Z archiwum Legia.com: Zgrupowania wczoraj i dziś (cz. 1)
Legioniści zakończyli zimowe zgrupowanie w Emiratach. Litry potu wylanego w upalnym Dubaju mają przełożyć się na dobre wyniki podczas wiosennej ligowej kampanii. A jak było dawniej? Piłkarskie obozy to nieodłączna część życia drużyny. To, jak wyglądają teraz, nijak ma się jednak do przeszłości - to zdecydowanie „dwa światy”. Byli piłkarze Legii podzielili się z nami swoimi przemyśleniami, powspominali również najzabawniejsze historie z wyjazdów sprzed kilku, bądź nawet kilkunastu lat. Zapraszamy do lektury pierwszego z dwóch odcinków.
Autor: Janusz Partyka, KM
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka, KM
Zgrupowania odgrywają niezwykle istotną rolę w przygotowaniu zawodników do trudów całego piłkarskiego sezonu. Ale są także okazją do tego, by choć na chwilę uciec od futbolu. Wiadomo, piłka jest najważniejsza, ale kiedy prawie trzydziestoosobowa grupa facetów wyjeżdża w jedno miejsce, by spędzić tam razem dwa tygodnie, to... nie samymi treningami żyje. Piłkarskiej obozy, to wspólnie treningi, sparingi, posiłki czy regeneracja, a także czas wolny, węc i okazja do tego, by zobaczyć kawałek świata. Jak zgrupowania wyglądają dziś, mogliście zobaczyć śledząc nasze codzienne relacje z zimowego obozu w Dubaju. A jak było kilka, czy kilkanaście lat temu? W pierwszym odcinku naszego materiału porozmawialiśmy o tym z czterema byłymi piłkarzami Legii. Niektorzy z nich pełnią dziś w klubie z Łazienkowskiej zupełnie inne role. Przed Wami - pogrążeni we wspomnieniach - Tomasz Sokołowski II, Tomasz Jarzębowski, Tomasz Kiełbowicz i Marek Saganowski.
Legia.com: - Panowie, czym różnią się, oprócz pogody rzecz jasna, zgrupowania zimowe od letnich obozów? Co jedne i drugie mają na celu?
Marek Saganowski: - Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach zgrupowania letnie praktycznie niczym nie różnią się od tych zimowych. Kiedyś, w trakcie trwania przerwy zimowej, wyjeżdżaliśmy w góry i praktycznie codziennie biegaliśmy po śniegu. Nie było wówczas sport-testerów, czasami był jeden lub dwa na całą drużynę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że, jeśli te sport-testery były, to dostawali je zawodnicy najbardziej wydolni, a ci mniej wydolni musieli nadążyć za nimi. Różnicą pomiędzy czasami, kiedy ja grałem w piłkę, a teraźniejszością, jest z pewnością fakt, że przerwa zimowa była wtedy dłuższa, a boiska nie były podgrzewane.
Tomasz Jarzębowski: - Pamiętam jak kiedyś na zgrupowaniu w Szczyrku graliśmy sparing na boisku całkowicie pokrytym śniegiem, dziś to trochę nie do pomyślenia.
Tomasz Kiełbowicz: - Tak jak powiedział „Sagan”, kiedyś dostawałeś program do zrealizowania i musiałeś gonić tego najwydolniejszego, ze sport-testerem. Często wypożyczali je przewodnikom. Kiedyś, na zgrupowaniu w Krynicy Górskiej, mieliśmy trzy treningi, podczas których biegaliśmy po górach i przecieraliśmy szlaki. Pamiętam również zajęcia na siłowni, podczas których obciążenia były równe dla wszystkich. Ja ważyłem 65 kilogramów, gość ważył 80, ale wykonywaliśmy dokładnie te same ćwiczenia. Teraz zawodnicy poddani są pełnemu monitoringowi. Zanim drużyna wyjedzie na obóz, jest dokładnie przebadana, a obciążenia dobrane są indywidualnie do każdego organizmu, zarówno jeśli chodzi o treningi biegowe, jak i siłowe.
Tomasz Jarzębowski: - Identyczne obciążenia można było jeszcze spotkać do niedawna. U trenera Petra Nemca, w Arce Gdynia, Mateusz Szwoch na siłowni podnosił tyle samo co ja.
Tomasz Sokołowski: - Co jest celem takich zgrupowań? Na pewno przygotowanie zespołu do okresu startowego, to się nie zmieniło. Tak było wtedy i tak jest teraz. Drużyny wyjeżdżają, aby jak najlepiej przygotować się do rundy. Tak jak wspomnieli Marek i Tomek, zmieniają się tylko procesy. Metody szkoleniowe poszły do przodu. Skończyły się czasy bezsensownego biegania, dużo więcej jest zajęć z piłką.
- Pamiętam zimowe zgrupowanie w Dębicy, w 2002 roku, za trenera Okuki, gdzie biegaliście po kolana w śniegu, i podczas którego nie rozegraliście ani jednego sparingu. Drago stał na środku oblodzonego boiska Igloopolu w tych swoich siermiężnych „Relaxach”, a wy zaliczaliście kolejne okrążenia...
TK: - Tak było. Pierwszy obóz był przeważnie „ładowaniem akumulatorów”. Jechało się w góry na dwa tygodnie. To była gonitwa, typowy trening wytrzymałościowy. Później, teoretycznie, schodziło się z obciążeń i na drugim obozie odbywały się treningi piłkarskie.
TS: - To były zupełnie inne czasy. Trenerzy byli zamknięci, wierzyli w swoje metody. Ja, wraz z Markiem, przerobiliśmy ostatnio fajny cykl treningowy. Pojechaliśmy na turniej, rozegraliśmy cztery mecze sparingowe. Dało nam to więcej, niż gdybyśmy biegali przez cały czas jego trwania.
TJ: - Ja miałem okazję trenować z Orestem Lenczykiem w Bełchatowie. Miałem bodajże dwa lub trzy okresy przygotowawcze, podczas których biegałem maksymalnie trzy razy po siedem minut. Robiliśmy dużo siły, graliśmy wiele sparingów, a także przeprowadzaliśmy treningi wydolnościowe z piłkami.
MS: - W tamtych czasach nie graliśmy zbyt wielu sparingów, często natomiast organizowane były turnieje halowe, tak jak ten słynny w Spodku, podczas którego rozpętała się wielka zadyma. Niektóre zespoły wyjeżdżały również na sparingi do Niemiec.
TK: - To opowiem jeszcze ciekawą anegdotę. Kiedyś, gdy trenerem Siarki Tarnobrzeg był śp. Janusz Gałek, ciągle biegaliśmy. Sami mówiliśmy mu wówczas „Trenerze, może czas na trening z piłkami?”. No to on zarządził wówczas, aby każdy z nas zabrał na zajęcia piłki. Owszem, wzięliśmy je, ale później trener nakazał je rozłożyć i... biegaliśmy obok nich.
- Legia, podczas pierwszego zimowego zgrupowania w Troi w 2019 roku, rozegrała trzy sparingi w trzy kolejne dni.
TJ: - Kiedyś mieliśmy na przykład bardzo śmieszny obóz przygotowawczy we Francji, podczas którego również graliśmy trzy sparingi w trzy dni. Ja zagrałem w dwóch.
TS: - Zupełnie nieświadomie, ale właśnie wtedy zrobiłeś bardzo dobrą wydolność. Teraz trener Ricardo Sa Pinto również zdaje sobie z tego sprawę.
- To ciekawy temat. Teraz przerwa zimowa jest stosunkowo krótka i obydwa zgrupowania trzeba robić „na szybko”. Kiedy sami byliście jeszcze zawodnikami, zazwyczaj odbywaliście dwa zgrupowania po twa tygodnie. Co z pozostałym czasem przerwy między rundami?
TK: - Przerwa trwała cztery tygodnie. Na ten czas dostawałeś szczegółową rozpiskę treningową. Nie było na pewno takiej kontroli nad zawodnikami, jaka ma miejsce obecnie.
TS: - Nie oszukujmy się, przez taki okres czasu wydolność musi spaść. Teraz rozgrywki ekstraklasy zostały zmodyfikowane. Do rozegrania jest więcej meczów, a przerwa między rundami jest krótka. Moim zdaniem jest to zmiana na plus.
MS: - W tamtych czasach najgorsza była właśnie ta długa przerwa. Zimą siedzieliśmy praktycznie przez cały miesiąc i nie mieliśmy co robić. Krótkie przerwy mieliśmy natomiast latem. Na Zachodzie było odwrotnie – zimą przerwa była krótsza, latem zaś mieliśmy więcej czasu dla siebie.
- No właśnie. Praca pracą, jakie są natomiast inne, poboczne cele wyjazdów na zgrupowania. Integracja przede wszystkim?
TS: - Patrząc z perspektywy trenera – przede wszystkim to, że ma drużynę na co dzień, przez 24 godziny na dobę. Integracja jest bardzo ważna. Chcemy widzieć, jak zawodnicy zachowują się poza treningami. Takie obserwacje są dla trenerów niezwykle istotne. Mamy dla siebie dużo czasu, dlatego możemy skupić się na realizacji naszych celów, na konkretnych zadaniach dla poszczególnych zawodników. Podając przykład juniorów – na co dzień zawodnicy spędzają czas w szkole, później przyjeżdżają na dwugodzinny trening i znów skupiają się na swoich prywatnych sprawach. Podczas zgrupowania jesteśmy skoncentrowani wyłącznie na treningu.
TJ: - Ważnym aspektem zgrupowań jest także prawidłowe i zaplanowane odżywanie.
MS: - Jeśli chodzi o seniorów – oczywiście, wyjeżdżaliśmy na zgrupowania ciężkie, mimo to mogliśmy jednak wypocząć, wyspać się i zregenerować. Często jest to ważniejsze niż następny trening.
TS: - Każdy z nas potwierdzi, że lubiliśmy wyjeżdżać na zgrupowania. Pomimo tego, że było w ich trakcie mnóstwo ciężkiej pracy, mogliśmy skupić się tylko na treningach. Za każdym razem mieliśmy dokładnie ułożony harmonogram. Odżywanie, trening, odpoczynek i tak w kółko. Chyba każdy z nas najlepiej czuł się właśnie na obozach. Oprócz tego miały miejsce słynne integracje. To również jest niezwykle ważny czynnik gry w piłkę. Pamiętam obóz w ośrodku COS w Cetniewie, kiedy część drużyny mieszkała w hotelu, my z kolei w domkach, gdzie zintegrowaliśmy się bardzo dobrze (śmiech). Później w trakcie trwania rundy przegraliśmy tylko z Wisłą i zremisowaliśmy z Groclinem.
- Podczas zgrupowań trenerzy więcej czasu poświęcają na rozmowy z poszczególnymi zawodnikami?
TJ: - To kwestia indywidualnego podejścia każdego trenera. Są tacy, którzy rozmawiają, są jednak również i tacy, którzy organizują tylko odprawę.
TS: - W dzisiejszych czasach trenerzy są dużo lepiej przygotowani. Więcej materiałów wyświetlają na projektorze, rozpracowują drużynę przeciwną. Dawniej było dużo mniej analizy.
TJ: - Kiedyś na odprawie Orest Lenczyk opowiedział nam pół historii swojego życia (śmiech).
- Czy właśnie pod wzrost świadomości trenerów można podciągnąć fakt, że kiedyś głównie wyjeżdżało się w polskie góry, z kolei teraz większość zespołów wyjeżdża w ciepłe kraje?
MS: - Przede wszystkim jeśli porównamy to, jak sztaby szkoleniowe drużyn ekstraklasy wyglądały kiedyś, a jak wyglądają teraz, zobaczymy różnicę. Kiedyś w większości zespołów był tylko trener oraz jego asystent, nie było przykładowo trenerów bramkarzy. Właśnie dlatego, gdy wyjeżdżało się w góry, często wynajmowało się człowieka, który oprócz biegania po górach, był odpowiedzialny za dyktowanie tempa. To były zupełnie inne czasy.
TS: - Nie oznacza to jednak, że to było złe.
TK: - Metody treningowe zmieniają się w całej Europie. Wszyscy idą w zupełnie innym kierunku przygotowań.
TS: - Trzeba jednak przyznać, że każdy z nas za każdym razem po zgrupowaniu czuł się dobrze.
- Zima jest trudniejsza niż lato?
TK: - Z pewnością każdy woli biegać po zielonym boisku, aniżeli po śniegu. Kiedyś wyjeżdżając na dwutygodniowe zgrupowanie często nawet nie widziałeś boiska. Treningi odbywały się w górach, później na hali, a kolejny na siłowni.
MS: - Ja skończyłem karierę chyba najpóźniej z nas. Teraz za każdym razem wygląda to praktycznie tak samo. Odbywają się dwa obozy, przykładowo na Malcie i w Hiszpanii. W trakcie jednego, 10-dniowego obozu rozgrywa się dwa-trzy sparingi, a jednostek treningowych jest mniej. Kiedyś zima strasznie się dłużyła. Pierwszy obóz był bez piłek, ładowaliśmy akumulatory. To były trzy miesiące pracy. Liga zaczynała się, a boiska nadal nie były przygotowane...
- Przeżyliście kiedyś obóz, w trakcie którego czuliście, że obciążenia treningowe są wręcz za duże?
TK: - Najcięższe obozy były zdecydowanie za Dragomira Okuki. Zgrupowanie odbywało się latem w Wiśle, był to 2002 rok, tuż po mistrzostwie. Bieganie było bardzo intensywne, a po południu odbywał się drugi trening, teoretycznie z piłkami. Nie pamiętam tak wysokiej intensywności u żadnego innego trenera. Pod koniec pierwszego obozu było bardzo ciężko, natomiast po trzydniowym odpoczynku czułem się znakomicie. Zawsze lubiłem ciężką pracę, tylko potrzebowałem regeneracji. Ten obóz utkwił mi w pamięci.
TS: - Musimy pamiętać o jednym. Celem zgrupowania jest oczywiście przygotowanie do rundy, jeszcze ważniejsze są jednak późniejsze mikrocykle. Nie da się natrenować tylko w zimę, a później nic nie robić. Tylko poprzez odpowiedni trening uda nam się podtrzymać to, co wypracowaliśmy na zgrupowaniu.
- A zdarzyła wam się sytuacja, kiedy podczas zgrupowania czuliście się doskonale, a później na boisku nie szło wam najlepiej? I analogicznie, że czuliście się bardzo słabo, a potem wygrywaliście i prezentowaliście się dobrze.
TS: - Podczas jednego ze zgrupowań przegrywaliśmy każdy sparing, nawet z drużynami, które zdecydowanie były w naszym zasięgu. Podczas rozmów przy kawie zastanawialiśmy się... czy nie będziemy bronić się przed spadkiem. Wyglądaliśmy dramatycznie i graliśmy piach.
TJ: - Trener powiedział wówczas: „Dobrze, że na jesieni zdołaliśmy zdobyć tyle punktów, to może uda nam się utrzymać” (śmiech). Później udało nam się na własnym stadionie wymęczyć zwycięstwo 2:1 z Odrą Wodzisław Śląski i później jakoś poszło.
MS: - Miałem całkowicie odwrotną sytuację podczas pobytu w Wiśle Płock. Wygrywaliśmy wszystko na obozie i czuliśmy się znakomicie. Pewnego dnia przyszedł trener Dariusz Wdowczyk i stwierdził, że jeśli nadal będzie wyglądało to tak dobrze, to może zdoła wcisnąć mnie do reprezentacji Polski, ponieważ otrzymał zapytanie o zawodników od Jerzego Engela. Forma jednak przyszła za szybko, później wyglądaliśmy bardzo słabo.
TK: - No właśnie, to duża sztuka, aby odpowiednio trafić z formą. Dobrze jest zacząć rundę od zwycięstw. Wtedy drużyna nabiera pewności, a w przygotowania, niezależnie od tego czy były dobre czy złe, można uwierzyć. Dobry start przekłada się na atmosferę w drużynie, dzięki czemu można osiągnąć lepszy efekt końcowy. Gdy wydaje ci się, że sumiennie przepracowałeś okres przygotowawczy, a później przegrywasz, nawet po dobrej grze, pierwszy mecz, później może wyglądać to różnie.
TS: - Któregoś roku ŁKS zebrał drużynę naprędce, trenował w miejskim parku, a później do końca liczył się w walce o europejskie puchary. To była drużyna w rozsypce, tak naprawdę nie mieli okresu przygotowawczego.
TK: - Kiedyś byliśmy na zgrupowaniu we Francji, podczas którego graliśmy m.in. z PSG, Rennes czy Marsylią. Wygrywaliśmy z dużo bardziej renomowanymi rywalami, a później, na otwarcie sezonu, przegraliśmy na własnym stadionie 1:2 w meczu o Superpuchar Polski z Wisłą Płock.
- A propos sparingów na zgrupowaniach. Jaka jest ich rola i jak podchodzą do nich zawodnicy? Lepiej grać z drużynami słabszymi czy lepszymi?
MS: - Ja zawsze wolałem grać z przeciwnikami teoretycznie lepszymi. To zupełnie inna kultura gry, nie ma strachu w kwestii tego, czy komuś podczas meczu stanie się krzywda. Do każdego sparingu podchodziło się inaczej. Jeśli przychodziłeś do zespołu jako nowy zawodnik to chciałeś pokazać się z jak najlepszej strony. Tylko w ten sposób mogłeś udowodnić trenerowi, że jesteś przydatny w konkretnym systemie. Jeśli natomiast byłeś zawodnikiem z kilkuletnim stażem w drużynie, to sparingi były bardziej formalnością. Czasami wydawało nam się wręcz, że był to odpoczynek od ciężkiej pracy podczas treningów.
TS: - Sparingi zawsze traktowałem bardzo poważnie, ponieważ była to walka o miejsce w składzie. To były bardzo istotne mecze, ponieważ, przykładowo w Legii, na jedną pozycję zawsze było dwóch-trzech zawodników. Teraz jesteśmy po drugiej stronie – jesteśmy trenerami. Wydaje mi się, że sparingi należy przygotowywać stopniowo, z głową. Być może na koniec okresu przygotowawczego dobrym pomysłem jest sparing ze słabszym rywalem, aby podbudować się i doszlifować poszczególne elementy gry. Należałoby patrzeć właśnie pod tym kątem.
- Jak spędzaliście wolny czas na zgrupowaniach? Teraz jest to głównie gra na konsoli, to są jednak zupełnie inne czasy.
TJ: - My również bardzo dużo graliśmy na konsoli. Ja uwielbiałem też spać. Gdy organizm jest zmęczony, człowiek zasypia bardzo szybko.
MS: - Siedzieliśmy głównie przy kartach.
TS: - Karty i kawa.
TK: - Wbrew pozorom czasu wolnego nie mieliśmy zbyt wiele. Przy trzech treningach dziennie ciężko znaleźć czas dla siebie. Do tego dochodziły dojazdy na różne obiekty, które często zajmowały kilkadziesiąt minut w jedną stronę.
- Pamiętacie może jakieś historie, szczególnie wśród obcokrajowców, które zapadły Wam w pamięć?
TS: - (śmiech) Pamiętam, że na zgrupowaniach, nawet przedmeczowych, nikt nie chciał siedzieć przy stole z Moussą Ouattarą ponieważ wszystko, co jadł, wyrzucał na ziemię. Zupełnie inna kultura, każdy ma swoje przyzwyczajenia.
TK: - Patrząc na to, przez ile lat grałem w Legii, nie spotkałem się z historiami, które szczególnie pamiętałbym. Myślę, że każdy obcokrajowiec, który wchodził do szatni, czy to z Afryki, Europy, czy Azji, aklimatyzował się szybko. Czy to Dong Fangzhuo z Chin, czy Manuel Garcia z Argentyny, wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni przyjęciem w zespole.
TS: - Jeszcze za czasów gry w Amice spotkałem się z Maxwellem Kalu, który był całkowicie zaskoczony, gdy zobaczył śnieg. Na początek ubierał się dość dziwnie, śnieg i mróz był jednak dla niego szokiem.
- Jest jakieś zgrupowanie, którego nie zapomnicie do końca życia?
MS: - Myślę, że z pewnością wspomniane wcześniej Cetniewo, podczas którego mieszkaliśmy w innym miejscu i podczas którego było bardzo dużo integracji. Później graliśmy bardzo dobrą piłkę. Inny obóz, który wspominam, to jeszcze za czasów gry w Hamburgu, gdzie trenerem był Felix Magath. Zgrupowanie było tak ciężkie, że spałem podczas każdej wolnej chwili.
TS: - Piłkarz jest taką osobą, która przystosuje się do każdych obciążeń. Należy z nimi jednak uważać.
TJ: - Podczas wielu zgrupowań byliśmy bez odnowy biologicznej, odżywanie również nie było przygotowane tak, jak teraz.
TK: - Gdy patrzy się z perspektywy czasu, sentyment do zgrupowań jest ogromny. Wówczas wydawało się, że to dwa tygodnie ciężkiej pracy, byłeś jednak wśród swoich. Mimo, że bywało ciężko, to każdy potrafił się zmobilizować.
TS: - Ważne jest jeszcze to, że kiedy my graliśmy w piłkę, większość kadry stanowili Polacy. Znaliśmy się nawet, jeśli ktoś przychodził do Legii z innej drużyny. Teraz są zupełnie inne czasy – komórki, tablety, portale społecznościowe. Każdy żyje w swoim świecie. Trudniej jest o integrację.
TJ: - Byliśmy kiedyś na zgrupowaniu w Chile. Słońce paliło tak mocno, że Jacek Bednarz był od niego cały poparzony.
MS: - Ja z kolei, jeszcze z ŁKS-em, byłem na zgrupowaniu w Brazylii. Nic nie było wówczas przygotowane, mieszkaliśmy w jakimś domku, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Spędziliśmy tam równy miesiąc - od połowy stycznia do połowy lutego. Po dwóch tygodniach, przy rywalizacji, zmęczeniu, nie mogliśmy już na siebie patrzeć, a po kolejnym spędzaliśmy już czas osobno. To był dramat.
TJ: - Dlatego dwa tygodnie to maksymalny czas trwania zgrupowania. Jeśli siedzi się ze sobą dłużej non-stop, można uzyskać efekt odwrotny od zamierzonego.
- Każdy trener ma swoją filozofię i swoje metody. Niegdyś w Amice Stefan Majewski nie pozwalał schodzić na stołówkę w klapkach.
TS: - Nam wóczas zakaz pojawiania się na stołówce w klapkach wydawał się bardzo dziwny. Dziś jednak, patrząc na to, absolutnie się z tym zgadzam. Powiedzmy sobie wprost – wiemy, jakie stopy mają piłkarze. Nie wyglądają one zbyt dobrze. Posiłki spożywaliśmy wśród innych gości hotelowych. Tylko tym argumentował to trener Majewski. Kiedyś nie potrafiliśmy tego zrozumieć, dziś jest to całkowicie logiczne. Być może przywiózł to z Zachodu, być może chciał nas czegoś nauczyć. Wprowadził swoje zasady, do których my nie chcieliśmy się dostosować. To było bardzo nie fair. Dziś sami jesteśmy trenerami i nie chcemy, żeby któryś z naszych podopiecznych sprzeciwiał się ustalonym regułom. Byliśmy bardzo niepokorną drużyną.
- Być może macie w pamięci także inne anegdoty?
TS: - Hmmm... wracaliśmy ze zgrupowania, bodajże w Hiszpanii. Byłem tam zarówno ja, jak i Tomek Sokołowski I. On wsiadł do samolotu jako pierwszy. Gdy ja podszedłem do wejścia okazało się, że... dla mnie na pokładzie nie ma już miejsca. Nie wiem jak to się stało, w dzisiejszych czasach jest to nie do pomyślenia. „Przecież pan już wszedł” – powiedziała do mnie pani z obsługi lotniska. Miałem szczęście, że w samolocie było jeszcze jedno wolne miejsce, dzięki czemu mogłem wrócić razem z drużyną. To dość śmieszna sytuacja, wówczas jednak nie było mi do śmiechu.
TK: - W trakcie mojej przygody z piłką trafiłem na trenera, który mógłby trenować 24 godziny na dobę. Kiedyś pojechaliśmy z nim na obóz w góry i na jeden z treningów każdemu z nas kazał wziąć piłkę. Co ważne, sam trener również zabrał ze sobą futbolówkę. Przez dwie godziny, na leśnych ścieżkach, podawaliśmy je między sobą. Gdy wróciliśmy do autobusu, trener nakazał nam policzyć, czy zgadza się ilość piłek. Okazało się, że jednej brakuje, dlatego... całą drużyną musieliśmy wrócić do lasu i ją znaleźć. Kto ją znalazł? Oczywiście trener, ponieważ sam specjalnie ją schował. Łącznie tamten trening trwał blisko 3,5 godziny.
TS: - Jeden z trenerów uczestniczył z nami w gierkach i graliśmy do momentu, w którym jego drużyna nie objęła prowadzenia. Po kilkudziesięciu minutach specjalnie odsuwaliśmy się, aby szkoleniowiec i jego zespół strzelili tego zwycięskiego gola (śmiech).
W drugim odcinku cofniemy się do czasów jeszcze bardziej odległych - do lat 60., 70. i 90. O zgrupowaniach porozmawiamy tym razem z Jackiem Zielińskim, Bogusławem Łobaczem, Lesławem Ćmikiewiczem oraz Henrykiem Apostelem. Zapraszamy!
* Materiał archiwalny. Ukazał się na stronie w styczniu 2019 roku.
Autor
Janusz Partyka, KM