którzy wcześniej również reprezentowali barwy Widzewa. Euforia mieszała się z obawami, ponieważ wszyscy czterej mieli problemy ze zdrowiem. Z czasem wszystko się potwierdziło. Citko więcej czasu niż na murawie, spędzał w gabinetach lekarskich. Ostatecznie w barwach warszawskiego klubu wystąpił tylko 46 razy i zdobył zaledwie sześć bramek.

- Po prostu chcieliśmy pokazać, że jesteśmy lepsi. Przez kilka lat Legia i Widzew rywalizowały ze sobą o tytuł mistrzowski. Poza tym w reprezentacji Polski występowało wielu zawodników z klubów łódzkiego i warszawskiego. Chcieliśmy udowodnić swoją wyższość w kraju, dlatego mobilizacja zawsze była olbrzymia - stwierdził w rozmowie z Legia.com zapytany o to, jak do starć warszawsko-łódzkich podchodzili piłkarze.

Zdjęcie

Tomasz Łapiński

Urodzony na Podlasiu, a dokładniej, jak wskazuje jego nazwisko - w Łapach, zawodnik trafił do Widzewa w 1987 roku. Jego barwy reprezentował przez 13 lat, łącznie rozegrał blisko 300 meczów na poziomie ekstraklasy. Zdobył z nim dwa mistrzostwa Polski, występował w Lidze Mistrzów. Przez długi okres pełnił rolę kapitana tej drużyny. Swego czasu zawodnik ten uznawany był za jednego z najlepszych polskich obrońców.

Zdjęcie

Odchodząc na początku 2000 roku do Legii dał Widzewowi, będącemu w katastrofalnej sytuacji finansowej, drugi oddech. Tamtejsi fani, mimo oczywistych animozji na linii Warszawa-Łódź, wciąż darzyli Łapińskiego olbrzymią sympatią i w tych okolicznościach nie mieli mu za złe transferu do Legii. Co ciekawe, jego wizerunek znalazł się nawet na kibicowskiej fladze. Przedstawia ona twarze oraz nazwiska zasłużonych dla łódzkiego klubu osób oraz napis „Dzięki Wam tu jesteśmy”. Po latach wyznał, że ten ruch transferowy nie cieszył nikogo - ani jego samego, ani widzewiaków, ani legionistów.

Przygoda Łapińskiego z Legią to niekończące się pasmo kontuzji i urazów. Od samego początku pobytu w stolicy znać o sobie dawały problemy z achillesami. Zawodnik początkowo trenował na zastrzykach przeciwbólowych, finalnie jednak, wraz z doktorem Stanisławem Machowskim uznano, że konieczna będzie operacja. Po trzech miesiącach rehabilitacji jej skutki były całkowicie niewidoczne, a ból nadal doskwierał obrońcy. Doszło do kolejnego zabiegu, a następnie, przez własną nieodpowiedzialność, podczas luźnej gierki na małe bramki, doszczętnie zmasakrował okolice pięty.

Gdy wreszcie, już za kadencji trenera Dragomira Okuki, Łapiński wrócił do treningów, zderzył się z katorżniczymi obciążeniami. Po latach przyznał jednak, że mimo, iż nie grał w meczach, serbskiemu szkoleniowcowi zawdzięcza fakt, że wrócił do pełni sprawności. I gdy wydawało się, że zawodnik ten może wreszcie na dobre zadomowić się w wyjściowym składzie Legii, wrócił temat jego… strachu przed lataniem. Okuka budował bowiem drużynę pod kątem europejskich pucharów, a Łapiński, który miał nawet w kontrakcie zapis, że do samolotów nie wsiada, nie mógłby mu pomóc. Licznik występów środkowego obrońcy zatrzymał się na zaledwie czterech. Ostatecznie, w styczniu 2003 roku odszedł do Piotrcovii Piotrków Trybunalski.

Zdjęcie

Jakub Wawrzyniak

Choć kibicom Legii kojarzy się głównie z wieloletniej gry w koszulce z „eLką” na piersi, głośno o nim zrobiło się jeszcze za czasów gry w Widzewie. - Widzew dał mi przepustkę do Legii i dalszej kariery. W barwach łódzkiego klubu debiutowałem również w reprezentacji Polski - przyznał po latach. W barwach łódzkiego klubu Jakub Wawrzyniak rozegrał 68 meczów, w których zdobył pięć goli, co, jak na lewego obrońcę, jest niezłym wynikiem.

Zdjęcie

W Legii zawodnik ten stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich piłkarzy. Po roku spędzonym przy Łazienkowskiej Wawrzyniak trafił do legendarnego Panathinaikosu, tam jednak doszło do przykrej wpadki dopingowej, o którą zresztą miał żal do greckich działaczy. - To były straszne dni, bałem się wychodzić z domu. Nawet teraz, gdy o tym opowiadam, przechodzą mnie ciarki. Szczególnie, że świadomie niczego złego nie zrobiłem. Najgorsze jest jednak to, że nie było przeciwwskazań, bo skład tej odżywki nie znajdował się na liście środków zakazanych, dopiero potem został na niej umieszczony. Czułem ogromny żal, że jakiś skur... z Grecji zabrał mi to, do czego zawsze dążyłem - stwierdził w 2018 roku w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Po tym wydarzeniu Wawrzyniak wrócił do stolicy Polski i znów stał się kluczowym zawodnikiem Legii. Łącznie w jej barwach wystąpił 183 razy. Wywalczył dwa mistrzostwa i cztery Puchary Polski, raz triumfował również w Superpucharze. Brał udział w rozgrywkach Ligi Europy UEFA, a w spotkaniu 1/16 finału ze Sportingiem w sezonie 2011/12 zdobył nawet bramkę.

Zdjęcie

Włodzimierz Smolarek

Jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiego futbolu, ważny punkt drużyny, która zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach świata z 1982 roku, również łączy historię obu klubów. Włodzimierz Smolarek swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał właśnie w łódzkim Widzewie. Był młodym, obiecującym talentem, dlatego też błyskawicznie wypatrzyła go Legia Warszawa. Smolarek trafił do stolicy w 1977 roku i to z „eLką” na piersi debiutował w pierwszej lidze.

Zdjęcie

W Warszawie trafił do środowiska, które ukształtowało go piłkarsko. Na boisku mógł współpracować z Kazimierzem Deyną i Lesławem Ćmikiewiczem, na ławce trenerskiej spotkał natomiast Andrzeja Strejlaua. - Od początku imponował nam talentem, niesamowitą pracowitością. Widać było. że był nastawiony na sukces. Dążył do niego za wszelką cenę, chciał w życiu coś osiągnąć i osiągnął – mówił o Smolarku właśnie Andrzej Strejlau.

W Legii nie spędził zbyt wiele czasu. Po dwóch latach wrócił do Widzewa. Przenosiny do Łodzi wiązały się z dużym zamieszaniem i rywalizacją obu klubów. Legia Warszawa zaproponowała Smolarkowi kontrakt zawodowego żołnierza, który piłkarz wstępnie zaakceptował. Tymczasem Widzew z całych sił walczył o odzyskanie zawodnika. Władze łódzkiego klubu wykorzystały zapis w umowie o okresie próbnym i przekonały Smolarka, by ten porzucił stolicę. Tak też się stało, choć Smolarek wciąż związany był z Wojskiem Polskim, co przyniosło kolejne problemy. Decyzja o przenosinach do Łodzi nosiła przecież znamiona dezercji. Ostatecznie Włodzimierz Smolarek wrócił do Łodzi w 1979 roku i grał w Widzewie do roku 1986. W barwach Legii wystąpił w 20 meczach i strzelił sześć goli. Zmarł 7 marca 2012 roku w Aleksandrowie Łódzkim.

Zdjęcie

Bartłomiej Grzelak

W 2006 roku piłkarska Polska dyskutowała o transferze Bartłomieja Grzelaka, który Widzew Łódź zamienił na Legię Warszawa. W swoim pierwszym sezonie w Widzewie strzelił 20 goli i został królem strzelców II ligi. Na rynku transferowym był rozchwytywany przez wiele klubów. Mówiło się, że najbliżsi sprowadzenia Grzelaka są włodarze Zagłębia Lubin. W grze był również Legia. - Temat Legii jest, ale nie mogę jeszcze rozstrzygnąć, gdzie trafię. Skoro jednak Legia dzwoni, to znaczy, że mnie chce i zna warunki prezesa Bońka – mówił napastnik. I do Legii ostatecznie Grzelak trafił.

Zdjęcie

W 2010 roku dziennikarze „Przeglądu Sportowego” nazwali Bartłomieja Grzelaka specjalistą od ważnych meczów. - W tych największych meczach nie zawodzi, presja wyniku nie wpływa na niego negatywnie. Robi swoje, jak choćby w ostatnim spotkaniu Legii z Lechem Poznań. Wrócił po 10-miesięcznej przerwie i był najlepszy na boisku. Zdobył pierwszą bramkę i asystował przy trafieniu Takesure Chinyamy – można było przeczytać na łamach dziennika. W barwach Legii wystąpił łącznie w 86 meczach, strzelił 21 goli. Z „eLką” na piersi zmierzył się z Widzewem dwukrotnie. Strzelił swojemu byłemu klubowi jednego gola.

Przenosiny do stolicy nie zostały najlepiej odebrane w Łodzi. - Również cała sytuacja z przejściem do Legii, też nie przysporzyła mi fanów wśród kibiców Widzewa. Nie chciałbym się w to zagłębiać. Zostawiłem serce i zdrowie dla tego klubu i nie zasłużyłem na pewne rzeczy, które mnie spotkały ze strony kibiców. Ale też nie chcę narzekać. Wiem jakie emocje budzi sport – komentował. A propos zdrowia, to ono akurat Grzelakowi w stolicy zupełnie nie dopisywało. Zdecydowanie więcej czasu niż na boisku spędzał w gabinetach lekarskich. Koledzy z drużyny żartowali, że przy „Grzelu” nie mogą nawet otworzyć lodówki, bo groziło to przeziębieniem.

Zdjęcie

Dariusz Dziekanowski

Wisienka na torcie w naszym zestawieniu. Na początku lat 80. uchodził za jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia. W latach 1983–1985 reprezentował barwy Widzewa Łódź, a następnie przeniósł się do stolicy i związał z warszawską Legią. W barwach Widzewa zdobył Puchar Polski, z Legią udało mu się tego dokonać dwukrotnie, a dodatkowo sięgnął po tytuł mistrzowski. Mówiło się, że o przenosinach do Warszawy zdecydował słynny wywiad dla „Sportowca”, w którym padł cytat: „Po minięciu tablicy z napisem Warszawa, otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco”.

Zdjęcie

- Nie jest prawdą, że o moim odejściu zdecydował ten słynny cytat. Po publikacji tego artykułu spotkałem się z ówczesnym prezesem Widzewa. Było to na początku stycznia. Zgodnie ustaliliśmy, że będę grał w Widzewie jeszcze przez pół roku – komentował Dariusz Dziekanowski, do którego zadzwoniliśmy specjalnie przy okazji środowego meczu w Pucharze Polski.
- Na pewno czuję dodatkowe emocje przed tym meczem, ponieważ reprezentowałem barwy obu klubów. Nie da się tych chwil zapomnieć. Spotkania Legii z Widzewem, w których brałem udział, były zawsze ważnymi wydarzeniami. Za moich czasów były to dwa czołowe zespoły naszej ligi, grało w nich po kilku reprezentantów Polski, więc poziom był wysoki i emocje naprawdę duże. Legia jest zdecydowanym faworytem i powinna wygrać zdecydowanie. Myślę, że kibice jednej i drugiej drużyny marzą o tym, by na koniec sezonu Legia zdobyła mistrzostwo, a Widzew awans do pierwszej ligi – dodał były legionista.

 

Z piłkarzy, którzy przewinęli się przez obydwa kluby, wymienić można jeszcze takie nazwiska jak: Wiesław Cisek, Maciej Szczęsny, Paweł Janas, Zbigniew Robakiewicz, Radosław Michalski, Jerzy Podbrożny, Jacek Magiera, Tomasz Kiełbowicz, Piotr Włodarczyk, Łukasz Broź, Patryk Mikita czy Łukasz Turzyniecki.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Janusz Partyka, Przemysław Gołaszewski/Arch. Legia.com

16razyMistrz Polski
21razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.