Z archiwum Naszej Legii: Pierwszy playboy Legii [HISTORIA] - Legia Warszawa
Plus500
Z archiwum Naszej Legii: Pierwszy playboy Legii [HISTORIA]

Z archiwum Naszej Legii: Pierwszy playboy Legii [HISTORIA]

Andrzej Badeński był jednym z najbardziej utalentowanych zawodników sekcji lekkoatletycznej Legii Warszawa – biegaczem na 400 metrów. Jego talent objawił się nagle, z pełną mocą. Po fantastycznym starcie na Igrzyskach Olimpijskich w 1964 roku w Tokio, zdobył brązowy medal.

Autor: Wiktor Bołba, JP / Nasza Legia

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Wiktor Bołba, JP / Nasza Legia

Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii

Andrzej Badeński był jednym z najbardziej utalentowanych zawodników sekcji lekkoatletycznej Legii Warszawa – biegaczem na 400 metrów. Jego talent objawił się nagle, z pełną mocą. Po fantastycznym starcie na Igrzyskach Olimpijskich w 1964 roku w Tokio, zdobył brązowy medal.

 

Andrzej Badeński urodził się 10 maja 1943 roku i wychował w Warszawie. Jego ojciec Marian, inżynier radiowy, był uczestnikiem Powstania Warszawskiego. W roku 1944 zginął z rąk okupanta w walkach o ulicę Złotą. Wobec tego wychowaniem niespełna rocznej sieroty zajmowała się samotna matka. Można powiedzieć, że gdyby nie ogromne poświęcenie matki, nie wiadomo co wyrosłoby z wychowującego się na ulicach i pośród gruzów zrujnowanej wojną Warszawy pozbawionego ojcowskiej ręki chłopaka. Jednak zapracowana matka robiła wszystko, by Andrzej wyrósł na prawego, nie przysparzającego kłopotów człowieka. Chociaż chłopak nie miał warunków do uprawiania sportu – był mały i wychudzony – to jednak przerastał wszystkich ogromnym sercem do walki, przez co wygrywał z silniejszymi i bardziej rosłymi przeciwnikami. Lubił rywalizację i pewnego dnia trafił na Stadion Wojska Polskiego. Na dworze był kilkudziesięciostopniowy upał, ludzie chodzili spoceni, senni i mało komu wówczas przyszłoby na myśl bieganie. On jednak stanął na żużlowej bieżni okalającej piłkarskie boisko stadionu przy ulicy Łazienkowskiej, gotowy do sportowej rywalizacji. Ponieważ w domu chłopakowi się nie przelewało, nie miał odpowiedniego obuwia do biegania. Dystans 200 metrów przebiegł w trampkach, uzyskując najlepszy czas – 22,3 sekundy. Wyczyn ten obserwował specjalista w szkoleniu 400-metrowców, znający się na sporcie jak mało kto, trener Gerard Mach. I to on, widząc w nim potencjał, zaproponował treningi w Legii Warszawa.

Zdjęcie

Eksplozja powodzenia
Andrzeja Badeńskiego spośród innych sportowców naszego kraju wyróżniał na bieżni wygląd. Niski, najniższy z piątki wspaniałych polskich 400-metrowców, czarnowłosy z fryzurą a' la George Best, w życiu prywatnym – podobnie jak piłkarz Manchesteru United – nosił miano playboya. Warto przypomnieć, że był wśród nielicznych zawodników z Europy, który przedzierając się do światowej czołówki potrafił wygrywać z biegaczami amerykańskimi. Charakteryzowało go serce do walki i to, że podczas startów znakomicie potrafił kontrolować tempo biegu. Gdy po raz pierwszy wystartował podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 1964 roku i podczas prezentacji biegaczy spiker wymienił jego nazwisko, nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Tyle, że kilka dni później to właśnie jemu kibice zgromadzeni na Stadionie Olimpijskim bili brawo. Był finał biegu na 400 metrów i huk strzału startera. Z bloków wyrywają się ruszając z impetem do przodu Amerykanie – Michael Larrabee i Ulis Williams, Wendell Mottley z Trynidadu, Robbie Brightwell i Thimoty Graham z Wielkiej Brytanii oraz Andrzej Badeński z Polski. Po 45 sekundach było wiadomo, że złotym medalistą zostanie Amerykanin Larrabee, drugi do mety o jedną dziesiątą sekundy dobije zawodnik z Trynidadu Mottley, a Polak Andrzej Badeński, zawodnik z wielkim sercem, rozwijając w finale szaleńcze tempo otrzyma medal brązowy. Zdobywając medal olimpijski przegrał więc tylko z dwoma zawodnikami. To był wyczyn, który nie mógł przejść bez echa. O Andrzeju Badeńskim usłyszał cały świat. To była przygoda młodego chłopaka, oszałamiająca eksplozja powodzenia, szczęście, aż do granic nieprawdopodobieństwa. Taką chwilę przeżył w Tokio lekkoatleta Legii. Po powrocie do Polski, bijąc wszelkie rekordy popularności, rzucił się w wir szampańskiej zabawy. Pito na jego cześć, szklanki z lodem i whisky krążyły po stole. Dla niego życie nie składało się tylko z biegania – był przystojny, nosił się modnie, co jakiś czas u jego boku pojawiały się nowe wybranki serca. Przełożeni w Legii nie podzielali takiego zachowania zawodnika, które według nich nie przysparzało chwały wojskowemu klubowi. Badeński niczym niesforny George Best nic sobie z utyskiwań przełożonych nie robił. Był swawolny i beztroski, niczym kolorowy motyl latający na tle szarej rzeczywistości Peerelu. „Cudowne dziecko” stawało się więc dla poważnych towarzyszy generałów dzieckiem dość kłopotliwym, o którym w opiniach służbowych pisali: „Wykazuje się wyjątkowym zdyscyplinowaniem w pracy, w której widzi osobiste korzyści. Z dużymi oporami stosuje się do wymogów regulaminów wojskowych, szczególnie na odcinku dbałości o wygląd zewnętrzny. Hołduje 'nowoczesnym' manierom mody w byciu i wyglądzie. Jest typowym przedstawicielem zawodnika wyczynowca, którego mundur jest dodatkiem do uposażenia finansowego, zabezpieczającego byt i warunki do uprawiania sportu wyczynowego”.

Zdjęcie

Do utraty tchu
Po Igrzyskach Olimpijskich w Tokio w światku lekkoatletycznym pogłębił się w gronie działaczy i trenerów kryzys personalny. W tej sytuacji ekipie wyjeżdzającej na mistrzostwa Europy '66 do Budapesztu nie wróżono zbytnich sukcesów. Jednak na przekór malkontentom ekipa z Polski zdobyła aż 15 medali. Gwiazdą pierwszej wielkości była Irena Kirszenstein (później Szewińska), która zdobyła trzy złote medale i jeden srebrny. Złoto i srebro z mistrzostw Europy przywiózł do kraju również biegacz Legii Andrzej Badeński. Złoty medal zdobył ze sztafetą w biegu 4x400 metrów, a srebrny w biegu indywidualnym, przegrywając w finale z kolegą z reprezentacji Stanisławem Grędzińskim. „Kubłem zimnej wody wylanej na moją głowę były zawody, które odbyły się dwa tygodnie przed mistrzostwami, na których zorientowałem się, że wyrósł mi wielki rywal. W Memoriale Kusocińskiego wygrałem, ale musiałem ciężko walczyć i na metę wpadłem z Grędzińskim w jednakowym czasie. W Budapeszcie musiałem przegrać, ponieważ Grędziński znajdował się w życiowej formie, a poza tym dostałem ósmy tor. Ustawienie zawodnika na ósmym torze z góry skazuje go na porażkę. Bardzo rozpaczałem” – mówił rozżalony zdobyciem „tylko” wicemistrzostwa Europy w biegu na 400 metrów Badeński. Dziennikarze słuchając tych słów próbowali go pocieszyć, mówiąc: „No tak, srebrny medal i wspaniały bieg w sztafecie 4x400 metrów”. „Miałem złoty medal w sztafecie, ale byłem rozgoryczony, bo przecież od dwóch lat nie przegrywałem. Mówiło się o mnie jak o pewnym mistrzu w biegu indywidualnym. Zdobycie srebrnego medalu było prawie tragedią” – tłumaczył. Za zdobycie dwóch medali na mistrzostwach Europy, Zarząd WKS Legia Warszawa wystąpił do szefa II Zarządu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. brygady Włodzimierza Oliwy, z prośbą o przedstawienie plutonowego Andrzeja Badeńskiego do awansu na stopień sierżanta, motywując: „Plut. Andrzej Badeński należy do czołowych sportowców PRL i Europy. Wyróżnia się swą postawą obywatelską i wysokimi walorami etycznymi. Położył znaczne zasługi dla rozwoju sportu w wojsku i kraju oraz rozpropagowania wysokiego poziomu sportu polskiego za granicą. Podpisano – Prezes Wojskowego Klubu Sportowego Legia gen. dyw. Zygmunt Huszcza”. Na piśmie syngowanym herbem Legii widnieje odręczny podpis generała Oliwy – Zgadzam się, podpis nieczytelny. Data – 18 lipca 1966 roku. 29 grudnia 1966 roku Badeński zawarł związek małżeński z mającą pochodzenie żydowskie Bożeną Borensztadt, zaś w styczniu 1967 roku do dowódcy jednostki wojskowej nr 4552 skierował pismo następującej treści: „Proszę o powołanie mnie do wojskowej służby zawodowej z dniem 1 stycznia 1967 roku. Raport swój motywuję tym, że służbę w Wojsku Polskim pełnię z dużym zamiłowaniem i praca żołnierza zawodowego w pełni mi odpowiada. Podpisano – Andrzej Badeński. Pod podpisem Badeńskiego widnieje dopisek sekretarza generalnego WKS Legia p-płk Romualda Iżyńskiego – Raport plut. nadt. A. Badeńskiego popieram. W/w jest podoficerem zdyscyplinowanym, inteligentnym i dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków. Zasługuje na przyjęcie do wojskowej służby zawodowej”.

Zdjęcie

Andrzej Badeński, który zakupił w międzyczasie volkswagena garbusa, jeździł po Polsce jak szaleniec – z zawodów na zawody, z bankietu na bankiet, z imprezki na imprezkę. Miał doskonałego kompana w osobie kulomiota Władysława Komara. Właśnie w czerwcu 1967 roku, podróżując swoim garbusem w miejscowości Podzagajnik k/Zwolenia, doprowadził do zderzenia samochodu z furmanką, o czym dowiadujemy się z dokumentu prokuratury WOW o postanowieniu umorzenia dochodzenia. „Około godziny 21-szej, chor. Badeński przejeżdżał przez m. Zwoleń. Na prostym odcinku szosy w osiedlu zwanym Podzagajnik, chor. Badeński rozwinął szybkość do około 80 km/godz. W pewnym momencie zauważył on, że z przeciwnego kierunku nadjeżdża samochód, który mimo kilkakrotnych sygnałów świetlnych nie zmienił świateł szosowych na światła mijania. (...) W chwilę potem samochód prowadzony przez chor. Badeńskiego zderzył się prawym przednim zderzakiem i błotnikiem ze stojącą po prawej stronie furmanką konną załadowaną koniczyną. Na skutek zderzenia furmanka została rozbita i wywróciła się do rowu, zaś samochód marki Volkswagen, w którym oprócz chor. Badeńskiego znajdowali się jego żona Bożena Badeńska, Władysław Komar i Jerzy Kołtuniak, został poważnie uszkodzony” – pisano w postanowieniu umorzenia. Karą za spowodowanie wypadku była nagana, którą na Badeńskiego nałożyli działacze Legii. Ponadto w klubie postanowiono przeprowadzić z nim rozmowę wychowawczą, mającą na celu wyjaśnienie niebezpieczeństwa, jakie grożą podczas ryzykownego prowadzenia samochodu. Tym bardziej, że jako członek kadry narodowej, był pewnym punktem olimpijskiej sztafety mającej startować w Meksyku '68.

Zdjęcie

Właśnie w finale IO w Meksyku sztafeta z Polski w biegu 4x400 metrów stanęła przed wielką szansą zdobycia brązowego medalu. Niestety, szaleńczy zryw Jana Wernera był według słynnego wówczas trenera lekkiej atletyki – „Dziadka” Włodzimierza Drużbiaka, powodem porażki polskiej sztafety. „Nie byłem w Meksyku, mówiono mi jednak, że Jasio miał do połowy czas 20,6. Szaleństwo. Za taki zryw zawsze musi zapłacić. Jego organizm nigdy nie zniesie brutalnego zrywu. Patrzyłem na całą sprawę przedstawioną na ekranie telewizora i natychmiast zorientowałem się, że nie będzie dobrze. Werner nie może biegać przeciwko sobie, nie może zadawać gwałtu własnej naturze. Uważam, że niezależnie od krzywdy jaką wyrządzono polskiej sztafecie w Meksyku, nie dając jej zasłużonego trzeciego miejsca, medal brązowy przegrał nie kto inny jak tylko Jasio Werner. Źle nastawiony do biegu, chciał za wszelka cenę dogonić Amerykanina. Próba była beznadziejna, niemożliwa do spełnienia. Zamiast pobiec spokojnie i wyrobić sobie przewagę nad Niemcami, Werner wdał się w awanturnictwo, a wystarczyło oddać pałeczkę nieco wcześniej Andrzejowi Badeńskiemu. On by doniósł ją do medalu” – tak w kilku słowach wspaniały trener lekkoatletyki, Włodzimierz Drużbiak, skomentował przegraną medalową szansę naszej olimpijskiej sztafety. Ponieważ uczestniczący w biegu finałowym sztafet 4x400 metrów Amerykanie i Kenijczycy byli poza wszelką konkurencją, to biegnący na ostatniej zmianie Andrzej Badeński w beznadziejnej wręcz sytuacji podjął walkę o brązowy medal z będącą jeszcze w zasięgu reprezentacją NRF-u. W efekcie tej morderczej walki na finiszu wykonał rozpaczliwy rzut na taśmę i jak sam powiedział: „Mdlejąc, był szczęśliwy”. Był przekonany, że zdobył dla Polski brązowy medal. Nie wiedział jeszcze, że... przegrał z sędziami. Chociaż nasza sztafeta osiągnęła identyczny czas jak zawodnicy z NRF-u - 3,00,5 - to jednak, nie wiedzieć czemu, sędziowie zamiast uhonorować obydwie sztafety medalami, olimpijski brąz przyznali biegaczom z Niemiec. Wyobraźnia ludzka żywo reaguje na eksplozję dramatu, dlatego zasłabnięcie Andrzeja Badeńskiego po przekroczeniu linii mety stało się głównym newsem światowych agencji informacyjnych. Sportowa Polska w jednej chwili pokochała zawodnika, który do utraty przytomności, ocierając się o śmierć, walczył o medal. Nikt nigdy nie dowiedział się, dlaczego wówczas w Meksyku nie przyznano medalu olimpijskiego Polsce, chociaż gnębiąca myśl powracała. „Powraca i dręczy” – mówił w jednym z wywiadów zapytany o niezdobytym medalu. „Czasem o tym zapominam, ale przy okazji dużych imprez lekkoatletycznych, kiedy spotykamy się z zawodnikami niemieckimi, wspomnienie z Meksyku odżywa. U nich również. Ponieważ mieliśmy jednakowy czas uważają, że powinny być dwa brązowe medale. Oni to przypominają i często przepraszają. Takim miłym momentem, który sprawił mi ogromną satysfakcję, było ofiarowanie w Atenach medalu ze sztafety, w której pobiegł Jellinghaus. Powiedzieli, że to jest medal za Meksyk” – opowiadał po latach.

Zdjęcie

Poświęcenie Badeńskiego docenili także jego wojskowi przełożeni z WKS Legia, którzy wnioskowali u Ministra Obrony Narodowej, gen. broni. Wojciecha Jaruzelskiego, o awans na wyższy stopień. Pozytywnie przychylił się on do wniosku i „Rozkazem Personalnym” z dnia 5 listopada 1968 roku mianował Andrzeja Badeńskiego starszym chorążym w korpusie osobowym chorążych łączności w grupie liniowej. Po jakimś czasie powierzono mu funkcję przewodniczącego koła ZMS przy WKS Legia, którą piastował przez okres dwóch lat. W swojej działalności w młodzieżówce Legii najbardziej wsławił się listem, który złożył na Zarządzie WKS Legia w sprawie zawieszonego przez klub piłkarza Janusza Żmijewskiego. „Zgodnie z decyzją Zarządu organizacji młodzieżowej ZMS, zwracamy się z uprzejmą prośbą o wyrażenie zgody na udział zawodnika, sierżanta Janusza Żmijewskiego, w zawodach sportowych na terenie naszego kraju. Wniosek swój motywujemy tym, że wymieniony zawodnik w okresie naszej opieki wychowawczej nad nim, wykazał głęboką skruchę oraz nienaganną postawę. Jednocześnie przez cały okres nie przerywał intensywnych treningów i wykazuje dużą inicjatywę organizacyjną wśród kolegów. (...) Jesteśmy jednocześnie przekonani, że wiele elementów kary już zastosowanej odniosło swój skutek i ten gest umożliwienia udziału w krajowych zawodach sportowych, będzie jednym z ogniw w całym łańcuchu zastosowanego procesu wychowania. Za Zarząd Koła: Przewodniczący Koła ZMS /-/ Andrzej Badeński, V-Przewodniczący /-/ M. Mączyński. Warszawa, dnia 31.10.1970 roku”. List ten został odczytany podczas posiedzenia Zarządu Klubu, jednak na skutek nieobecności na Zarządzie prezesa Legii gen. dyw. Zygmunta Huszczy i przewodniczącego sekcji Piłki Nożnej gen. bryg. Wojciecha Barańskiego, wniosek Zarządu Koła ZMS o odwieszenie zawodnika Janusza Żmijewskiego nie został zgłoszony do dyskusji. Sprzeciwili się temu członkowie Zarządu – płk Kotus, gen. Tadeusz Jedynak i płk Makarewicz, motywując to tym, że skoro Zarząd zawieszał Żmijewskiego, to bez względu na nieobecność prezesa Zarząd powinien go odwiesić. Pomimo protestów przewodniczącego spotkania gen. Cygana i płk. Edwarda Potorejko, Zarząd, przy jednym wstrzymującym się głosie, zaakceptował wniosek przewodniczącego legijnego Koła ZMS Andrzeja Badeńskiego i przywrócił mu prawa zawodnika pierwszej drużyny piłkarskiej Legii w rozgrywkach krajowych, z zachowaniem kary zabraniającej mu wyjazdów zagranicznych.

Zdjęcie

Zapomniano... pogratulować
W roku poprzedzającym Igrzyska Olimpijskie w Monachium, dobijający do trzydziestki Andrzej Badeński został międzynarodowym mistrzem USA. W halowych mistrzostwach Europy wywalczył kolejne złote medale indywidulanie w sztafecie, bijąc przy tym kilka rekordów. Były sukcesy i niby wszystko wydawało się w najlepszym porządku, a jednak... zapomniano mu pogratulować – zarówno w Legii jak i w PZLA. „Nie wiem, jaki splot okoliczności spowodował, że odsunięto mnie od uroczystości wręczania nagród za ubiegły rok. Nie zostałem zaproszony, widocznie komuś się czymś naraziłem. Kiedyś spotkała mnie już podobna sytuacja. Miałem dostać pamiątkowy znaczek PZLA z okazji 50-lecia Związku. Byłem na liście, ale wygrawerowany dla mnie medal zginął i do dziś go nie otrzymałem” – mówił z nutą goryczy w 1971 roku. Mimo smutnego tonu wypowiedzi podkreślał, że rozczarowanie postawą działaczy nie wpłynie na jego podejście do biegania. „Kiedy staję na starcie do walki, wszystkie kryzysowe stany odkładam na bok. Chęć rywalizacji jest najsilniejsza i najważniejsza. W momencie wchodzenia w bloki, jestem takim samym zawodnikiem jak wtedy, kiedy miałem 16 lat i byłem początkującym biegaczem. Biegnę do mety równie z takim samym uporem i z niezmienioną ambicją. Ile starczy mi sił” – powiedział. W tym samym 1971 roku prasę w Polsce obiegła wiadomość o wyrzuceniu Andrzeja Badeńskiego ze zgrupowania reprezentacji biegaczy w Bułgarii. Prawdopodobnie powodem tak drastycznej decyzji trenera Gerarda Macha – tego, który namówił go do biegania – był nocny wypad zawodnika. Zapytany na tę okoliczność Badeński odpowiedział: „Jesteśmy wdrożeni w cykl szkoleniowy, wtłoczeni w pewne ramy dyscyplinarne i powiedziane jest, że tych ram nie wolno przekraczać. Byłem już na setkach zgrupowań, znam ich klimat, życie i wiem, po co się je robi. W chwili, gdy zawodnik wchodzi do kadry narodowej i zaczyna wyjeżdżać na obozy, to wówczas zrozumiałe jest, że spadające na niego obowiązki muszą być duże. Walczy się na nich z różnymi nawykami, chęcią palenia papierosów, picia alkoholu. Obowiązuje higieniczny tryb życia, cisza nocna zapadająca o 22, sen poobiedni. I to jest potrzebne w okresie wkraczania juniora do wielkiego sportu. Jednakże zawodnicy starsi, w miarę przybywania im lat, zaczynają mieć swoje prywatne życie, zainteresowania, może słabości i nie sądzę, aby słuszne było traktowanie ich jak 16-latków. To jest chyba powodem różnych regulaminowych wykroczeń. W Bułgarii trzech zawodników kadry olimpijskiej spóźniło się o dwie godziny na tzw. ciszę nocną. Zrobiono wokół tego sporo szumu. Czy słusznie? Odnoszę wrażenie, że zawodnicy z tak długim stażem jak ja, powinni być traktowani bardziej tolerancyjnie. Nie dlatego, aby przymykać oczy na pewne wykroczenia. Po prostu warto i trzeba znaleźć nieraz zrozumienie dla ich potrzeb osobistych. Mnie jest coraz trudniej wytrzymać w tym reżimie treningowym, który sam sobie świadomie narzucam, ponieważ chcę wygrywać. Do treningu nikt mnie nie musi zaganiać. Spotkałem się więc z Komisją Kar i Wyróżnień. Nie mam nic przeciwko jej istnieniu. Pytam tylko, dlaczego oglądamy ją tylko wówczas, gdy trzeba karać, a nie nagradzać?” – tłumaczył.

Zdjęcie

Andrzej Badeński ogłosił, że startem na IO w Monachium chciałby zakończyć z bieganiem na otwartych stadionach. Snuł marzenia o ustanowieniu rekordu tytułów halowego mistrza Europy. Natychmiast po takim oświadczeniu odezwały się głosy, że oto mistrz dał do zrozumienia, iż na jego zwycięstwa pod gołym niebem nie ma już co liczyć, wobec czego zastanawiano się, czy jest sens, by brał udział w IO w Monachium. „Może nie to. W hali nie ma wiatru, nie muszę więc dodatkowo pokonywać takich przeszkód jak wiatr, który przy mojej wadze 64 kg, a w okresie startowym 60 kg, odgrywa znaczną, niekorzystną rolę. Mam za małą masę ciała, aby przepychać się pod wiatr. Przykładem mogą być mistrzostwa Europy w Atenach. Miałem na nich niezłą formę i zająłem ostatecznie dopiero piąte miejsce. Od złotego medalu dzieliły mnie zaledwie dwie dziesiąte sekundy” – wyjaśniał Badeński. Uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Tokio i Meksyku po raz trzeci zamierzał stanąć w blokach startowych na olimpijskiej arenie w Monachium. Zdawał sobie sprawę, że obok niego stanie wielu młodych, żądnych olimpijskich laurów 400-metrowców z wielu krajów świata. Zastanawiał się, ile jest wart. Czy odpadnie już w pierwszej eliminacyjnej serii, czy krok po kroku będzie zbliżał się do olimpijskiego podium. Swój trzeci olimpijski start zaczął dobrze, wygrywając przedbieg na 400 metrów z wynikiem 46,21 sekundy. Z pięciu międzybiegów do półfinału kwalifikowali się trzej najlepsi i najszybszy z czwartego. Badeński zajął drugie miejsce w piątym międzybiegu. W półfinale był ostatni w pierwszym biegu z czasem 46,38 sekundy i na tym zakończył się jego start w biegu indywidualnym. Zdecydowanie lepiej powiodło się Badeńskiemu w sztafecie 4x400, z którą trafił do finału... w którym drużyny Polski i Kenii były na czele. Do ostatniej zmiany. Na ostatnim odcinku biegł Badeński, niegdyś biegacz doskonały i wytrawny taktyk. Tym razem przeliczył się z siłami. Na ostatnich metrach 400-metrowego biegu Badeńskiego w finale olimpijskim, sen o medalu prysł jak bańka mydlana. Tak zakończyła się jego olimpijska przygoda.

Zdjęcie

Początek końca
Ponieważ Andrzej Badeński, absolwent AWF w Poznaniu, nic poza bieganiem robić nie potrafił, długo jeszcze żył z reprezentacyjnej pensji. W przerwach pomiędzy startami nieźle „baletował”. Swoim volkswagenem garbusem, rozbijając się po ulicach Warszawy, „zgarniał” z nich co piękniejsze dziewczęta, pracując w pocie czoła na miano pierwszego playboya Warszawy. Do czasu. W Warszawie nad Wisłą była jedna z najmodniejszych wówczas dyskotek – „Nimfa”, którą upodobał sobie Badeński. Bawił się tam także 8 sierpnia 1973 roku, gdzie około godziny 0.30, będąc już dobrze wstawionym, zabawiał się w... rzucanie butem w siedzących przy sąsiednich stolikach gości. Ponieważ był to słynny „Badena”, stały bywalec tego lokalu, trafieni traktowali ten żart z przymrużeniem oka. Badeński będąc pijany miał także inną przypadłość, a mianowicie uwielbiał kolędować po lokalu, przysiadając się do stolików, po czym wspólnie z biesiadującymi startował w sztafecie „cztery razy setka”. Tak też było tej nocy, do chwili, kiedy zataczając się zapałał chęcią tańca z jedną z kobiet. Widząc pijanego Don Juana towarzyszący pani małżonek, zastępca redaktora naczelnego „Sztandaru Młodych” Andrzej Bajorek, podjął próbę odpędzenia intruza. Ale waleczny z natury Badeński ani myślał odejść, wręcz przeciwnie, walnął redaktora siarczystym plaskaczem. Ten natychmiast podniósł raban szlochając na całą „Nimfę”. Nic więc dziwnego, że sprowokował do interwencji obstawiających lokal bramkarzy. Ci, widząc w całym zamieszaniu uwielbianego przez wszystkich „Badenę”, w przekonaniu, że dzieje mu się krzywda, w koleżeńskim odruchu ruszyli na redaktora. Na szczęście dla niego nie doszło do „interwencji”, gdyż zostali powstrzymani przez kierownika „Nimfy”. Cała sytuacja na tyle rozsierdziła redaktora, że stanowczo domagał się wezwania milicji. W międzyczasie Badeńskiego zdołano ukryć gdzieś na zapleczu. Ale to był dopiero początek. Przyjechała wezwana milicja i zabrała redaktora Bajorka w celu złożenia zeznań. Pan Bajorek wytoczył Badeńskiemu sprawę karną o pobicie. W pierwszym odruchu koło ZMS przy Legii, którego przewodniczącym był... chorąży Andrzej Badeński, pozbawiło go piastowanej funkcji, został też usunięty z młodzieżowej organizacji partyjnej zrzeszonej w klubie. To było nie do pomyślenia, by aktywista komórki klubowej ZMS, pobił redaktora naczelnego gazety będącej tubą władz centralnych ZMS. Krótko mówiąc, Badeński policzkując członka władz centralnych ZMS, spowodował na siebie lawinę nieszczęść. 19 września 1973 roku sporządzono przeciwko Badeńskiemu akt oskarżenia: 1. W dniu 8 sierpnia 1973 roku, około godziny 0.30, w restauracji „Nimfa” przy ul. Miedzeszyńskiej w Warszawie, publicznie i w stanie nietrzeźwości znieważył ob. Andrzeja Bajorka w ten sposób, że pod jego adresem powiedział kilka wulgarnych i obraźliwych słów, przy czym działanie jego miało charakter chuligański, tj. o popełnienie przestępstwa z art. 181 par. 1 w zw. z art. 59 par. 1 kk. 2. W tym samym miejscu i czasie w stanie nietrzeźwości oraz bez uzasadnionego powodu uderzył silnie jeden raz pięścią w twarz ob. Andrzeja Bajorka, przy czym działanie jego miało charakter chuligański, tj. o popełnienie przestępstwa z art. 182 par. 1 w zw. z art. 59 par. 1 kk. W uzasadnieniu Aktu Oskarżenia, do którego dotarła NL czytamy: „St. chorąży Andrzej Badeński pełni zawodową służbę w Wojskowym Klubie Sportowym 'Legia' na stanowisku instruktora sportowego. (...) Badeński, będąc pod wpływem alkoholu, podszedł do stolika zajmowanego przez małżeństwo Bajorków, stanął z tyłu za żoną ob. Bajorka – ob. Danutą Bajorek, położył swoje ręce na jej ramionach i w sposób niekulturalny chciał z nią nawiązać rozmowę. Na jego niewłaściwe zachowanie zwrócił mu uwagę ob. Bajorek, prosząc go, aby zostawił w spokoju żonę i odszedł od stolika. W odpowiedzi na to st. chor. Badeński pod adresem ob. Bajorka użył wulgarnego i obraźliwego słowa, a po chwili użył jeszcze kilka dalszych podobnych słów. Ob. Bajorek podniósł się z krzesła i skierował w stronę podejrzanego. Wówczas st. chor. Badeński, bez uzasadnionego powodu, uderzył go jeden raz pięścią w twarz, po czym usiłował go jeszcze więcej razy uderzyć, jednak przeszkodziły w tym znajdujące się w restauracji inne osoby. Po chwili przybył na miejsce wezwany funkcjonariusz MO, który zajął się tą sprawą. Przesłuchany na tę okoliczność st. chor. Badeński w zasadzie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Jednocześnie wyjaśnił, że powodem takiego postępowania było niewłaściwe zachowanie się ob. Bajorka w stosunku do jego osoby, gdyż w lokalu tym w sposób lekceważący wypowiadał się o nim, zwłaszcza o jego sukcesach sportowych. Jednak wyjaśnienie podejrzanego w tej części nie zasługuje na wiarę. Jak wynika z zeznań przesłuchiwanych w tej sprawie świadków, ob. Bajorek w ogóle nie prowokował podejrzanego do takiego postępowania, cały czas zachowywał się spokojnie, zaś czyny st. chor. Badeńskiego, były niczym nieuzasadnione. Zresztą przed tym zajściem ob. Bajorek w ogóle nie znał osobiście st. chor. Badeńskiego i w tym czasie nie wiedział nawet, że ma do czynienia z osobą, która zawodowo zajmuje się sportem. Dlatego też zachowanie się podejrzanego nosi w sobie cechy chuligaństwa” – napisał w uzasadnieniu Aktu Oskarżenia przeciwko Andrzejowi Badeńskiemu prokurator Prokuratury Warszawskiego Okręgu Wojskowego p-płk Leon Kwaśniewski.

Zdjęcie

Legionista stawił się w sądzie, jak na żołnierza przystało w mundurze, który na rozprawy pożyczał od pięściarza Legii, mistrza olimpijskiego Jana Szczepańskiego - ponieważ sam takowego nie posiadał - i w krótko ostrzyżonych włosach. Skoro poruszyliśmy sprawę pożyczonego od Jana Szczepańskiego munduru, to trzeba koniecznie wyjaśnić, że Badeński – pomimo kilkakrotnych upomnień Szczepańskiego – munduru już mu nie oddał. Przesłuchany na rozprawie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. W swoich wyjaśnieniach podał, że nie używał słów wulgarnych, ani nie ubliżał pokrzywdzonemu. Natomiast gdy pokrzywdzony wstał w przeświadczeniu, że chce go uderzyć, odepchnął go od siebie ręką. Wyjaśnił także, że nie opierał się rękoma o ramiona Danuty Bajorek i że przybył do ich stolika, by tę panią poprosić do tańca. Na swoją obronę podał ponadto, że to Andrzej Bajorek ubliżał mu, poddając między innymi w wątpliwość jego zasługi i wyniki sportowe. Sąd jednak nie dając wiary wyjaśnieniom oskarżonego skazał go wyrokiem z dnia 4 października 1973 roku, na karę ośmiu miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem na dwa lata oraz dwa tysiące złotych grzywny, z zamianą w razie jej nieuiszczenia na karę pozbawienia wolności - w przeliczeniu 100 złotych za dzień pozbawienia wolności. W uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu orzekającego, płk. Henryk Kwaśny, powiedział: „W czasie rozważań nad wymiarem kary, sąd miał na uwadze dużą szkodliwość społeczną tego rodzaju przestępstw oraz fakt, iż oskarżony działał w stanie nietrzeźwości. Z drugiej natomiast strony uwzględnił dotychczasowy nienaganny tryb życia oskarżonego, wzorowe wywiązywanie się z obowiązków służbowych oraz duże osiągnięcia sportowe. Ta ostatnia okoliczność, a zwłaszcza reprezentowanie przez oskarżonego barw polskich na arenie międzynarodowej, w powiązaniu oczywiście z dotychczasowym nienagannym trybem życia oskarżonego, skłoniła sąd do zaliczenia jej do okoliczności szczególnych, o których mówi art. 59 par. 2 kk i do warunkowego zawieszenia wykonania oskarżonemu kary”.

Zdjęcie

To był początek złych czasów, które nadchodziły dla byłego mistrza bieżni i bożyszcza kobiet. Pomimo tego, że w sprawie o pobicie dziennikarza „Sztandaru Młodych” usłyszał wyrok w zawieszeniu, został wyrzucony z Legii, tracąc etat i związane z tym niemałe dochody. Utrzymywał kontakty z Władysławem Komarem, Bogdanem Łazuką, szefem radiokomitetu Maciejem Szczepańskim i innymi. Z racji zatrudnienia w TV jego żony, znany był wśród pracowników telewizji, przez których nawiązywał kontakty na terenie RFN-u, dzięki czemu dokonując nielegalnych transakcji gromadził środki na życie. Po zwolnieniu z WKS Legia Warszawa podjął pracę trenerską w RKS Orzeł Warszawa. W 1974 roku wykorzystał sytuację, jaką stworzył mu kolega pracujący w jednym z warszawskich biur podróży. Jako byłemu działaczowi organizacji młodzieżowej ZMS, załatwił mu wycieczkę z aktywistami ZSMP do RFN-u, na mistrzostwa świata w piłce nożnej. W ten sposób na zawsze rozstał się z Polską. Przez pierwsze miesiące pobytu na Zachodzie, był ogromną atrakcją propagandową RWE. Oto wielki mistrz, olimpijczyk i reprezentant Polski, porzucił komunistyczną ojczyznę. To działało, ale przyszła proza życia i usłyszał: „Dalej musisz radzić sobie sam”. I jakoś sobie radził. Jako wojskowy, był wartownikiem w armii USA, potem była Angola i rola dowódcy oddziału złożonego z samych czarnoskórych żołnierzy. Jako dowódca nie ufał jednak swoim podwładnym. W czasie, kiedy Badeński wypychał kieszenie wojskowych drelichów złotem, w Polsce przy okazji aresztowania innego sportowca Legii, Jerzego Pawłowskiego, rozeszła się pogłoska, że Badeński został zamordowany. Po powrocie z Angoli w Niemczech żyło mu się dość dobrze. 23 listopada 1976 roku do Wojskowej Komendy Uzupełnień Warszawa Praga-Północ wpłynął wniosek o pozbawienie w rezerwie stopnia starszego chorążego z pozostawieniem stopnia szeregowca na zasadzie art. 68 ustawy z dnia 21 listopada 1967 roku, o powszechnym obowiązku obrony PRL, w dalszej części zawierający treść: „Nazwisko: Badeński; imiona: Andrzej; imię ojca: Marian; data i miejsce urodzenia: 10 maja 1943 – Warszawa. Uzasadnienie: st. chorąży Andrzej Badeński, w czerwcu 1974 roku wyjechał na pobyt czasowy do RFN, gdzie pozostał na stałe, bez zezwolenia władz polskich. W związku z zaistniałym faktem, który mocno kompromituje st. chorążego Badeński, stawiam wniosek o pozbawienie stopnia st. chorążego. Podpisano – Wojskowy Komendant Uzupełnień Warszawa Praga-Północ płk. dypl. Witold Cichocki”. W dopisku napisano: „Wniosek Wojskowego Komendanta Uzupełnień o pozbawienie st. chorążego Badeński w rezerwie posiadanego stopnia – przedstawiam do dalszego rozpatrzenia z poparciem. Podpisano – Szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego płk. dypl. mgr Marian Popiołek. Warszawa, dnia 2.12.1976 roku”. Powyższy wniosek zyskał poparcie Dowództwa Wojskowego Okręgu Warszawskiego i decyzją z lutego 1977 roku „Rozkazem Personalnym” Nr. pf. 30, chorąży Andrzej Badeński „z powodu braku wartości moralnych” został zdegradowany do stopnia szeregowca. 
Zawiłe życie Andrzeja Badeńskiego dobiegło końca w Wiesbaden 28 września 2008 roku. Nie są znane okoliczności jego śmierci. Wiadomo, że mieszkał samotnie, był schorowany i nie utrzymywał kontaktów z rodziną. Wiadomość o tym, że nie żyje, dotarła do Polski dopiero po roku.

Udostępnij

Autor

Wiktor Bołba, JP / Nasza Legia

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.