
Wisła Płock - Legia statystycznie: Plusem indywidualności
Omawiamy statystyki z meczu Wisła Płock - Legia Warszawa.
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Jakub Jeleński
Fot. Janusz Partyka
W piątkowy wieczór Legia skromnie, 1:0 pokonała na wyjeździe Wisłę Płock. Gol Tomasa Pekharta okazał się być jedynym w trakcie całego spotkania i dał Wojskowym potrzebne 3 punkty. Przyjrzyjmy się pozostałym czynnikom, które złożyły się na końcowy wynik.
Drużyna trenera Vukovicia dobrze weszła w mecz. Wojskowi przez pierwsze 15 minut mieli pod nogami piłkę niemal 72% czasu, a po pół godzinie nie dość, że mieli przewagę w posiadaniu futbolówki, to jeszcze oddali ponad dwa razy więcej strzałów na bramkę niż rywale. Potem coś się jednak zacięło i inicjatywę przejęli gospodarze, którzy sprawdzali refleks Artura Boruca czterokrotnie w trakcie 12 uderzeń. Legia natomiast na sześć prób tylko dwukrotnie trafiała w światło bramki Krzysztofa Kamiński.
Paradoksalnie jednak częściej atakowali właśnie Wojskowi. W sumie przedostawaliśmy się pod pole karne Wisły Płock 105 razy, miejscowi natomiast gościli pod naszym 89-krotnie. Legia 85 razy rozgrywała atak pozycyjny, wyprowadziła 14 kontrataków, zaś sześciokrotnie próbowała stworzyć zagrożenie po stałych fragmentach gry. W przypadku Nafciarzy było to 59 ataków pozycyjnych, 17 kontr i aż 13 stałych fragmentów.
Najaktywniejszą stroną Legii była zdecydowanie ta prawa, bo drużyna atakowała nią 49 razy, przy czym liczba udanych ataków zakończyła się na… jednym. 33 próby zagrożenia bramce miały miejsce na lewej flance (udały się dwie z nich), zaś środkiem atakowaliśmy 17-krotnie, kończąc sukcesem zaledwie jedną taką próbę. Zdecydowanie nie był to udany dzień dla ofensywy Legii.
Pozytywnie to spotkanie może jednak wspominać czwórka legionistów. Oczywistym wyborem jest tutaj strzelec – skądinąd bardzo urodziwego – gola, który dał drużynie ważne zwycięstwo. Oprócz niego statystycy odnotowali dobre występy Filipa Mladenovicia, Andre Martinsa i Bartosza Slisza. Cała trójka uzyskała najlepszy instat index na boisku – odpowiednio 331, 312 i 307. Jedynym zawodnikiem z Wisły, który przekroczył barierę 300 punktów był Angel Garcia, jakiemu udało się zgromadzić 306 oczek w tej klasyfikacji.
Skoro mowa o indywidualnych występach, warto szerzej przyjrzeć się niektórym z nich. Najwięcej podań w trakcie gry wykonał Bartosz Slisz – legionista adresował piłkę do kolegów 77 razy myląc się w tym 11-krotnie, co dało mu skuteczność na poziomie 84%. Drugi w tej klasyfikacji był Filip Mladenović zagrywający 73 piłki, z których celnych było 77%. Na najniższym stopniu podium w te klasyfikacji znalazł się Andre Martins – choć Portugalczyk wykonał tylko 53 podania, celnych było aż 91% z nich.
Najwięcej pojedynków, bo aż 43, stoczył Tomas Pekhart. Czech wygrał 19 z nich, a za jego plecami w tej kategorii uplasowali się Bartosz Slisz i Luquinhas. Młodzieżowiec wygrał ich 14 z 21, zaś Brazylijczyk na 20 starć wygrał 11 z nich. Warto odnotować, ze skrzydłowy był także najskuteczniejszym dryblerem na placu – na osiem dryblingów pięć było dla niego zwycięskich. Próbowali mu w tym dorównać Bartosz Slisz i Maciej Rosołek – pierwszy wygrał cztery z pięciu starć jeden na jeden, drugi zaś przedryblował rywala w każdej z trzech takich prób.
Rzućmy jeszcze okiem na parametry fizyczne. Wojskowi przebiegli w tym meczu 111,23 kilometra i choć biegali mniej niż gospodarze (115,36), robili to zdecydowanie intensywniej. Podopieczni trenera Vukovicia wykonali 83 sprinty przy 69 Wisły Płock, a szybki bieg odnotowano w naszej drużynie 531 razy – Nafciarzom zaś naliczono ich 485. Najszybszy na boisku także był piłkarz z „eLką” na piersi – Luquinhas rozpędził się do prędkości 33,95 km/h.
Nie ma wątpliwości co do tego, że starcie z Wisłą nie było najbardziej porywającym widowiskiem jakie dane było nam oglądać. Nie zmienia to jednak faktu, że można było dopatrzeć się w nim pozytywów takich jak indywidualne występy poszczególnych graczy. O tym, czy o formie legionistów będziemy mogli mówić w kategorii wzrostowej, przekonamy się już w sobotę podczas meczu z Górnikiem.
Autor
Jakub Jeleński